Podźwignąłem z wyra mój zgrabny tyłek nim
bezprzewodowa żarówa, która zajebiście świeciła to równie mocno grzała w upalne
dni, pojawiła się na horyzoncie. Eh, po tygodniu laby czas najwyższy iść do szkoły. Od ostatniej szczerej
rozmowie z ojcem czułem się naprawdę wolny. Wolny od tego całego ciężaru. A na
sercu i duchu tak jakoś lżej. Poważnie, i do szczęścia brakowało mi tylko
Oscara. Ciekawe, co u niego? Czy usycha z tęsknoty za mną? Jasssne. Pewnie nieźle zabawia się z tą okropną sprzątaczką! Choć Oscar o tym nie wie to czasami go
obserwowałem, i widziałem jak patrzy na jej dupę, cycki i ogółem ślinił się na jej widok jak pies na kiełbasę! Nienawidzę babsztyla, bo próbuje
skupić na sobie uwagę mojego Oscara! Wychodząc z jadalni czy gdziekolwiek
byliśmy ta kręciła swoim tłustym dupskiem jakby miał jej zaraz wypaść z zawiasów!
A służbowe wdzianko miała dość krótkie, więc gdy się pochylała widać było jej koronkowe majtki!
Pewnie dorabiała, jako kurwa!
Ehh...
Westchnąłem głośno, ściągając na siebie uwagę ojca, który patrzy na mnie tak ciepło, że
aż robiło mi się kurwa gorąco.
- Nie
przejmuj się, synku – powiedział czule jakbym miał pięć lat! – Wszystko będzie dobrze – pocieszył mnie, mając
na myśli szkołę.
Gdy szedłem
do pierwszej klasy podstawówki marzyłem, aby usłyszeć te słowa od niego. Więc w odpowiedzi
uśmiechnąłem się łagodnie.
- Wiem –
tego byłem pewny na sto procent, bo nie jestem wystraszonym siedmioletnim
chłopcem, o czym mój ojciec zapomniał!
- Dziś
pojedziesz z Liamem – Ichiro zaśmiał się widząc moją nie tęgą minę – Albo za nim – poprawił się. No! Od razu lepiej!- I jak się
domyślam. Nie wrócisz z Taschim?- zapytał z nadzieją w głosie.
- Tato…-
poprosiłem by nie zmuszał mnie do niczego. Na wszystko przyjdzie czas, nie?
- W porządku
– poddał się za pierwszym razem – No to czas do szkoły!
Weź wyjdź i
ogłoś to całemu światu!
Ten cały
Liam jak się okazało jest kierowcą ojca i odwozi do szkoły rudzielca. Wyszedłem
z domu zaraz za nimi. Oczywiście okazywałem im swoją wyższość wsiadając do
samochodu. Jednak nim trzasnąłem drzwiami powiedziałem, aby podął mi adres szkoły. Podał bez żadnego, „ale”. Wklepałem ulice w GPS - a, i
nie czekając na tych
zjebów, ruszyłem pierwszy.
OooO
Gdy wjechałem na parking swoim cudeńkiem, któremu towarzyszyło warczenie
silnika, wszystkie osoby, jakie stały przed szkołą, popatrzyli w moją stronę.
Gapili się na mnie jakbym był samym Obamą. Chociaż, nie. Ja jeżdżę droższą i lepszą bryką. Wysiadłem z auta niczym
gwiazda filmowa, zakładając swoje czarne
okulary. W tym momencie to nawet Bard Pitt mógłby mi zazdrościć takiego wyjścia
albo wejścia! Z podniesionym czołem ruszyłem do szkoły. Ogromny budynek, niewyróżniający się od wielu innych szkół w mieście. Dwupiętrowy. Szerokie schody prowadzące do przedszkolnych drzwi i murek z
boku, na którym
tak chętnie siedzieli
uczniowie. Farba trochę odchodziła, w niektórych miejscach poznaczona graffiti. Przy samym chodniku znajdowały się okienka, przez które można było zajrzeć do środka, odgrodzone od reszty
metalowymi prętami, aby nikt
ich nie wybił. Reszta okien
była nowa, z
plastikowymi ramami. Wszystko ogrodzone jest siatką razem z boiskiem wylanym asfaltem i
ogromną połacią trawy, gdzie można było posiedzieć i odpocząć podczas przerw. Wskakując po dwa
schodki minąłem w wejściu jakieś wytapetowane gówniary. Wnętrze budynku nie wyglądało wcale lepiej. Żółte ściany były ozdobione tablicami informacyjnymi,
popisane markerami lub odbite podeszwy.
Długie i
szerokie korytarze i mnóstwo klas. Na paterze znajdowała się biblioteka, gabinet piguły oraz schody prowadzące do sali gimnastycznej. Na
pierwszym piętrze znów mnóstwo klas, sekretariat, gabinet
dyrektora i psychologa szkolnego.
O dziwo w pokoju dyrektora nie było, aż tak tragicznie. Chociaż krzesło, na, którym siedzę ledwo się trzyma. Ale co się dziwić skoro to
państwowa szkoła?
- Witam!-
spoko dziadziu, nie jestem głuchy!- Nazywam się Thomas Carter i jestem dyrektorem - przedstawił się. Wyciągnął rękę nad biurkiem. Trochę bałem się ruszyć, ale powoli odwzajemniłem gest. Dyrektor wyglądał na pięćdziesiąt lat. Siwy, brodaty w okularach. Ubrany w ciemny garnitur. Wyglądał jak ojciec Beli z bajki „Piękna i Bestia”. Wicie, o kim
mówię? Nie? To peszek!
- Yukimura
Seiichi, ale to pewnie pan wie, prawda?-wyrwałem rękę, wracając powoli na miejsce. No, nie codziennie przyjmujcie do
szkoły tak wybitnych, przystojnych i inteligentnych uczniów jak ja!
I wierzycie
naprawdę nalezę do kujonów, choć nic po mnie nie widać. Przez chęć odzyskania ojca uczyłem się pilnie
od pierwszej klasy, co teraz było moim plusem. Gdy miałem dziesięć lat Oscar
spostrzegł u mnie pamięć
fotograficzną,. Ułatwiała mi nie tylko naukę, ale i w każdej mojej kłótni, którą ktoś próbował odwrócić przeciwko
mnie. Wtedy też ujawniałem swój talent. I podałem dokładną datę, godzinę i powtórzyłem wszystkie słowa.
- Ależ oczywiście, że wiem chłopcze - odpowiedział szukając, czegoś w papierach na biurku- No i mam - oznajmił. Chwile patrzył na kartkę - A to ciekawe. Zapisałeś się na koszykówkę - stwierdził. I co w tym takiego dziwnego?- Ach, ta dzisiejsza młodzież. Tylko komputery im w głowie i telewizja - popatrzył na mnie i pokazał swoje żółte zęby - Nie będę cię męczył chłopcze, tu masz swój plan lekcji - podał mi papierek. Kuknąłem szybko, co mnie czeka. I
stwierdzam, iż jest
makabrycznie - Teraz odprowadzę cię na zajęcia, a później ktoś ci pomoże się odnaleźć - wstał zza biurka.
Uczyniłem to, co starszy i wyszliśmy na korytarz. Ta szkoła jest niczym
labirynt! Zaszliśmy pod sale 103. Dyrektor zapukał i weszliśmy, gdy męski głos krzyknął „proszę!”.
- Dzień dobry, dzieci! - ukłonił się. Uczniowie zawyli na to jak ich
nazwał - No już spokój!- uciszył wszystkich - To jest nowy uczeń i od dziś wasz nowy kolega w klasie
–poinformował. A ja jak to ja, posłałem im kpiące spojrzenia - No podejdź tu chłopcze – rozkazał,
wzywając mnie jak służącego. Oj bidny los czeka ta szkoła!- To jest nauczyciel matematyki, pan
Sean Mort - zapoznał mnie z nauczycielem, który kiwnął głową, odwzajemniłem gest na odpierdol się - To ja już nie będę dłużej przeszkadzał. Yukimura idź zajmij miejsce - wydał polecenie.
Ruszyłem przed siebie dumnym krokiem,
wypinając klatkę. Rzuciłem okiem po osobach znajdujących się w sali. Środkowe ławki zajmowali
jakieś głąby. Mieli na sobie kurtki szkolne. Od razu domyśliłem się, że są to
sportowcy. Muszą być naprawdę banalni, bo nigdy nie słyszałem o „groźnych panterach”. Co to w ogóle za
nazwa? W ich centrum siedział pewnie kapitan. Spojrzałem na niego zimnym wzrokiem i z kpiącym uśmiechem. Szybko odwrócił głowę do kolegów udając, że coś im gada. Co za bęcwał.
Zająłem ostatnią ławkę, rzuciłem plecak na krzesło, a na drugie usiadłem. Wróciłem wzrokiem do nauczyciela.
- No to
wracamy do lekcji…- Mort zwrócił na siebie uwagę - Dziś zajmiemy się równaniami kwadratowymi…- dalej nie słuchałem, bo przerabiałem to w zeszłym roku szkolnym.
Prywatne
szkoły mają to do siebie, że w kasie jest mniej uczniów, i zamiast liczyć
trzydzieści tak jak tu, w prywatnych jest do piętnastu maksymalnie. Inna różnica jest
taka, ze tu to my byliśmy dla nauczyciela, a tam on dla nas. I uczyli nas dla nas, a nie na
odwal się by otrzymać marną wypłatę. Dlatego też przerabialiśmy materiały szybciej. A zwłaszcza ci,
co byli uważani za „wyjątkowych”.
Oparłem czoło o ławkę, przymknąłem oczy. Próbowałem się trochę przespać, bo nauczyciel mocno
zanudzał!
-…Yukimura!-
krzyknął nauczyciel.
Zerwałem się, rozglądając po klasie. Oczywiście wszyscy patrzyli na moja osobę.
- Słucham…
-
Przeszkadzam?- ironizował starszy - To może…
- Ależ oczywiście, że nie…-przerwałem kpiąco.
- To
zapraszam do tablicy - machnął ręką zapraszając.
Co oni mają
z tym machaniem, kurwa?
Ściągnąłem marynarkę i powiesiłem na oparciu krzesła. Opięta koszulka uwydatniała moje mięśnie. Równanie nie było trudne. W czasie, kiedy ja walczyłem z kredą na tablicy, nauczyciel prowadził normalnie lekcje. Rach-ciach i po
sprawie. Zadowolony rzuciłem kredę na biurko.
Wracając na miejsce
spojrzałem na Morta,
który
stał w szoku z
otwartymi ustami.
- Yukimura,
podaj nazwisko - poprosił.
- Seiichi…-
odparłem nie
wzruszony reakcją obecnych - Tak, tak. To mój brat…-przyznałem nonszalancko. Wiedziałem, że będzie chciał zadać tak oczywiste pytanie.
- Nigdy nie
wspominał, że ma brata…- wymamrotał - A jestem jego wychowawcą - wspomniał.
- A niby,
dlaczego miał by coś wspominać?- zapytałem z ciekawości. Choć nie obchodziło mnie to nic,
a nic. Albo może troszku?!
- Pewnie, też pedał!- krzyknął jakiś chłopak.
- A nawet,
jeśli to chu…-
odchrząknąłem - to nie twój interes…- wszyscy spojrzeli na mnie, zmierzyłem tego, co podejrzewałem o obrażenie mnie. Oj nie odpuszczę ci tego, kretynie!- Ale nie bój się Quasimodo!- parsknąłem śmiechem jak jego twarz, uszy i szyja
zrobiły się czerwone - Nie kręcą mnie takie pasztety jak ty!
- Spokój..!-
nauczyciel uderzył ręką o blat, każdy odwrócił się w stronę tablicy - Jesteście w klasie, a nie na podwórku.
Reszta
lekcji zleciała dość znośnie. Miałem jeszcze angielski z jakąś babeczką i historie również z
babeczką. Obie wyglądały na… Zmęczone nauczaniem. Co nie było dziwne,
bo uspokojenie tej biedoty zajęło im połowę lekcji. A reszta… No cóż, nim zaczęła rozkręcać temat zadzwonił dzwonek. Gdy skończyłem lekcje
wyszedłem przed szkołę. Oparłem się o mój samochód i czekałem na rudego. Niech
zna dobroć mego serca, i zapewnię mu trochę rozrywki. Rudzielec schodził ze schodów,
gdy nagle runął jak długi,
turlając się z nich.
Poczułem jak czas
staje w miejscu, a ja nie mogę nic zrobić. Stałem i patrzałem jak spada ze schodów. Nie było ich dużo, ale strach mnie sparaliżował. Podniosłem wzrok wyżej i zobaczyłem jak pięć osób stoi i śmieją się z niego.
- Nie
wiedziałem, że cioty są takie niezdarne…- wybuchli śmiechem, przybijając sobie piątki - Sam, widziałeś, jaki kaleka?
Tak się
wkurwiłem, że pewnie dym wyleciał mi uszami!
- Alex…-
wysyczał blondyn - Co
ty kurwa odpierdalasz?
-Oj, daj
spokój!- machnął ręką.
Otworzyłem samochód, wrzuciłem plecak i marynarkę do środka. Trzasnąłem drzwiami. Ruszyłem w kierunku rudego. Cały się w środku gotowałem. Krew tak mi wrzała, że szumiało mi w uszach.
- W porządku…?- Zapytałem rudego, podnosząc go z ziemi. Pokiwał głową i stanął na własnych nogach - Idź do auta – rozkazałem, jednak nie patrzyłem na niego tylko na „szefa” paczki. Tak morderczym
wzrokiem, że aż zobaczyłem strach w jego oczach, a nawet nic mu jeszcze nie
zrobiłem. Bój się! Bo od dziś to ja jestem twoim koszmarem!
- Yuki…- stęknął, łapiąc mnie za ramie - Przestań…
Nie
zwróciłem mu uwagi po tym jak się do mnie zwrócił. W myślach dusiłem tego
zjeba! Ehh, nie trudno było pojąć, który z nich to Jakobsen!
- Rób, co
mówię…-
odparłem, wyrywając rękę - A was kurwa, co tak bawi?-podniosłem na nich oczy, w których miałem chęć mordu! Czwórka opuściła wzrok na ziemie. Tak, błagać o litość! Tacy odważni byli przed chwilą, a
teraz, co? Zachowują się jak dzieci złapane na kradzieży ciastek! Wszedłem po
schodach stając krok przed Jacobsenem – Swędzi cię morda?- pchnąłem go na budynek. Ten syknął gdy
głową uderzył o ścianę.
- O co ci
chodzi?- zapytał ciut wyższym głosem – Przecież nic ci nie zrobiłem.
A gnojenie
mojego nazwiska? To dla ciebie nic? Oj masz przejebane!
- Tknij go
jeszcze raz…- złapałem jego twarz w dłoń, zaciskając palce na jego policzkach – to tak
ci wpierdole, że zapomnisz jak się nazywasz – zagroziłem swoim zimnym
jak lód głosem – Rozumiemy się?- przybliżyłem swoją twarz do jego tak, blisko,
że czułem jego przyśpieszony oddech na policzkach. Pachniał owocową gumą, którą
właśnie żuł. Pewnie myślał, że chcę go pocałować, bo otworzył oczy tak szeroko,
że przez chwilę myślałem, że mu wyskoczą. Nie doczekanie twoje!
Nie wiem jak rudzielec boi się ich, skoro to takie
trzęsidupy! Żaden nie stanął w obronie przyjaciela, a nawet odsunęli się krok.
Sam Jacobsem wyglądał jakby miał posrać się w gacie ze strachu. Oh, no bez
przesady! Aż tak groźny nie jestem!
- Ta-Tak – jęknął z bólu, gdy się odsunąłem.
- Grzeczny chłopiec – klepnąłem go po twarzy kilka
razy. Nie za mocno, lecz dla przestrogi! Niech wie, co go czeka jak mnie nie
posłucha!
Odwróciłem się od nich, i zbiegłem po schodach. Wtedy
też zauważyłem Liama, a obok niego rudego. Nie chce ze mną jechać? Nie to nie.
Ja się prosić nie będę! Odblokowałem auto, po czym do niego wsiadłem. Odpaliłem
silnik, który zawarczał głośno, że nie usłyszałem jak rudzielec wsiada.
- No ten…- opuścił głowę, chowając twarz pod rudymi
włosami. Na kolanach trzymał plecak, a jego palce skubały jakąś nitkę.
- Wszystko w porządku?- zapytałem, chcąc się dowiedzieć
czy nic go nie boli. Rudy zaciągnął nosem, z którego kapnęła łza, a później
druga i następna. Usiadłem bokiem, i wplotłem dłoń w jego włosy, odwracając
twarz w swoją stronę - Taschi – wypowiedziałem łagodnie pierwszy raz jego
imię, przyciągając go do siebie. Objąłem go mocno chcąc dodać mu otuchy. Dać do
zrozumienia, że już mu nic nie zrobią. Nikt go już nie uderzy. Nie wykorzysta.
A najważniejsze, że… Go akceptuje. Jest moim małym bratem. Mimo, iż jest synem
tej zdziry – Ehh…- westchnąłem, gdy rozpłakał się mocno, łapiąc się mnie jak
deski ratunkowej. Nie powiedziałem nic, gdy schował twarz w zagłębienie mojej
szyi i nie dość, że moczył mi koszulkę łzami to doszły do tego smarki. Skąd u
mnie ta opiekuńczość?- Już lepiej?
- Dziękuje – odpowiedział, nie tylko za tą chwilę
wsparcia, ale i za to co zrobiłem kilka minut temu. Tym razem zamiast płakać to
sobie czkał, odsuwając się ode mnie zawstydzony.
- W porzo – usiedliśmy prosto. Wrzuciłem wsteczny i
powoli wycofałem. Podjechałem do Liama, myśląc, że rudy wysiądzie. Nie wysiadł.
Odwróciłem się w jego stronę, a ten patrzył na mnie zapłakanymi oczyskami.
- Mogę jechać z tobą?
- Spoko – uśmiechnąłem się do niego – Masz ochotę na
trochę adrenaliny?- zapytałem tajemniczo. Chciałem, aby zapomniał o tych
bęcwałach!
- Oki – odparł niepewny.
O, tak. Zapinaj pasy, bo będzie ostra jazda!
Otworzyłem okno, zatrzymując się obok Liama, który
siedział w samochodzie. Chwilę poczekałem, aż też opuści szybę na dół.
- Widzimy się w domu!- poinformowałem go, że rudy
jedzie ze mną – Kto pierwszy na miejscu!?- do krzyknąłem.
- Jasne…- prychnął rozbawiony - Pojebało cię! Przecież
ja kurwa nie mam szans!
I wrócił mój ogier. Uwielbiam, gdy się nie kontroluje.
I nie przejmuję się tym, co mówi, i nie zważa no konsekwencje!
- Nie zachowuj się jak baba!- wyśmiałem go, naciskając
pedał gazu – Gotowy?- zwróciłem się do brata, wkładając okulary na nos.
- Tak!- krzyknął wesołym głosem, entuzjastycznie kiwając
głową.
Jego wesołość przeszła na mnie, bo również zaśmiałem
się wesoło.
- To zapinaj pasy – poleciłem rudemu – To na razie..-
posłałem Lianowi buziaka i ruszyłem paląc gumę.
No proszę nie ma jak rodzina:-)
OdpowiedzUsuńTyle czekałam, żeby Yuki walczył za brata :3 ale cały czas się zastanawiam się z kim on (Yuki) będzie, bo narazie się nikt mi nie pasuje do niego.
OdpowiedzUsuńDużo weny życzę :)
~Eleila
Hej,
OdpowiedzUsuńpięknie, w końcu zaczął akceptować brata i walczy o niego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hej,
OdpowiedzUsuńnaprawdę cudownie, zaczął akceptować brata z czego się cieszęi walczy o niego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga