sobota, 25 lipca 2015

Ukryta Miłość - 9






- Masz wybrać jedną z książek – nauczyciel podał uczniowi trzy tomiszcza. Nastolatek spojrzał na nie krzywiąc się lekko – Jeżeli to też olejesz…

- Makbet…?- wszedł w słowo starszemu, krzywiąc się, przełożył książkę – Sen nocy letniej? Romeo i Julia? Co to za syf w ogóle?

- Uważaj na słowa – upomniał chłopaka, patrząc na niego z pogardą – Masz dwa tygodnie na przeczytanie – poinformował ucznia, siadając wygodnie na fotelu – Później mi powiedz, jaką wybrałeś, a ja napiszę ci pytania. Jak tego nie zaliczysz to pożegnaj się z następna klasą – wskazał na drzwi dłonią – A teraz żegnam.

- Cudownie – odparł ugotowany, wychodząc z klasy.

No to po nim. Nie zaliczy semestru, klasy… I będzie miał przerąbane u ojca. Czasem się zastanawiał, dlaczego tak nienawidzi książek. Jego przodkowie wręcz je kochali. Ojciec i siostra, również. No to, czemu akurat on nie mógł dzielić ich pasji? Odpowiedź była prosta. Bo nienawidził książek, i to nie dlatego, że trzeba je czytać, i mają masę stron i liter. Książki odebrały mu rodzinę. Byli tak pochłonięci w świecie wyobraźni, że zapominali o prawdziwym życiu.


Nim nacisnął na klamkę, drzwi stanęły otworem. W progu stanął starszy mężczyzna. Ubrany w czarny uniform.Wziął od młodszego plecak, i weszli do domu. Nastolatek w holu słyszał i czuł zapach Alex ’a. Przełożył książki do drugiej ręki. Były tak ciężkie, że gdyby ktoś go napadł to miałby, czym się obronić. Nic takiego się nie stało, na szczęście.

- Dziś na obiad…

- Nie jestem głodny – przerwał lokajowi, mijając go.

Nie miał ochoty widzieć się dziś z narzeczonym siostry. Od dawna się oszukiwał, że go nie lubi. Lubił i to bardzo. I to na tyle, że nie potrafił już udawać obojętnego i zamkniętego. Najchętniej to usiadłby koło niego. I porozmawiał, poznał. A tak… Zostaje mu unikanie mężczyzny.

- Witaj, Philipie – przywitał się z nim, Alex odwracając się w jego stronę.

Licealista przystanął na schodach. Miał go unikać, ale jak? Alex przyjeżdża do nich zaraz po pracy, i przesiaduje popołudnia w salonie z narzeczoną lub sam. Trudno było wejść na piętro nie mijając salonu. Latać nie potrafił. Pelerynki niewidki też nie posiadał.

- Cześć – odpowiedział, na nowo wspinając się po schodach.

Zrobiło mu się przykro, gdy Alex nie próbował go zatrzymać czy namówić by się do nich dosiadł. W głębi serca na to liczył, ale ten rozsiadł się wygodniej, i zapomniał o jego istnieniu. Wcale mu się nie dziwił. Każdy ma swoje granice. A, on je przekroczył dawno temu. Stracił swoją szansę, choć miał ich mnóstwo.
W sypialni rzucił książki na biurko. Ściągnął czarne trampki. Położył je pod ścianą, i legną na łóżko. Twarz schował w poduszce, obejmując ją ramionami. Był tak zmęczony, że po chwili zmorzył go sen.
Obudził się, słysząc pukanie, a po chwili wszedł lokaj.

- Za dziesięć minut będzie podana kolacja, paniczu – poinformował nastolatka i wyszedł.

Phil wstał, przeciągając się. Palcami rozczesał swoje długie, czerwone włosy. Następnie poszedł do łazienki i umył twarz. Później wrócił do sypialni i założył klapki. Gdy wszedł do jadalni przy stole siedział ojciec, Elizabeth i jej narzeczony oraz matka.

- Cześć, mamo – przywitał się radośnie, podchodząc do niej. Pocałował ją w policzek. 

Mimo, iż rzadko bywała w domu to ucieszył się na jej widok. Nie traktowała go tak źle jak ojciec czy z góry tak jak siostra. Nie okazywała też tego, że się go wstydzi czy nie odpowiada jej jego wygląd. Była matką.

- Witaj, synku – Phil cofnął się nim matka pogłaskała go po policzku. Kobieta zmarszczyła lekko brwi, ale nic nie powiedziała.

- Nie wiedziałem, że wracasz - nastolatek zajął swoje miejsce przy stole – Na długo przyjechałaś?- nałożył sobie na talerz dwa kawałki pizzy, zrobione przez kucharkę.

- Nie powiedzieli ci?- zapytała, patrząc na męża surowo.

- Najwyraźniej – wzruszył ramionami, łapiąc w dłonie pizzę. Nie przejął się karcącym spojrzeniem ojca, i zaczął jeść.

- Przyjechałam na kilka dni, synku – powiedziała przepraszająco – Klientka jest niezadowolona i chce rozmawiać ze mną osobiście.

- Aha – mruknął pod nosem.

Mógł się tego spodziewać. Przecież nic jej w domu nie trzymało. Nawet, gdy był dzieckiem i potrzebował matki, ta rzadko w nim bywała, spełniając swoje marzenia kosztem rodziny. I chyba tylko, dlatego nie krytykowała jego stylu życia.


Po kolacji usiedli całą rodziną w salonie. Matka i Elizabeth piły czerwone wino, a mężczyźni whisky z lodem. Alex siedział koło narzeczonej, trzymając rękę na jej ramionach. Pan i pani Macedon usiedli naprzeciwko przyszłego małżeństwa, a nastolatek z dala od nich. Nie przysłuchiwał się nawet rozmowie. Podciągnął kolana do klatki i objął je rękoma, opierając brodę na kolanach. Patrzył otępiałym wzrokiem przed siebie. Gdy spojrzał na Alexa i Eli czuł uścisk w sercu i gulę w gardle. Nie wiedział skąd to się wzięło, i nie miał zamiaru się nad tym wywodzić.  Czasami lepiej żyć w błogiej nieświadomości.

- Synku…- ocknął się z myśli słysząc głos matki – jak w szkole?- Uśmiechnęła się. Jednak uśmiech nie obejmował oczu.

- Normalnie – odpowiedział obojętnie, wzruszając ramionami.

- Tylko tyle masz do powiedzenia matce?- pan Macedon syknął na syna, odstawiając literatkę na stolik. Mocniej niż zamierzał, przez co kilka kropel bursztynowego alkoholu chlapnęło na szklany blat stołu.

- A, co mam więcej powiedzieć?– zapytał lekko zdziwiony reakcją ojca.

- Arogancki…- pan domu wstał i podszedł do Phil’a. Zatrzymał się krok przed nim – bezczelny…- złapał syna za ramię, zaciskając dłoń z całych sił. Nastolatek syknął z bólu, ale hardo patrzył ojcu w oczy.

- Dlaczego mnie nie uderzysz, ojcze?- chciał sprowokować ojca by go zdzielił po twarzy. Wolał czuć ból fizyczny niż psychiczny.

- O czym on mówi, Patricku?- zażądała wyjaśnień projektantka wnętrz.

- Chyba mu nie wierzysz?- spojrzał na żonę, odpychając syna.

- Z jakiej racji mam mu nie wierzyć?

- Nie będę ci się tłumaczył – powiedział zimno do kobiety, ucinając tym samym temat.

- Widzisz, co narobiłeś?- wtrąciła się studentka, odpychając rękę Alexa, który próbował ją powstrzymać – Nie dość, że przynosisz hańbę rodzinie to jeszcze to!- krzyknęła, wskazując dłonią na rodziców, którzy trzymali swe nerwy na wodzy.

- Może załóż każdemu klapki na oczy!- odpowiedział na atak siostry – Wtedy wszyscy będą tak ślepi i szczęśliwi jak ty, kurwa!

- Uważaj na słownictwo, gówniarzu – chlast. Uderzenie odrzuciło go na bok. Phil potrząsnął głową, by włosy odkryły mu twarz – Nie tak cię wychowaliśmy!- Spojrzał na ojca, ale tym razem w jego oczach nie było smutku czy bólu. Była pustka. 

- Uspokój się, Patricku!- krzyknęła wystraszona matka, podchodząc do syna. Phil odepchnął jej dłoń, gdy próbowała pogłaskać go po policzku, myśląc, że to uśmierzy ból – Oszalałeś!?- naskoczyła na męża, obwiniając go o to, że syn boi się dotyku. Ich dotyku – To twój syn, człowieku! Jesteś jego ojcem!

- Czasami mam wrażenie, że wrobiłaś mnie w tego bachora!- wykrzyczał swoje podejrzenia.

- Czy ty sugerujesz, że cię zdradziłam?- zapytała urażona – Jeśli tak to wybij to z głowy!- rozkazała niczym swojemu pracownikowi – Możesz mi wszystko zarzucić, ale nie zdradę!

- Może zamiast podróżować…

- Pracować!- poprawiła męża, przerywając mu – Pracuję tak samo ciężko jak ty, by naszej rodzinie niczego nie brakowało!

- Zajęłabyś się tym gówniarzem!- dokończył. Podciągnął syna za ramie, nie zważając na jego jęki spowodowane mocnym uściskiem – Spójrz na niego!

- Mam go karać za to jaki jest?- podeszła do męża i syna – Puść go – jednak pan domu nie miał zamiaru spełniać prośby kobiety. Ta nie mając innego wyjścia, próbowała odciągnąć nastolatka. Po kilku minutach, mężczyzna poddał się, i puścił syna – Jesteśmy jego rodzicami…- odeszła z nim na bok. Jak najdalej od właściciela wydawnictwa – i nieważne, jaki jest. Musimy go kochać! Dbać o to by nie działa mu się krzywda!

- Nie będziesz mi mówić jak mam go wychowywać!- mimo, że Phil stał spory kawałek od ojca, ten pokonał odległość w dwóch krokach. Złapał go za włosy, szarpiąc, by odkryć twarz – To ja muszę się za niego wstydzić!- pan domu, nawet nie zwrócił uwagi na syna, któremu po policzkach spływały łzy – To ja…- zacisnął mocniej dłoń, wyrywając włosy nastolatkowi – muszę się użerać z tym, dziwolągiem!- odepchnął go.

Phil stracił równowagę, i upadł na podłogę, uderzając głową o kant stolika.

- Te książki wyżarły ci mózg!- podbiegła do syna i pomogła mu wstać – Nie mogę uwierzyć w to, jaki się stałeś!- wskazała na męża palcem - Jesteś bezdusznym skurwielem!- kobieta rzadko używała wulgarnych słów, ale to, co zobaczyła, i usłyszała z ust męża nie umiała inaczej dobrać słów.

- Mam nadzieje, ze jesteś z siebie dumny!- wtrąciła się Elizabeth, łapiąc oniemiałego Alexa za rękę. Nie chciała, by to rodzice się kłócili, dlatego też postanowiła, by to znów na jej bracie skupili kłótnię.

- Co cię bardziej boli, Elizabeth?- odpowiedział głosem pozbawionym wszelkich uczuć, zatrzymując parę na schodach – To, że powiedziałem prawdę czy to, że matka stanęła w mojej obronie, co?- kontynuował, gdy ta odwróciła się w jego stronę.

- Nie rozśmieszaj mnie, idioto – powiedziała ostro, podchodząc do brata – Jesteś nikim. I to nie tylko dla mnie…- stanęła przed nim – rozejrzyj się! Czy ktoś płacze, bo ojciec cię uderzył? Czy ktoś jest smutny z tego powodu?

- Wiesz…

- Jesteś żałosnym głupcem – przerwała młodszemu, obserwując go. Widziała każde pęknięcie w jego masce. A w kąciku oczu zbierały się łzy upokorzenia.

- Pierdol…

- Philipie – przystopował chłopaka, Alex, stając koło dziewczyny – Wystarczy.

Phil spojrzał po wszystkich, i gdy nikt nic nie dodał minął parę, uderzając specjalnie Alex ’a z barka. I to na tyle mocno, że ten zachwiał się lekko. Wbiegł po schodach o mało się nie przewracając.

- Nienawidzę tej rodziny!- usłyszeli krzyk i trzaśnięcie drzwiami.


Alex stał i patrzył na swoją przyszłą rodzinę. Po tym, co zobaczył, miał ochotę pobiec do rodziców i błagać o zerwanie zaręczyn. W tej chwili nie miał ochoty wiązać się z tymi ludźmi. Jednak powstrzymywała go jedna osoba. I, nie. Tą osobą nie była jego narzeczona. Wiedział, że jak odejdzie to nastolatek zostanie sam. Mimo, iż matka stanęła w jego obronie. To zrobiła to tylko, dlatego by mieć czyste sumienie.

- Wie pan, panie Macedon…- ciszę przerwał Alex – Tak jak mój ojciec mówił wiele dobrych rzeczy o mnie panu, tak mówił wiele dobrych mnie o panu – uciekł ręką, gdy narzeczona próbowała go złapać – Dziś udowodnił pan, że wszystko było farsą!- powiedział tak samo zimno jak mężczyzna na niego patrzył. Bo gdyby starszy mógł zabijać wzrokiem to Alex leżałby martwy.

- Nikt cię o zdanie nie prosił, rozpieszczony gówniarzu!- syknął, czerwieniąc się na twarzy ze złości – A, teraz zostaw nas samych – rozkazał, wskazując dłonią na schody.

- Z największą przyjemnością – odparł, odwracając się.

Stanął przed drzwiami i drżącymi rękoma zapukał w drewno. Powtórzył, gdy nie usłyszał pozwolenia. Lecz i tym razem nic nie usłyszał. Nacisnął klamkę, i odetchnął z ulgą, gdy drzwi ustąpiły. Wszedł do pokoju, od progu słysząc szloch. Zamknął drzwi na klucz, i podszedł do łóżka, a raczej materacy. Ściągnął marynarkę i powiesił ją na oparcie krzesła. Bez słowa położył się w poprzek, tak jak nastolatek. Włożył ręce pod głowę, i czekał, aż młodszy przestanie płakać lub wykona jakiś gest. On wyciągnął pierwszy rękę, przychodząc tu. A reszta zależy do Phil’a.

Phil niewiele myśląc, wtulił się w klatkę starszego. Obił go w pasie, chowając twarz między barkiem, a szyją starszego. Po chwili poczuł jak Alex, odgarnia mu włosy z czoła i ucałował go w skroń.


- Cii…- szeptał uspokajająca – jestem tu – wziął go w ramiona, przygarniając jeszcze bliżej i mocniej. 



Oh, ja wiem, że byście chcieli, by miedzy Phil'em i Alex'em już coś było... Ale to nie tak działa, prawda? Nie zakochujemy się od pierwszego wejrzenia!? Dlatego też nie poganiajcie tej relacji i mnie. Mam cały zarys tego opowiadania, i nie zamierzam go zmieniać dla waszego widzi mi się. A jak jesteście niecierpliwi to nie moja wina!!

Dziękuję za komentarze...<3

Pozdrowionka!!!

niedziela, 19 lipca 2015

Ukryta Miłość - 8




Nastolatek pchnął szerokie drewniane wrota, wkraczając do wnętrza dużego starego budynku. Od progu czuło się woń sterylności. Phil krzywił się jak tylko poczuł ten specyficzny zapach. Miał wrażenie jakby wchodził do szpitala, a nie do domu seniorów. Wbiegając po schodach minął się ze starszą pulchną kobietą. Włosy miała upięte w kok. Ubrana w czarną garsonkę i białą koszulę. Jej szyję zdobił złoty łańcuszek, a go duża bursztynowa zawieszka.

- Dzień dobry, pani dyrektor – przywitał się z ciepłym uśmiechem.

- Witam, Macedon – odpowiedziała, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.

Wcześniej pomyślałby, że to nie kulturalne z jej strony. Jednak dziś… Wiedział, że kobieta woli go ignorować i mieć go głęboko gdzieś, niż sprawiać mu przykrość patrząc na niego zniesmaczona. A może robiła to tylko, dlatego, że wpłaca pieniądze? Nie ważne, zresztą. Jego i tak nie obchodzi, co ludzie o nim sądząc. On zna swoją wartość i wie, na co go stać.
Na piętrze skręcił w prawo i ruszył w głąb korytarza. Mijał pozamykane drzwi, idąc do pokoju, w którym czekała na niego pewna starsza kobieta. Zatrzymał się, zapukał trzy razy w drewno, po czym je uchylił. Pomieszczenie nie było duże, wręcz malutkie jego zdaniem. W rogu pokoju stało jedno łóżko tuż pod oknem. Po drugiej stronie stało biurko z krzesełkiem. Na blacie leżało kilka kartek i gazeta.

- Cześć Agnes - od razu podszedł do okna, otwierając je na oścież. W pokoju panował straszny zaduch i cóż… zapach też zostawiał wiele do życzenia.

- To znowuż ty, szczeniaku?- odparła gburowato – Zamknij okno! Chcesz, abym zachorowała i kopnęła w kalendarz?

- O niczym innym nie marzę – ironizował nastolatek, wychodząc z pokoju po wózek, który stał na korytarzu.

- Bezczelny bachor!- krzyknęła, po czym przyłożyła dłoń do ust, gdy złapał ją atak kaszlu.

- Mówił ci lekarz, abyś nie paliła, Agnes – przypomniał starszej kobiecie.

- Mówił też, że mam serce jak dzwon - popatrzyła na niego karcąco mrużąc oczy – Wygaduje dyrdymały, partacz jeden!- Kobieta usiadła, biorąc od młodszego pluszowy szlafrok – Jak tylko wyciągnie ode mnie ostatniego złamanego centa to pośle mnie w diabły…- przerwała na chwilę, by usiąść na wózku, ubrana i gotowa do wyjścia – ja już znam takich jak oni!

- Jesteś dziś wyjątkowo nieznośna – skomentował chłopak, wjeżdżając do windy. Nacisnął guziczek z literką „P”, opierając się plecami o metalową ściankę – Czyżbyś przegrała w bingo?

- Nie wymądrzaj się, szczeniaku!- fuknęła na chłopaka niczym rozjuszona kotka – Wiesz, co ja będę teraz musiała znosić? Przecież ta spod dziewiątki mi żyć nie da!

- Przesadzasz – westchnął, wyjeżdżając tylnym wyjściem z budynku.

Znajdywał się tam nie wielki park dla osób przebywających w domu jak i dla odwiedzających. Zazwyczaj robili kilka kółek. W tym czasie nastolatek pozwalał kobiecie się wygadać, ponarzekać i obrażać.

- Niewychowany bachor!

Phil tylko pokręcił głową, prowadząc wózek. Nie przejmował się już słowami kobiety. Wiedział, że tak okazuje mu swoją sympatię, lecz nigdy się do tego nie przyzna. Od dwóch lat do niej przychodzi i nigdy nie widział nikogo z jej rodziny. Ale co się dziwić? Kobieta była oschła i obrażała każdą pierwszą osobę. Nawet jego zwyzywała jak się pojawił w jej pokoju, i nie tylko. Dostał również popielniczką w brzuch, bo nie spodziewał się, że staruszka ma jeszcze siłę w rękach. Miał parę razy się poddać i sobie odpuścić, bo niby, po co ma komuś poświęcać swój czas skoro druga osoba sobie tego nie życzy? Zrezygnował z tego pomysłu, gdy pewnego dnia wszedł do pokoju. Zobaczył ją wtedy smutną i zapłakaną. Miała tylko jego. Czy tego chciała czy nie. A on nie ma zamiaru jej zostawić.

Po godzinnym spacerze, odwiózł staruszkę do pokoju. Pomógł jej się położyć i zamknął okno. Pożegnał się i zostawił ją samą, tak jak sobie życzyła.

OoO

Phil już miał dosyć, Alex ’a! Przychodził do nich do domu każdego dnia. Nawet wtedy, gdy Elizabeth miała wykłady do wieczora, i nie przeszkadzało mu, że musiał spędzać czas z przyszłym teściem lub samemu. Ale zawsze był, kiedy wracał do domu. W poniedziałki i środy spędzał czas z Elizabeth. Wtorki z właścicielem wydawnictwa, a czwartek i piątek czekał na narzeczoną w salonie czytając maszynopisy lub pracując przy laptopie. Jakby nie było to cały tydzień pracował. Nawet po robocie ich tematem rozmów były książki. Phil osobiście mu współczuł, ale nic nie mógł na to poradzić.


Dziś wrócił dość późno, bo po szkole udał się do domu spokojnej starości . Nie pamiętał, kiesy ostatni raz był tak zmęczony i głodny, oczywiście.  Jak tylko wszedł do willi, udał się prosto do kuchni. Jęknął, gdy w holu minął się z Alex’ em. Mężczyzna szedł trzymając w dłoniach szklankę wody i przekąskę.

- Cześć, Philipie – przywitał się Alex – Może dołączysz?- głową kiwną w stronę salonu.

- Wybaczy pan, panie Thompson – odpowiedział kulturalnie – Muszę odrzucić pana propozycję, ale właśnie wróciłem ze szkoły i jestem głodny – powiedziawszy to, zostawił oniemiałego mężczyznę. Ile razy ma mu powtarzać by dał mu spokój? Sto, tysiąc? A, może milion?


Alex o mało nie rzucił szklanki o ścianę. Gdy tylko myślał, że udało mu się jakoś przebić przez mur nastolatka, ten wyskakiwał z czymś takim!



- Mam już dosyć tego człowieka – Phil poskarżył się kucharce jak tylko wszedł do jej królestwa, rzucając plecak koło szafki. Podszedł do kobiety i ucałował ją w policzek – Siema!– usiadł na swoim krześle przy wysepce. Podparł brodę na dłoni, czekając na posiłek.

- Witaj, paniczu – odpowiedziała, nakładając chłopakowi obiad. Dziś zrobiła mu frytki i pieczony filet z kurczaka oraz bukiet warzywny – Nie wiem, o kim mówisz, paniczu. Nie jestem wróżką – dodała, stawiając przed nim pełny talerz.

Jak nastolatek nie lubił zdrowych dań, tak fast food’y uwielbiał.  Mógł jeść frytki na pierwsze i drugie śniadanie, obiad i kolację. I mimo, iż odżywiał jak się odżywiał. Nic po nim nie było widać. Wręcz przeciwnie. Wyglądał na kogoś, komu brakuje jedzenia.

- O tym…- zapchał usta smażonymi pokrojonymi w kształt słupków, ziemniaki – upherdiliwhym…- powiedział z pełną buzią. Kobieta pokręciła głową, widząc jak ten pluje przeżutym jedzeniem – niezhśnym…- włożył odkrojony kawałek mięsa do buzi – męhocym…- przełknął wszystko – gogusiu!- sięgnął po picie, które kucharka postawiła mu przed nosem.

- Jesteś niemożliwy, paniczu – zabrała pusty talerz – Boisz się po prostu przyznać, że go lubisz – stwierdziła, odwracając się.

Widziała jak chłopak czasami spogląda na Alex’a gdy się mijają. Szuka go wzrokiem jak tylko wchodzi do domu. Mocniej wciąga powietrze, węsząc jego zapach. I może robił to nie zdając sobie z tego sprawy. Jednak nic nie mówiła, aż do dziś.

Na szczęście Phil nie miał nic w ustach, i nie opluł siebie, ani kucharki, słysząc ostatnie słowa kobiety.

- Że, co proszę?!- pisnął niczym dziewka broniąca swojej cnoty – Co za absurdy wygadujesz?- zapytał osłupiony, wnioskami Rosalinne – Oczywiście, że go nie lubię!

- Uspokój się, paniczu – skarciła chłopaka – Skoro tak twierdzisz – powiedziała twardo, zabierając talerz.

- Lubię go – parsknął rozbawiony, wymysłami kobiety – Dobre sobie!- ruszył w stronę wyjścia, biorąc po drodze plecak – Nie lubię go – dopowiedział, wychodząc.

Nie wiedział, kogo bardziej chciał przekonać. Siebie czy kobietę.

Phil miał zamiar udać się do swojego pokoju, ale jego uwagę przykuł Alex. Siedział na sofie i patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Na kolanach leżała zamknięta książka, a ze szklanki i z talerza nic nie ubyło. Licealista zajął fotel, i położył obok plecak, odwrócił się chcą zobaczyć, co tak zaabsorbowało starszego, ale prócz kominka, ściany i dużego rodzinnego zdjęcia nic nie było.

- Nie lubię tego zdjęcia – przerwał ciszę Phil.

Mężczyzna drgnął wystraszony, ale po chwili na jego usta wpłyną szeroki uśmiech.

- Dlaczego?- Alex odłożył książkę i skupił na młodszym całą swoją uwagę.

- Czy ja wiem?- wzruszył ramionami, siadając bokiem by lepiej widzieć zdjęcie – jest wiele powodów.

- A najważniejszy?- musiał zapytać wykorzystując okazję poznania chłopaka lepiej. 

Nie często się to zdążało, dlatego też nie mógł stracić szansy.

- Kłamie – odpowiedział bez zastanowienia – Na tym zdjęciu widać, jaką to, kurwa jesteśmy szczęśliwą rodziną – dokończył szyderczo.

- Rzeczywiście tak wygląda – zgodził się z młodszym – I wyglądasz dość uroczo z tym aparatem na zębach.

- Tsa…- westchnął zadowolony, że Alex’owi poprawił się humor – Nie ma to jak wyglądać jak jakiś kujonek, któremu zabierają kasę i wrzucają go do śmietnika po szkole!

Po salonie rozniósł się śmiech dwóch osób. Phil pierwszy raz poczuł się przy Alex’ie tak swobodnie. Udzielił mu się nastrój starszego. Miał ochotę posiedzieć z nim póki nie wróci Elizabeth.

- Jaki jest jeszcze powód?- zapytał chcą poznać lepiej nastolatka.

- Hmm…?- mruknął w odpowiedzi, dając sobie czas na przemyślenie odpowiedzi – Tego dnia, w którym zrobiono zdjęcie…- postanowił powiedzieć prawdę, bo po części Alex już i tak ją znał – ojciec uderzył mnie pierwszy raz – młodszy nie zdał sobie sprawy, że przyłożył rękę do policzka.

Alex miał ochotę podejść do niego i schować w swoich ramionach, ale nie chciał go wystraszyć.

- Więc już jako dziecko buntowałeś się – bardziej stwierdził niż zapytał.

-  Na to wygląda – usiadł przodem to starszego – Taki charakter.

- Najważniejsze być sobą – rzekł przyjaźnie. Chciał, aby nastolatek zawsze przy nim się tak zachowywał. Nie chował się za murem i maską obojętności.

- Być może – zgodził się ze starszym – Jednak nie zawsze działa to na naszą korzyść – mówiąc to miał na myśli swoja osobę. Wiele razy już mu się oberwało za to, że ma dobre serce. Wykorzystywali go jak tylko mogli, a później odwracali się, gdy to on czegoś potrzebował. Dlatego też postanowił, że nim komuś zaufa lub okaże serce najpierw go pozna – No…- wstał z fotela – zajebiście się gadało, ale wie pan… Obowiązki wzywają!

- Tak?- odpowiedział równie wesoło jak chłopak – Zdradzisz jakie?

- Oh, widzi pan, panie Thompson…- chłopak stanął za plecami mężczyzny, pochylając się w jego stronę – gdybym panu powiedział musiałbym pana zabić – dokończył szeptem tuż koło jego ucha.

Alex'owi momentalnie wyskoczyła gęsia skórka na lewej ręce. Uszy i szyję miał tak wrażliwą, że wystarczył lekki oddech, by poczuć dreszcz przyjemności.

Tą chwile przerwało wejście studentki do domu. Alex zerwał się z kanapy jakby został przyłapany na zdradzie a nie na rozmowie. Phil wyśmiał zachowanie starszego i oberwał za to po głowie. Ten zamiast oburzyć się na ten wyczyn zaczął śmiać się jeszcze bardziej.

- Z czego się śmiejesz?- do salonu weszła Elizabeth, zatrzymując się przed narzeczonym. Stanęła na palcach i cmoknęła Alex ’a w policzek – Hej, kotku!

Młodszy za plecami siostry sparodiował jej powitanie, co wywołało półuśmiech na twarzy mężczyzny.

- Witaj Elizabeth!– odpowiedział beznamiętnie. Skrzywił się, czując lepkość na policzku od błyszczyka.

- Z niczego – zbył siostrę machnięciem dłoni – No to nara, gołąbeczki – rzucił zaczepnie w stronę Alexa, wnioskując, że ten nie lubi takich zdrobnień, widząc zmarszczenie brwi, gdy narzeczona powiedziała do niego kotku.

- Niewychowany gówniarz – odparł wesoło, Alex. I, tak jak chwilę wcześniej palnął nastolatka w głowę.


Ten uśmiechnął się, mimo, iż go obrażono. No i uderzono, oczywiście. Jednak jakby robiono to z taką czułością i wesołością to jest w stanie się poświecić byle tylko czuć się tak dobrze jak teraz.




DZIĘKUJE WSZYSTKIM ZA KOMENTARZE... KTÓRE WBREW POZOROM MOTYWUJĄ MNIE DO PISANIA!!!
POZDROWIONKA DLA WSZYSTKICH CZYTELNIKÓW, KTÓRZY NIE MAJĄ ODWAGI NA KOMENTARZ, NAWET TEN NAJMNIEJSZY!!!

wtorek, 14 lipca 2015

Ukryta Miłość - 7

Phil starał się unikać Alex ‘a jak tylko mógł. Gdy wracał do domu, a ten siedział z Elizabeth w salonie, opuszczał głowę i szedł do kuchni bądź wbiegał po schodach na piętro do swojego pokoju, w którym się zamykał i siedział, sam. Nie schodził nawet na kolację. Miał świadomość, że narzeczony siostry również tam będzie, a nie potrafił już spojrzeć na niego tak jak wcześniej. Nie potrafił również być obojętny i udawać kogoś, kim nie był. Chciał okazać tyle samo ciepła i serdeczności Alexowi tak jak on jemu, ale nie potrafił. Bał się, że jeśli mu zaufa i otworzy się, straszy go wyśmieje prosto w oczy. Tak jak zrobili to jego ojciec i siostra. Natomiast w wydawnictwie, gdy mijał mężczyznę spuszczał wystraszony wzrok i napinał mięśnie czekając na kpiny ze strony starszego.

- Witaj, Philipi’e – słyszał przyjazny głos Alex ’a.

- Dzień dobry panie Thompson – odpowiadał, bo tego wymagała kultura.

I, tak wyglądała jakakolwiek ich rozmowa. 

Raz, gdy nie zdążył przemknąć niezauważony zamienił z Alexem więcej zdań niż tylko witanie.

- Dołączysz do nas, Philipie?- Alex siedział w salonie z Elizabeth. Przed nimi na stoliku stały dwie filiżanki, talerzyk z ciastkami oraz kwiaty, które były zmieniane każdego dnia.

- Dziękuje, ale muszę domówić – odparł tak jak go uczono od dziecka, przystając na schodach.

Siostra spojrzała na niego podejrzliwie, odrywając wzrok od magazynu o modzie, a mężczyzna skrzywił się, słysząc tak oficjalną odpowiedź. Liczył na coś bardziej w stylu „ Mam ważniejsze sprawy niż picie z panem herbatki, panie Thompson”.

- W porządku – rzekł zawiedzionym głosem.

Nastolatek poczuł kucie w klatce, słysząc ton głosu mężczyzny. Nie lubił, gdy ludzie czuli się zranieni przez niego. Dlatego też westchnął i zszedł do salonu siadając na fotelu, który stał naprzeciwko Alex ’a. Ten uśmiechnął się przyjaźnie. Nie tylko ustami, ale i oczami.

- Jak w szkole?- zagadnął starszy, sięgając po filiżankę z kawą.

- Normalnie – wzruszył ramionami, siadając po turecku – A jak w pracy?

- W porządku – odpowiedział tak samo jak młodszy – Tak sądzę – dodał.

Później siedzieli w ciszy, zerkając na siebie od czasu do czasu. Tak by studentka nie zauważyła ich ukradkowych spojrzeń.

OoO

Phil spakował książki i zeszyt jak tylko usłyszał swoje wybawienie, dzwonek. Razem z przyjacielem przepychali się przez innych uczniów, by wyjść ze szkoły. Na schodach przy wyjściu z budynku stanął, nie wierząc w to, co widz. Otóż, na parkingu szkolnym stał Alex. Oparty o bok samochodu, a na około niego zgraja dziewczyn, uśmiechających i patrzących na niego maślanym wzrokiem.

- Widzisz to?-  powiedział Richard, patrząc nie na mężczyznę, a na samochód.


- To znaczy?- złapał przyjaciela za rękaw, i pociągnął, robiąc przejście innym.

- Fura, chłopie! Widzisz ją?

- Nie jestem ślepy – powiedział Phil, wzruszając ramionami – Jest zajęty!- krzyknął do nastolatek.

- Znasz go?- wyrwał rękę z uścisku – I nie chwalisz się?!

- Bo nie ma czym – włożył dłonie do przydługich i za szerokich spodni przez co miał je nisko na biodrach. Tylko rozciągnięty, czarny bezrękawnik zakrywał bokserki – To narzeczony Eli.

- Tej Eli? Twojej Eli? Elizabeth?- popatrzył na przyjaciela, by upewnić się czy ten, aby nie robi go w bambuko.

- Ale z ciebie młokos!- dźgnął go łokciem w żebra – Oczywiście, że tej Eli. Mojej Eli. Elizabeth!- -przedrzeźniał rówieśnika.

- Bardzo śmieszne – pomasował bolące miejsce – To może…

- Zapomnij!- przerwał przyjacielowi, domyślając się o co chce prosić – Ty młoda…- oczywiście spojrzały wszystkie dziewczyny, które gapiły się na Alex ’a – masz chusteczkę?

- Ta- Tak – wyjąkała ta, na którą się patrzył, wyciągając z plecaka małą paczuszkę.

- To wytrzyj usta, bo się ośliniłaś – wyśmiał młodszą uczennice. Aż zacisnął pięści, gdy to wypowiedział. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego to powiedział, i dlaczego wkurwiło go to jak starszy jest oblegany przez płeć piękną – I nie. Nie załatwię – syknął do Richard’a, wyprzedzając go.

- Nawet nie wiesz, co chciałem powiedzieć – burknął, przyśpieszając.

- Oj, uwierz, że wiem – przystanął, i spojrzał na przyjaciela – Jeśli coś załatwię, to to, że nie wsiądziesz do tego samochodu.

- Zajebisty przyjaciel!- powiedział oskarżycielsko. Mu się przecież nie odmawia. On zawsze dostaje to, co chce!

- Skoro tak uważasz – odparł obojętnie nie zwracając uwagi na ironię w głosie Richarda – Trzym się!!!- pożegnał się z kolegą, zostawiając go przy jego samochodzie - Dzień dobry, panie Thompson! – chłopak zatrzymał się, spoglądając obojętnie na starszego. A raczej próbował. 

- Witaj, Philipie -  przywitał się, uśmiechając przyjaźnie.

- Czy mogę spytać, co pan tu robi?- schował włosy za ucho, odsłaniając swoją przystojną twarz jak i duże piwne oczy – Bo z tego co wiem to Elizabeth skończyła liceum dwa lata temu.

- To chyba logiczne po co tu jestem – odparł niewzruszony obojętnością nastolatka – Przyjechałem po ciebie.

- Aha – był w takim szoku, że jego usta wypowiedziały tylko tyle.

- No, wsiadaj – popędził oniemiałego licealistę, siadając za kierownicą.

Phil stał myśląc, co zrobić. Owszem chciał spędzić z Alexem więcej czasu. Jednak… Nie był pewny czy powinien zaufać starszemu.

- Raz się żyje – pomyślał, otwierając drzwi i zajął siedzenie pasażera.

- Powiedz, że jesteś głodny – Alex, odpalił samochód, wrzucił bieg i wyjechał z parkingu szkolnego.

- Jestem – przytaknął, zapinając pas, bojąc się o własne życie – Od kiedy masz prawko?- zacisnął powieki, gdy Alex dryift’em wszedł w zakręt.

- Na studiach miałem kolegę, który brał udział w wyścigach samochodowych - zaczął opowiadać Alex tęsknym głosem, sprawnie mijając samochody – Całymi dniami grywał na komputerze albo na konsoli w Need For Speed, a wieczorami ścigał się w realu. Pewnego dnia zabrał mnie ze sobą…- spojrzał przelotnie na pasażera – możesz wierzyć lub nie, ale pokochałem tą adrenalinę... Rozpędzenie samochodu do maksimum, i sama myśl, że wystarczy jedna zła decyzja, jeden zły ruch i no, cóż… Kończyło się to źle, zazwyczaj.

Teraz przynajmniej wiedział dlaczego Alex wolał sportowe i szybkie samochody.

- Mi za to życie miłe – spojrzał na licznik, którego wskazówka wskazywała sto osiemdziesiąt, i wciąż rosło – Więc jeśli możesz to zwolnij – powiedział z sercem w gardle.

Alex spełnił prośbę nastolatka bez mrugnięcia okiem. Myślał, że spodoba mu się szybka jazda tak jak każdemu nastolatkowi. Ten jednak każdym nie był.

- To, na co masz ochotę?- wrócił do wcześniejszego tematu, zatrzymując samochód na czerwonym świetle – Kuchnia włoska, chińska?- posłał mu pytające spojrzenie – Bo znam kilka dobrych restauracji.

- He?- no to mu się dopiero w głowie nie mieściło. Spojrzał po sobie później na Alex ’a i znów na siebie – Ty tak na poważnie?- rzekł osłupiały.

- Oczywiście – zaśmiał się, widząc minę młodszego, ruszając – Masz coś przeciwko?

- Oczywiście – sparodiował głos i śmiech kierowcy – Mam wiele sprzeciwów! Spójrz na siebie i na mnie!

Phil był tak zaskoczony, że nie zwrócił uwagi, iż zwraca się do starszego na ty.

- I?

- Nie wiem czy masz alzheimera czy to na starość pamięć ci siada, ale mnie się trzyma z daleka od takich miejsc!

- Skończyłeś już?- Alex stanął przed dużym budynkiem – Jesteśmy na miejscu – poinformował oniemiałego chłopaka.

- Alex…- mężczyzna szybko skierował wzrok na Philipa, nie wierząc, że ten wypowiedział jego imię, i to w zdrobnieniu – nie rób mi tego, proszę – skończył cichym i błagającym głosem.

- Nie jesteś głodny?

- Nie o to chodzi – odparł, odwracając głowę.

- To, o co?

- Ja…- zaciął się, nie będąc pewnym czy chce, aby Alex go poznał. Jednak ten coś mu o sobie powiedział to teraz jego kolej – nie lubię jeść w takich miejscach, bo ludzie sprawiają, że jest mi… Przykro i źle się czuje… A, sami kelnerzy traktują mnie jak robaka – dokończył żałośnie.

- Będziesz ze mną – próbował przekonać nastolatka. Nie chciał go jeszcze odwozić do domu. Specjalnie wyszedł wcześniej z pracy, udając ból głowy. Miał dosyć siedzenia w biurze, a do tego rozmowa z teściem i szefem w jednym sprawiła, że odechciało mu się wszystkiego. Jednak gdy pomyślał o nastolatku zapragnął go zobaczyć i porozmawiać. Tylko przy nim potrafił się odprężyć.  – Nie pozwolę, aby…

- Nie proś, abym tam wszedł – przerwał błagalnie.

Alex westchnął, widząc smutek w oczach Philipa. Już wiedział, że ile razy ten na niego spojrzy tymi swoimi pięknymi oczyskami to przegrywać będzie za każdym razem.

- W porządku – poddał się, wnioskując, że młodszy nie chce spędzać z nim wolnego czasu – Odwiozę cię do domu – mimo, iż nie chciał, to nie miał innego wyjścia.

- Dobrze – rzekł przygaszony wizją powrotu, i tego, iż Alex nie zaproponował czegoś innego.


            

        Pozdrowionka dla Miku Nao 암, mam nadzieje, że mimo iż krótko to się podobało :)


niedziela, 12 lipca 2015

W paszczy szaleństwa

O
One-shot napisany przez Miku Nao , której bardzo, a to bardzo dziękuje z całego mojego małego serduszka <3
One-shot znajduje się również na jej blogu - http://opowiadania-misiaczka-yaoi.blogspot.com/.
Losy postaci opowiadania, „Bo kocha się za nic". Życzę miłego czytania. 








Gatunek: Dramat
Ostrzeżenie: Śmierć bohatera
Paring: Drake&Kenzo (Park Yoochun&Jo In-Sung)
Zespół: JYJ






*~~*~~*





Świat pluje nam w twarz, ilekroć zdradzimy swoje własne "ja".
Próbuję nas podporządkować normom, jakie powinny panować.
Ten, który odstaje... Przegrywa życie. 



Kolejny dzień.
Kolejne godziny.
Kolejne minuty.
Kolejne sekundy.
Kocha? Oczywiście, że nie.
Czy ja kocham? Bardziej niż własne życie.
Pustka, która otacza mnie zewsząd nachodzi na moje serce, wypełniając je trującymi sokami.
Kenzo... Czemu mi to zrobiłeś?
Wlałeś w moją osobę esencje uśmiercania, powodując powolną śmierć mojego ciała i gnicia mojej duszy.
W chwili, gdy kazałeś mi zabić Avery'go pod groźbą mojego zgładzenia... Przyczyniłeś się do mojej destrukcji.
Destrukcja trwa, a potyczka w mojej głowie słabnie.
Zdrowy rozsądek pada, prosząc, bym nie popełniał błędu. Prosząc, by fikcyjna mara odeszła.
Nie odeszła kiedyś.
Nie odejdzie teraz.
Nie odejdzie nigdy.
Pozostanie, ukształtowując ze mnie człowieka bez uczuć.
Człowieka, który mimo rozłupanego serca, kocha najgorszego tyrana.
Osobę, czerpiącą przyjemność z krzywdy innych istnień.
Czy mnie kocha? Oczywiście, że nie.
Może się mylę.
Nie mogę określić.
Rozum oddzielił się od reszty, a dusza zgniła, konając w czeluściach mrocznej i spaczonej psychiki.




*~~*~~*




- Daje mu czas do jutra. Jeżeli nie wyjdzie do tego czasu z pokoju, wyważyć drzwi - rozkazał, rozsiadając się wygodnie w fotelu, obitym białą skórą. Wbił wzrok w zachodzące słońce, które pod swoim wpływem przeistoczyło nieboskłon w krwawą smugę światła.

- Tak jest, panie Suzuki - Brian ukłonił się i wyszedł z gabinetu swego szefa, zamykając cicho drzwi. Nie zostawił najmniejszego śladu swojej obecności.

Jednak Kenzo rozmyślał o kimś innym.
O chłopaku, który jako pierwszy i zapewne ostatni, przyczynił się do tego, że jego serce wypełniła miłość.
Żałował wielu słów i czynów, jakie skierował pod adresem Drake'a.
Kochał go tak mocno, że miał ochotę wyć do księżyca za krzywdy jakie wyrządził ukochanemu.
Nie sądził, że po zleceniu zabicia Avery'ego... Drake się załamie, zamknie w pokoju i nie będzie dawał znaku życia.
Sądził, że przejmie pałeczkę po jego śmierci... Mylił się.
Chłopak nie jest gotowy.
Nigdy nie był i nigdy nie będzie.
Wiedział, że musi go przeprosić.
Musi.



*~~*~~*




"Gdy o łzę uderza łza, znowu widzę twoich ust tak piękny kształt
Jestem teraz, teraz sam, ucichł wokół szum i gwar"





Oczy podkrążone, potwierdzające tony wylanych łez.
Ręce poranione, potwierdzające obecność żyletki.
Czy mnie kochasz jeszcze?
Dlaczego nie ingerujesz?
Zrujnowałeś mnie. Zabiłeś, zdeptałeś, zeszmaciłeś...
Pozwoliłeś konać w samotności.
Spojrzałem w lustro... I ujrzałem potwora.
Potwora będącego niegdyś człowiekiem.
Człowiekiem, którego ty zniszczyłeś Kenzo...




"Czy to co widzimy okiem jest prawdą czy snem głębokim?"





Zegar wybija szóstą, a moje uszy rejestrują kroki.
Zbliżają się, ale nie uratują mnie.
Już skonałem.
Kocham cię, Kenzo.
Miłość do ciebie sprawiła, że umarłem.
Dusza przegnita, stała się pożywką dla moich koszmarów.
Ciało poranione, zaczęło wypalać oczy.
Za bardzo zmarniałe.

*~~*~~*



- Teraz! - trzask wywarzonych drzwi rozszedł się po całej rezydencji, sprawiając, że nieprzyjemny dreszcz przeszedł obecną w willi służbę.
- Drake... - Kenzo wpadł do pokoju jak burza, a obraz jaki ujrzał przed swoimi oczami, przyprawił go o mocniejsze pompowanie krwi do serca.



*~~*~~*



One, two – Dead coming for you
Three, four – Better lock your door

Five, six – Grab your crucifix
Seven, eight – Gonna stay up late
Nine, ten – Never sleep again





Głębia jego hebanowych oczu otumaniła mnie tylko na moment.
Nie dam się znów zaczarować 
Przystawiłem mały pistolet do głowy, wciąż spoglądając w twoje cudne oczy.
Krzyczałeś.
Boisz się? Czego? Przecież, to nie ty zginiesz.
Prosiłeś.
Mam spełnić twoją prośbę? Nie. Ja już i tak umarłem.
Płakałeś.
Pierwszy raz widziałem twoje łzy. Szkoda, że ostatni.
- Tak jak słaby kwiat usycha, tak słaby człowiek umiera. Kocham cię, Kenzo. Żegnaj.
Pociągnąłem za spust. 



Raz...
Dwa...
Trzy...
Umrzesz TY.

sobota, 4 lipca 2015

Ukryta Miłość - 6




Pięćdziesięcioletnia, elegancko ubrana kobieta wkroczyła do windy dumnym krokiem, patrząc na windziarza z pogardą.

- Dzień dobry – przywitał się, ze sztucznym uśmiechem – Na, które piętro?- zapytał formalnym tonem.

- Czterdzieste – odpowiedział chłodno.

Młody mężczyzna nacisnął guziczek, przeklinając swój los. Nie chciał tu pracować, ale nie miał wyjścia. Musiał utrzymać dziewczynę i dziecko. Wiele razy żałował swoich decyzji i czynów będąc nastolatkiem. Jednak czasu cofnąć nie można, tak też została mu praca, której nienawidzi i wszystkich ludzi tu mieszkających.

Kobieta wyszła z windy z uniesioną głową niczym królowa. Po drodze wyciągnęła klucze z torebki ze skóry. Stanęła przed zamkniętymi drzwiami. Włożyła klucz w zamek jakby wchodziła do własnego mieszkania. Będąc w środku położyła torebkę i klucze na szafce stającej przy wejściu. Pokręciła głową, widząc bałagan w salonie. Marynarka powieszona byle jak na oparcie fotela, turkusowa koszula rzucona na pufie. Jeden but leżał pod stołem, a drugi obok kominka. Na szklanym blacie stał kubek od kawy, brudny kieliszek do czerwonego wina oraz pusta butelka. Jak u nastolatka, który robiąc na złość rodzicom nie sprząta swojego pokoju. Zebrała ubrania, wchodząc po drodze do łazienki, i wrzuciła je do kosza. Pokręciła głową widząc jeszcze większy bałagan. Ręczniki zamiast wisieć na wieszakach, walały się na podłodze. Pozbierała je, i tak jak ciuchy włożyła do kosza. Zaschnięta pasta na zlewie, i brudne lustro. Ramiona opadły jej dopiero, gdy zobaczyła sypialnie. Mężczyzna spał odkryty na wielkim łożu, z głową na laptopie. Skopana kołdra leżała na podłodze. Kilka stron od maszynopisu walało się po materacu, a parę pod łóżkiem. Podeszła po pilota, omijając skarpetki niczym bomby na polu minowym. Wcisnęła guziczek, a w sypialni z każdą sekundą robiło się jaśniej. Ciemne kotary rozsunęły się, wpuszczając do pokoju słońce. Mężczyzna mruknął pod nosem, próbując schować głowę pod poduszkę. Jakie było jego rozczarowanie, gdy zamiast miękkiej poduchy znalazł laptopa. Rozłożył się na plecach, przecierając twarz dłońmi.

- Jak rozpieszczony, gówniarz – usłyszał to zamiast otrzymać matczynego buziaka.

- Witaj, mamo – przywitał się sennym głosem, wstając – Sama mnie rozpieściłaś – sięgnął po szlafrok od kobiety -  Ale gówniarzem już nie jestem – związał pasek w pasie – Kawy, herbaty?

- Nie chciałam, aby czegoś ci brakowało – broniła się, idąc za synem do kuchni.

I, taka była prawda. Nigdy niczego mu nie odmówiła. Gdy w wieku pięciu lat chciał konia, kupiła. Gdy miał siedem lat i jego koledzy przyjeżdżali do szkoły „swoimi ” samochodami, wynajęła dla niego kierowcę. Na trzynaste urodziny wynajęli całe wesołe miasteczko, choć zaprosił tylko kilka kolegów i koleżanek. Na szesnaste urodziny kupili mu trzy samochody i zatrudnili piosenkarzy, których ten uwielbiał. Jednak Alex nie przejmował się wydawanymi pieniędzmi. Wiedział, iż niczego mu nie odmówi, dlatego też na osiemnaste urodziny zażyczył sobie samochód za milion. Tłumaczył się tym, że musi czymś dojeżdżać na uczelnię. W tym momencie doszło do niej, że ich syn nie zna wartości pieniędzy. I, to było tylko i wyłącznie jej wina.

- Nie widzę różnicy – stwierdził, wyciągając dwie filiżanki – Nie wiem czy wiesz, ale mamy takie małe urządzenia z kolorowym wyświetlaczem…

- Nie błaznuj!

- …zwanymi telefonami komórkowymi – dokończył, włączając expres do kawy – Wiesz, do czego to służy, mamo?

- Oczywiście, że wiem!- syknęła oburzona, żartami syna.

- To nie wiń mnie za to, co zastałaś – wlał do porcelanowych filiżanek kawy.

- Alexandrze Michaelu Thompsonie!- krzyknęła na niego jak na pięciolatka – Jestem twoją matką, a nie koleżanka!

- Wiem, przepraszam – odparł potulnie, widząc zawiedzony wzrok kobiety – Po prostu nie radzę sobie z tym wszystkim – przeczesał włosy palcami, opierając pośladki o blat.

- Synku…- podeszła do niego, kładąc swoją zadbaną dłoń na ramieniu, Alex ’a – co się dzieje?- pogłaskała go po twardym bicepsie, dając tym samym do zrozumienia, że jest tu po to, by go wysłuchać.

- Oczekujecie ode mnie niemożliwego – powiedział z wyrzutem po dłuższej chwili, patrząc na nią miną zbitego psa.

- Możesz rozwinąć?- dopytała, nie rozumiejąc mężczyzny.

- Ta praca…- zamilkł na chwile, nie będąc pewnym czy ta rozmowa ma sens – mnie przytłacza. Czuję jakbym się dusił! Przeczytałem tyle maszynopisów, że śnią mi się po nocach! Poznałem tylu autorów, że połowy nawet nie pamiętam! Pan, Macedon oczekuje…

- Wystarczy!- przystopowała syna, uderzając pięścią o blat wysepki – Masz trzydzieści pięć lat, na Boga, a nie pięć!

- Wiem ile mam lat, mamo!- wziął filiżankę, zaciskając na niej dłoń. Powstrzymał się tym samym od uderzenia jej, albo rzucenia filiżanki o ścianę – Dziękuje, że mi i tym przypominasz przy każdej swojej wizycie!- powiedział sarkastycznie – Niezapowiedzianej, muszę dodać.

Wiedział, że tak będzie. Każda rozmowa tego typu kończy się fiaskiem. Czasami czuł się, jakby miał naprawdę pięć lat. Matka narzuca mu swoje zdanie i rozkazuje mu jak jednemu ze swoich piesków. A on jak szczeniak wypełnia jej rozkazy. Jeszcze brakuje, by zaczęła temat ślubu!

- Jestem twoją matką! Mam prawo przychodzić do mojego syna bez zapowiedzi!

- Żebym później musiał wysłuchiwać, jaki to ja jestem rozkapryszony i…
- rozpieszczony – dodała, kończąc wypowiedź syna – Mam już dosyć tej rozmowy!- wstała, i ruszyła do wyjścia.

I kolejny raz jego matka ucieka, gdy zaczyna poważnie z nią rozmawiać. Kochał ją tak samo jak ojca. I, dlatego nie potrafił im niczego odmówić, ani postawić się im. Może, gdyby umiał to nie musiałby pracować w wydawnictwie i żenić się z dziewczyną, którą ledwie zna. Nie chciał wyrządzić jej jakiejkolwiek krzywdy. Prawda była taka, że choć zna ją dłużej od Philipa to to jego darzył, jakąkolwiek sympatią niż ją.

- Dziękuje za miłą pobudkę, mamo – sarknął, podążając za nią.

- A zmieniając temat. Dlaczego nie ma cię u narzeczonej?- zapytała, chowając klucze do torebki, nim mężczyzna zdążył je zabrać.

- Bo wróciłem do domu po pierwszej w nocy – odpowiedział, zły na siebie, że dał matce klucze od swojego mieszkania - Brat, Elizabeth potrzebował pomocy, a ja mu jej udzieliłem – otworzył matce drzwi, i czekał, aż ta da mu spokój i sobie pójdzie.

- Ach, Elizabeth mi o nim mówiła – krzywiła się, na samo wspomnienie nastolatka, a przecież go nawet nie poznała. Nie wiedziała również, że Eli lubi ubarwić swoje historie – Unikałabym go na twoim miejscu – poradziła, wychodząc z mieszkania.

- Mamo…- zaczął chłodno, opierając się o drzwi – on należy do rodziny, Elizabeth. Czy tego chcecie czy nie również będzie częścią naszej rodziny, gdy się z nią ożenię.

- Jestem taka szczęśliwa na samą myśl – położyła dłoń na policzku młodszego, zapominając o nastolatku słysząc ostanie słowo – Mój syn się żeni.

- A mam inny wybór?- pomyślał smutno, uśmiechając się do matki, lecz nie objął on jego pięknych niebieskich oczu – Do widzenia, mamo – pochylił się lekko, i ucałował ją w policzek.

- Do zobaczenia, synku – odpowiedziała, zostawiając Alex ‘a samego.

***


W poniedziałkowy ranek, wstał nim słońce się budziło. Przez prace w wydawnictwie przestał czytać książki dla relaksu. Teraz robił to z obowiązku, a to już nie to samo. Na początku chętnie to robił jednak po miesiącu miał dość. Zwłaszcza, że niektóre były kompletnie beznadziejne albo banalne. Kilka miały ten sam temat, a kilka było niezrozumiałych, nawet dla niego. Początek jednej książki czytał kilka razy i nie ruszył dalej. Wręcz przeciwnie, usypiała! I, tak też godzinę porządkował strony maszynopisu. Po, mimo, iż pracę zaczynał od dziewiątej z domu wychodził dwie godziny wcześniej. Korki to była zmora każdego miasta. Po drodze podjeżdżał do kawiarni po kawę. Pił ją spokojnie, czytając gazetę. Do drapacza chmur wchodził równo o ósmej pięćdziesiąt. Witał się z mijanymi pracownikami, którzy również mieli swoje biura w budynku. O tej godzinie było tak tłoczno, że wszystkie cztery windy pracowały pełną parą. W końcu za pięć dziewiąta wysiadał na swoim piętrze. Idąc do biura poprawił poły swojego płaszcza. Choć nie miało to sensu, bo go zaraz ściągał i podawał swojej sekretarce, czekającej przy wejściu.

- Witam, panie Thompson – witała się oficjalnie – Dzwonił pan Carew, odwołując swoje spotkanie.

- Znowuż?- wziął od kobiety swój neseser oraz torbę z laptopem – Ten człowiek jest niewiarygodny – powiedział chłodno, obwiniając sekretarkę. Mogła się mu postawić, a nie dać się urobić -Następnym razem mnie z nim połącz – rozkazał, wchodząc do gabinetu.

Na wprost wejścia było wielkie okno. Przed oknem stało biurko i fotel oraz dwa krzesła dla klientów. Na blacie mebla leżał stacjonarny telefon stacjonarny, kalendarz obrotowy, lampka biurowa. Z boku po prawej stronie pod ścianą stała brązowa sofa i mały, okrągły stolik. Ten kącik służył mu do krótkiej przerwy. Natomiast naprzeciw stały szafy oraz mały regał z najnowszymi książkami. Przeczytanymi lub nie.

- Oczywiście – przytaknęła, stając na środku pomieszczenia, z płaszczem w ręce – Poinformowałam go również, że to w jego interesie, aby przybyć na spotkanie, a nie w pańskiej.

- Dobrze – pochwalił kobietę, siadając przy biurku – Co odpowiedział?- wyciągnął laptopa.

- Emmm…

- Rozumiem, że nie był zbyt kulturalny – domyślił się, że klient obraził kobietę – Czy pan Macedon już przyszedł?- wpisał hasło do komputera.

- Nie. Mam pana poinformować jak się pojawi, panie Thompson?

- Nie widzę takiej potrzeby, pani Pittshreg – spojrzał na kobietę – Coś jeszcze?- podniósł ironicznie brew.

- Nie, nie – pisnęła, wychodząc z gabinetu.

- Nienawidzę tej pracy!- syknął pod nosem.

Czuł się źle traktując tak swoją pracownicę. Nie miał jednak innego wyjścia. Gdyby był miły i pijał z nią kawkę to weszłaby mu na głowę. A na to pozwolić nie mógł. Ma być jego sekretarką, a nie przyjaciółką od ploteczek. Tych miał w nadmiarze dzięki narzeczonej. Ta marudziła mu i paplała od rzeczy godzinami. Wychodząc od niej lub kładąc się w pokoju gościnnym, głowę miał tak ciężką, że czasami miał ochotę walić nią w ścianę. Może wtedy wyleciałyby z niej te głupoty, jakimi faszeruje ją, Elizabeth.


***


Od czytania, oderwał go telefon. Odkładając książkę, podniósł słuchawkę, przyłożył ją do ucha.

- Alexander Macedon, słucham – powiedział obojętnym głosem.

- Możesz do mnie podejść, Alexandrze?- to raczej nie było pytanie, a rozkaz.

- Naturalnie – odparł, klnąc pod nosem za głupotę. Pan Macedon nie oczekiwał odpowiedzi, a jego w gabinecie starszego, teraz.

Zapukał trzy razy, i wszedł słysząc pozwolenie od właściciela wydawnictwa.

- Witaj – starszy wstał, podając dłoń młodszemu – Usiądź – wskazał na wolne krzesło.

- Dzień dobry, panie Macedon.

- Dzwonił do mnie pan Carew – przeszedł od razu do celu rozmowy.

- Rozumiem – odparł formalnym tonem.

- Skarżył się na niekompetencje twojej sekretarki – powiedział surowo, łając go za zachowanie kobiety.

- Rozumiem – powtórzył.

Wielu ludzi mu zazdrościło tego, że pracuje z przyszłym teściem. Jednak nie było powodu. W pracy był traktowany jak podwładny, a nie jak przyszły zięć. Mimo, iż w domu traktował go jak syna, to musiał umieć pogodzić pracę z domem. I, Alex rozumiał to doskonale.

- Wyjaśnij – Pan Macedon, rozsiadł się wygodnie, czekając na wytłumaczenie.

- Ten człowiek zachowuje się jak początkujący autor – mimo, iż ledwo trzymał nerwy na wodzy, to wyraz twarzy był niczym maska. Nie wyrażała żadnej najmniejszej emocji. Nie dość, że ten autor od siedmiu boleści odwleka spotkanie od miesiąca to jeszcze dzwoni do właściciela ze skargą na sekretarkę, a on musi się tłumaczyć – Umawia się na spotkanie, a później je odwołuje. Dałem zgodę pani Pittshreg na takie traktowanie – dodał, wiedząc, że musi ją bronić.

- To jest nasz długoletni klient. I najlepszy pisarz, muszę zaznaczyć – powiedział ostro, opierając przedramienia na blacie biurka, pochylając się w stronę młodszego.

- Dlatego mam dać się zwodzić za nos?- Alex nie krył irytacji w głosie.

- Przekazałem ci go, myśląc, iż sobie poradzisz – odparł niezadowolony odpowiedzą młodszego – Ale widocznie nie jesteś tak wspaniały jak mówi twój ojciec.

- Rozumiem – tylko tyle powiedział.

Wstał z krzesła, wychodząc nic nie dodając. Dalsza rozmowa nie miała sensu. Już zapadł wyrok i niekoniecznie na jego korzyść.


- Jak ja nienawidzę tej pracy!- krzyknął, zrzucając wszystko ze swojego biurka.