Sorry za pójście na łatwiznę i wstawienie zdjęć, ale nie wychodzi mi za bardzo opisywanie.
PS. Dla mojej wiernej i wytrwałej fanki, Basi:*
Z, Kenzō mieszkam od sześciu lat. Jak każde
dziecko bałem się
nowego miejsca. Tym bardziej, że
dom nie należał do najmniejszych. Przez pierwszy miesiąc chodziłem
wszędzie za, Kenzō. Tak, nawet do toalety. Po mimo tego, że miałem
dziesięć lat kąpałem
się również z nim. Oh, nie ma, co się nabijać! łazienka była tak duża, że
bałem myć się sam. Tak
samo jak spać. Pierwsza noc była chyba najgorsza z najgorszych w tym domu.
*** Wspomnienie***
Nasze sypialnie mieściły
się na drugim piętrze. I były tam tylko nasze
pokoje. Na początku o tym nie wiedziałem, bo drzwi było dużo. A przynajmniej tak mi
się wtedy wydawało. Wracając do
tematu. Po kolacji i kąpieli,
Kenzō utulał mnie do snu. Ucałował na dobranoc i, gdy
miał wychodzić zawołałem
go.
- Zostań –
pisnąłem spod kołdry.
Pokój był duży i ciemny. Wielkością jak mieszkanie, w, którym wcześniej
mieszkałem.
- Skarbie – westchnął, kładąc się koło mnie. Zwinąłem się w kłębek u jego boku i próbowałem
zasnąć- Spij słodko –
szepnął.
Obudziłem się w środku
nocy, bo śnił mi się
koszmar. Ale nie pamiętam
dokładnie, co. Wiem, że było to straszne! Wybiegłem ze swojego dużego łóżka.
Zaplątałem nogi w kołdrze i wyrżnąłem orła!
Walnąłem tak mocno głową o podłogę, że zacząłem
od razu płakać. Nie wiedziałem, gdzie biegnę. Byle jak najdalej od tego dużego
domu. Zapłakany i zasmarkany zbiegłem na parter do holu. Próbowałem
otworzyć drzwi, ale nie dało rady. Wystraszony zacząłem jeszcze bardziej i głośniej
płakać.
Pewnie jakbym mieszkał w bloku to obudziłbym
połowę mieszkańców.
Ni stąd ni z owąd
pojawił się rosły mężczyzna.
W ciemności wyglądał
jak King Kong.
- Pewnie wyszedł spod
mojego łóżka!- krzyknąłem w myślach
i zacząłem uciekać
przed moim „potworem”.
- Paniczu – zawołał za
mną, gdy wbiegłem do jadalni i schowałem się pod stół.
Który nawiasem mówiąc był duży – Wyjdź,
paniczu – poprosił.
Siedziałem cicho jak
mysz pod miotłą.
Po chwili zapaliły się światła.
- Co tu się dzieję?-
zapytał chłodno,
Kenzō, wchodząc do pomieszczenia – Nudzi ci się?- zwrócił się do
swojego pracownika – Że po nocach bawisz się z dzieckiem w chowanego?- ironizował. Przykucnął
przede mną, krzywiąc się
widząc moją twarz.
- Nie szefie –
zaprzeczył od razu – Siedziałem w pokoju, gdy usłyszałem płacz, więc wyszedłem.
Młody, panicz się chyba wystraszył,
bo uciekł, gdy mnie zobaczył – opowiedział, co się
wydarzyło.
- Dziwisz się?- wyciągnął dłoń –
Jak jesteś na tyle bezmyślny, aby zrobić coś tak trywialnego jak
zapalić światło,
to ja się dziwię, że
jeszcze nam i sobie krzywdy nie zrobiłeś – wtuliłem
się w Kenzō,
wycierając smarki w jego
tors.
- Przepraszam szefie –
odparł potulnie, wychodząc za
nami z jadalni.
- Nie przepraszaj,
tylko pomyśl
następnym
razem – pouczył
pracownika wspinając
się po
schodach.
- Postaram się – obiecał znikając pod schodami.
- Bez wątpienia – zakpił
sobie pod nosem, przytulając mnie mocnej.
I od tamtej pry spałem
z Kenzō
do póki nie przestałem się
bać!
*** Koniec wspomnienia ***
Z czasem czułem się jak u siebie w domu.
Przestałem się bać, uciekać przed, każdym pracownikiem, (czytaj gorylem). Zachowywałem
się jak
dziecko.
Rozrabiałem, rozwalałem
drogie ozdoby w domu i zganiałem na sprzątaczkę lub kucharkę. Wiedziałem,
że
Kenzō
mi nie wierzy, bo kobiety pracują do dziś.
Przez te sześć lat nauczyłem się karate i taekwondo. Nie
osiągnąłem w nich mistrzostwa. Nie brałem też udziału
w żadnych
zawodach. Miałem nauczyć się jak obronić własną dupę. I gdy to osiągnąłem, Kenzō zapisywał
mnie na inne zajęcia. Sztuk walki z białą bronią i palną uczę się do dziś. I nauczycielem jest Kenzō. Straszny tyran!
Na szesnaste urodziny
dostałem swój pierwszy pistolet. Nie jakiś zwykły.
Co to to nie. Desert Eagle.. Jest wyzłacana.
I pewnie kosztowała tyle, co nowy samochód sportowy, który tak miedzy nami chciałem dostać na urodziny. Ale, cóż nie można mieć wszystkiego, co nie? Nie
bójcie się.
Nie noszę
jej ze sobą.
Zazwyczaj leży
w szufladzie w szafce nocnej. Nie mam przy sobie, bo nie chcę się tłumaczyć znajomym, po co mi ona.
Choć Kenzō upiera się abym zawsze miał ją przy sobie. Zawsze.
Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. Uchyliłem powieki i usiadłem na łóżku.
- Wejść – krzyknąłem, poprawiając włosy.
Do pokoju wszedł,
Avery. Jak ja faceta nie lubię i…
Boje się
go.
Od kiedy mieszkam w tym
domu, traktuje mnie jak jakiegoś biedaka i przybłędę. No, cóż… Byłem
nim. Każdy
pracownik wykonał polecenie, Kenzō, że mają mnie traktować jak syna szefa. I on był wyjątkiem. Gardził mną
i kpił sobie ze mnie. Wykonywał moje rozkazy tylko ze strachu o swoją dupę i posadę.
- Masz gości – stanął w progu, chowając ręce w kieszeni, patrząc na mnie z góry.
- A kto przyszedł?-
wstałem, nie patrząc
na niego. Wygładziłem swoje ciuchy, by nie było widać, że mi się w nich lekko przysnęło.
- Jak zejdziesz na dół
to się
dowiesz – pokręciłem głową – Nie jestem twoją sekretarką –
warknął.
- Masz racje. Nie jesteś – włożyłem adidasy na stopy – Brakuje ci kilka…- dłonią zarysowałem piersi na klatce – krągłości – podszedłem do mężczyzny, stając krok przed nim – Popraw mnie, jeśli się mylę – uśmiechnął się kpiąco –
Do twoich obowiązków należy wiedzieć, kto odwiedza ten dom, prawda?
- Ja wiem, co należy, a co nie należy do moich obowiązków –
odparł zimno.
Nie wiem skąd mam tyle odwagi, aby mu
pyskować.
- Skoro tak twierdzisz
– wzruszyłem ramionami i go minąłem.
- To może przedstawisz mi swoich
znajomych?- ironizował, idąc za mną.
- Jak najbardziej –
grałem w jego grę
– Myślę, że nie mogą się już doczekać- parsknąłem rozbawiony na samą myśl.
- Nie jestem twoim
kole….
- Hej, Kenzō!- zbiegłem do mojego
opiekuna.
Niech się cieszy, że mu przerwałem, bo nie wiem jakby to się skończyło, gdyby Kenzō usłyszał jak się do mnie odzywa!
- Znów rozrabiasz,
skarbie?- przystanął
na schodach i czekał, aż do niego dojdę. Objął mnie ręką w pasie i schodziliśmy razem. A za nami wlókł
się Avery.
- Jestem grzeczny –
starsi parsknęli
równocześnie –
No, co?- zapytałem oburzony – To nie ja biegam z bronią na wierzchu!
Kenzō jak zawsze ubrany w
eleganckie, drogie czarne spodnie. Czerwona koszula, odpięta na dwa pierwsze
guziki. Na to miał założone szelki z kaburą na pistolet. Buty wypacykowane, że można się w nich przyjrzeć. Idealnie uczesane włosy.
- Nie przesadzaj –
odezwał się,
Avery – Przecież nie biegamy z nią w rękach i nie wymachujemy nią na ulicy.
- A to – popukałem
kabur – Niby zabawka, tak?
- Zostawiłem marynarkę w gabinecie – Kenzō zdzielił
mnie po palcach – Właśnie po nią idę, skarbie –
ucałował
mnie w skroń.
- A, co powiem znajomym
jak zobaczą
pistolet, hmm?- Kenzō przystanął nagle. Ciągnąc mnie na siebie, a Avery wpadł na mnie.
- Mamy gości?- zapytał zły
na Avery’ego –
I nic nie mówisz?- zacisnął dłoń w pięść na mojej koszulce, – Na co czekasz?- Avery zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi – Idź do gabinetu i przynieś mi marynarkę – rozkazał.
Tylko było już ciut za późno.
- Dzień dobry – przywitali się moi goście.
Nie odpowiedział i
nawet nie zaszczycił ich spojrzeniem. Avery minął nas i poszedł do gabinetu.
- Siema!- zbiegłem do
kolegów - Gdzie idziesz?- zapytałem, Kenzō uśmiechając się.
- Będę późno – sięgnął po swoją część garderoby, gdy wrócił ochroniarz. Wyciągając rękę ukazał się cały
pistolet. No ładnie! – Jadę do „Suzuki” –
podszedł do mnie i ucałował w czoło –
Bądź grzeczny, skarbie.
- Jak zawsze – odparłem
niewinnie – Pa!- krzyknąłem za nim –
To, w czym mogę
wam pomóc?- przeszedłem od razu do celu odwiedzin, by
zapomnieli o tym, co widzieli.
- O ja pierdolę!- powiedział oczarowanym wzrokiem, Agron, rozglądając się po holu – Moja matka padłaby na zawał, widząc taką chatę!
Pomieszczenie jest spore i jasne. Duże i liczne okna oświetlały Hol. Schody prowadziły do następnych
schodów, których
nie było widać. Pierwsze piętro zajmowali pracownicy. Kucharka, sprzątaczka, ogrodnik, lokaj i paru ochroniarzy. Pod
schodami po lewej stronie były
ukryte schody. O, których wiedzieli tylko
mieszkańcy domu. Drugie piętro okupowałem
z Kenzō. No i jeden pokój dla gości. Choć
rzadko się zdarzało, aby ktoś w
nim nocował. Pokój
raczej jest, bo… Jest.
Na
lewo znajduje się jadalnia.
Również jasna i przestronna. Aranżowana w stylu… Nie mam pojęcia,
nawet zielonego. W pomieszczeniu są
drzwi prowadzące do kuchni.
Też nie wiem w jakim stylu. Nie w moim w każdym bądź razie. Znajduje się tu również kącik
dla pracowników. By mieli się gdzie opierdalać, kurwa!
Ha ha…
I, jest to pomieszczenie, gdzie najmniej przebywam. A, znając, Kenzō nie był tam ani razu. Na bank!
Pomieszczenia różnią się nieco od salonu. Urządzony jest raczej nowocześniej.
- Tak, tak, jasne –
przystopował go, Tony. Jak zawsze z resztą –
Nie po to przyszliśmy.
- To powiecie, na jaki
tym razem pomysł wpadliście?-
wskazałem im dłonią, by udali się do salonu – Randall!- zawołałem lokaja – Chcecie
coś do picia?- zapytałem kolegów, którzy się
rozgościli. Agron z Tony ‘m zajęli fotele, a Chris usiadł na sofie pod oknem.
- Wodę z cytryną,
poproszę- powiedział Chris.
- Cole z lodem – to dla
Agrona.
- Red Bull 'a – Uśmiechną się do mnie, Tony.
- Witam – do salonu
wszedł lokaj, kłaniając się lekko gościom
– W czym pomóc,
paniczu?
- Przynieś wodę z
cytryną, cole z lodem i Red Bull
'a – wydałem polecenie. Aczkolwiek z prośbą w głosie.
Chociaż znajomi nic nie poznali.
- To wszystko?- kiwnąłem głową.
- Albo powiedz Elenie, żeby zrobiła
mrożoną
herbatę – dodałem
szybko, widząc, że lokaj wychodzi.
- Dla panicza?-
upewniał się, przystając i spojrzał
na mnie.
- Yhym – przytaknąłem półgębkiem –
Więc…?-
wróciłem
do celu wizyty.
- Noo…- zaczął niepewnie Agron.
- To teraz się zacznie!- klasnął Tony.
- Znasz tego gościa, który
się ze mnie nabija?- kontynuował, nie zwracając uwagi na kolegę.
- Jak ma go znać skoro to ciebie wyśmiewa?- wtrącił swoje litery nie, kto inny jak… Tony.
- Daj skończyć!-
zirytował się
Agron tym, że mu przerywa – A jak nie to sam mu powiedz!
- Ja?- parsknął - Mnie w
to nie mieszaj! Chociaż nie… Już
jesteśmy w tym gównie po same uszy!
- To zamknij ryło!
- Sam się zamknij, burżuju!- warknął,
Tony.
Trzymajcie mnie, bo nie
wytrzymam!
- Jak dzieci – pomyślałem
– Dobra, dobra – Przerwałem im kłótnie – Ty
jesteś, debilem – wskazałem
na Agron’ a –
A ty, kretynem. Tak wiemy –
rozwaliłem się na
drugiej sofie. Oboje popatrzyli na mnie z wyrzutem, że żadnego
nie bronie. Miedzy czasie do salonu wszedł
lokaj. Postawił tace z napojami na
stolik. Wyłożył szklanki na środek szklanego blatu, nie wiedząc, kto zamówił, jaki napój
– Dziękuje,
Randall – odprawiłem
go machnięciem ręki –
To może przejdziemy do meritum
waszych odwiedzin?- wróciłem do ich celu wizyty.
- Założyłem
się z nim o kilka tysięcy – powiedział,
Agron sięgając po cole. Tony parsknął, ale nie skomentował niczego.
- No dobrze – odparłem
niepewnie – Gdzie haczyk?
- Nabijał się ze mnie, że jeżdżę
samochodami – zaczął opowiadać jak
doszło do zakładu
– Oczywiście
się z nim nie zgodziłem – dopił napój i odłożył
szklankę – No, bo, kurwa! Moje kochanie kosztowało kilkaset tysięcy, a nie kilkadziesiąt!-
skrzywił się
lekko – Pieprzony, pajac…
- Gdzie haczyk?-
powtórzyłem pytanie, przerywając mu
monolog – I o jakiej kwocie mówimy, hmm?- napiłem się swojej ulubionej mrożonej herbaty – Nie bez powodu odwlekasz, prawda?
- Dziesięć tysięcy – mruknął
sobie pod nosem, ale na tyle głośno, że usłyszałem.
- Nie jest tak źle –
stwierdziłem, wzruszając ramionami. Delikatnie, rzecz jasna, aby nie wylać napoju. Dziwiło mnie jednak, że pozostała dwójka nic się nie odzywała
– Po dwa i pół tysiąca.
- Po dziesięć –
poprawił, gdy źle
zrozumiałem –
Jeśli w to wejdziesz – dodał szybko, kuląc się.
Zagotowało się we mnie! I to makabrycznie! Z nerwów zacisnąłem
dłoń na
szklance. Na tyle mocno, że pękła
mi w rękach. Na szczęście nie skaleczyłem się. Upuściłem
resztki szkła na panele, które były
mokre od herbaty.
- Haczyk?- wysyczałem
wkurwiony – Gdzie jest ten pierdolony haczyk?
Agron siedział cicho z
opuszczoną głową. W
tym momencie przypominał zbitego psa. Ale mnie
to nie ruszyło.
- Wyścig –
odezwał się,
Chris - A jeśliby być dokładnym to…
- Lepiej nie kończ –
ostrzegł Tony –
Wchodzisz w to czy nie?- zapytał,
uśmiechając się zadziornie.
- Mam w to wejść na ślepo?-
wstałem i zacząłem
krążyć po
salonie – I za taką kasę?
- To tylko dziesięć tysięcy – odezwał
się kpiąco, Agron.
- Tylko?- powtórzyłem
nie wierząc
w to, co słyszę –
Czy ciebie popierdoliło?- Zatrzymałem się za sofą, na, której
siedziałem. Oparłem
się dłońmi na oparciu – To tylko dziesięć tysięcy –
sparodiowałem przyjaciela – Czy ty myślisz, że mam, kurwa złotą
kartę,
która wypłaca
mi kasę,
kiedy chcę?-
zadałem mu idiotyczne pytanie – Otóż oświecę cię –
zawiesiłem na chwile głos – Nie mam do, chuja
zimnego takiej kasy!
- Oj, nie dramatyzuj –
odparł tak swobodnym głosem jakbyśmy gadali o dziesięciu dolarach – Poprosisz, starego i po sprawie.
Tsa, jasne! Złoże dłonie do nieba, klęknę i pomodlę się, aby, Kenzō nie wypróbował na mnie mojej spluwy! Lepiej schowam ją gdzie indziej. Tak dla
bezpieczeństwa.
- A wy. Wchodzicie w
to?- zwróciłem się
do pozostałej dwójki.
- Jasne – zgodził się Tony – Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Zacząłem się śmiać. I to tak mocno, że przez chwile nie mogłem złapać tchu. Już nawet nie pamiętam, kiedy popłakałem się ze śmiechu. Tylko on mógł zajebać takim tekstem.
- A… Ty… Chris?- wysapałem,
zmęczony
moją
głupawką.
- Mnie to obojętne – wzruszył
ramionami – Przyda się trochę adrenaliny.
- A dokładnie?-
zapytałem, gdy się
już
uspokoiłem.
- Na motorach – ujawił
w końcu
to, co chciałem usłyszeć.
Zamurowało mnie. Stałem
i patrzyłem na nich jak na ufoludki, kurwa!
Ze złości w rozbawienie, a na
koniec osłupienie!
Jak pieprzona baba w ciąży!
- Nie mam żadnego – powiedziałem
jeszcze zszokowany.
Teraz to oni zaczęli się ze mnie nabijać.
Zrobiło mi się głupio i wstyd za moje zachowanie. Przecież jakby wiedzieli, że mam motor to od razu
powiedzieliby wszystko. A tak owijali w bawełnę.
- No coś ty!- pierwszy uspokoił się Tony –
Nigdy byśmy
się nie
domyśleli!-
ironizował, jak to miał w zwyczaju.
Buc jeden!
- Nie – powiedziałem
cicho – Nie… Nie… Nie! – z każdym słowem
mówiłem
coraz głośniej.
- Nie bądź, cipka!- zaczął mnie podpuszczać –
Tchórzysz?- uśmiechnął się kpiąco.
- Wyjdź!- powiedziałem zimno. Dużo mi brakowało do głosu Kenzō, ale swój efekt otrzymałem. Agron popatrzył
na mnie jakby pierwszy raz w życiu mnie widział – Nie każ mi się powtarzać – ostrzegłem.
- No, co ty, DJ – udał
rozbawienie moim zachowaniem.
Myślał, że sobie żartuje.
Stałem wyprostowany z zimną maską na twarzy. Nie
przypomniałem za, chuja rozbawionego człowieka. Zachowywałem się
tak jak mnie szkolił, Kenzō.
W swojej postawie
pokazywałem im, że
jestem lepszy od nich. Że mam nad nimi władzę.
Schowałem swoje
uczucia.
Teraz byłem wyszkolonym
zabójcą.
Nikt nie będzie mnie wyzywał od tchórzy!
Nawet człowiek, który
ma mnie za przyjaciela.
- Nie rozumiesz, co do
ciebie mówię?-
chłopak skulił
się, słysząc mój
głos. Był
bezwzględny
– Wskazać ci drogę?- dłonią wskazałem którędy ma się udać.
Spojrzał na przyjaciół
chcąc
zobaczyć
ich reakcje. Co prawda nie wystraszyli się tak jak on, ale było widać nutkę strachu w oczach. Pierwszy raz mnie takiego
widzieli i słyszeli. Nie okazywałem tej złej
strony nikomu, po za pracownikami Kenzō. A raczej jego pieskami.
- I wy przeciwko mnie?-
zapytał z wyrzutem. Nie odpowiedzieli mu. Wstał i nie żegnając się, ani nie oglądając za siebie wyszedł z domu. Głośne trzaśniecie drzwiami rozniosło się po domu.
Rozluźniłem się. Kilka razy mrugnąłem, odetchnąłem by wrócić do swojego „ja”.
Podszedłem do kominka. Stojąc do kolegów
tyłem oparłem
się
jedną
ręką o ścianę.
Oni też musieli się rozluźnić, bo słyszałem
jak wypuszczają
głośniej powietrze.
- Przepraszam –
odezwałem się
po dłuższej ciszy –
Po prostu nie lubię
jak się
mną manipuluje
– wytłumaczyłem im swoje zachowanie.
- Nie wiedziałem, że możesz być taki…- zaczął Chris.
- Bezlitosny…- wszedł
mu w zdanie Tony.
Zacisnąłem mocno powieki. Tak samo jak robiłem to jak byłem dzieckiem. Gdybym tylko mógł zasłoniłbym uszy i nucił sobie pod nosem, nie słysząc, co o mnie myślą.
- … Bezduszny…
- … Przerażający…- wymieniali na przemianę.
- … Sadystyczny…
- Skończcie – poprosiłem
cicho.
Bolało każde słowo. Z kolejnym wymienionym, kolana się pode mną uginały.
- Przez chwilę wyglądałeś jak twój stary – doszedł do wniosku, Chris.
Wiedziałem to.
Dlatego bolało.
Bo zdałem sobie sprawę, że, Kenzō osiągnął swój
cel.
Zrobił ze mnie swojego
następcę.