czwartek, 4 grudnia 2014

Plan nie zawsze taki łatwy jak się wydaje!

Obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Schowałem głowę pod poduszkę, mamrocząc cos pod nosem zaspany. Przysypiało mi się, gdy usłyszałem jak ktoś wchodzi do pokoju. Bez płukania. To mogła być tylko jedna osoba. Kenzō. Poczułem jak ugiął się materac, a po chwili jego ręce obejmujące mnie w pasie. Burknąłem pod poduszką, żeby dał mi spać, ale nie usłyszał, bo lęgnął na moje wyrko.

- Wstajesz, skarbie?- złożył pocałunek między moimi łopatkami.

Podniosłem lekko głowę i poduszkę, by zobaczyć, która jest godzina. Zegarek stal na szafce nocnej, w, której trzymam spluwę, koło lóżka. Jęknąłem widząc godzinne. Ósma! To są jaja jakieś!! Schowałem się s powrotem pod poduchę.

- No dalej, skarbie!- klepnął mnie w pośladki. Dość mocno.

- Spadaj, Kenzō!- chciałem krzyknąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem.

Musiałem wyciągnąć od niego kasę na ten nieszczęsny motor. Dlatego też postanowiłem być miły, nie kłócić się i nie pyskować.
Może i pokłóciłem się z Agron 'm, ale nie mogłem go zostawić. Od, kiedy ich znam zawsze robiliśmy wszystko razem. Dokuczaliśmy słabszym. Walczyliśmy z tą bandą idiotów, zwanymi sportowcami. I uprzykrzaliśmy życie nauczycielom. Jednym słowem, rządziliśmy szkołą.

Odwróciłem się na plecy. Powitał mnie szeroki uśmiech, Kenzō. Jak dla mnie mógł grać w reklamie pasty do zębów. Miał je proste, bialutkie jak śnieg, a uśmiech powalał na łopatki. Był tak cudowny, że miękły kolana. I tylko ja miałem tą przyjemność go widzieć. Znaczy się uśmiech, rzecz jasna.

- Przestań się tak szczerzyc...- skrzywiłem się - bo, aż bola mnie policzka.

- Widzę, że się wyspałeś, skarbie - przeczesał dłonią moje włosy - Dołącz do mnie na śniadaniu - bardziej rozkazał niż poprosił.

Przyglądałem mu się w ciszy. On sam leżał cicho. Piękne ciemne oczy, które były teraz pełne miłości.

Wyścigałem dłoń i kciukiem obrysowałem kontury malinowych ust.

- Śliczny - pomyślałem, jednak po chwili zdałem sobie sprawę, iż powiedziałem to na głos. Kenzō uśmiechnął się promiennie - Ja nic nie mówiłem!- broniłem się, uderzając go w klatkę, gdy zaczął nabijać się ze mnie.

- Oczywiście, że nie - pochylił i cmoknął mnie w usta.

Spaliłem raka. Przy nim zachowuje się jak pieprzona dziewica!
Pomijając fakt, że nią jestem.

- To czekam na dole, skarbie - dodał, wstając z lóżka.

Zawstydzony nakryłem się kołdrą po same uszy. Usłyszałem jak Kenzō zamyka drzwi wychodząc. Chwile poleżałem w łóżku, uspokajając swoje serce, które napierało niesamowicie szybko.





Po paru minutach, odrzuciłem nakrycie. Nie przejmowałem się, że spadło na podłogę. Rozejrzałem się po pokoju i panował straszny... Bałagan. Wczorajsze urania walały się po podłodze, książki zamiast leżeć na biurku lub półce, poniewierały się pod meblami. Pady od konsoli leżały pod stolikiem, a gry rozrzucone na sofie. Wzruszyłem ramionami i poszedłem do łazienki, po drodze ściągając czarne bokserki. 



Wskoczyłem pod prysznic. Odkręciłem wodę i poczekałem, aż spłynie zimna woda. Po chwili na skórze czułem cieple krople wody, który zmywały ze mnie sen. Oparłem ręce o ściankę, pochylając głowę. W łazience zrobiło się parnie, bo lubiłem kapać się w gorącej wodzie. Umyłem ciało i włosy. Spłukałem piane i wyszedłem spod prysznica. Na szafce leżały dwa ręczniki. Jeden duży biały, którym wytarłem ciało i obwiązałem w pasie, a drugi zielony mały do głowy i twarzy. Położyłem go sobie na włosach i podszedłem do zlewu umyć ząbki. Po umyciu, wytarłem kłaki, później twarz. Ręcznik rzuciłem na kosz i poszedłem do garderoby.





Wiecie, co było fajne?! Do garderoby mogłem wejść przez korytarz jak i pokój. Dziś wszedłem przez korytarz.

Wychodząc z łazienki, minąłem sprzątaczkę, która widząc mnie w samym ręczniku pokryła się rumieńcem.

- Ja przepraszam. Myślałem, że panicz jeszcze spij - pisnęła, patrząc wszędzie tylko nie na mnie.

- Spoko, nic się nie stało - wzruszyłem ramionami, otwierając drzwi od garderoby - Aha...-  stanąłem w progu z ręka na klamce, kobieta spojrzała na mnie pytająco - zmień pościel...- zacząłem wymienić - kotary są za jasne, wiec dobrze by było gdybyś je też zmieniła. Zawieź pranie do pralni i poczekaj na upraną odzież. Zależy mi na tym, aby szybko wróciło - skończyłem wchodząc do pomieszczenia. Nie zamknąłem drzwi, bo czekałem na odpowiedz.

- Oczywiście, paniczu - odparła potulnie - Tylko...- stanęła w progu nie wchodząc. Podniosłem brew zirytowany, że ma jakieś, ale - może być problem z dzisiejszym odbiorem ubrań. Ostatnio nie spodobało im się, że wymaga panicz od nich nie możliwego - podniosłem druga brew nie rozumiejąc - Ostatnim razem, panicz kazał im w ten sam dzień oddać upraną marynarkę z diamencikami od Armaniego - wyjaśniła - Powiedzieli, że to nie możliwe, aby zrobić to szybko i porządnie bez ich utraty. I jak to powiedział pan Martin... Na wszystkie świętości to marynarka od słynnego projektanta, a nie z lumpeksu!- sparodiowała głos i mimikę szefa pralni, z której korzystamy.

- Jak będzie robił jakieś problemy to zadzwoń do mnie - sięgnąłem po czarny koszulek z nadrukiem - Ten człowiek działa mi na nerwy...- skrzywiłem się lekko na sama myśl, że Bede musiał z nim rozmawiać - i ten jego piskliwy glos. Już mnie uszy bolą - z szuflady wyciągiem bokserki i skarpetki - Rozumiem, że chcesz popatrzyć jak się ubieram, tak?!- ironizowałem, sięgając po jeansy.

Sprzątaczka szybko uciekła, zamykając drzwi.

Założyłem koszulkę, jasne ścierane jeansy i adidasy.

Przeczesałem mokre włosy ręka, schodząc po schodach. Zajrzałem najpierw do salonu, bo myślałem, ze tam Kenzō będzie na mnie czekał. Ale go nie było!

- Jestem w jadalni, skarbie!- usłyszałem krzyk Kenzō.

Siedział u szczytu stołu. Pil kawę, czytając gazetę. Stół był już zastawiony rożnymi talerzami jak i potrawami. Te cieple były przykryte. Usiadłem po prawej stronie Kenzō. Zajrzałem pod każdą pokrywkę. Omlet z warzywami, naleśniki i jajecznica z boczkiem. Do picia herbata, sok kawa i mleko. Stały też kanapki z rożnymi dodatkami, chleb i pokrojone warzywa. Sos czekoladowy i bita śmietana.

Sięgnąłem po naleśnik, a później po bitą śmietanę, która nakładałem, co warstwę naleśnika.

Naleśnik, bita śmietana, naleśnik, bita śmietana, naleśnik, bita śmietana, naleśnik bita śmietana, naleśnik bita śmietana, naleśnik bita śmietana.

- Smacznego - polałem wszystko sosem czekoladowym. Złapałem za widelec i zacząłem jeść. Kenzō rzucał mi, co jakiś czas skrzywione spojrzenie, widząc jak zapycham się kaloriami. Oblizałem kąciki ust czując, że została mi tam czekolada.

- Po śniadaniu jedź do myjni - przerwał cisze. Popatrzyłem na niego z wilka, ale zaraz uśmiechnąłem się radośnie - Nie wiem jak możesz jeździć brudnym samochodem - kontynuował, gdy się nie sprzeciwiłem jak oczekiwał - Zrozumiałbym, gdyby to był zwykły samochód. Ale to ferrari - dodał z wyrzutem w glosie.
Jadłem spokojnie dalej w myślach licząc do dziesięciu. Nie do stu, a może do miliona?!

- Co się z tobą dzieje, skarbie?!- zirytował się, gdy siedziałem cicho

-  Ze mną??!- zapytałem, gdy przełknąłem wszystko. Chusteczka wytarłem usta i rzuciłem ja na niedokończone śniadanie.
- Tak z tobą – wzburzył się, popijając kawę - Wstałeś bez żadnego marudzenia...- zaczął wyliczać na palcach - nie sprzeciwiasz się, że nie jesteś od wykonywania moich poleceń i nie krzyczysz bym się nie interesował twoim samochodem!
- Kenzō czy ty, aby nie przesadzasz?!- nalałem sobie do szklanki herbaty i upiłem kilka łyków.

- Dobra - westchnął - Czego chcesz tym razem, hmm?!-zapytał domyślając się wszystkiego.

- Nie wiem, o czym mówisz - udałem niewiniątko, chowając swój uśmiech za szklankę.

- Oh, naprawdę?!- zakpił, zdenerwowany. Rzucił gazetę na stół i wstał. Obejrzałem się za nim wystraszony. Nigdy się tak nie zachowywał w mojej obecności.

- Kenzō?!

- Nie rób ze mnie idioty, skarbie - ostrzegł, sięgając po marynarkę, która wisiała na oparciu krzesła - A o motorze możesz zapomnieć!- krzyknął, zostawiając mnie samego.
Pobiegłem za nim.
- Kenzō nie wiem, o czym mówisz- wyciągiem dłoń w jego stronę, a ten spojrzał na mnie pytająco - No jak mam jechać na myjnie bez pieniędzy - wyjaśniłem, bez żadnych drwin czy kpin.

- Zatrujesz, prawda?- podniósł kpiąco brew.

- Nie?- podniósł drugą - Oh, skoro ci przeszkadza, że mój samochód jest brudny to nie moja wina - wzruszyłem ramionami - Mi nie przeszkadza, wiec nie będę wydawał swoich oszczędności.

- Impertynencki...- zaczął mamrotać sobie pod nosem, sięgając do kieszeni po portfel. Pogrzebał chwile w portfelu i wyjął 50 dolarów. Podał mi kasę, a ja parsknąłem rozbawiony Arogancki- podał mi swój portfel. Wziąłem sobie stówkę i oddałem mu jego własność.
- I to też wyrwałem mu z dłoni pięćdziesiątkę.
- Nie wytrzymam z tobą pokręcił głową, chowając portfel.
Przewróciłem oczyma, uśmiechając się głupkowato.
- Wiesz, że cię kocham, prawda?- wydąłem dolną wargę, patrząc na niego oczyma ala kot ze „Shrek ‘a”.
- Oczywiście zakpił sobie Zwłaszcza jak coś chcesz wyciągnął z szafy czarny płaszcz, ubrał i postawił kołnierz.
- Nie prawda – udałem zranionego. Podszedłem do niego i poprawiłem mu poły płaszcza Idealnie poklepałem go po lewej piersi.
- Owszem – odparł dumny. Objął mnie rękoma w pasie, mocno przytulając. Oddałem uścisk równie mocno. Schowałem twarz w jego szyi.
- Kocham cię, Kenzō szepnąłem, by tylko on słyszał.
- Ja ciebie też, skarbie odpowiedział cicho i ucałował mnie w skroń.
Avery wyszedł z ukrytych drzwi pod schodami.
Było tam pomieszczenie z monitorami z obrazami z kamer, które były umieszczone na około domu. Ułatwiało to pracę ochroniarzom lub jak kto woli gorylom . Zwłaszcza w zimne dni, bo nie musieli stać na dworze i pilnować domu. A pracą, jaką zajmował się, Kenzō wymagała takich środków ostrożności.
Oboje udali się do samochodu, który stał przed domem z kierowcą, oczywiście.
Ja sam udałem się do pomieszczenia, z, którego przyszedł Avery. W pokoju siedział Brian.
Usiadłem na krzesełku obok starszego i patrzyłem jak ich szef bura coś do swojego ochroniarza.
- Co się dzieję?- spytałem, Brian 'a, pukając palcem w monitor.
- Nie mam pojęcia odparł, przybliżając się na krześle i również patrzył tam gdzie ja Ostatnio szef nie jest z niego zadowolony – przyznał z lekkim wahaniem I nie podoba mu się jego zachowanie Jakby coś ukrywał.
- Aha – nagle, Kenzō uderzył, Avery 'go pięścią w brzuch Uuu skrzywiłem się lekko Musiało boleć stwierdziłem widząc ból na twarzy uderzonego – Od, kiedy was kara w ten sposób?
- Tak kara tylko jego – odpowiedział na pytanie z lekkim oburzeniem I to tylko, dlatego, żeby nie miał siniaków na twarzy dodał, wstając Chcesz, coś do picia, młody?- zapytał nim wyszedł.
- Herbatę mrożoną, dzięki odparłem, spoglądając na niego krótko.
Kenzō, chociaż na pierwszy rzut oka nie wyglądał na silnego człowieka, to w chuj miał siły. Zazwyczaj można było to widzieć, z jakim szacunkiem i strachem się do niego zwracają. Albo tak jak teraz jeden cios odbierał dech w piersi. Nawet takiemu chojrakowi jak Avery. A on nie należał do słabych ludzi.

- Co ty tu robisz?- do pokoju wpadł, Avery.
Jakby można było zabijać wzrokiem, to bym leżał tu martwy.
- Siedzę. Nie widzisz?- zakpiłem, modląc się do wszystkich świętości, aby Brian już wrócił.
- Pamiętaj- zaczął groźnie, podchodząc do mnie. Stanął krok przede mną. Oparł dłonie na oparciach krzesła, pochylając się że wiecznie nie będziesz pod skrzydłami, Kenzō ostrzegł, patrząc mi zimno w oczy.
Od dziecka się go boję. Zwłaszcza tego morderczego spojrzenia.
- Mylisz się syknąłem, nie wiedząc skąd mam tyle odwagi by mu pyskować Jestem szkolony na myśliwego, a nie na zwierzynę głos miałem ostry i bezduszny. Tak jak nauczył mnie, Kenzō.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. I takiego zachowania.
- Zobaczymy – odezwał się odzyskując pewność siebie.
Dłuższą wymianę zdań przerwał mój telefon.
- Możesz odejść rozkazałem, wyciągając komórkę z kieszeni.
Podszedł do szafki, wyciągnął coś z niej. Rzucił mi jeszcze kpiące spojrzenie i wyszedł.
- Co, tam?- odezwałem się, gdy odebrałem.
- Wpadasz dziś na imprezę?- zapytał, Tony.
- A, kto ją urządza?- okręciłem się na krześle z nudów.
- Twój najlepszy przyjaciel – odparł sarkastycznie.
Od dwóch dni nie rozmawiałem z Argon 'm i nie miałem zamiaru. To, przecież on zajebał fochem, a nie ja.
- No nie wiem – powiedziałem, lekko się wąchając Nie otrzymałem zaproszenia.
- A ty, co baba jesteś?- rzucił lekko zirytowany My faceci – podkreślił Nie potrzebujemy takich bzdur.
- Aha. Czyli jak neandertalczyk, tak?
- No, nie przesadzajmy. Pić piwa z podłogi nie będziemy.
- Tony – westchnąłem – Nie będę wbijał się tam, gdzie mnie nie chcą. Sam dobrze wiesz, że nasze książątko się na mnie nadąsało, a ja nie mam zamiaru dawać mu lizaka na zgodę.
- Może i masz rację, ale sam się teraz nie lepiej zachowujesz – upomniał mnie Wiem, że jesteście równie mocno uparci, ale- przerwał na chwilę, po czym kontynuował Kurwa jesteśmy przyjaciółmi- parsknąłem rozbawiony musimy trzymać się razem.
- Aha… Jak muszkieterowie?- zaśmiałem się pod nosem.
- No, ależ oczywista! – zgodził się natychmiast. Pewnie, dlatego, że to były jego słowa.
- Dobra… Daj znać, o, której poddałem się, widząc jak do pokoju wchodzi Brain ze szklanką i kubkiem – Na razie – nie czekając na odpowiedź rozłączyłem się.

Prawda była taka, że nie miałem ochoty na uchlanie się do nieprzytomności. Umierać pół dnia i słuchać jak Kenzō mi truje, że jestem za młody i nie dorosłem do picia alkoholu.
Tylko wiecie, co jest w tym wszystkim śmieszne?
Że nie dorosłem do picia alkoholu, ale by mieć pistolet i umieć się nim obsługiwać już mam odpowiedni wiek.
Jaja jakieś, prawda?
- Co tam, młody?- zagadał Brian, kładąc moją herbatę na blat przede mną – Idziesz na jakiś podryw?- upił łyk swojego napoju, delektując się jej smakiem
Spojrzałem na niego jak na ufoludka.
- Nie masz swojego życia prywatnego?- oburzyłem się lekko, że tak swobodnie ze mną gadał.
Lubiłem go. I to nawet najbardziej z tej graji mutantów zwanymi ochraniarzami, ale nie na tyle by mu się zwierzać.
- Tak się składa, że nie mam – odpowiedział bez skrępowania, odłożył kubek – Taka praca.– zaczął coś wstukiwać na klawiaturze - Nic nie poradzę, co nie, młody?- przerwał na chwile i klepnął mnie w ramie, po czym wrócił pracy.
- Ahh…- udałem zadumę I, dlatego interesujesz się moim życiem?- odparłem szyderczo.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Przez chwile jakby nie wiedział jak ma to odebrać. Ale po chwili się lekko uśmiechnął.
- Nie nazwałbym tego tak odparł Ale skoro tak to odbierasz to nie będę ingerował w twoje życie.
- Proszę cię parsknąłem roześmiany – Oboje wiemy, że nie wiesz, co znaczy słowo ingerować, więc nie używaj słów, których nie rozumiesz, co?- zacząłem się śmiać, widząc jego z niesmaczną minę, gdy zdał sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie z niego kpię.
- A idź mi stąd!- powiedział niby zły, choć jego iskierki rozbawienia w oczach mówiły, co innego.
- Tak jest!- wstałem i zasalutowałem. Wychodząc z pokoju poklepałem go po ramieniu Skorzystaj z mojej rady, poważnie dodałem nim wyszedłem.
Wspiąłem się po kilkunastu schodach, wychodząc z piwnicy. W holu było tak jasno, że musiałem zmrużyć na chwilę oczy. Mrugnąłem kilka razy i widziałem już normalnie.
Wlazłem na następne schody. Później następne i następne. W końcu pokój miałem na drugim piętrze.
Mój pokój był tak czysty, że aż błyszczało. Wisiały czarne zasłonki. Uśmiechnąłem się aż. Jebane słońce już ze mną nie wygra!
Drapnąłem kluczyki z biura. Schowałem je do kieszeni, z, której wyciągnąłem telefon. Musiałem jechać na tą jebaną myjnię!
Znalazłem numer do… No właśnie, kogo wyciągniemy w sobotni poranek? Ciężki wybór. Przeszukałem kontakty i zadzwoniłem do
- Tak, słucham?- głos miał, jakby pracował w zakładzie pogrzebowym i, ktoś właśnie dzwonił, aby przyjechać po zwłoki.
- Co robisz?- zapytałem, nie siląc się nawet witaniem.
- Teraz? Z racji, że dzwonisz to rozmawiam z tobą – czy on sobie ze mnie szydzi?
- Poważnie? W życiu bym na to nie wpadł jak tak chciał rozmawiać to proszę bardzo.
Ja też umiem rzucać ironią i być sarkastyczny.
Klient nasz pan!
- Więc co się stało, że do mnie dzwonisz?- zapytał ciekawy.
- Chris…- westchnąłem zmęczony. Wiedziałem, że jest on dość Specyficzny - Muszę, coś załatwić. Jedziesz ze mną?
- Coś? To znaczy, co?- spytał ciekawy.
Wyszedłem z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Zbiegłem ze schodów po drodze mijając mutanta.
- No muszę jechać do myjni, a później
- Wychodzisz, paniczu?- zapytał, przerywając mi rozmowę.
Spojrzałem na niego zirytowany, że odzywa się nieproszony.
- A na co ci to wygląda, co?- zasłoniłem mikrofon dłonią, aby kolega nie słyszał jak zwracam się do ludzi A tobie nie muszę się tłumaczyć dodałem zimno, wychodząc z domu To jak jedziesz?- wróciłem do rozmowy z Chrisem.
- Wnioskuje, że zaraz po mnie przyjedziesz, więc nie mam nic do gadania.
Trochę się zdziwiłem, słysząc to. Nigdy im nie narzucałem swojej woli i nie zabraniałem mieć im swojego zdania.

- Słuchaj warknąłem, ciut zły, że ma mnie za jakiegoś tyrana, a nie przyjaciela Nie chcesz nie jedź! Ja cię do niczego nie zmuszam!- wsiadłem do auta, znów trzaskając drzwiami To ty nigdy nie mówisz, czego chcesz, a czego nie chcesz!- wsadziłem kluczyk do stacyjki. Telefon przytrzymałem ramieniem i zapiąłem pas. Odpaliłem silnik Chciałem tylko spędzić czas z przyjacielem. Skoro nie masz ochoty to ja się narzucać nie będę.
- Nie chciałem, abyś tak to odebrał, DJ – powiedział potulnie.
Ruszyłem z podjazdu. Zatrzymałem się przed bramą, którą otwierał właśnie następny goryl. Ruszyłem z piskiem opon, gdy mogłem opuścić posesje.
- Dobra wiesz, co?- nie miałem już ochoty nigdzie z nim jechać, ani iść na żadną imprezę Nie było tematu. Na razie rozłączyłem się, bo ciężko było prowadzić jedną ręką i zmieniać biegi. Rzuciłem telefon na miejsce pasażera. Włączyłem głośno radio i pojechałem na tą nieszczęsną myjnie!