Czy chciałem widzieć człowieka, którego kiedyś kochałem
jak zamyka się w sobie dzień po dniu?
Czy chciałem widzieć człowieka, którego kiedyś kochałem jak odpycha wszystkich,
których kocha?
Czy chciałem widzieć człowieka, którego kiedyś kochałem
jak stacza się na dno?
Owszem.
Przez ostatnich siedem lat nie myślałem o niczym
innym. Każdego pierdolonego dnia, od kiedy mnie zostawił pragnąłem zemścić się za to, co
zrobił. I tylko zemsta na tym pożal się Boże ojcu sprawiała, że miałem ochotę
żyć.
Jednak teraz…
Nie chciałem tego. Choć zamknąłem swe serce
na kilka spustów… Zabolał mnie widok
człowieka, który zamyka się w sobie.
Odpycha ludzi, których kocha. A nie radząc sobie z
tym, co mu powiedziałem sięga po alkohol. I to w zaledwie siedem dni. Ja z
porzuceniem walczyłem siedem długich jebanych lat! Więc jak słabym psychicznie człowiekiem jest? Jakim ja dzieckiem musiałem być silnym? A może
to dzięki miłości Oscara do mnie uwolniłem się od chęci zemsty?
Musiałem z nim porozmawiać. Wyszedłem z pokoju. Schodząc po
schodach minąłem się z rudym, i niby
niechcący uderzyłem go z barka.
- Uważaj jak chodzisz – zjebałem nic niewinnego rudego. Eh,
jakoś trzeba im pokazać, przez co
ja przechodziłem. Ten opuścił głowę, chowając twarz pod rudymi włosami. I
mnie zlekceważył! Złapałem go za rękę i pociągnąłem w swoją stronę. Ten syknął z bólu jakbym mu
przypierdolił. Oj, nie chcesz poczuć mojej pięści, chuderlaku!- Weź nie
przesadzaj! Lekko cię pociągnąłem lalusiu!- i wtedy na mnie spojrzał. A ja? Aż wciągnąłem
powietrze jakby mi ktoś walnął z całej siły w brzuch. Maił podbite oko,
rozwaloną
wargę. Przeraziłem się! Czy wy to słyszycie? Ja się przeraziłem widząc go w
takim stanie! Podciągnąłem bluzę z
koszulką i aż zajebałem karpia. Brzuch miał cały w siniakach. Nie tylko świeżych,
ale i na moje oko z przed dwóch tygodni. Ile osób musiało go napierdalać by tak
wyglądał? Ja sam bijąc się z kilkoma typkami na raz wyglądałem o niebo lepiej.
- Zostaw mnie…- poprosił
płaczliwym głosem, poprawiając ubranie.
- Kto ci to zrobił?- musiałem
się dowiedzieć. Nie popuszczę tego tym, którzy ważyli się
go tknąć.
Oj, nie wróże im nic dobrego! Najwyżej salę na intensywnej terapii. Nawet nie
zwróciłem
uwagi, że cały czas trzymam jego rękę.
Tak pewnie by spierdolił, aż zgubiłby podeszwy.
- Nikt – pokręcił głową,
rozrzucając włosy – Spadłem ze schodów – dodał ciszej. I to tak cicho, że ledwo usłyszałem.
Trzymajcie mnie, bo mu jebnę! Ja
tu się martwię, a ten kłamie W ŻYWE OCZY. Jak ja tego nienawidzę. Zniosę
najgorszą prawdę, ale kłamstw nienawidzę. Nie żebym sam nie bajerował.
- Chcesz to cię z nich zrzucę –
oj, uwierzcie. Jestem do tego zdolny. Złapałem jego brodę palcami. Delikatnie, i podniosłem mu głowę –
Wtedy wszystkim możesz mówić, że z nich spadłeś.
Znaj moje dobre serce! Będziesz miał mniej kłamstw na
sercu, i może Bóg cię tam gdzieś do siebie weźmie!
- Nie chce!- uniósł się,
wyrywając głowę i rękę
z uścisku – To twoja wina!- zajebałem karpia, znowuż! No kurwa nie przypominam
sobie bym na niego podniósł rękę!
W myślach owszem. Leżał nawet gdzieś w rogu skatowany, ale nic mu nie zrobiłem,
więc skąd
takie oskarżenie?- Nie rób takiej głupiej miny! Gdybyś mi nie zabrał tego
wypracowania to by mi nie wpierdo… By mnie nie pobili – poprawił się świętoszek.
- Moja wina?- syknąłem. Złapałem go za szmaty
przyciągając do siebie – To moja wina, że dajesz sobą pomiatać, i robić z
siebie worek treningowy?- odepchnąłem go na balustradę – Moja wina, że
wyglądasz jak popychadło?- zakpiłem. Odetchnąłem kilka razy. I to naprawdę głęboko, licząc w myślach do dziesięciu – Kto ci to zrobił?- zapytałem
raz jeszcze – I nie mów, że nie znam – dodałem, gdy ten chciał to powiedzieć.
- U nas w szkole jest taki koleś
– opuścił głowę, patrząc pod nogi.
- Idź – pchnąłem go lekko, a ten
na mnie spojrzał pytającym jak i wystraszonym wzrokiem – Oh, nie zrobię ci
krzywdy – obiecałem,
podnosząc ręce w geście poddania – Chodź do kuchni – i ruszyłem przed siebie,
nie patrząc czy ten mosiek też idzie. Co się ze mną dzieje? Mnie interesuje
jego zdrowie? Chociaż z drugiej strony wiem jak takie pizdy pod okiem bolą.
W kuchni jak zwykle była
kucharka i ten zacofany mężczyzna.
- Margareth…- odezwałem się jak
tylko wszedłem
do pomieszczenia. Kobieta od razu wstała z krzesełka przy stole, przy którym
czytała gazetę – Daj mi kilka kostek lodu – gdy to mówiłem, poczułem jak rudy
stanął za moimi plecami – I wyjdźcie – Rozkazałem służbie. Polecenie wykonała
tylko kobieta, która zostawiła lód na stole, a mężczyzna patrzył na mnie
marszcząc swoje brwi – Nie rozumiesz, co mówię?- zirytowałem się, widząc jak
ten imbecyl nie ruszył się nawet o milimetr!- A może czekasz na oklaski?
- Taschi?- zwrócił się do młodszego, wstając.
- Zostaw nas – odezwał się cicho, łapiąc moja koszulkę w
ręce.
Eh, tarcze sobie ze mnie robi?
- W porządku – nim wyszedł
posłał mi czujne spojrzenie, i wyszedł.
No, kurwa nie chce zrobić mu
krzywdy! Nie musiałbym ciągnąc
go aż do kuchni!
- Siadaj – wskazałem na stół, a
sam podszedłem
po ręcznik i owinąłem
w niego lód. Podszedłem do rudego stając miedzy jego nogami, odchyliłem włosy na bok i przyłożyłem mu lód
pod oko. Eh, świat się kończy! Przyjrzałem się jego twarzy. Smutek, jaki się na niej odbijał dodał mu chyba z trzy lata. Oczy, choć lodowe to przeplatała się zieleń tworząc je bardziej
ładniejsze – Trzymaj – powiedziałem jak na siebie dość miło. Wziąłem drugi
ręcznik i namoczyłem go wodą. Wróciłem do rudego, i bardzo, bardzo delikatnie
zacząłem czyścić jego dolna wargę i brodę z krwi. Wiedziałem jak to robić, bo Oscar nie raz ćwiczył swoje
umiejętności medyczne na mnie.
- Dlaczego to robisz?- odezwał się jak tylko skończyłem.
Popatrzyłem mu w oczy. No właśnie, dlaczego?
- Bo…- urwałem, nie wiedząc co powiedzieć. Bo jest mi cię
żal? Szkoda, bo nikt ci nie pomaga tak mnie pomagał Oscar?- Nie ważne –
powiedziałem, rzucając ręcznik obok niego – Co z tym kolesiem?- wróciłem do
wcześniejszego tematu.
- Eee…- westchnął, poprawiając zimny okład – Raz po treningu
zostaliśmy sami w szatni…- zaczął opowiadać, spuszczając wzrok na moje dłonie, które trzymałem na jego
kolanach?- i chciał mnie pocałować…
- Ciebie?- parsknąłem rozbawiony
– Przecież jesteś jeszcze dzieckiem!- dodałem, gdy ten spojrzał na mnie pytającym
wzrokiem.
- Dojrzałym jak na swój wiek!- fuknął na mnie marszcząc swój zgrabny
mały nosek.
Co dziwniejsze… Nie
zdenerwowałem się , a wręcz przeciwnie uśmiechnąłem się.
- Oczywiście – puknąłem go w nos
– Zwłaszcza jak masz obitą mordę, bo nie widać twojej twarzy!- zakpiłem wesoło.
To chyba pierwszy raz tutaj jak
poprawił mi się humor.
- Chcesz coś do picia?-
zapytałem, czując się dość dziwnie w tej ciszy, która mi nie przeszkadzała. Tak
samo jak obecność rudego.
- Wodę – odparł po chwili
namysłu.
Zajrzałem do kilku szafek, by znaleźć
szklanki, do których nalałem wodę. Podałem mu jedną, a sam wypiłem prawie całą jej zawartość.
Jakoś zrobiło mi się sucho w ustach.
- I, co? Odepchnąłeś go –
odstawiłem
szklankę na blat mebli – Co dalej?
- Wmówił kolegą z drużyny, że to
ja go chciałem pocałować – wzruszył ramionami, bawiąc się szklanką – Nie chcieli
mnie słuchać tylko od razu zrobili ze mnie geja – ucichł, uspokajając swój
drżący głos – Uwierzyli mu, bo jego ojciec ma więcej kasy niż nasz – dokończył, wypijając wodę.
I znów ta cisza. Chciałem
zaprzeczyć, ze chyba jego ojciec, ale jakoś nie przeszło mi to przez zaciśnięte
gardło. Oh, no kurwa. Rudy to czternastoletnie dziecko. Nie, żebym ja był
starszy od niego chuj wie ile lat. Ale nawet ja... Mam jakiś umiar, i nigdy nie
spojrzałem na młodszego od siebie. A, może to, dlatego, że wolę starszych?
- I dajesz się tak jednemu
kolesiowi?- no nie mogłem uwierzyć. Jednemu? Rozumiem pięciu czy sześciu ale jednemu?
Jaką pizdą musi być rudzielec, że poniewiera nim jedna osoba?
- Nie – zaprzeczył – Pięcioro – poprawił mnie. Powiem,
że troszku mi ulżyło. Jednak nie jest taką pizdą, za jaką
go biorę – Bijąc mnie i wykorzystując okazują w ten sposób jak nie tolerują
tego, że jestem gejem – dodał, skubiąc rękaw od kurtki.
- Nie każdy uważa to za normalne
– stwierdziłem, biorąc pod uwagę siebie. W końcu matka wyrzuciła mnie z domu –
Jedni to akceptują – tu mam na myśli swojego ojca. Chociaż jakbym mu powiedział, że jestem seryjnym mordercą to
penie też nie miałby nic przeciwko. W końcu ważne, że ma mnie spowrotem – A
inni…- oparłem się biodrami o blat mebli, splatając ręce na klatce piersiowej –
będą cię traktować gorzej niż śmiecia.
Czy ja z nim normalnie rozmawiam?
- Ale ja nie jestem gejem!
- Domyśliłem się – taa. Taki ze
mnie bystrzak, ha!
Wskoczyłem swoją zgrabniutką dupcią na
blat. Sięgnąłem po szklankę, by wypić resztki
wody. Jednak nie odstawiłem jej. Bawiłem się nią w dłoniach. Rudy rzucał mi
ostrożne spojrzenia. Siedziałem i czekałem, aż zada te pytania, które kumulują się w tej jego pustej główce.
- Mogę zadać ci pytanie?- kuknął
na mnie zza marchewkowej grzywy.
- Już to zrobiłeś – zadrwiłem, będąc
naprawdę w dobrym humorze – Tak, możesz – dodałem po chwili widząc smutne oczy.
Ehh… Miękniesz człowieku. Miękniesz jak nic!
- Nie wybaczysz mu, prawda?
Słysząc pytanie z nerwów zacisnąłem dłoń na szklance. W ostatniej
chwili powstrzymałem się by w niego nią nie rzucić. Jasne, pozwoliłem zadać mu
pytanie, ale nie sądziłem, że będzie na tyle rudy gówniarz odważny
by wyskoczyć z czymś takim. Zeskoczyłem z blatu, odstawiłem szklankę ciut mocniej, przez co pękła.
Zacisnąłem dłonie na blacie, pochylając głowę.. W myślach znów myślałem do
dziecięciu. Jak śmiał je zadać? No jak? On myśli, że kim jest, co? Gówniarz
jebany mały! Już miałem mu odpowiedzieć, że chuj go to obchodzi, ale jakoś moje
usta nie współgrały z mózgiem.
- To nie takie łatwe – powiedziałem cicho.
- Nie będziemy nigdy rodziną, co nie?
- Nie – opowiedziałem bez
wahania. Prędzej dałbym sobie chuja obciąć niż nazwać tych ludzi rodziną! Dobra
tylko tej rudej suki nigdy nie będę
uważał za rodzinę.
- Za co mnie tak nienawidzisz?-
zapytał ledwo panując nad głosem.
- Za to, że się urodziłeś –
odparłem zgodnie z rozumem, bo serce… Z każdym dniem tutaj… Pękałem powoli. To
oni byli kluczami do mojego serca. Do serca, które przez ostatnie lata
zamykałem. I było zamknięte do dziś. Odepchnąłem się od blatu, i przeczesując włosy podszedłem do okna. Co robić, kurwa?! Spojrzałem na rudego. I coś ścisnęło
mi się w żołądku tak mocno, że o mało nie
upadłem na kolana. W jego oczach zobaczyłem strach i panikę.. Gdy to ujrzałem, coś we mnie pękło. Jestem jego starszym bratem. Powinienem go bronić, nie pozwolić, aby stało mu się coś złego. Teraz rudowłosy będzie
umierał
ze strachu we własnym
domu, a na to pozwolić nie mogę.
- Zostaw mnie samego...- szepnąłem. Stanąłem do niego plecami, więc nie zobaczyłem zdziwionej twarzy. Co się, ze mną dzieje?!- Czego do kurwy nędzy nie rozumiesz…?-wydarłem japę.
Normalnie mam rozdwojenie jaźni!
- Ciebie!- odpowiedział krzykiem
- Dopiero rozmawialiśmy jak kumple, a ty nagle na mnie drzesz mordę!
- Tak nie będzie - podszedłem do młodego i złapałem mocno go za brodę - Nigdy nie będziemy kolegami – odepchnąłem go, wkładając w to troszku siły, więc
poległ chłopak na stole – A wiesz dlaczego?- po jego policzkach spłynęły łzy. Musiałem stąd uciec!- Bo twoja matka dziwka wszystko mi
zabrała!
I wyszedłem z kuchni idąc do
gabinetu ojca! Miałem z nim porozmawiać, a teraz pewnie się z nim pokłócę. Marny ten mój żywot!
Wszedłem do pomieszczenia trzaskając za sobą drzwiami. Ojciec siedział, właściwie to prawie leżał w skurzanym fotelu. W ręce trzymał literatkę z whisky, a w drugiej papierosa.
Podniósł
na mnie wypite spojrzenie, zaciągając się mocno papierosem. Bez słowa
podszedłem do niego, i wyciągnąłem mu z ręki szklankę. Nalałem do pełna
bursztynowego napoju, i wypiłem na raz. Westchnąłem z przyjemności, czując lekkie pieczenie w gardle i rozchodzące się
ciepło w żołądku. Napełniłem szklankę raz jeszcze i oddałem ojcu. Usiadłem na
drugim fotelu, sięgając po papierosa. Ichiro nie odezwał się nawet słowem,
widząc jak zaciągam się fajką. Odchyliłem głowę do tyłu, czując jak nerwy
powoli ze mnie uchodzą. Jakbym pozbywał się ich wraz z dymem. Ichiro zgasił papierosa, po
czym wysunął
szufladę.
- Masz – odezwał się w końcu
jaśnie pan, wyciągnął z niej białą dużą kopertę i
rzucił na biurko.
-Co to?- zapytałem sięgając po nią.. Odłożyłem
fajkę, i wyciągnąłem jej zawartość.
Nie, nie zdziwiłem się widząc dokumenty ze
szkoły. Nowej szkoły.
- Nie nauczyli cię czytać w
prywatnym liceum?- zakpił lekko pijacko.
- Umiałbym gdyby mój stary nie
spierdolił do jakieś dziwki – odpowiedziałem równie kpiąco, przeglądając pobieżnie
papiery.
- Zapisałem cię na te same
przedmioty…– poinformował mnie jakbym naprawdę nie umiał czytać.
- Na szczęście Oscar cię
zastąpił i to on nauczył mnie tego, czego powinien ojciec nauczyć swoje dziecko
– ton głosu nie zmienił mi się ani troszku. Zresztą lubiłem szydzić i kpić z innych. Z
wyjątkiem Oscara, ale to już szczegół.
- Od jutra będziesz chodził z Taschim do
szkoły – kontynuował, udając, że nie zabolały go moje słowa – Rano masz się
zgłosić do dyrektora, a on pokaże ci resztę – zamilkł, próbując przypomnieć czy ma
coś ważnego do dodania – To chyba wszystko – upił kilka łyków alkoholu.
- Robisz to specjalnie?-
zapytałem zirytowany, że na siłę chce zrobić z nas rodzinę. W sumie to gorszę będzie przyznawać się do tego
rudego niedorajdy. Przecież nie pozwolę, aby jacyś niedorozwoje gnoili MOJE nazwisko.
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – wybełkotał
pod nosem.
Oj słabą masz głowę
tatusiu!
- Nie będę chodził do szkoły z tym bękartem!- krzyknąłem na ojca. Ten tylko
spojrzał na mnie smutnymi przekrwionymi oczyma, i odwrócił wzrok.
- Nie masz innego wyjścia –
stwierdził – To mój dom i moje zasady – powiedział zimno – A jak się nie podoba
to…
- To, co, kurwa?- wszedłem mu w
zdanie, domyślając się końcówki – Wyjebiesz mnie tak jak matka?- wstałem z
fotela. No i chuj bombki strzelił! Wiedziałem, ze tak się to skończy – Chyba,
że wolisz mieć czyste sumienie, i to ja dobrowolnie opuszczę dom!?
- Nie będę cię zatrzymywał – odpowiedział sucho.
- Jesteś tak słabym człowiekiem,
że aż mi wstyd za ciebie!- oparłem dłonie na blacie, pochylając się w jego
stronę – Żyjesz w moim piekle dopiero siedem dni!- wysyczałem mu w twarz – A
ja żyłem w nim siedem jebanych długich
lat!- złapałem butelkę, i rzuciłem nią o ścianę.
- Masz rację, synu – odezwał
się, odstawiając szklankę na biurko. Wstał z fotela nieco chwiejnie – Jestem
słabym człowiekiem – potwierdził moje słowa – Dlatego zamiast o ciebie walczyć
poddałem się – odsunąłem się od niego czując odór jak z melanżowni jakiejś –
Ale z jednym się mylisz – teraz to on się pochylił w moją stronę – Ja żyję w
swoim piekle przez jedenaście lat!- uniósł głos jakbym stał od niego dwa kilometry a nie dwa
kroki – Przez wszystkie te lata, każdego dnia musiałem patrzeć na mężczyznę w lusterku, który zostawił
swoją rodzinę!
- I ty to nazywasz piekłem?-
syknąłem na
maxa wkurwiony – Wiesz, przez co ja musiałem przejść, gdy mnie zostawiłeś?- to
akurat pytanie retoryczne. Nie spinaj się tak tatusiu. To będzie bolało tylko przez chwilę –
Co wieczór siadałem na schodach i na ciebie czekałem! Co roku uczyłem się
pilnie byś był ze mnie dumny i do mnie wrócił! Na każde urodziny nim
zdmuchnąłem świeczki moim życzeniem było, aby cię zobaczyć!- wiecie, co? Powiem
szczerze, że ulżyło mi wyrzucając z siebie ten cały ciężar, który od lat
nosiłem w sercu – Zdanie sobie sprawy z tego, że nieważne ile bym na ciebie
czekał nie wrócisz! Że nie ważne ile bym się uczył nigdy nie usłyszę, że jesteś
ze mnie dumny! I nie ważne ile świeczek zdmuchnę to nie zmieni faktu, że zastąpiłeś
mnie kimś innym! To jest kurwa piekło! Zrozumienie, że jestem nikim dla ojca,
którego kochałem. To jest kurwa piekło! Że zostawił mnie człowiek, który dał mi
życie! To jest kurwa piekło!- starłem łzy, które nie wiem, kiedy zaczęły
spływać po moich policzkach. Ale byłem nie jedynym, który płacze. Mój stary
również się rozkleił.
- Przepraszam Yukimura – obszedł
biurko, stając krok ode mnie – Tak bardzo cię przepraszam – upadł na kolana
coraz bardziej płacząc.
- Wstań – poprosiłem płaczliwym
głosem – No, wstań!-
złapałem go za ramie, ale ten się zaparł i ni chuja. Nie dałem rady. Widok ojca
klęczącego przede mną… Był kluczem do najtrwalszego zamka w moim sercu. Klęknąłem przed nim – Tato…- ten tak szybko uniósł głowę, że ledwo zdążyłem się
odchylić by mi nie przypierdolił. Gdy usłyszał jak się do niego zwróciłem cały alkohol
z niego wyparował,
bo patrzył na mnie trzeźwym wzrokiem, choć z wielkim szokiem na twarzy.
- Synku – objął mnie mocno ramionami,
wtulając do swojej klatki piersiowej – Tak bardzo cię kocham, synku – ucałował
mnie w skroń, delikatnie kołysząc do przodu i do tyłu, jakby utulał mnie do
snu. Eh, raczej próbował uspokoić. Bo płakałem jak dziecko!
- Tato…- powtarzałem słowo,
które ostatni raz użyłem kilkanaście lat wstecz.
OooO
Sorry, że z lekkim opóźnieniem wstawiam rozdział, ale z tej wiadomości się ucieszycie! Ciężko pracuje nad " Ukryta Miłość", tak więc nie bardzo mam czas na poprawki... yhym... Na pisanie jakby nie patrzeć drugiego opowiadania. Właśnie z tego względu starałam się publikować tylko jedno opowiadanie, by nie odciągało mnie inne. Ale cóż... Wyszło jak wyszło... Jak skończę "Mój świat" to udostępnię drugiego bloga i sami zobaczycie jak baaardzo się różni od tej wersji. Ci co czytali sami doskonale o tym wiedzą!
Miku Nao 암 - Oczywiście nie mogę się doczekać na shota... A znając cię i twoje upodobania do smutnych zakończeń to pewnie nie będzie on tak słodki jak JA! Ha ha... :-P
Dziękuję za komentarze... I będę jeszcze bardziej zmotywowana do pisania i wrzucania rozdziałów jeśli będzie się ich pojawiać więcej.
No nic... Pozdrowionka, i do poczytonka, następnego.
Czekam cierpliwie na wszystko, fajnie że ukazują się w miarę regularnie:-)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńech nawet było miło, a potem, niech będzie takim prawdziwym starszym bratem, no i padło kilka nie miłych słów, a potem "tato"...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, było najpierw miło, a potem... ech padło kilka nie miłych słów, a potem to "tato"... niech będzie takim starszym bratem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga