poniedziałek, 31 grudnia 2018

2


*~2~*


Nastolatek trwał w ramionach czarnoksiężnika przez dłuższy czas. Ze schowanym nosem w szyi mężczyzny, poczuł chłód jego skóry. Zadrżał z zimna i przesunął dłonie na kark starszego i sapnął nie czując włosów. Voldemort zacisnął palce na szacie chłopaka, gdy wyczuł co ten zamierza zrobić.
- Aaron - szepnął ostrzegawczo, lecz nie powstrzymał go przed zsunięciem kaptura z głowy.
Malfoy wciągnął głośno powietrze na widok wężowej twarzy mężczyzny. Wyglądał przerażająco, a jego czerwone tęczówki wręcz błyszczały w świetle księżyca. Patrząc z podziwem na wygląd czarnoksiężnika, uniósł dłoń i palcami przesunął po jego twarzy. Tak samo chłodna jak jego ciało. Przez chwilę miał wrażenie, że Tom jest wampirem.
- Och…- westchnął, rozumiejąc dlaczego śmierciożercy są tak wystraszeni. On sam nie czuł strachu do czarnoksiężnika bo widział w jego oczach zdenerwowanie, że zostanie… Odrzucony?- To wyjaśnia powód obaw twoich… popleczników.- wyjaśnił, uśmiechając się do starszego. Złapał go za dłoń, też zimną, i pociągnął go na sofę.- Mam ci tyle do opowiedzenia!- pisnął radośnie.- Merlinie! Całe czternaście lat… Od czego mam zacząć?- Aaron nie mógł się zdecydować. Miotał się, przeszukując w myślach najwspanialsze wspomnienia.
Voldemort usiadł na kanapie, a jego usta ułożyły się w cienki uśmiech. Czuł od chłopaka swoją magię. Sięgnął dłonią do jego szyi i spod ubrania wyciągnął medalion. Oczy zabłysły czymś niebezpiecznym i miał zerwać mu swoją własność lecz Aaron go ubiegł i odpiął łańcuszek.
- Najlepiej od tego jak wszedłeś w posiadanie tak cennej pamiątki, Aaron?- syk opuścił usta czarnoksiężnika i ukrył w pięści część swojej duszy.
Szare oczy chłopaka spojrzały na Toma, który w tym momencie wyglądał jakby siłą powstrzymywał się od rzucenia na niego jakąś okrutną klątwą. Nie rozumiał jego złości. Medalion Salazara mógł trafić w ręce kogoś innego i nie odzyskałby swojej własności. Powinien mu dziękować a nie patrzeć na niego jak na wroga. Aaron opuścił głowę, ukrywając twarz pod kurtyną jasnych włosów.
- Ja… Widziałem ten medalion w twoich wspomnieniach - odpowiedział cicho, palcami miąć materiał szaty Voldemorta.
- W moich wspomnieniach?- zapytał starszy, chcąc się upewnić o czym dokładnie mówi chłopak. Zastanawiał się jakim cudem Aaron posiada tak cenne przedmioty. - Wiesz czym one są, prawda?- to nie brzmiało jak pytanie a stwierdzenie. W odpowiedzi młody czarodziej skinął głową, chcąc upewnić go w swoich domysłach. - Ile ich masz?- dopytywał, czując ulgę. Co prawda ukrył Horkruksy tak by ich nikt nie znalazł więc jak to możliwe, że Aaron je ma? Z drugiej strony lepiej on niż ktoś inny.
- Mam jeszcze Diadem i pierścień - przyznał niemalże szeptem. W sypialni było jednak cicho i czarnoksiężnik bez problemu usłyszał wymienione przedmioty.
Voldemort wypuścił powietrze z płuc, które wstrzymał zaraz po zadaniu pytania. Widocznie z ukryciem ich nie postarał się za bardzo. Teraz będą przy nim i będą bezpieczne. Złapał brodę swojego byłego podopiecznego i podniósł mu głowę aby na niego spojrzał. Czerwone tęczówki nieco złagodniały a usta rozciągnęły w zadowoleniu z tego co usłyszał.
- Wspaniale, mój drogi - pochwalił go i pocałował go w czoło. - Mój mądry chłopiec.- dodał, odkładając medalion na kolana. Wsunął długie palce we włosy młodszego i przeczesał je na całą długość, zsuwając z nich wstążkę, która wpadła pod szatę.- Jesteś taki podobny do ojca.- ocenił wygląd Aarona. Jasne włosy, nieco dłuższe niż Lucjusza, i te szare oczy. W tej chwili pełne radosnej iskry. Mimo iż miał delikatne rysy twarzy to kości policzkowe i szczękę miał ostro podkreślone. Długi palec podążył wzdłóż zgrabnego nosa. - Obyś jego cech charakteru nie odziedziczył bo, jak Merlin mi świadkiem, poczuje moją złość za wyrządzoną ci krzywdę.- groźba padła z ust starszego.
Aaron zamiast poczuć obawę o ojca, zaśmiał się, opierając czoło na mostku starszego czarodzieja.
- Spokojnie, Tom - powiedział młodszy, przykładając dłoń do jego piersi. - Fałszu i kłamstwa nie toleruję tak jak ty.- odgonił wszelkie wątpliwości czarnoksiężnika. Aaron doskonale wiedział jaką opinię ma jego rodzina w Świecie Czarodziejów. Gorsza krążyła w szkole dzięki zachowaniu Draco. Aaron różnił się od ojca i brata. Poniżał, owszem, ale tylko kiedy wymagała tego sytuacja.
Dalszą rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Aaron usiadł prosto a czarnoksiężnik wstał, poprawiając swoje szaty.
- Wejść!- niemiły dla ucha syk udzielił zgody na otwarcie drzwi.
Do sypialni wszedł pan Malfoy i ukłonił się nisko. Aaron uniósł wysoko brwi, widząc ojca w tak uległej postawie. Parsknął kpiąco, za co został ukarany ostrzegawczym spojrzeniem przez Voldemorta.
- Wszyscy już są, panie - powiedział tak kornym głosem, że Aaronowi zrobiło się niedobrze. Ojciec na każdym kroku upokarzał syna. Okazywał miłość Draco, poświęcając mu również więcej czasu jak i spełniał każdą jego zachciankę. Narcyza natomiast traktowała synów tak samo. W końcu na trzy lata straciła możliwość wychowania pierworodnego.
- Idziemy - oznajmił, wyciągając rękę do Aarona. Ten wstał, ujmując dłoń mężczyzny. Mijając pana domu, czarnoksiężnik, położył dłoń na plecach najmłodszego czarodzieja i spojrzał morderczo w oczy Lucjusza. - Severus?- zapytał o obecność niegdyś zaufanego śmierciożercy. W odpowiedzi nic nie usłyszał lecz zobaczył jak przecząco porusza głową.
- Panie…?- odważył się odezwać i stanąć prosto. Voldemort zmarszczył czoło, czekając na dalszą wypowiedź Lucjusza.- Aaron nie jest… Śmierciożercą.- zauważył, że obecność nastolatka nie powinna mieć miejsca. Nie wśród morderców i jego oszalałej ciotki.
- W rzeczy samej, Lucjuszu - zgodził się z nim czarnoksiężnik, przyciągając do siebie chłopaka. Od urodzenia Aaron należał do niego i nic tego nie zmieni. Zerknął na uśmiechniętego młodego mężczyznę i odpowiedział uśmiechem. - Aaron nigdy nie będzie moim sługą.- powiedziawszy, zostawił pana domu w totalnym osłupieniu. Nie będzie sługą to… Kim?

czwartek, 19 lipca 2018

1





*~1~*
   Aaron siedział na ławce wśród swoich domowników. Znudzony przyglądał się labiryntowi, w którym zniknęli uczestnicy  turnieju Trójmagicznego. Nasunął na głowę kaptur, gdy zerwał się wiatr, a jego długie włosy zasłoniły mu oczy. Niby nie miał co obserwować bo do Szkoły Magii Hogwart, chodzi od siedmiu lat. Cieszył się, że w końcu skończy szkołę i nie będzie już musiał patrzeć na Snape. Oh, jak on go nienawidzi. Tak samo jak Pottera! Przez niego dwa razy stracił Toma! Przynajmniej miał jego namiastkę w pamiętniku. Pisał codziennie z młodym Tomem a czasem przenosił się do niego i z nim spędzał mnóstwo czasu. Mogli rozmawiać, śmiać się lecz nie mogli się dotknąć. Przytulić, a właśnie tego brakowało mu najbardziej.  Bliskości Toma.
Westchnął ciężko i zerknął na blisko, na którym właśnie pojawił się Potter z Cedrikiem. Ten drugi leżał nie przytomny. Za to Potter płakał głośno i wyglądał jakby ledwo uszedł z życiem.
- On wrócił…!- krzyk rozniósł się a w uszach Aarona odbijał się jak echo. - Voldemort się odrodził!- wrzask Pottera wywołał strach w sercach młodych czarodziejów lecz tylko w jednym radość.
Aaron wstał i przepchał się między uczniami. Na szczęście nikt nie zwracał na niego uwagi i niezauważony dotarł na skraj Zakazanego Lasu.
- Aaron!- zawołał go brat. W oczach młodszego można było wyczytać czyste przerażenie. - On zabił Digorego. - oznajmił mu drżącym głosem.
Aaron zaśmiał się z politowaniem, wyciągając medalion Salazara spod ubrania. Czuł z niego potężną magię Voldemorta. Wspomnienie z pamiętnika zdradziło mu czym są owe przedmioty. Miał już cztery.
- A już myślałem, że to Potter.- odpowiedział ironicznie. Jedna idealna wyregulowana brew uniosła się, w oczekiwaniu na dalsze wypowiedzi.
- Myślisz, że mówi prawdę?- Draco przestąpił z nogi na nogę.
Lucjusz Malfoy opowiadał im o Voldemorcie, ukrywając znaczące fakty.
-  Potter jest skończonym kretynem. Jednak kłamać nie potrafi. Zwłaszcza w tej sprawie i to w obecności dyrektora i Ministra Magii.- powiedział pewnym głosem.- Tom.- szepnął, zaciskając palce na medalionie. Chwilę później Draco patrzył w ciemny las.
  Stanął twardo na nogach przed Malfoy Manor. Ruszył wzdłuż równo przyciętego żywopłotu, wbiegając po schodach. Zabezpieczenia domu rozpoznały jego magię więc bez problemu wszedł do dworu. W holu panowało zamieszanie. Od lat nie widział tu tyłu Śmierciożerców. W tłumie zauważył kilka znajomych twarzy w tym swojego ojca. Lucjusz wyglądał niby spokojnie aczkolwiek ściskał mocno swoją łaskę. Minął gości i wbiegł po schodach. Kierował się do sypialni, którą kiedyś dzielił z czarnoksiężnikiem.
Od lat tu nie zaglądał. Skrzaty miały rozkaz sprzątania tu raz w tygodniu choć nikt w niej nie mieszkał.
Aaron stanął przy drzwiach i położył dłoń na drewnie. Szepnął dwa słowa i nacisnął klamkę. Pchnął niepewnie drzwi i wszedł do środka. Rozejrzał się po pomieszczeniu i nikogo nie zauważył. Wypuścił głośno powietrze i podszedł do łóżeczka, w którym leżała mała miotełka, książka z baśniami oraz kolorowe znicze, które dzięki magii Marvolo zmieniały kolory.
W sypialni było ciemno a blask księżyca nie oświetlał całego pomieszczenia. W ciemnym kącie stała ukryta postać, przyglądając się nastolatkowi.
- Witaj, mój drogi.- cichy syk, rozszedł się po pokoju. Aaron drgnął wystraszony, łapiąc się za serce.
- Tom!- krzyknął z pretensja, odchodząc od łóżeczka. - Wystraszyłeś mnie!
- A jeszcze mnie nie widziałeś.- cichy syk ubarwiła nutka rozbawienia. Voldemort wyciągnął przed siebie rękę. Aaron zauważył gest przywołujący go. Bez wahania podszedł i złapał dłoń. Czarnoksiężnik przyciągnął młodszego i objął rękoma niczym kokon.
- Długo ci to zajęło - szepnął, tuląc się do torsu mężczyzny.  
- Wybacz - syknął, opierając brodę na głowie swojego podopiecznego.- Pojawiło się kilka komplikacji.
Aaron o wszystkich wiedział i próbował zdobyć kamień filozofów lecz przeszkodziło mu w tym “Złote trio”. Był tak blisko! N szczęście odebrał Ginewrie notatnik, który podrzucił jej Lucjusz.
- Tęskniłem - szepnął, stając na palcach i schował twarz w zagłębienie szyi starszego.


czwartek, 31 maja 2018

Prolog.

Witam.
Wróciłam z nowym powiadamianiem, który od dłuższego czasu nie daje mi spokoju. Zebrałam się w sobie i oto JESTEM.




Tom Marvolo Riddle przechadzał się po sypialni od ściany do ściany, kołysząc w ramionach półroczne dziecko. Chłopiec patrzył w ciemnobrązowe oczy czarodzieja. Uśmiechnął się do niego, pokazując mu swoje cztery ząbki, między którymi znalazły się dwa paluszki.


- Zostaw - powiedział delikatnym głosem do chłopczyka, łapiąc malutką dłoń i odciągnął ją od ust.- Jak odgryziesz sobie palce to będziesz miał problem z trzymaniem różdżki.- wyjaśnił dziecku, doskonale wiedząc, że ten nie bardzo rozumie. Malec zmarszczył nosek i kolejny raz paluszki wylądowały w buźce. Śmiech dziecka wypełnił salon. Aaron wziął to za zabawę i gdy tylko Tom odsunął mu rączkę, ta wracała do ust. Z ust młodego mężczyzny wydostało się ciche westchnienie. Czarnoksiężnik słysząc pukanie do drzwi, wyprostował się.- Wejść!- udzielił pozwolenia i po chwili do pokoju dziecka wszedł jego ojciec. Skłonił się nisko a jego niemal białe włosy, ukryły jego twarz.


- Panie…- zaczął kornym głosem, unosząc wzrok na Marwolo. - Narcyza wysłała mnie po syna.- wyjawił powód swojej obecności.

W sypialni dziecka poza łóżeczkiem, szafami w których schowane były ubrania maleństwa, stało też wielkie łóżko z baldachimem. W powietrzu latały motyle, smoki i kolorowe znicze. Marvolo osobiście tworzył czary a sypialnia dziecka nie wyglądała tak “surowo”.

- Czyżbyś, Lucjuszu, zmienił profesję?- zakpił ze swojego sługi, uśmiechając się ironicznie. - Słowo daję, że godzinę temu, wyglądałeś nieco inaczej.- nie powstrzymał się przed obrażeniem młodszego czarodzieja.

Riddle parsknął szydząco. Człowiek, który na co dzień chodził z wysoko uniesioną głową w obecnej chwili nie miał odwagi wyrazić swojego zdania.

- Pora karmienia, Panie.- powiedział, przełykając gorycz porażki. Znał zdolności magiczne czarnoksiężnika to też nie miał odwagi na riposty.

- Czy ty, Lucjuszu, masz mnie za głupca?- syknął, w dwóch krokach znajdując się przed ojcem chłopca, którego trzymał w dłoniach. Aaron uniósł rączkę i położył ją na piersi czarnoksiężnika. Ten spojrzał na chłopca. On jako jedyny potrafił uspokoić go samym dotykiem. Aaron miał zdolność wyczuwania aury czarodziejów a miał dopiero sześć miesięcy.

   Tuż po narodzinach został przebadany jego rdzeń magiczny. Uzdrowiciel nie wyczuł najmniejszej “iskry” i Lucjusz był gotowy zabić syna niż wychowywać charłaka. W tym przeszkodził mu Marvolo, gdyż wyczuł to czego nie potrafił uzdrowiciel. Nic jednak nie powiedział. Wziął dziecko, mając zamiar go wychować. Zdolności chłopca ujawniły się, kiedy zachorował a nie było przy nim opiekuna. Jakimś cudem udało mu się wysłać “wiadomość” do Toma. a ten pojawił się tak szybko jak to było możliwe. Od tamtej pory Lucjusz i Narcyza otworzyli oczy i choć próbowali zbliżyć się do dziedzica, Tom za wszelką cenę im to utrudniał. Chłopiec należy do niego.

- Panie?- Lucjusz spojrzał pytającym wzrokiem na czarnoksiężnika.

- Wychowuje Aarona od dnia jego narodzin. Czy uważasz, że nie wiem kiedy mam go nakarmić?- spytał, wysoko unosząc brwi.

- Nie…

- A więc wątpisz w moje umiejętności?- przerwał mu, widząc jak głową rodu Malfoy kurczy się w sobie coraz bardziej.

- Nie, Panie - zaprzeczył przepraszającym tonem, wycofując się do drzwi.- Wybacz moja głupotę, Panie.- dodał, w pośpiechu opuszczając sypialnię. Aaron zaśmiał się głośno jakby rozbawiło go zachowanie ojca.

- Masz rację, mój drogi - Tom odezwał się do maleństwa a ramionach, uśmiechając się do niego.- To było dość zabawne.- powiedział rozbawiony, pochylając się do jego twarzy, po czym pocałował go w czółko.- Czas na sen.- te słowa wywołały grymas na twarzy chłopca iście podobnego do czarnoksiężnika.

                  

*~**~**~**~*



   Trzyletni chłopiec biegał za bankami jakie wyczarowywał mu skrzat. Mimo lekkiego wiatru w październikowe popołudnie, Aaron bawił się w ogrodzie. Niedaleko na ławce siedziała Narcyza i obserwowała jak jej drugi syn spogląda na brata. Obaj mieli ten sam kolor oczu i włosów. Aaron był opalony bo ostatni miesiąc spędził z Tomem w Grecji. Draco skóra była tak jasna jak jego włosy. Państwo Malfoy uważali na syna, “dmuchali” i “chuchali” na niego. Traktowali go jak porcelanowa lalkę. Ich ubiór też się różnił. Starszy miał spodnie dresowe, bluzkę z długim rękawem i czapkę aby go nie przewinęło, ubranie w żadnym wypadku nie przeszkadzało mu w zabawie. Młodszy natomiast miał na sobie zieloną szatę, a pod nią czarne spodnie i białą koszulę. Draco mógł tylko z zazdrością patrzeć jak dobrze bawi się jego brat.

- Panie… Proszę…- zdesperowany głos Snape, zwrócił uwagę Aarona. Porzucił on zabawę i odwrócił się.

- Tom!- ucieszył się na widok czarnoksiężnika. Riddle kucnął i wystawił przed siebie ramiona.- Tom!- krzyknął radośnie, biegnąc do opiekuna. Wtulił się w jego tors, gdy znalazł się w jego uścisku. Marvolo wstał z chłopcem na rękach i skierował się do domu.

- Błagam, panie. Ona…

- Milcz, Severusie - uciszył go, unosząc dłoń.- Wyraziłem się jasno, prawda? Jeśli kobieta nie stanie mi na drodze nic jej nie zrobię. - oznajmił ostrym głosem, wchodząc do salonu. Posadził trzylatka na fotelu i przyklęknął na jedno kolano, kładąc dłonie na jego udach. Aaron spojrzał na Toma i pod jego czujnym oczkiem, maska chłodu znikła a w oczach pojawiła się miłość jaką darzył malucha. - Muszę wyjść ale wrócę.- powiedział czułym głosem, wsuwając palce w jego jasne włoski. Aaron “widział” jak jego magia buzuje. Uniósł rączkę i zatrzymał ją tuż przy sercu opiekuna. Uśmiechnął się delikatnie a Marvolo głośno wciągnął powietrze, czując jak wszystko się w nim uspokaja.

- Będę czekał - obiecał chłopiec i przesunął się na fotelu do twarzy mężczyzny. Pocałował go w usta, po chwili przytulając się do jego torsu.



*~**~**~**~*

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Ukryta Miłość II - 7




- Proszę!- męski gruby głos, przerwał ciszę po tym jak pukanie ustało. Do książki włożył długopis i zamknął odkładając na biurko. Do gabinetu weszła średniego wieku kobieta.
- Ma pan gościa, panie Macedon.- poinformowała swojego szefa. Mężczyzna zmarszczył swoje brwi, przez co wyglądał na złego. Do złości było mu daleko bo od kilku miesięcy nie czuł nic.- Strasznie nalegał i powiedział, że nie odejdzie, póki z panem nie porozmawia. Powiedział, że to ważne.- podkreśliła ostatnie zdanie.  
Philip westchnął i ściągnął okulary, pocierając wnętrza kącików oczu. Jego życie przez ostatnie pół roku dało mu się we znaki i czuł jakby postarzał się o dziesięć lat. Ułożenie go na nowo wypaliło z niego wszelkie pokłady energii. Tabletki, które zażywał każdego dnia sprawiały, że osłabiały go jeszcze bardziej niż wzmacniały.
- Niech wejdzie.- poddał się, wkładając na nos okulary. Musiał zapomnieć o soczewkach po tym jak nabawił się zapalenia spojówek. Za każdym razem choroba oczu nawracała jak tylko je założył.
Do gabinetu wszedł niski, pulchny mężczyzna, który od progu wyciągnął dłoń aby się przywitać. Philip wstał i uścisnął ją nad biurkiem. Przyjrzał się mężczyźnie uważnie bo miał wrażenie, że już gdzieś widział.  
- Nie wie pan jak długo pana szukałem, panie Macedon.- oznajmił poważnym głosem i zajął miejsce, które wskazał mu prawnik.- Nazywam się Mark Gordon i pracuję w szpitalu, w którym jakiś czas temu robił pan badania na Hiv.- przeszedł do celu swojego pojawienia się i naleganiu na spotkanie. Philip od początku ich spotkania nie spuścił wzroku z niezapowiedzianego gościa. Próbował sobie przypomnieć skąd go kojarzy i kiedy ten mu udzielił informacji na swój temat, odchylił się na fotelu tym razem myśląc co sprowadza tu lekarza. Zażywa leki jakie zostały mu przepisane i robi dokładnie to co poleciła mu lekarka. Philip milczał, czekając na dalszy ciąg.- Pielęgniarka, która była odpowiedzialna za dostarczenie próbek, pomyliła je.
Macedon uważnie śledził nerwowe ruchy mężczyzny jakby się bał wybuchu złości. Nic takiego się nie stało.
- Kpi pan sobie?- mecenas odezwał się formalnym głosem. Usiadł prosto, opierając przedramiona na blacie biurka.
Lekarz zdziwił się, że jego były pacjent nie okazuje żadnych uczuć. Zachowywał się jakby powiedział, że jutro będzie padał deszcz. Pierwszy raz spotyka się z tak opanowanym człowiekiem w takiej chwili.
- Ja rozumiem…
- Co rozumie pan, doktorze?- przerwał mężczyźnie, kpiącym głosem. Twarz nadal pozostawała bez wyrazu. Philip zachowywał się jakby prowadził rozmowę ze swoim potencjalnym klientem a nie lekarzem, który zniszczył… Właściwie nie zniszczył mu życia. Otworzył oczy.- Wie pan jak to jest czuć na karku oddech śmierci? Czy odrzucił pan bliskich przez strach o nich, który paraliżuje najmniejszy nerw? Pogodził ze wczesną śmiercią?- zadawał pytania, na których nie usłyszy twierdzącej odpowiedzi.- Stracił pan miłość swojego życia?- dopytał, widząc w oczach lekarza współczucie.- Nic nie rozumiesz…- Philip wstał i podszedł do szklanych drzwi i je otworzył.- I moja rada? Ktoś tak niekompetentny nie powinien… Leczyć ludzi skoro umiesz ich tylko skazywać na śmierć.- dokończył i po raz pierwszy od dłuższego poczuł nadzieję na to że odzyska co stracił. Nadzieję na lepsze życie.
Lekarz wstał i nim opuścił gabinet z kieszeni marynarki, wyciągnął kopertę. Wcisnął ją w dłoń mecenasa i w pośpiechu opuścił pomieszczenie.
Phil trzasnął drzwiami mocno… Zapomniał, że są ze szkła ale nic się nie stało. Idąc do biurka otworzył kopertę i wyciągnął czek na dwieście pięćdziesiąt tysięcy. Patrzył się w niego przez dłuższy czas aż w końcu wybuchnął głośnym śmiechem. Ten zmienił się w płacz, którego mu brakowało od dłuższego czasu.
Po tym jak zostawił osoby, które kochał przy nich pozostała część jego. Ta, która kochała i czuła. Po tym jak się uspokoił, wrzucił do śmieci czek. Nie potrzebował pieniędzy. Miał ich pod dostatkiem.
Wziął marynarkę i wyszedł z biura, po drodze żegnając się z sekretarką. Wyszedł z budynku i poszedł do swojego samochodu. Miał okazję naprawić co zepsuł to też nie będzie z tym zwlekał. Zrobi to od razu. Zajął miejsce kierowcy, odpalił silnik i z parkingu ruszył z piskiem opon.
Miał wrócić do rodzinnego miasta lecz w połowie drogi, zatrzymał się w jakimś małym miasteczku. Zamieszkał w nim kilka dni i dał sobie czas na ochłonięcie i przemyślenie wszystkiego. Aaron i Catherine próbowali nawiązać z nim kontakt w każdy możliwy sposób. Dzwonili a on odrzucał połączenia. Pisali lecz usuwał każde wiadomości nie czytając ich. Po tygodniu kiedy oni się poddali na wyświetlaczu zobaczył niezapisany numer. Należał on do Garetta. Wahał się czy odebrać… Gdy się zdecydował było za późno a telefon już więcej nie zadzwonił. Jego przyjaciele poddali się tak jak on.
Zadomowił się w małej mieścinie i otworzył kancelarię. Nie przyjmował ważnych rozpraw by nie zdradzić się, gdzie mieszka. Nikt nie pytał, nie oceniał i mieszkańcy traktowali się jakby byli jedną wielką rodziną, do której został przyjęty z otwartymi rękoma. Lekarka jaka się podjęła leczenia go, udzieliła mu kilku rad jak żyć z Hiv i nie jest to koniec świata. Pogodzenie się z tym zajęło mu parę miesięcy. I kiedy myślał, że wszystko się ułożyło… Wpada koleś i mówi, że popełnili błąd?
Na miejscu był trzy godziny później. Wjechał na parking uczelni i wysiadł z samochodu. Denerwował się bo nie wiedział co ma mu powiedzieć. Co zrobić gdy go zobaczy. Usiadł na masce samochodu i wzrokiem szukał mężczyzny, którego kocha. Zobaczył Garetta jak wychodzi z przyjaciółmi z budynku.
Garett zerknął na przyjaciela, który go szturchnął i wskazał na Macedona. Poruszał ustami jak ryba w wodzie, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Widząc słaby uśmiech na twarzy byłego kochnka, opuścił plecak i zbiegł po schodach. Zatrzymał się dopiero w objęciach mężczyzny, za którym tęsknił jak za nikim innym.
Philip nie spodziewał się takiego przywitania. Oskarżeń? Jak najbardziej. Krzyków i płaczu? Zdecydowanie tak. Nie tego, że zostanie tak przyjęty po zostawieniu go praktycznie bez słowa wyjaśnień. Objął ukochanego w pasie, chowając nos w jego szyi. Poczuł jak spod powieki, wydostaje się łza… Tak tęsknił za jego zapachem, bliskością i jego miłością.
Jak przewidział… Garett zaczął płakać wręcz szlochać głośno.
- Skarbie…?- Philip nie wytrzymał i zapytał bo nic nie rozumiał.
- Aaron wyciągnął wszystko od Alexa.- odpowiedział, odsuwając twarz od jego piersi i spojrzał w górę na twarz mecenasa.- Powiedział mu dlaczego odszedłeś i… Czemu mi nie powiedziałeś, że mnie kochasz!- pisnął płaczliwym głosem, uderzając w pierś Philipa.- A ja myślałem, że…- rozpłakał się kolejny raz.
Macedon wsunął palce we włosy ukochanego i przycisnął go do torsu. Serce biło mu tak żywo… Jakby cieszyło się z powrotu do osoby, do której należy.
Alexander chociaż raz zachował się jak mężczyzna. Odważył się stanąć z prawdą prosto w oczy i zrobił coś czego on nie potrafił. Zdradzić bliskim co było powodem jego ucieczki.