wtorek, 19 maja 2015

Ukryta Miłość - 3







Philip Justin Macedon nie był zwykłym nastolatkiem. Wstał nim słońce wyszło ponad horyzont. Nie spał do południa, tak jak jego rówieśnicy, którzy odsypiali cały tydzień ciężkich męczarni, zwaną szkołą. Chłopak podniósł, odrzucając kołdrę na bok. Idąc do łazienki, przygładził swoją szopę na głowie, by widzieć świat. Na boso udał się do łazienki. Tam wziął szybki prysznic, brudne ręczniki wrzucił do kosza na brudy. Stanął przed lustrem, patrząc w swoje odbicie. Podobała mu się jego nowa fryzura. Teraz wyglądał bardziej wyzywająco i buntowniczo. Wciąż pamiętał dzień, gdy wrócił do domu z ogolonym bokiem i czerwonymi włosami.


****** Wspomnienie *****



Jak każdego dnia przy drzwiach wejściowych stał lokaj. Bez słowa zabrał plecak nastolatka, informując, co na obiad i odniósł jego rzeczy do pokoju. W salonie siedział ojciec z Elizabeth, rozmawiając o książce ich stałego pisarza. Skąd to wiedział? Cóż, kilka razy słyszał ich dyskusje i opinie na dane książki i ich autorów. Tak, też zapamiętał kilka nazwisk.

- Cześć, siostra!- podszedł do siostry i pocałował ją w skroń.

- Hej – odpowiedziała zniesmaczona, widząc nową fryzurą brata.

- Witaj, synu – jak zwykle pierwszy przywitał się pan Macedon, podchodząc
do chłopaka.

- Witaj, tato – odpowiedział od niechcenia.

To nie tak, że nie kochał ojca. Mieli chłodne stosunki miedzy sobą. Ojciec traktował go jak powietrze, zazwyczaj. A on udawał, że nie ma nic przeciwko. Choć bolała go postawa ojca. No, bo które dziecko chciało być olewane przez rodzica? Wiadome, że żadne. I, on też nie chciał. Czasami myślał, że jest tak traktowany, bo jest adoptowany czy jakimś podrzutkiem. Ale wywalał ten pomysł z głowy  patrząc w lusterko.

- Jedziemy – rozkazał, mijając syna.

- Gdzie chcesz jechać?- chłopak nie ruszył się na krok.

- Masz się tego pozbyć – wrócił się do syna i szarpnął nim, popychając do przodu.

- Nie – zbuntował się, domyślając, co ojciec chce zrobić, zostawiając go w holu.

Phil wbiegł po schodach do pokoju. Niech go chuj strzeli, ale nie po to zapuszczał włosy, by je teraz ściąć. Spojrzał w stronę drzwi, które nie trzasnęły, mimo tego jak mocno je pchnął.

- Jedziemy, albo tego pożałujesz! – zagroził właściciel wydawnictwa, stając w progu.

Ze złości miał całą czerwoną twarz, a mięśnie napięte, powstrzymując się od uderzenia syna.

- Nie – powtórzył, gotowy na wybuch złości ojca.

Pan Macedon w dwóch krokach podszedł do nastolatka. Plask. Siła uderzenia powaliła go na podłogę. Przyłożył dłoń do pulsującym bólem policzka. W oczach pojawiły się niechciane łzy. Podprał się na przedramionach na podłodze, klęcząc. Pochylił głowę, by ukryć słone krople, które spływały mu z policzka na podłogę.

- Sprowokowałeś mnie – powiedział, i zostawił syna samego w pokoju.


***** Koniec wspomnienia *****


Tak, pamiętał ból, jakby to było wczoraj. Przekonał się na własnej skórze, jaki silny jest jego ojciec, pomimo, iż pracował za biurkiem. Później by wkurzyć ojca jeszcze bardziej przebił sobie ucho.
Phil tyle razy chciał mieć bardziej męską sylwetkę, ale chcieć a móc, nie idą w parze. Przy metr siedemdziesiąt warzył ledwo ponad pięćdziesiątkę. Próbował przytyć, chodzić na siłownie… Ale nic nie wyszło. W końcu poddał się, stwierdzając, że czuje się gorzej, gdy się objada. Nie ma, co ukrywać. Po ojcu odziedziczył ostre rysy twarzy, a po matce kobiecą sylwetkę.
Po porannej toalecie, udał się do pokoju, gdzie sięgnął po zielone bokserki i białe skarpetki. Z wieszaków ściągnął czarne, miejscami przetarte jak i dziurawe na kolanach rurki. Do tego czerwoną koszulkę z nadrukiem, a na to czarną koszulę. Na stopy wsunął wysokie za kostkę trampki. Wychodząc z pokoju, drapnął z biurka portfel i telefon. Czasami się dziwił, że ten jeszcze dzwoni. Był to chyba pierwszy aparat z kolorowym wyświetlaczem. Ale mu wystarczał. Głównie to i tak tylko ojciec dzwonił z rozkazami.

Idąc do kuchni, miną się z lokajem.

- Witaj, paniczu – ukłonił się.

- Cześć, Rajmund – odpowiedział chłopak, uśmiechając się do mężczyzny.

Ten jednak nie odwzajemnił uśmiechu.
Phil wzruszył ramionami, i ruszył w swoim kierunku.

- Dzień dobry – przywitał się z wszystkimi obecnymi w kuchni.

- Witaj, paniczu – odpowiedział kucharka z ciepłym uśmiechem na ustach.
Nastolatek podszedł do kobiety i ucałował ją w policzek.

- Siema, szefie – rzucił radośnie Sean. Był on kierowcą Elizabeth.

- Dzień dobry – odpowiedziała formalnie, Martha, ta natomiast zajmowała się porządkiem w domu.

- Rosalinn – Phil westchnął głośno – Ile razy cię prosiłem, byś mówiła mi po imieniu?- pytał za każdym razem, gdy ta zwracała się do niego „per panicz”.

- Widocznie za mało – przekomarzała się z synem pracodawcy – A teraz siadaj – uderzyła go lekko ręcznikiem kuchennym w pośladek.

- Masz rogaliki francuskie?- usiadł na swoim miejscu przy sporej wysepce kuchennej.

- Jak w każdy wekeend – powiedziała rozbawiona, stawiając przed chłopakiem ciepłe rogaliki, i kawę z mlekiem oraz sok.

Była dumna z nastolatka. Mimo, że wychował się w rodzinie, która nie okazywała mu za dużo miłości, chłopak był jej pełen. Nigdy nie okazał im, iż jest lepszy od nich czy oni, pracownicy są z niżu społecznego. Owszem, bywały chwile, gdy chłopak używał słów, których ona nie rozumiała, i czuła wstyd, lecz on nigdy nie pozwolił, by była skrępowana w jego obecności. Zazwyczaj obracał wszystko w żart i tłumaczył jej wyraz, którego nie rozumiała. Była prostą kobietą z biednej rodziny. Już, jako nastolatka zaczęła pracować u państwa Macedon’ów. I została po dziś dzień. Phila traktowała jak swojego syna, którego nie ma.

- Smacznego, paniczu – życzyła chłopakowi, nim ten zabrał się za jedzenie.

- Dzięki – odpowiedział z pełnymi ustami.

Sean nadal nie mógł uwierzyć, że chłopak traktuje ich jak równego sobie. Czuł się przy nich na tyle swobodnie, by być sobą. Jedząc z nimi posiłki zachowywał się nawet gorzej od nich. Mówił z pełnymi ustami. Czasami zdarzało się, że jedzenie wylatywało mu z buzi. Śmiał się wtedy głośno i radośnie, rzucając w nich fasolką czy ziemniakiem albo innym jedzeniem. Obrywał wtedy ścierką po głowie od kucharki, i śmiał się jeszcze głośniej. Był tak inny od siostry. Ta traktowała ich z dystansem i ozięble. Ocknął się z rozmyślań, gdy dostał kawałkiem rogalika w oko.

- Co się tak zwiesiłeś – zagadał Phil, pijąc kawę, a zaraz napił się soku.
Byli już przyzwyczajeni do jego dziwactw. Takich jak ta. Jadł rogaliki do kawy, a kawę zapijał sokiem ananasowym.

- Zamyśliłem – poprawił nastolatka kierowca, odrzucając kawałek pieczywa, na tyle wysoko, że ten złapał go w usta.

- To, o czym myślałeś?- zakpił z mężczyzny w żartach.

- Jak ci powiem to będę musiał cię zabić!- odbił piłeczkę.

Chłopak zamiast odpowiedzieć to zaczął się śmiać razem z kucharką jak i z kierowcą. Tylko sprzątaczka siedziało cicho. Co troszku ich to zdziwiło, ale po chwili o niej zapomnieli.

- Dzień dobry – przywitał się gość, wchodząc do kuchni.

W pomieszczeniu ucichło. Kierowca uciekł tłumacząc się, że musi wymienić część w samochodzie. Młoda dziewczyna zarumieniona opuściła głowę, mamrocząc, że idzie posprzątać. Alexander poczuł się jak intruz, widząc ich zachowanie. W holu było słychać ich wesołość, aż tu nagle umilknęli jak on wszedł.

- Dzień dobry – odpowiedziała starsza kobieta – Zaraz podam kawę i śniadanie do jadalni – powiedziała nieco nerwowo.Nikt jej nie poinformował, że ma podać już śniadanie.

- Nie trzeba - próbował uspokoić kucharkę - Napije się kawy tutaj, jeśli to nie problem - dodał, siadając na przeciwko nastolatka.

Phil prychnął kpiąco sobie pod nosem, wstając. Schował swoje brudne naczynia do zmywarki i wziął od kobiety szklankę z wodą. Wypił wszystko jednym duszkiem.
- Jakie masz plany na dziś, Phil?- spróbował wybadać stosunki z nastolatkiem.

- Philip - poprawił starszego, wyciągając reklamówkę z szafki. Do niej schował puszkę sprite, butelkę wody i rogaliki, które zapakowała kobieta oraz kilka słodyczy - A moje plany nie powinny pana interesować, panie Thompson.

- Paniczu - skarciła chłopaka.

- Pozdrowić ojca Markusa?- ucałował kucharkę w policzek.

- Oczywiście - powiedziała nim chłopak zniknął za drzwiami - To bardzo kochany chłopak - rzuciła do mężczyzny stawiając przed nim kawę, mleczko i cukier.

- Nawet bardzo - ironizował, wlewając biały napój do kawy.

- Proszę się nie zrażać do jego osoby...- rozmawiając z mężczyzną zaczęła szykować śniadanie dla pracodawców - Panicz... Jest... No, cóż… To zamknięty w sobie chłopak – westchnęła, stawiając przygotowane dania na wózek – Właśnie, dlatego jaki jest nie ma za dużo przyjaciół…

- Wcale mnie to nie dziwi – wtrącił mężczyzna.

- Przez mur, który stawia ciężko się przebić – dodała, patrząc na mężczyznę ciepłym wzrokiem – Proszę dać mu się poznać – podeszła do gościa, i poklepała go po ramieniu – Jestem prostą kobietą, ale znam się na ludziach – wróciła do pełnego wózka i wyjechała z nim z kuchni.

Alex pijąc kawę myślał nad słowami kobiety. A, co jeśli będzie się starał, a chłopak go odrzuci? Nie wygląda zbyt przyjaźnie. Chociaż w dzień bankietu, w kuchni rozmawiało im się miło. Musi to sobie przemyśleć. Nie chce mieć w nim wroga, a przyjaciela. W końcu będą rodziną.

OoO

Chłopak wstał z siedzenia i ruszył do wyjścia, bo zaraz jego był przestanek.

- Na razie, Nick!- pożegnał się z kierowcą autobusu. Ten odjeżdżając zatrąbił dwa razy.
Phil jak w każdą sobotę, podążał do sierocińca, w którym był wolontariuszem. Pomagał sierotą w nauce jak i spędzał z nimi wolny czas. Grał w koszykówkę z rówieśnikami oraz w piłkę nożną. Chociaż jej nie lubił to nie potrafił im odmówić. Jednak jego serce skradł pięcioletni Jordan. Jemu poświęcał najwięcej czasu. Chłopiec został zabrany od rodziców alkoholików, którzy nie poświęcali mu czasu, a każdego centa wydawali na tanie alkohole. Jordan był tak zaniedbanym dzieckiem, że trafiając do sierocińca nie umiał mówić. I, wtedy też, Phil zaopiekował się maluchem. Kochał go jak młodszego brata, i nie pozwoli, by stała mu się jakakolwiek krzywda.
Otworzył metalową furtkę, wchodząc na dzieciniec sierocińca. Na placu zabaw bawiły się najmłodsze dzieci. Nie daleko stały stoły i ławki, przy których starsi odrabiali lekcje. Z nimi siedziały siostry zakonne, pomagające im w nauce. Phil rozejrzał się po obecnych, a jego oczy szukały jednej osoby. Chłopca, który właśnie zjeżdżał z zjeżdżalni na nogach. Nastolatek westchnął kilka razy. Tyle razy mówił Jo, żeby tak nie robił, a on swoje. Nie zapomni jak Jo wyrżnął, uderzając zębami o ślizgawkę i płakał, gdy zobaczył, że wybił sobie zęba. Widocznie musi zgubić je wszystkie by się nauczył.

- Niech będzie pochwalony!– Phil przywitał siostry z uśmiechem na twarzy - Siema!- powiedział do reszty obecnych.

- Na wieki wieków, amen – odpowiedziały równie przyjaźnie.


 Stanął naprzeciwko ślizgawki i czekał na Jordan ‘a, który właśnie do niego biegł. Nastolatek położył reklamówkę na ziemi i wyciągnął dłonie przed siebie. Po chili wskoczył w nie maluch, wtulając się w starszego.

- Ceść, Phil – uściskał licealistę.

-  Hej, brzdącu – potarmosił chłopca po głowie – Mam coś dla ciebie – podniósł siatkę. Usiedli na wolnej ławeczce. Mały z niecierpliwością otworzył reklamówkę i zaczął przeglądać zawartość - Czekolady…- wyciągnął je z dłoni malca – są dla wszystkich – tak jak wcześniej, dziś też musiał mu to powtórzyć. Od kiedy zaczął przynosić mu jakieś smakołyki, miał również czekolady dla innych dzieci. A oczy Jo zawsze przykrywała mgła smutku, gdy je zabierał. Pomimo, iż Philowi kroiło się serce, nie mógł pozwolić by inne dzieci patrzyły się jak maluch zajada się słodyczami, sam.

- No, dobzie – odpowiedział tęsknie, oddając tabliczki czekolady.

- Ale masz rogali od Ross – wyciągnął wspominane jedzenie – Ulubione żelki – położył paczuszkę cukierków w kształcie miśków obok chłopca, który je złapał w małe rączki, bojąc się, że ktoś mu je zabierze – Sprite – otworzył mu puszkę napoju i podał. Nie wymieniał dalej i nie wyciągał reszty smakołyków, bo chłopiec zapomniał o czekoladach, gdy tylko zobaczył swój ulubiony cytrynowy napój. I wiedział, że nie powinien go poić tak niezdrowym napojem to nie umiał mu odmówić – No dobra – odłożył siatkę na bok – To dziś poczytamy…- Phil sięgnął po ksiązki, które leżały na stoliku. Przyszykowane specjalnie dla nich.

- Pinokio!- krzyknął radośnie Jordan, otwierając książkę.

- Znowu?- chłopiec tylko energicznie pokiwał głową, oddając bajkę – Znasz już to na pamięć – jęknął cierpiąco, siadając wygodniej.
Jo, nie odpowiadając wdrapał się starszemu na kolana. Włożył palec do buzi, i słuchał.
Owszem znał bajkę na pamięć. No, może nie do końca. Ale podobała mu się końcówka. Jak kukiełka spotyka wróżkę, i ta zamienia go w prawdziwego chłopca. On również chciał ją spotkać i poprosić o nową mamusię i tatusia. Lecz musi być grzeczny i poczekać. Musi, pomyślał, przymykając swoje oczka.



W zakładce bohaterzy, wrzuciłam zdjęcie Jo :)



poniedziałek, 11 maja 2015

Ukryta Miłość - 2



Zaraz po szkole Philip Macedon, udał się do rodzinnego domu, w którym mieszkał z rodzicami i starszą siostrą. A, i nie zapomnijmy o służbie. W jej skład wchodziły dwie kobiety – sprzątaczka i kucharka oraz czterech mężczyzn – lokaj, kierowca ojca i Elizabeth oraz ogrodnik. Nastolatek zdziwił się troszku, widząc ojca samochód na podjeździe. Prawda była taka, że był on pracoholikiem. Całe dnie i połowy nocy siedział w wydawnictwie i zapominał o całym bożym świecie czytając książki. Dlatego wczesny powrót pana domu nie wróżył nic dobrego. Dla młodzieńca, przynajmniej. Chłopak westchnął kilka razy szykując się na najgorsze, sięgnął do klamki i otworzył drzwi. W przestronnym i oświetlonym przez liczne okna holu, stał starszy mężczyzna, który podszedł do syna swojego pracodawcy.

- Witaj w domu, paniczu - lokaj przywitał licealistę, sięgając po plecak.

- Cześć Rajmundo - odpowiedział przyjaźnie, mimo iż mężczyzna zazwyczaj miał obojętny i chłodny wyraz twarzy - Co na obiad?- zapytał, wchodząc do jadalni. W pomieszczeniu przy długim stole siedział postawny mężczyzna. Ubrany w drogi, czarny dopasowany garnitur – Ale jestem głodny – Phil zajął swoje miejsce nie witając się z ojcem. Zsunął z głowy czapkę i położył ją na krześle obok.

- Dzień dobry, synu – przywitał się ironicznie, Patrick Milton Macedon.

- Zupa krem szparagowa. Na drugie danie jagnięce żeberka w sosie balsamicznym ziemniaki i bukiet warzywny. A dla panicza klasyczny burger wołowy z frytkami – wymienił, dania lokaj, informując tym samym pracodawcę jak i jego syna. Lokaj stał tuż obok swojego szefa, a w rękach nadal trzymał plecak nastolatka. 

Pan domu poczekał spokojnie, aż lokaj opuści pomieszczenie i poinformuje kucharkę, że są gotowi, by ich obsłużyła. Kobieta pojawiała się w jadalni z wózkiem, na którym stały dania przykryte srebrną pokrywką. Najpierw obsłużyła swojego pracodawcę. 

- Witaj Rosalinne - ukłonił się kobiecie z uśmiechem na ustach. 

Nastolatek miał ochotę podejść i ucałować ją w policzek jak to zawsze robił, ale wiedział, co ojciec powie. Obrazi najpierw kobietę, że ma się nie spoufalać z domownikami, a później go. Albo gorzej, uderzy. 

- Dzień dobry, paniczu - odpowiedziała sztywno, stawiając dania na stole.

- Synu...- odezwa
ł się pan Macedon, czekając, aż kucharka ściągnie pokrywkę z talerza - za dwa dni odbędzie się bankiet charytatywny. Nie skończyłem - uprzedził nastolatka nim zdołał coś powiedzieć - Masz się na nim pokazać - rozkazał ostro - I nie chce słuchać, że masz inne plany lub inne brednie. Nie mam już sił tego wysłuchiwać - sięgnął po sztućce i zaczął jeść posiłek.

- Ale tato - jęknął Philip - Wiesz, że nie nadaje się na takie wyjścia - próbował przekonać ojca, by nie musiał brać udziału w jakiejś farsie.

- Synu - mężczyzną, spokojnie wywarł usta, po czym syknął na nastolatka - Nie zmienię zdania.

- Wspaniale!- ironizował chłopak - Tylko pamiętaj, że nie chciałem się pojawiać na żadnym balu!- rzekł opryskliwie i zaczął jeść hamburgera, pomijając zupę, którą odstawił na bok.

- Bankiecie - poprawił syna -  A jak tam w szkole?- ciągnął dalej rozmowę, odkładając sztućce na talerz.

- Normalnie - odpowiedział z pełną buzią, nie zwracając uwagi na ojca, który posłał mu karcące spojrzenie - Nauczyciel...- zaczął, gdy przekonał to, co miał w ustach - od angielskiego powiedział, że mam brać z ciebie przykład.

- Ah, tak – pan Macedon, sięgnął po kieliszek z czerwonym winem i zmoczył lekko usta - Pod jakim względem?

- Mam przeczytać jakąś książkę - chłopak wcisnął do ust ostatni kębułki.

- Wiesz, do czego służy widelec i nóż? - zapytał ironicznie wydawca.

- A wihaleś heys hah htoś je bułhe sztuhcami?!- odpowiedział z pełną buzią. Wziął ze stołu szklankę z wodą i cytryną, i wypił połowę jednym duszkiem, oblewając się. Gdy odstawił szklankę na miejsce, ręką wytarł brodę i usta.

- Przypomnij mi synu...- chłopak spojrzał na ojca, który patrzył na niego z obrzydzeniem - dlaczego my nigdzie z tobą nie wychodzimy?!- starszy popukał się palcem po brodzie, udając zadumę.

- Nie mam zielonego pojęcia - odparł luźno, wystając od stołu. Specjalnie nie podniósł krzesełka, by zrobić ojcu na złość.

- Ah, już wiem!- udał zadowolenie - Bo zachowujesz się jak zwykły prostak - powiedział z nagana w głosie.

- Wybacz, ojcze - odparł nastolatek, opierając ręce na oparciu krzesła - Nawet nie wiesz jak mi przykro z wiedzą, że nie spełniam twoich oczekiwań, jako twój syn.

- Całe szczęście, iż Elizabeth przejmie wydawnictwo - odetchnął z ulgą - Inaczej popadło, by w ruinę po miesiącu - powiedział tak spokojnie jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o tym, iż ma w planach wydziedziczyć syna. Nie od dziś wiedzieli, że nastolatek nie zostanie dyrektorem w ich rodzinnym wydawnictwie. Nie palił się do czytania książek tak jak ojciec czy starsza siostra. On czytał tylko wtedy, kiedy musiał. Siłą trzeba było go przekonywać lub tak jak w szkole grozić, że nie zaliczy semestru lub klasy - Jeszcze jedno - zatrzymał syna w progu jadalni - Na tym bankiecie poznasz mojego wspólnika i narzeczonego, Elizabeth - poinformował go nim narobi im wstydu - I ubierz się przyzwoicie.

- Jak to narzeczonego?- nastolatek nie krył nawet swojego szoku – Eli ma przecież dopiero 19 lat!- próbował bronić siostry.

Philip kochał siostrę, choć nie akceptował jej stylu życia. Nie rozumiał jak dziewczyna może wydawać tyle pieniędzy na niepotrzebne rzeczy. Jasne, nie miał nic, przeciwko, że kupowała sobie ubrania czy inne pierdoły. Tylko nie rozumiał, dlaczego takie drogie.

- Nie interesuj się tym – upomniał syna – Z resztą tobie nie muszę się tłumaczyć!- warknął.

Phil podniósł ręce w geście poddania. Skoro ojciec nie chciał go słuchać to on nie miał nic do gadania.

- Żadna nowość – pomyślał, wychodząc z jadalni z opuszczoną głową.
                                                              


    oOo


Phil siedział w kuchni na parapecie przy otwartym oknie. Ubrany w czarny garnitur i tego samego koloru buty oraz białą koszulą. Włosy jak zwykle zaczesał na prawą stronę. Część grzywki zakrywała duże piwne oczy. Z kieszeni marynarki wyciągnął zapalniczkę i papierosa, po czym go odpalił. Zaciągnął się kilka razy, wypuszczając dym nosem. Popiół strzepał za okno i włożył papierosa do ust. Odchylił głowę do tyłu, patrząc na dym unoszący się z fajki.
Nie lubił takiego typu imprez. Niby charytatywne, a więcej pieniędzy wydali na organizacje i poczęstunek niż wpłaciła cała śmietanka towarzyska. A to i tak, wpłacili tylko po to by się pochwalić w gazetach lub by mówiono i chwalono ich datek w telewizji. Inaczej pewnie by nawet złamanego centa nie przeznaczyliby dla potrzebujących.
Nastolatek poczuł jak po policzku spłynęła mu łza na myśl, że oni piją szampana za kilka set dolarów, a na świecie jest tyle istnień, które potrzebują pomocy. On sam pomagał jak może. Każde kieszonkowe i inne zaskórniaki oddawał na schronisko, w którym był wolontariuszem. Pomagał w sierocińcu oraz w domu starców.
Szybko otarł policzek, gdy usłyszał jak ktoś wchodzi do kuchni. Był to średniego wieku mężczyzna. Ubrany był w czarny smoking. I gdyby nastolatek znał się na modzie i znał projektantów to na pewno wiedziałby, że to jeden z gości.

- Na co się patrzysz?- zapytał starszego lekceważąco, wyrzucając kiep za okno.

- Nie jesteś za młody na palenie?- odpowiedział pytaniem, podchodząc do wysepki kuchennej, która stała na środku pomieszczenia.

- Może – wzruszył ramionami, zeskakując z parapetu – Jesteś kelnerem?

- Może – udzielił mu tej samej odpowiedzi, opierając się łokciami na blacie – A czemu pytasz?

- Potrzebuje napić się czegoś normalnego – odparł nastolatek, stając po drugiej stronie wysepki.

- Moim zdaniem to jest jak najbardziej normalne – kiwnął w stronę butelek, które stały w wiadereczku z lodem. Każda osobno, oczywiście.

- Nie sądzisz, że jestem za młody na alkohol?- zapytał podchwytliwie, uśmiechając się przyjaźnie.Chłopak nie wiedział, co się z nim dzieje, gdy patrzył w niebieskie oczy mężczyzny. Serce biło mu szybciej, ręce zaczęły mu się lekko pocić. 

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że mówiłeś o soku?- zripostował, opierając brodę na dłoni.

 Alexander nie chciał się oszukiwać. Zaintrygował go chłopak stojący naprzeciw. I choć nie zdawał sobie sprawy, z kim młody rozmawia to on wiedział doskonale. Te same rysy twarzy, co właściciel wydawnictwa. Zgrabna i drobna sylwetka po projektantce wnętrz. Nie jedna kobieta może mu zazdrościć. No i ten uśmiech! Taki szczery i przyjazny. Już nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś się tak do niego uśmiechał.

- Nie jestem dzieckiem – żachnął, marszcząc lekko brwi.

- Dorosły też nie jesteś – napomknął młody wiek chłopaka.

- Racja – zgodził się, wzruszając od niechcenia ramionami jak to miał w zwyczaju – Nie musisz obsługiwać tych burżujów?- kiwnął głową w stronę drzwi, za którymi w sali balowej bawili się goście.

- Naprawdę wyglądam jak kelner?- zdziwił się lekko mężczyzna. Spojrzał po sobie od góry do dołu, i ni chu chu, nie był ubrany jak kelner! Miał na sobie garnitur od Hugo Boss ‘a!

- Czy ja wiem – odparł od niechcenia, sięgając po butelkę szampana - Dla mnie spodnie to spodnie, a koszula to koszula -  otworzył ją i napił się z gwinta – Chcesz?- zapytał, wyciągając przed siebie dłoń z butelką.

Czuł się winny z myślą, że będzie pił coś tak drogiego. Ale jedna butelka mniej dla tych samolubnych zapatrzonych w sobie bogaczy. I do tego wkurzyć ojca? Czemu, nie? 

- Nie, dziękuję – odpowiedział, krzywiąc się, widząc jak zachowuje się syn jego wspólnika.

- Jak sobie chcesz – nastolatek odwrócił się, i usiadł s powrotem na parapecie. Swoje spojrzenie wlepił w ogródek, który był oświetlony przez lampy ogrodowe. Co jakiś czas popijał szampana, nie zwracając uwagi na starszego.
Wypił połowę musującego wina, gdy do kuchni wszedł zły pan domu.

- Tu jesteś!- syknął zdenerwowany na syna, że musiał go szukać – Mówiłem ci, że masz być na bankiecie!- krzyknął na nastolatka. Pan Macedon nie zauważył, że w kuchni stoi jego wspólnik, w końcu z tyłu wyglądał jak kelner – Nie wiem, za jakie grzechy, Bóg pokarał mnie takim synem! I odstaw tego szampana!- ojciec podszedł do niego i wyrwał mu butelkę z rąk. Chłopak zachwiał się i spadł z parapetu na podłogę – Wstawaj!- złapał go za rękę i szarpnął, pomagając mu wstać – Popraw ubranie i nie rób mi wstydu!- odwrócił się, chcąc wyjść i zobaczył, że w pomieszczeniu stoi wspólnik jak i narzeczony córki. Na twarz wpłynął sztuczny uśmiech – Alex! Szukałem cię wszędzie – powiedział miło. Tak jakby właśnie nie kipiał ze złości, odstawiając alkohol na blat.
Nastolatek wstał i poprawił marynarkę, która mu się podwinęła. Stanął prosto, patrząc to na ojca to na kelnera jak myślał.

- Chodź tu – ojciec szarpnął go do siebie – To jest Alexander Michale Thompson – przedstawiony wyciągnął dłoń – Mój wspólnik i narzeczony Elizabeth – chłopak również uścisnął dłoń mężczyzny. 

Poczuł jak robi mu się głupio ze wstydu. Owszem ojciec poniewierał nim, od kiedy pamięta. Jednak nie robił tego w obecności osób trzecich, tak jak dziś.

- Philip Justin Macedon – odpowiedział, zabierając rękę. Zawstydzony opóścił wzrok na kremowo -  czarne kafelki, które są tak czyste, że zobaczył w nich swoją czerwoną twarz i włosy. 

 - Miło mi poznać – powiedział przyjaźnie – Mów mi Alex – zaproponował przyszłemu szwagrowi.

- Ależ nie ma takiej potrzeby, Alexandrze – wtrącił pan Macedon, ciągnąć syna za rękę do wyjścia – Jeśli będę zmuszony cię szukać…- pochylił się do przysłoniętego włosami ucha – pożałujesz tego. Na dowód słów zacisnął mocniej dłoń na ramieniu – Rozumiemy się?

- Tak, tato – odparł z bólem w głosie, sięgając po kieliszek z szampanem z tacy od przechodzącego kelnera.

- Grzeczny chłopiec – powiedział jeszcze nim zniknął w tłumie gości.

Phil zlekceważył groźbę ojca i ukrył się na tarasie. Tam oparł się przedramionami o barierkę i patrzył pustym wzrokiem w rozgwieżdżone niebo, bawiąc się kieliszkiem.

- Widzę, że lubisz denerwować, ojca – usłyszał Alexa. Podszedł do chłopaka, i stanął obok – Nie masz zamiaru ze mną rozmawiać?- spytał, gdy nastolatek nie odpowiedział – Czyli jednak?- powiedział smutnym głosem – Nie przedstawiłem się, bo chciałem porozmawiać z tobą swobodnie – odetchnął z ulgą, gdy Phil na niego spojrzał nie rozumiejąc, o co mu chodzi – Jakbym od razu się przedstawił to…

- To, co takiego, panie Thompson?- przerwał starszemu, nadal zły i zawstydzony sytuacją z kuchni.

- Rozmawiałbyś ze mną z dystansem – wyjaśnił, patrząc na chłopaka, który miał go w dupie.

Phil zaśmiał się sucho. Już wiedział, że jest przegrany na stracie.

- Proszę sobie nie schlebiać, panie Thompson – przystopował współwłaściciela firmy ojca – Nie jest pan pierwszy, ani ostatni, z, którym tak rozmawiam – wzruszył lekceważąco ramionami – A teraz proszę mi wybaczyć, ale…

- Zostań – poprosił Alex – Porozmawiajmy…

- Niby, o czym chce pan ze mną rozmawiać, panie Thompson?- przerwał mężczyźnie, zatrzymując się w progu – O tym ile wydał pan pieniędzy na tą farsę? A może o tym ile pan wpłacił na fundacje?

- Nie muszę ci się spowiadać – powiedział zirytowany, tak otwartym atakiem na jego osobę.

- Oczywiście, że nie musi pan, panie Thompson – chłopak przeczesał nerwowo swoje długie czerwone włosy – Nie jestem księdzem – zakpił ze starszego.

Alexander zacisnął mocno szczękę słysząc odpowiedź młodszego. Chciał się z nastolatkiem zaprzyjaźnić, a nie spierać jak jakieś małolaty. Nie chciał mieć również wrogów w rodzinie, do, której będzie należał. Jednak chłopak niczego mu nie ułatwiał. Stawiał mur, przez który będzie się ciężko przebić. Ale niech mu Bóg świadkiem, że próbował być miły.

- A ty niby lepszy jesteś?- odpowiedział szyderczo. Niech sobie nie myśli, że pozwoli, gówniarzowi drwić z siebie – Sam jesteś ubrany w drogie ubrania – wytknął nastolatkowi.

Philip poczuł się jakby wymierzył mu liścia w policzek. Owszem, chciał zrazić do siebie starszego, bo prędzej czy później i tak, by go odrzucił. Ludzie pokroju mężczyzny i ojca, tak właśnie traktują ludzi. Niby mili i przyjaźni, a gdy otrzymają to, co chcą wyciągnąć od człowieka zostawiają jak nic wartego śmiecia. To, że teraz wygląda jak burżuj nie znaczy, że ubiera się tak, na co dzień. O, nie. Wręcz przeciwnie. I, ten widząc jego ubiór dzienny, na pewno by się do niego nie przyznał na ulicy.

- Teraz ocenia mnie pan przez pryzmat mojej rodziny – powiedział łzawym głosem. Nie chciał, by ludzie go oceniali przez wyczyny i styl życia krewnych. Zawiesił głowę chcąc opuścić niechcianego towarzysza – Wie pan, panie Thompson – przystanął, stając tyłem do starszego – To, że człowiek płacze wcale nie znaczy, że jest smutny… Widząc człowieka jedzącego suchy chleb, nie znaczy, że jest biedny. Czy widząc kogoś dobrze ubranego, nie znaczy, że jest on bogaty…- Phil starł łzę z policzka – Czasami trzeba poznać człowieka nim się go osądzi – dokończył płaczliwie, i odszedł zostawiając zszokowanego mężczyznę.

Philip miał dosyć tej szopki. Mimo gróźb ojca schował się w swoim pokoju. Nie było w nim najlepszych sprzętów elektronicznych. Nie było w nim mebli z najlepszego drewna czy wielkiego łoża. Jak w każdym pokoju, stało biurko i krzesło. Zamiast mebli miał wieszaki sklepowe, na których wisiały ubrania o rozmaitych kolorach. Od różowej koszulki po jaskrawą zieleń spodnie.  Obok, pod ścianą w pudełkach leżały buty. W rogu pokoju stała stara komoda. Pamiątka po dziadkach. Może i była stara, ale nie miał serca jej wyrzucić. Przypominała mu ona o ludziach, których kochał. Na niej stał również telewizor. Nie jakaś super nowoczesna plazma, ale zwykły. Na środku pod ścianą leżały dwa materace, służące mu za łóżko. A, obok nocna szafka. Ściany były koloru morskiego błękitu. Nie były ozdobione żadnymi plakatami, zdjęciami czy obrazami.

Phil mógł mieć, co tylko sobie wymarzy, i nie jedna osoba mu zazdrościła. Ale mu prostota najbardziej odpowiadała. 

środa, 6 maja 2015

Po burzy zawsze wychodzi słońce...





                 Epilog




3 Lata później



- Młody…- do gabinetu wpadł Brian lekko dysząc. Uniosłem zapłakaną twarz – musimy uciekać – mimo, iż był wystraszony to zupełnie nad sobą panował – Teraz!- dodał, widząc, że nie ruszyłem się nawet o milimetr.

Nie mogłem go zostawić. Nie mogłem odejść. Nie mogłem się ruszyć.

- A on?- wypłakałem, klęcząc koło Kenzō.

- Jemu już nie pomogę – przeskoczył nad martwymi ciałami, i siłą mnie podniósł – Ale tobie tak!

Wyrywałem się, kopałem i gryzłem byle tylko mnie puścił.

- W biurku są dokumenty i list dla mnie – przypomniało mi się.

- Nawet nie waż się ruszyć, słyszysz?- warknął stanowczo.

Nie śmiałem się sprzeciwiać. To on teraz tu rządzi. Jestem jego kukiełką, i to on porusza sznurkami.

- A moje rzeczy? Mam tak iść?
Spojrzał na mnie. Byłem ubrany w spodnie dresowe, miałem bandaż na torsie i skarpetki.
Brian wyciągnął dużą białą kopertę. Stanął nad martwmy ciałem Kenzō, milcząc.

- Szybko – złapał mnie za ramie, niemal za sobą ciągnąć, słysząc pojedyncze strzały na zewnątrz – Gdzie kluczyki od twojego auta?

- W pokoju – odpowiedziałem drżącym głosem, wbiegając za nim po schodach.

- Bierzesz tylko coś na górę i buty – rozkazał, rozglądając się do około na piętrze – Mamy kilka minut!
Weszliśmy do pokoju. Brian podszedł do biurka i wziął pilota z kluczykami do ferrari, a ja pobiegłem do garderoby. Ręce trzęsły mi się tak jak na głodzie. Z wieszaka ściągnąłem dość szeroką bluzę z kapturem. Na stopy wsunąłem czarne adidasy.

- Musimy iść – ponaglał. Złapał mnie za dłoń, niczym dziecko przechodzące przez pasy. Za paska wyciągnął broń, wyciągając przed siebie. Wystraszony tym, że jeszcze nam coś grozi, wtuliłem się w jego ramie.

Nie spotkaliśmy nikogo po drodze. Gdybym nie był świadkiem tego, co się dziś wydarzyło nigdy bym w to nie uwierzył. W domu była istna rzeźnia. Na podłodze leżało pełno ciał, grodząc nam drogę. Krwi było tak dużo, jakby ktoś wylał farbę. Takich makabrycznych scen nie widziałem, nawet w filmach. Tylko, że to nie był film. To był koniec mojego życia. Bez Kenzō jestem nikim. Moje serce biło tylko dla niego. Był moim światłem. Teraz panował ciemność.

- Wsiadaj!
Zająłem miejsce pasażera, a Brian kierowcy. Gdy wsiadł rzucił mi na kolana kopertę. Otworzyłem ja, szukając w niej listy dla mnie. Przejrzałem zawartość. Były w niej nowe dokumenty, paszporty i karty kredytowe. Drżącymi dłońmi wyciągnąłem list. Na kopercie było moje imię. Zaszlochałem, rozpoznając pismo mojego ukochanego. Wyjąłem kartkę, i rozłożyłem. 




Witaj kochanie!
Jeżeli czytasz ten list to znaczy, że nie żyje, i nie ma mnie koło Ciebie. Musisz mi wybaczyć, że tak postąpiłem, ale nie miałem innego wyboru. Twoje życie było jest i będzie najważniejsze. Dlatego też nie widziałem innego wyjścia.
Nie będę Cię przepraszać czy prosić o wybaczenie, bo nie ma takich słów ani czynów, które mógłbym powiedzieć czy zrobić.
Ostatnimi czasy zachowywałem się jak bezduszny skurwiel, sukinsyn… I wiele innych brzydkich słów…( wybacz, skarbie te słowa, ale nie znalazłem innych na moje zachowanie). Pisząc ten list zdałem sobie sprawę, że powinienem Cię wspierać. Być przy Tobie i okazywać miłość, jaką cię darzyłem.
Jednak czasu nie cofnę, ani nie zmartwychwstanę i nie odpokutowuje swoich grzechów, słów lub czynów.  Wracając do tematu. Widziałem jak się męczysz z zabiciem tego, zdrajcę. Wierz mi, że sam miałem ochotę go zajebać jak psa, ale, cóż, wyszło jak wyszło. Nie kazałem Ci tego zrobić byś się stoczył na dno. Zrobiłem to dla Ciebie. Każdego dnia, od kiedy przekroczyłeś próg mego domu, wiedziałem jak Cię traktuje. I to było powodem mojej decyzji. Może też chciałem sobie udowodnić, że jesteś silnym młodym mężczyzną. Myliłem się. Pierwszy raz w życiu się pomyliłem. Zawsze myślałem, by stać się mężczyzną trzeba pokonać swoje lęki. Ty, kochanie nie należałeś do tych ludzi. Nie byłeś wyszkolonym zabójcą, mimo iż z nimi mieszkałeś i wychowywałeś. Tak bardzo pragnąłem być z Ciebie dumny. Myślałem również, że stając się taki jak ja poradzisz sobie, kiedy mnie Tobie zabraknie. I tu też popełniłem błąd. Byłem, jestem i będę z Ciebie dumny. Nie, dlatego, że umiesz się posługiwać bronią, mieczami czy manipulować ludźmi. Jestem z ciebie dumny, bo nie stałeś się taki jak ja. Jedyne, co mogę zrobić to przeprosić za to, że dotarło to do mnie za późno. Wybacz, mimo, iż uważałem się za inteligentnego mężczyznę, byłem głupcem, który nie umiał docenić to, co miał.

Jedyne, co mogę zrobić to zapewnić Ci dostatnie życie i czego pragniesz. I tak się stanie. Wszystko, co mam należy do Ciebie. W kopercie są numery kont bankowych, których Ty jesteś właścicielem. Są również udziały firmy, z, której wyrzucili Twojego ojca. Miałeś otrzymać je w prezencie na osiemnaste urodziny. Masz ich 80%, więc jakby nie było jesteś jej właścicielem. I to do Ciebie będzie należała decyzja, co z tym zrobić. Ja nie będę ingerował w twoje postanowienie. Są również dokumenty, które pozwolą żyć ci własnym życiem. Wybacz, jeśli nie spodobają Ci się nowe dane osobowe.

Kochanie muszę Cię prosić o jedną rzecz. Żyj! To jest dla mnie najważniejsze. Nie myśl o przeszłości, bo jest przeszłością, która już do ciebie nie wróci. Nie płacz za mną, bo wiem, że na to nie zasłużyłem.
Muszę kończyć, skarbie. Kocham Cię!

                            Twój na zawsz, Kenzō.
Ps. Zaufaj mu tak jak ja mu zaufałem. 



- Zatrzymaj auto!- krzyknąłem zapłakanym głosem, sięgając do klamki.
Gdy tylko samochód stanął, wyskoczyłem z niego czując, że nie mogę oddychać. Upadłem na kolana zahaczając stopą o pas. Uklęknąłem chowając głowę w kolanach. W dłoni ściskałem list. Jedyna rzecz jaka mi po nim została.

- Paniczu?- podszedł do mnie Brian. Klęknął, porywając mnie w swoje ramiona. Łapałem się go jak ostatniej deski ratunku.

- Dlaczego mnie zostawił?- wtuliłem się w dużą klatkę, Briana, chowając twarz w zagięciu jego szyi – Dlaczego…? Dlaczego…? Dlaczego…?- powtarzałem jak mantrę, nie otrzymując odpowiedzi.

  

Otrząsnąłem się ze wspomnień słysząc ujadanie mojego psa, jak i ciągnięcie za nogawkę. Wstałęm z ławki, a ten kundel zaczął mi uciekać.

- Chodź tu!- zawołałem psa, widząc mężczyznę na końcu parku – Słyszysz, pchlarzu?

Musiałem za nim biegać, bo się jebany nie słuchał. Mówiłeś siad, a ten dawał łapę. Jak mówiłeś daj łapę to się kładł. Cóż, chujowy ze mnie treser.
Mężczyzna do nas podbiegł widząc, że pies mnie nie słucha. Zabrał ode mnie smycz, a ten od razu do niego przybiegł.

- Zdrajca!- prychnąłem obrażony.

Zobaczymy, kto jutro wyjdzie z tym powalonym kundlem? Bo na pewno nie ja! O, nie!

- Cześć, kochanie – mój ukochany pocałował mnie.

Po tym, co przeszedłem nie bałem się już opinii ludzi, ani ich wrogich spojrzeń. Zresztą mój partner sam rwał się do okazywania mi uczuć w miejscu publicznym.

- Hej – uśmiechnąłem się do niego ciepło, zabierając od niego smycz.

Myślałem, że już nikogo nie pokocham, a przynajmniej nie tak mocno jak jego. Myliłem się. Mężczyzna obejmujący mnie w pasie… Był ważniejszy od, Kenzō. I kochałem go bardziej. 

Po śmierci, Kenzō… Nie oszukujmy się. Ból po stracie był ogromny. Zwłaszcza, gdy moje życie przed jego śmiercią było do dupy. Śmierć przyjaciela. Później detoks. Rozmowy z psychologiem, a na końcu zabicie, Kenzō. Wtedy też się zamknąłem na wszystkich i wszystko. Przechodziłem multum operacji plastycznych. Nie tylko z powodu blizn, jakie sobie zapewniłem, zdrapując skórę. Ale musiałem się ukryć przed ludźmi, którzy obwiniali mnie o śmierć swojego Boss ‘a i Kenzō.
Nie wiem, kiedy na mojej „ nowej” twarzy pojawił się uśmiech. Moje oczy szukały mężczyzny, który był ze mną od śmierci Kenzō. Wspierał mnie w trudnych chwilach życia. Nigdy nie powiedział nic złego. Nawet, gdy słyszał milion razy, że brakuje mi, Kenzō. Gdy płakałem nie radząc sobie z własnym życiem. Gdy płakałem, nie radząc z bólem, który nie mieścił się w moim ciele. Trwał przy mnie w najgorszych momentach.
A, najważniejsze… Moje usta wypowiedziały słowa „ Kocham Cię”. Pamiętam jego szok jak i swój. Przez chwilę wtedy myślałem, że to on wypowiedział pierwszy te słowa. Ale wypowiedział drugi.

- O czym myślisz?- zapytał, gdy wyszliśmy z parku na zatłoczoną ulice.

- O…- nie byłem pewny czy skończyć.
Wbrew wszystkiemu widziałem w jego oczach smutek, gdy wspominałem o mafiosie. Nie chciałem go ranić, i nie chciałem by przeze mnie cierpiał.

- Kenzō – dokończył z żalem w głosie.

- Brian…- chciałem go przeprosić.

- Ja też nie mogę uwierzyć, że to już trzy lata – przerwał mi, patrząc w oczy.

To przy nim odnalazłem spokój, bezpieczeństwo i szczęście. To w jego oczach widziałem swoje odbicie i miłość.

- Kocham cię!- powiedziałem szczerze z uczuciem.

- Ja ciebie też – pocałował mnie namiętnie i delikatnie. Dokładnie tak jak lubiłem.

 Mimo tego, ile przeżyłem cierpienia los się do mnie w końcu uśmiechnął.

                               Bo po złych dniach nadchodzą dobre.




Wiem, że zawiodłam niektóre osoby, ale nie miałam w planach uśmiercać DJ'a!

Chciałam, aby wiedział czym jest szczęśliwe zakończenie, bo wycierpiał za dużo. Jednak mam nadzieje, że opowiadanie jako całość się podobało.

Ja sama nie mogę uwierzyć, że to koniec. Ale... Tak to już jest.

Pozdrowionka...








niedziela, 3 maja 2015

Ukryta Miłość - 1

   


        No to lecimy z nowym opowiadaniem. mam nadzieje, że będzie się wam podobał.


Nastolatek wszedł na teren szkoły poprawiając plecak, który osunął mu się z ramienia. Minął grupkę uczniów, którzy nie należeli do osób, by punktualnie zdążyć na lekcje zaczynające się za parę minut. Chłopak otworzył zamaszyście drzwi i wszedł do szkoły, nie przejmując się hałasem, jaki narobił. Kiwnął głową kilku osobą na powitanie. Wbiegł po schodach, przeskakując, co drugi schodek. Na piętrze stali uczniowie z jego klasy, jak i młodszy i starszy rocznik. Z uszu wyciągnął słuchawki, zostawiając je na szyi, by sobie swobodnie wisiały. Z kieszeni czerwonych rurek, wyciągnął mp3. Za pauzował muzykę i schował ją s powrotem.

- Siema, stary!- z drugiego końca korytarza krzyknął blond-włosy chłopak.
Ubrany w idealnie dopasowane i drogie ubrania. Włosy ułożone jakby dopiero wyszedł od fryzjera.
Nastolatek skrzywił się widząc jego ubiór jak i fryzurę. Jak dla niego to nie szata zdobiła człowieka. Dlatego nie rozumiał takich ludzi jak kolega.
Kupował markowe ciuchy. Wydawał więcej pieniędzy w tygodniu niż przeciętna rodzina miała na miesiąc. Zamiast przykuwać uwagę do nauki, ten skupiał się na wyglądzie. Fakt, blondyn miał od groma przyjaciół, ale czy prawdziwych?
Nastolatek prychnął sobie pod nosem.
Oczywiście, że nie. Nikt by się z nim nie przyjaźnił, gdyby był biedny!

- Siema – odpowiedział, podając koledze dłoń, który uścisnął ją z uśmiechem – Jak tam? Przygotowany do lekcji?- zapytał od niechcenia, opierając się o ścianę.

- Proszę cię  - zakpił blondyn, machając jakiemuś znajomemu na przywitanie – I tak wiemy, że to ty lecisz do odpowiedzi.

- Taa…- westchnął, krzywiąc się na samą myśl – ma się to szczęście, nie?- rzucił sarkastycznie.

- Tylko pozazdrościć – odparł.

Równo o siódmej trzydzieści, tak jak każdego dnia w szkole zadzwonił dzwonek, ogłaszając uczniom początek o katuszach, które będą trwać całą godzinę.

- Wspaniale – zakpił sobie w myślach nastolatek, widząc nauczyciela od anglika. Ów mężczyzna trzymał pod pachą dziennik, wspinając się po schodach z innymi belferiami. Przystanęli na środku korytarza, nie przejmując się tym, że uczniowie powinni już siedzieć w klasie. Trójka mężczyzn stała i wymieniała się wynikami jakiś drużyn. Nastolatek pewnie wiedziałby, gdyby, choć trochę interesował się sportem. Pech jednak, że nie interesował. I nie miał zielonego pojęcia, o czym rozmawiają.

- Też widziałem ten mecz – pochwalił się blondyn – Oni mają racje – wskazał kciukiem na starszych – Dali takiej dupy, że miałem ochotę wyjebać telewizor przez okno!- wzburzył się jak tylko sobie przypomniał wyniki gry swojej ulubionej drużyny.

- Daj spokój. Wiesz, że mnie to nie interesuje – powstrzymał kolegę przed dalszym ciągnięciem tematu – Jak chcesz porozmawiać o sporcie to idź do kogoś innego – zaproponował obojętnie, przymykając powieki i modląc się w duchu, by sobie poszedł, zostawiając go w spokoju.

Nie, żeby nie lubił blondyna, bo lubił. Znali się niemal od dziecka. Od podstawówki siedzą razem w ławce, aż po dziś dzień. I, złożyło się tak, że ich rodzicie byli przyjaciółmi.  

- Jesteś facetem, kurwa!- krzyknął zapominając, iż za nimi stoją nauczyciele.

- No pięknie – jęknął chłopak, widząc jak kolega zwrócił na nich uwagę trzech nauczycieli, ale tylko jeden z nich do nich podszedł.

- Panowie – zwrócił się z udawanym spokojem do uczniów – Czyżbym wam przeszkodził w ciekawej konwersacji?- zakpił, patrząc na nich zimno – Nie odzywaj się Macedon – powstrzymał go, podnosząc dłoń – Nie potrzebuje twoich marnych wymówek.

- Ale, profesorze to ja…- blondyn próbował bronić kolegę.

- Nie chcę tego słuchać – przerwał srogo uczniowi, patrząc na chłopaka opartego o ścianę plecami – Wysłucham, co macie do powiedzenia w klasie – odparł, dając im do zrozumienia, że będą dziś pytani. I nie koniecznie z ostatni trzech lekcji.

- Normalka – odparł Macedon, wzruszając ramionami jakby rozmawiali o tym, co jedli na śniadanie.

Chłopak odepchnął się łopatkami od ściany i ruszył za nauczycielem.

- Sorry, stary – powiedział, idąc obok kolegi.

- To akurat nie pomorze – wzruszył lekceważąco ramionami.

Przecież wszyscy w jego klasie wiedzieli, że będzie pytany. Resztą tak jak na każdej lekcji. I na każdej dostawał tak zwaną „ pałę”, bo nie przygotował się na lekcję. Wchodząc do klasy zatrzymał go nauczyciel ciągnąc za rękaw wyblakłej czarnej, wyciągniętej koszulki. Wyglądała jakby przed nim nosiło ją z dziesięć osób. Ale nastolatek nie przejmował się wyglądem. Ważne, że nie jebało od niego na kilometr. A w to, co był ubrany to tylko jego sprawa.

- Ściągnij czapkę – rozkazał, czekając aż nastolatek wykona polecenie.
Ten od niechcenia zrobił to, co mu kazano i wepchał czarną bawełnianą czapkę do tylnej kieszeni spodni.

- Proszę bardzo, panie Jefferson – powiedział słodko. Wyrwał rękę z uścisku i wszedł do sali.

Usiadł w swojej ławce pod oknem obok blondyna. Wyciągnął z plecaka zeszyt i czekał, aż usłyszy swoje nazwisko.
I usłyszał, gdy nauczyciel wyciągnął ze swojego neseseru jakieś kartki. Usiadł za biurkiem na wygodnym skórzanym fotelu. Otworzył dziennik i sprawdził obecność. Gdy skończył, przekartkował go, zatrzymując się na swoim przedmiocie. Rozparł się wygodnie w fotelu, splótł palce za głową i zaczął rozglądać się po klasie udając, że zastanawia się, kogo wziąć do odpowiedzi. Macedon oparł brodę na dłoni, spoglądając w okno zmrużonymi oczyma, bo raziło go słońce. Palcami u drugiej dłoni wybijał sobie jakiś nieznany mu rytm na zeszycie.

- Macedon – usłyszał głos nauczyciela – Do odpowiedzi – nastolatek czekał, aż ten go zawoła.
Uczeń wziął swój zeszyt od języka angielskiego i ruszył w stronę biurka. Zatrzymał się przy nim rzucając zeszyt nauczycielowi na blat. Mężczyzna posłał mu zimne spojrzenie, lecz ten go nie widział, bo sięgnął po kredę i rysował sobie jakieś krzaczki przypominające japońskie literki. I owe krzaczki nimi naprawdę były.

- Powiedz mi, co przerabialiśmy na ostatniej lekcji?– zadał uczniowi niby proste pytanie.

- Nie wiem – odpowiedział szybko – Przecież dobrze, pan wie, że mnie nie było – usprawiedliwił swoją odpowiedź.

- Nie wiedziałem, że mieszkasz na księżycu – szydził nauczyciel z licealisty.

- Każdy ma swój świat – odpowiedział luźno, nie zaprzestając pisać po japońsku na tablicy.

- Myślisz, że jesteś jakimś wyjątkiem?- starszy skrzywił się, widząc prowadzony przez ucznia zeszyt. Nastolatek lekceważył nie tylko jego, ale i przedmiot, który prowadził – Myślisz, że jak twój ojciec jest właścicielem jakiegoś nędznego wydawnictwa to nie musisz się uczyć?

- To pan tak uważa, panie profesorze – nastolatek odłożył kredę na miejscu i spojrzał na nauczyciela.

Oh, jak on lubił go denerwować. I to do takiego stopnia, że nauczyciel zaciska usta tylko po to by nie powiedzieć czegoś niewłaściwego.    

- Nie wiem jak twój ojciec z tobą wytrzymuje – powiedział zimno, kładąc zeszyt w rogu biurka.

- Nie jest panem – chłopak przeczesał palcami przydługą grzywkę i schował ją za ucho.

- Masz rację – zgodził się z jego zdaniem. Prędzej by dzieciaka zabił niż pozwolił takiemu po świecie chodzić – Dobrze – westchnął – Skoro nie wiesz, co przerabialiśmy na ostatnich zajęciach to… – zawiesił na chwile głos, myśląc jak upokorzyć chłopaka – powiedz, co ostatnio przeczytałeś – dokończył z drwiącym uśmieszkiem na ustach.

Słodkich i pięknych usteczkach jak myślał nastolatek.

- Kamisama Hajimemashita – powiedział nastolatek w znanym sobie tylko języku. Co z tego, że mógł powiedzieć tytuł mangi w angielskim? Właśnie dla tego widoku, jaki ma przed oczyma.
Mężczyzna patrzył na niego jak na jakiegoś dziwaka, którym w końcu był. I nie przeszkadzało mu to nic, a nic.

- Co to w ogóle jest?- zapytał, nie ukrywając zdziwienia

- Manga – odpowiedział, patrząc na mężczyznę.

- Manga?- powtórzył bezmyślnie, marszcząc brwi. Chłopak kiwnął głową – Twój ojciec wydaje bestsellery najlepszych pisarzy a ty czytasz… komiksy?- wyśmiał ucznia, nie kryjąc tego przed innymi.

Matthew Jefferson nauczyciel w prywatnym liceum. Choć na pozór, wygląda na miłego trzydziestoletniego mężczyznę tak naprawdę nim nie był. Zatrudnił się w tej szkole tylko, dlatego, aby pokazać tym zasmarkanym, rozpieszczonym gówniarzom, że świat nie leży im u stóp, bo ich rodzice są sławni i bogaci. Jednak nastolatek stojący przed nim nie należał do tej grupy. Oczywiście jego rodzice mieli pieniądze i byli znani w swojej branży to młodzieniec tego nie wykorzystywał. Wręcz przeciwnie. Nie nosił ubrań od projektantów. Sam nauczyciel mógł stwierdzić, iż chłopak ubiera się w szmateksie. Świadczyły o tym ubrania, jakie miał dziś i nie tylko. Jedynym wyjątkiem były buty. Te zawsze miał czyste i nowe.

- Każdy ma swój gust – odpyskował.

Tak to chyba najbardziej denerwowało nauczyciela. Szczeniak miał tak niewyparzony język, że czasami miał ochotę mu go wyrwać i go nim nakarmić. Zawsze musiał mieć na wszystko odpowiedź, nawet, jeśli była prosta i głupa. Zresztą tak jak nastolatek.

- Może dla odmiany wziąłbyś przykład z ojca?

- Nie jestem moim ojcem – zaprzeczył od niechcenia.

- Tak, nie jesteś – zgodził się z nim starszy. Przyjrzał się dokładnie uczniowi od dołu do góry – W matkę też się nie wdałeś – stwierdził, sięgając po długopis, leżący na biurku.

- I w siostrę – dorzucił swoje cztery grosze, sięgając po zeszyt.

I musiał mieć szczeniak ostatnie zdanie.

- Siadaj – rozkazał, przez zaciśnięte zęby – I, nie muszę mówić, co dostałeś?- zakpił, wpisując ocenę do dziennika.


- Bomba!- odpowiedział, rzucając zeszyt na blat ławki, siadając na swoim miejscu.