Witam!
Wierzcie lub nie, ale do ostatniej kropki nie byłam pewna,
by uśmiercić Kenzo. Ale, cóż... Taki był plan. A ci co oczekują, że drasnęła go
kula czy dostał w ramie... Jest to nie możliwe...
A, Miku Nao 암 jak najbardziej możliwe, że wuj
Kenzo jest Koreańczykiem, tak jak jego rodzina. W, którymś z rozdziałów
napisałam, że Kenzo pochodzi z Korei, i tam też się wychowywał. Natomiast DJ
jest mieszańcem. I, oczywiście dziękuje za komentarze. Musisz mi wybaczyć, ale
teraz nie mam czasu na czytanie. I, pewnie gdybym nie zaczęła pisać tego
rozdziału wcześniej to pewnie byśmy jeszcze długo, długo poczekali.Jednak
obiecuje, że w tym tygodniu wszystko nadrobię:)
Oh, i pozdrowionka dla Ciebie Basieńko :*
A teraz nie męczy już buły...
Uchyliłem powieki. Zamrugałem kilka razy, przyzwyczajając
oczy do półmroku. Rozejrzałem się po pokoju, upewniając się tym samym, że leże
na łóżku w swojej sypialni. Po chwili do ust została mi przyłożona szklanka.
Wypiłem kilka łyków wody. Odwróciłem głowę, gdy miałem już dość. Koło łóżka na
fotelu siedział, Kenzō. Uśmiechnął się ciepło, wstając. Usiadł koło mnie,
łapiąc za dłoń.
- Cześć, skarbie – pochylił się, chcąc mnie pocałować.
Uciekłem ustami w drugą stronę.
Co on sobie myśli?
W co innego może mnie pocałować!
- Jak się czujesz?- usłyszałem gruby męski głos.
Spojrzałem na starszego mężczyznę. Stanął po drugiej stronie
wyrka. Ubrany był w czarny garnitur. Liczne zmarszczki zdobiły jego twarz, a
zielone oczy patrzyły na mnie przyjaźnie.
- Wyśmienicie – odparłem sarkastycznie, podnosząc dłonie, by
na nie spojrzeć. Były zabandażowane tak samo jak ramiona, tors i głowa. Musieli
mnie na szprycować jakimś lekiem przeciwbólowym, bo nic mnie nie bolało -
Wyglądam jak pieprzona mumia!
Mężczyźni zaczęli się śmiać, jakbym powiedział im coś
śmiesznego.
- Żyjąca mumia – poprawił mnie rozbawiony lekarz.
- Ściągaj to!- krzyknąłem na dziadka – Słyszysz, starcze?
Ten pokręcił głową, wzdychając ciężko.
- Przykro mi, ale nie mogę – nie zgodził się, poprawiając
okulary na nosie – Będą ci potrzebne przez najbliższe dni – stwierdził nie
wyjaśniając, po co.
- Kenzō?- spojrzałem na niego, bojąc się jego odpowiedzi – O
czym on mówi?
- Zdecydowałem, że przejdziesz…- przerwał, wstając z łóżka –
Kochanie chce dla ciebie jak
najlepiej…
- Co przejdę?- przerwałem, bo chciał jebany zmienić temat.
Oj, nie ze mną te numery!
- Będę tu z tobą cały czas – unikał odpowiedzi, a to
znaczyło coś strasznego – I, twój lekarz,
oczywiście.
- Kenzō!- uderzyłem dłonią o kołdrę – Wyduś to z siebie.
- Detoks w domu – powiedział, co mu leżało na wątrobie.
- De… Co?- zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi –
Że, co to jest?
- Usuwanie toksyn z organizmu – odezwał się dziadzio w
okularach – A dokładnie jest to sposób leczenia uzależnień…
- Co ty bredzisz?- aż usiadłem z nerwów.
On chce mnie leczyć?
- Polega on na nagłym odstawieniu danej substancji
psychoaktywnej…
- Sranie w banie!- znów przerwałem lekarzowi – Mogę przestać
brać, kiedy będę chciał – próbowałem wcisnąć mu kit – No powiedz mu, Kenzō!
- Więc zobaczymy jak będziesz się czuł za…- lekarz spojrzał
na zegarek, który miał na nadgarstku – dwadzieścia minut.
- Powalony dziad!
I niczym obrażone dziecko schowałem się pod kołdrą. Robiłem
tak samo będąc dzieckiem. Gdy, Kenzō nie chciał mi czegoś kupić lub na mnie
nakrzyczał.
A, żeby wiedzieli, że wytrzymam.
Pff… Kogo ja próbowałem oszukać? Siebie czy ich?
Nie wiem ile czasu minęło, gdy poczułem pierwsze mrowienie
na rękach. Choć to nie był taki straszny ból. Najgorsze było, gdy poczułem jak
skręca mi żołądek. To czułem pierwszy raz, bo zawsze już wciągałem kreskę. Po
tym jak zwymiotowałem było coraz gorzej. Randall przychodził, co piętnaście
minut z wodą i sprzątał po mnie. Pociłem się jakby w pokoju było z pięćdziesiąt
stopni. Dłonie mi drżały, a ból od wcześniejszego był gorszy. Już wiedziałem,
dlaczego miałem bandaż na dłoniach. Inaczej bym sobie zdarł skórę do samego
mięcha.
Załkałem cicho, czując kolejny atak bólu. Powieki zaciskałem
tak mocno, że widziałem czarne mroczki. W tej chwili nie pragnąłem niczego jak
śmierci.
- Osobiście dopilnuje, abyś cierpiał jeszcze bardziej -
przypomniały mi się słowa, Kenzō.
Cóż, dotrzymał obietnicy.
Odwróciłem się, by spojrzeć na Kenzō. Siedział na fotelu w
lekkim rozkroku, opierając łokcie na kolanach. Na złożonych dłoniach opierał
brodę. Wzrok miał nieobecny. Wyglądał, jakby modlił się.
Zaszlochałem głośniej, zwracając tym samym na siebie uwagę,
Kenzō.
- Proszę…- wychlipałem, patrząc na niego błagająco – nie dam
rady.
Od kilku godzin siedzi koło mnie, nie opuszczając mnie nawet
na krok. Na sofie przed łóżkiem siedzi lekarz, który zajmuje się narkomanami.
Pomaga w najgorszych chwilach odstawienia.
Co prawda dostałem małą dawkę narkotyku… Ale nie działała za
długo. Prochy puściły po godzinie.
- Nie mogę ci więcej dać – poinformował lekarz, popijając
sobie kawę – Pozwoli to uzyskać pewną kontrolę nad twoim nałogiem oraz złagodzi
skutki odstawienia narkotyku. Musimy zredukować dawki do minimum, a następnie
do zera – dodał, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
Niech go chuj strzeli! Jebana mać!
- Wytrzymaj, skarbie – Kenzō uklęknął przed łóżkiem. Złapał
mnie za obandażowaną dłoń i ścisnął lekko.
- Ale to tak boli – zapłakałem, mocząc bardziej bandaż na
twarzy.
- Wiem, skarbie. Wiem – powiedział cicho. Jego głos był pełen miłości. Taki, jaki
miałem zaszczyt tylko ja słyszeć.
Choć powinienem go nienawidzić za wszystko, przez co teraz
przechodziłem, to cieszyłem się, że tu ze mną jest i wspiera mnie w najgorszym
momencie.
Mekka trwał koło tygodnia, jednak najgorsze okazało się
całkowite odstawienie. Wtedy też leżałem w ramionach, Kenzō, mówiącym mi jak
bardzo mnie kocha. A mnie to wystarczało. Bo w chwilach, gdy miałem ochotę się
poddać i wciągnąć kreskę zapewniając sobie tym samym „ złoty strzał". On
był przy mnie.
Lekarz przepisał mi lekarstwa o podobnym działaniu, i
powiedział, że muszę je brać póki nie przestanę czuć potrzeby szprycowania się.
Polecił również rozmowy z psychologami, którzy zajmują się uleczeniami odwykowymi.
Leżałem na łóżku i oglądałem film. Do pokoju wszedł, Kenzō i
kobieta. Spojrzałem na nich przelotnie i wróciłem oczami do telewizora.
Mężczyzna stanął przed łóżkiem, tym samym zasłaniając mi ekran. Skrzywiłem się
lekko, widząc jak posyła mi zimne spojrzenie.
- To jest…- dłonią wskazał na kobietę, która do niego zaraz
podeszła. – Pani Patricia Brown – skinęła mi głową. Nie zaszczyciłem jej nawet
spojrzeniem – Twój psycholog.
Otworzyłem szeroko oczy, czekając, aż powie, że to jakiś
jebany żart czy coś innego.
- Powinienem był to zrobić dawno temu – kontynuował, gdy z
moich ust nie wydobył się żaden dźwięk jak oczekiwał – Nim wpadłeś w nałóg –
dodał z bólem w głosie.
- Słu- słucham?- wydukałem po chwili – Co ty pieprzysz?-
odrzuciłem kołdrę, i zerwałem się na nogi – Nie jestem żadnym narkomanem!-
krzyknąłem.
Wtf?
Oh, marny mój los! Wiedziałem, że jestem w czarnej dupie,
ale nadal szedłem w zaparte i wypierałem się
w żywe oczy.
- Pierwszy krok do leczenia…- zwróciła na siebie uwagę
kobieta.
- A tobie pięć do wyjścia z tego pokoju – warknąłem na nią,
wskazując jej dłonią wyjście.
- DJ…- Kenzō stanął krok przede mną. Złapał mnie za ramiona
– Słyszałeś, co lekarz powiedział?- kiwnąłem głową – Potrzebujesz jej bardziej
niż mnie.
- To nie…- próbowałem zaprzeczyć, ale mi nie pozwolił
skończyć.
- Prawda, skarbie – przyłożył usta do mojej skroni – Pozwól
sobie pomóc.
Zrobię wszystko by ze mną i z moim, Kenzō było wszystko
dobrze. Tak jak wcześniej. Nim zabiłem człowieka. Nim zacząłem ćpać. Nim on
zabił mojego przyjaciela. W sercu nadal czułem jakby ktoś mi je wyrwał, i go
nie było. Wciąż nie wróciły mi chęci do życia, bo teraz moja psychika nie
należała do najsilniejszych. Moje rozmowy z psychologiem były do bani, bo ja
nie miałem ochoty jej się spowiadać.
Przychodziła do mnie po obiedzie. Siedziałem na wyrku i
patrzyłem bezwolnie w okno. Po tym jak zapukała, a ja jej nie udzieliłem
pozwolenia na wejście, ta i tak to robiła. Siadała w pustym fotelu, który
zazwyczaj był zajęty przez, Kenzō.
- Dzień dobry – przywitała się jak zwykle, wyciągając
kajecik z torby – Jak się dziś czujesz?- zapytała, zakładając okulary.
Tak jak podczas pierwszej rozmowy tak samo dziś jej ton
głosu, choć był miły i ciepły to również był obojętny. Nie było słychać, że
jest zła lub zdenerwowana, gdy się nie odzywałem lub pyskowałem.
Nie odpowiedziałem. Nie zaszczyciłem jej wzrokiem. Dla mnie
była tu zbędna. Nie potrzebowałem
jej pomocy. Jest tu tylko, dlatego, że zgodziłem się dla
Kenzō.
- Drake…- spojrzałem na nią, słysząc zrezygnowanie w jej
głosie – jestem tu by ci pomóc – uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Nie potrzebuję twojej pomocy – burknąłem, odwracając wzrok
w stronę okna.
- Owszem potrzebujesz – odparła sucho – Wiesz, że będę
przychodzić tak długo, aż nie zaczniesz ze mną rozmawiać z własnej woli?
- Nie masz zamiaru się poddać?
- Dobrze wiesz, że nie – zapisała coś w notesie z uśmiechem
na ustach – To powiedz mi, co lubisz robić?
Zdębiałem słysząc jej pytanie. Ja myślałem, że ona będzie
mnie wypytywać o ćpanie czy inne brednie, a ona z czymś takim.
- Teraz?- usiadłem tak, by na nią cały czas patrzeć.
- Wcześniej – kobieta założyła nogę na nogę – Jak chcesz
możesz się położyć – zaproponowała.
Nie odrzuciłem jej propozycji. Włożyłem ręce pod głowę, i
zacząłem z nią rozmowę patrząc w sufit.
- Lubiłem spędzać czas z moimi…- i wyrzucałem z siebie
wszystko, co mi ślina na język przyniosła.
Ta tylko pomrukiwała czasem w odpowiedzi lub zadawała
pytania. Nawet nie wiem, kiedy zacząłem odpowiadać na jej pytania.
Opowiedziałem jej jak odbierali mnie przyjaciele. Jak się czułem, spotykając
się z nimi. O matce, i ojcu. Jak przygarnął mnie, Kenzō.
Aż w końcu padło to nieszczęsne pytanie.
- Co cię skłoniło do sięgnięcia po narkotyki?
- Zrobiłem coś bardzo złego – przed oczami stanął mi obraz
tamtego dnia – Bo widzisz ja zabiłem człowieka…- opisałem jej co wtedy czułem.
Z, każdym wyrzuconym słowem czułem jakbym zrzucił z pleców
wielki ciężar. Teraz wiedziałem, że rozmowa była najlepszym pomysłem w tamtym
czasie, a nie zamykanie się w sobie. Może gdybym wysłuchał Kenzō wiele rzeczy
by się nie wydarzyło.
Ja bym nie wpadł w
nałóg.
A, przede wszystkim Tony by żył.
Kilka razy dziennie miałem ochotę popełnić samobójstwo. A
milion razy o tym myślałem. Wtedy do pokoju przychodzi, Kenzō… I wszystkie złe
myśli znikały wraz z jego pojawieniem. Tak jak kiedyś powiedziałem On był moim
słońcem, które oświetlało moje życie.
Rany na moim ciele goiły się wolno, ale ze skutkiem.
Najgorsze było ściąganie bandaży, które poprzyklejały się do ran. W tych
właśnie chwilach miałem ochotę wciągnąć białą kreskę, i nie myśleć o bólu. Ale
zamiast tego faszerowali mnie jakimś gównem. Ale przeżyłem detoks i byłem
czysty od kilku dni, i nie miałem zamiaru sięgać po kokę.
OoO Od tego momentu, pisałam do piosenki " In heaven"- dlatego też proponuje ją włączyć OoO
Do pokoju wszedł Brian, niosąc herbatę jak i owoce. Nie
miałem ochoty na żadne z tych rzeczy, mimo to wciskali mi je siłą w gardło.
- Jak się czujesz, młody?- położył talerz na łóżko, a obok
na szafkę herbatę. Poczułem jak pod jego ciężarem ugina się materac, dlatego
też odsunąłem się kawałek robiąc mu miejsce.
- Możesz wierzyć lub nie… Ale mój stan nie zmieni się w
ciągu…- spojrzałem na zegarek – pięciu minut – powiedziałem ironicznie,
otwierając usta, gdy ten małym nożykiem odkroił kawałek jabłka.
- Grzeczny chłopczyk – pochwalił mnie jakbym był dzieckiem.
Dobrze, że mnie nie pogłaskał!
A… Tam też mam bandaż!
- To, co dziś ogląda…- nie skończył, bo usłyszeliśmy huk.
Spojrzałem na niego zlękniony i wystraszony, przysuwając się
do niego. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, ciało trząść jak galaretka.
Poczułem jak ze strachu spływają mi łzy.
- Spokojnie – złapał moją twarz – Jestem tu – zapewnił.
Podszedł do drzwi. Otworzył je lekko, a po całym domu rozniósł się dźwięk
strzałów.
Tylko to nie on powinien tu być. A, Kenzō! Wyskoczyłem z
łóżka jak torpeda.
- Brian!- zawołałem go. Spojrzał na mnie pytająco,
przykładając palec do ust, bym był cicho – Ściągaj to. Ale już! Słyszysz?-
wystawiłem przed siebie obandażowane dłonie – Teraz!- dodałem groźnie.
Stanąłem krok przed nim. Zaczął mozolnie odwijać bandaż.
Przegryzałem nerwowo wargę byle tylko nie krzyknąć.
- Weź ten pierdolony nóż – syknąłem na niego, tracąc
cierpliwość.
Tam na dole jest gdzieś, Kenzō, a ja tutaj. Daleko od niego!
Muszę iść zobaczyć czy wszystko jest z nim dobrze. I, czy jest cały!
Brian zaczął ostrożnie rozcinać biały siatkowany materiał.
A, strzały na dole nie ucichły. Usłyszałem dźwięk przychodzącego sms ’a.
Poczekałem, aż skończy i pobiegłem do telefonu.
O mało nie opuściłem telefonu, widząc, od kogo.
Powiedz Brian'owi, że dokumenty i list dla ciebie jest w
biurku. Kocham Cię, Skarbie, i przepraszam.
Zaszlochałem głośno, domyślając się, co się właśnie dzieje.
Mój Kenzō… On… Opadłem na kolana…. On mnie zostawia! Ja walczę dla niego… Dla
nas…A, on...!
Brian podbiegł do mnie i zaczął uspokajać, gdy zacząłem mieć
kłopoty z oddychaniem. Klepnął mnie kilka razy w plecy, tym samym zacząłem
łapać krótkie oddechy.
- Ściągnij mi ten bandaż!- zanim ochroniarz dotknął mojej
głowy, zerwałem się biorąc po drodze nożyk. Podszedłem do lustra i delikatnie
zacząłem go rozcinać. Po chwili kawałki
materiału odrzuciłem na bok. Nie zwróciłem uwagi na moją pokiereszowaną twarz.
Teraz liczył się, Kenzō.
I, tak jak mnie szkolił chwyciłem za broń. Tym razem z
własnego wyboru. Wziąłem zapasowy magazynek i wybiegłem z pokoju. A za mną
Brian. Jak u nas na piętrze było czysto, tak na pierwszym była istna
rzeźnia. Leżały martwe i krwawiące ciała
znanych, a także nie znanych mi ludzi. Naładowałem magazynek, odbezpieczyłem
broń, wyciągnąłem ją przed siebie… Już miałem wyjść zza rogu , ale wyminął mnie
Brian.
- Będę cię ochraniał, paniczu – powiedział i ruszył,
ściągając obcych ludzi z drogi.
Czułem się jakbym grał w jakimś pierdolonym filmie, albo
grał w grze. Strzały padały z każdej strony. Brian, strzelał jak zawodowy
strzelec. Ja szedłem skulony za nim. Choć drogę miałem czystą dzięki niemu, to
nadal się pilnowałem. Do gabinetu, Kenzō doszedłem bez pozbawienia kogoś życia.
Przy wejściu leżało kilka ciał. Minąłem ich z niemałym wysiłkiem.
- Kenzō?- nie wiem, po, co zadałem tak głupie pytanie –
Kenzō!- pisnąłem wystraszony, widząc jak całe jego ciało jest w krwi. Kaszlną
lekko, plując szkarłatną cieczą. Podbiegłem i uklęknąłem, biorąc jego wątłe
ciało w ramiona – Nie zostawiaj mnie, słyszysz? Proszę… Kenzō! Wybaczę ci
wszystko… Tylko mnie nie zostawiaj…- z moich ust wydostał się głośny szloch.
Przyłożyłem do jego czoła swoje. Wplotłem dłoń w jego włosy, przeczesując
histerycznie – Pro-proszę…
- Sk-skarbie – próbował podnieść dłoń, więc ją złapałem, i
przyłożyłem do swojego policzka.
- Tak bardzo cię kocham, Kenzō!- powiedziałem w jego usta.
Z, każdą sekundą widziałem jak ulatuje z niego życie.
Powieki opadały mu ciężko, choć próbował mieć je otwarte. Jakby chciał
zapamiętać to, co widzi. Nasycał się moim widokiem. Łapał coraz płytsze
oddechy…
Aż oczy stały się puste, a ciało zesztywniało w moich
objęciach.
- Nie, proszę…- przyłożyłem ucho do klatki piersiowej, by
usłyszeć ostatni raz bicie serca, które należało do… Mnie.