niedziela, 29 marca 2015

Kochać czy nie?




Stoczyłem się szybciej, niż kula Syzyfowi. Nie zaczynałem dnia bez zażycia narkotyku. Za każdym razem, szykując sobie kreskę, wmawiałem sobie, że to ostatni raz, że już więcej nie będę o tym myślał. Że wygram z nałogiem i będę żył jak dawniej. Zmieniałem zdanie, zaraz po wciągnięciu. Gdy narkotyk zaczynał działać, miałem ochotę żyć. Widziałem świat w całkiem innych kolorach. Pod wpływem prochów byłem innym człowiekiem.

Jednak, gdy mnie puszczało i walczyłem, by nie brać wszystko wracało. 
Cały czas przed oczyma miałem zakrwawioną twarz i martwe oczy Avery’ego. Bałem się spać. Bo w snach nawiedzał mnie jego duch. Obwiniał mnie za całe cierpienie, jakie go spotkało. Moje wyrzuty sumienia, cierpienie i gorycz umierało wraz z duszą. Duszą Avery’ego, która ulotniła się wraz z jego ostatnim oddechem.

Po, mimo, iż wpierałem sobie, że nie kocham Kenzō i miałem ochotę zabić go tak jak mnie uczył, to nie mogłem. Nie mogłem odebrać życia komuś, kogo kocham bardziej niż siebie samego. A po drugie nie byłem morderca. Fakt byłem szkolony i przecież zabiłem człowieka to nigdy bym tego nie powtórzył.

Bolało mnie też, to jak mnie traktuje. Wciąż na policzku czuje jego uderzenie, choć było to kilka tygodni temu. Wciąż w głowie słyszę jego słowa… „ Twoje życie należy do mnie”. I taka jest prawda. Wszystko, co mam. To, kim jestem. Zawdzięczam jemu.
Choć mój mózg i serce walczą ze sobą… To serce wygrywa. Tyle razy chciałem odejść… Tyle razy chciałem wykrzyczeć, że ćpam jest to jego winąŻe to, iż czuję się martwy to przez niego… Że nie mam ochoty żyć sam dla siebie, że tylko on trzyma mnie przy życiu… Wszystkie słowa utknęły mi w gardle od razu jak go zobaczyłem. Stał przede mną, patrzył zimnym i wypranym z uczuć wzrokiem. To ja wiedziałem, że gdzieś tam jest MÓJ Kenzō. Tylko czeka, aż pierwszy wyciągnę dłoń do niego i wyciągnę go z mroku, z którego nie mógł znaleźć wyjścia.



Teraz wyglądam jak wrak człowieka. Nie dbam o siebie tak jak kiedyś. Za to dbam, by nie zabrakło mi narkotyków. Nie miałem przy sobie dużych ilości, bo nie zamierzałem nimi handlować, a zażywać. Od ostatniej męczarni, jaką przeżyłem w nocy. Nie mogłem pozwolić, aby się to powtórzyło. Jak to mówią? „Przezorny zawsze ubezpieczony”. Obudziłem się koło drugiej może trzeciej w nocy. Z silnym bólem mięśni i delirki tak mocnej, że nie mogłem nawet złapać w ręce telefonu. Zdarzały się wcześniej bóle, gdy organizm domagał się kolejnej dawki narkotyku, ale nigdy nie były tak silne. I nie w takim odstępie czasowym. Wiedziałem, że wpadłem po uszy w gówno. Bo i wtedy dawki się zwiększyły i częściej musiałem brać. Od tej feralnej nocy zawsze mam coś na czarną godzinę.


OoO



Od kiedy zacząłem brać to nie, Randall mnie budzi, a głód. Z głośnym jękiem odrzucam kołdrę i na klęczkach idę do moich spodni, w których jest mój portfel. Z niego wyciągam małą torebeczkę z białym proszkiem i kartę oraz banknot. Nadal na klęczkach, wysypuje proszek na blat biurka. Kartą robię dwie równiutkie kreski. Oblizuje brzeg plastiku, zwijam banknot w rulonik i… Szybko wciągam, by pozbyć się wszelkich dolegliwości, jakie wywołuje głód narkotykowy. Kładę się na plecach, rozłożony na podłodze. I oddycham z ulgą, gdy wszystko mija.

Już nie patrzę w lustro, bo się boję. Boję się tego, co zobaczę. W łazience i w pokoju nie ma żadnego lusterka. Tylko w garderobie stoi jedno. I to ogromne.
Tylko w lusterku wstecznym widzę swoje podkrążone i naćpane oczy.


Po wykapaniu się i ubraniu, schodzę na śniadanie tak jak każdego dnia. Przed jadalnią wypuszczam nerwowo powietrze i wchodzę. Tam już siedzi Kenzō. Nie złamał obietnicy. Zawsze je ze mną posiłki. Siadam na swoim miejscu. Sięgam po kubek z kawą i pije jednym duszkiem całą.

- Wyglądasz jak gówno – słyszę, to zamiast powitania.

- Nigdy nie słyszałem tak wspaniałego komplementu – drwię ze starszego.

Sypie ledwo kilka kulek czekoladowych do talerza, zalewam je kilkoma kroplami mleka i jem.

- Masz – podnoszę na niego wzrok, a później patrzę na stół, co takiego od niego mogłem dostać.

Na stole leży kokaina i skręt. Serce zaczyna mi szybko bić. Patrzę to na niego to na stół. I nadal nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Przez chwilę się zastanawiam czy to nie jakiś pierdolony sen. Ale nie. Po bezdusznym uśmiechu, Kenzō jestem pewny, że to dzieje się naprawdę.

- Co to?- tylko tyle wychodzi z moich ust.

- Nie udawaj, że nie wiesz – mówi tym swoim głosem. Mnie momentalnie oblewa zimny pot – I nie rób z siebie większego idioty niż jesteś – i jak gdyby nic, sięga po gazetę i zaczyna czytać.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – idę w zaparte.

Drżącą ręką podnoszę łyżkę do ust, by zjeść swoje małe śniadanie. Słyszę parsknięcie mężczyzny, ale się nie odzywa. Nalewam do kubka kawę i piję ją wolniej niż wcześniejszą.

- Radzę ci wziąć to, co masz na stole – przerywa ciszę. Odkłada złożoną gazetę na bok. I bierze w dłonie filiżankę.

- Nie widzę takiej potrzeby – mówię sucho.

W głowie od razu zapalają się czerwone lampeczki ostrzeżenia. On wie! Ten jebany barman mu powiedział! Mam ochotę uciec i to dalej niż widzę. Jednak, gdybym tak nagle wstał od stołu to by się wydało.

- Tak, oczywiście – uśmiecha się sarkastycznie, odstawiając filiżankę na talerzyk – Popatrz na mnie – rozkazał.

Nie miałem zamiaru patrzyć mu prosto w oczy i kłamać. Od dziecka byłem słabym kłamczuchem. I tak już zostało.Moje „ Nie” nie powstrzymało go. Złapał mnie za szczękę i odwrócił w swoją stronę. Syknąłem z bólu, gdy ten zacisnął mocnej palce, bym na niego spojrzał. I zrobiłem to, co kazał. Tylko, dlatego by mnie puścił.

- Jak myślisz. Na ile ci starczy dawka, którą wziąłeś?- zapytał, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Nie wiem…- chciałem brnąć w kłamstwie. Ten jednak mi nie pozwalał.

- O czym mówię – dokończył kpiąco – Nie przyszło ci na myśli, że nie tylko zobaczę skutki twojego narkotyzowania się, jak i braki w towarze?- zapytał, takim tonem jakby pytał mnie czy Mikołaj na pewno nie istnieje.

No zdębiałem. Nie, nie pomyślałem o tym, szczerze. Myślałem… Nie tak naprawdę nie myślałem. Bo jak bym myślał to nigdy bym nie ćpał!

- Sku- Skutki?- wyjąkałem, zaciskając z nerwów pięść na łyżce.

- Zaciągasz nosem – zaczął wyliczać na placach, wolnej dłoni – Masz rozszerzone źrenice – drugi palec – Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale trzy razy podniosłeś dzbanek z mlekiem i mówiłeś sam do siebie – trzeci – Od kąt wszedłeś do jadalni, rozglądasz się wystraszony, co dziesięć sekund. Po piąte…- skrzywił się, jakby miał przed sobą coś śmierdzącego lub jakiegoś śmiecia – Twój wygląd. Schudłeś jakieś piętnaście kilo. Masz zapadnięte policzka… Popękane usta… I wory pod oczyma…

- To o niczym nie świadczy – wyrwałem się.

Kurwa… Jak mogłem zapomnieć, że on może wiedzieć takie rzeczy?! W końcu sam rozprowadza narkotyki po świecie, i na pewno napatrzył się na ludzi, którzy ćpają.

- Nie?- zaszydził ze mnie uśmiechając się groźnie – A wiesz, co jest najlepsze po kokainie?

Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo Kenzō złapał mnie za ramie i zaciągnął pod ścianę. Przyparł mnie do niej przodem, samemu stając za mną. Ja zamiast się bać to poczułem zupełnie, co innego. Mój fiut, stanął na baczność. Serce zaczęło bić mi szybciej na to nieznane doznanie.

- Wywołuje…- sięgnął do mojego paska, odpinając go szybko – zajebiste – chwile męczył się z guzikiem w tym samym czasie ugryzł mnie dość mocno w szyję. Rozpiął zamek spodni i ściągnął mi je razem z bielizną – podniecenie – złapał mojego twardego jak skała penisa.

Pisnąłem jak dziewica, odrzucając głowę na ramie Kenzō. Wsunął drugą dłoń pod koszule, sunąc nią powoli po moim wychudzonym ciele. Jęknąłem głośno, gdy ten zaczął na zmianę bawić się moimi sutkami. W myślach krzyczałem ze strachu. Myślałem, że chce mnie wziąć siłą i mnie zgwałcić. Ale było mi tak przyjemnie… Nie mogłem wydobyć z siebie nic prócz jęków i stęków.

- N…- chciałem go powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego.

- Ciii…- uciszył mnie wpijając się w moje suche i popękane usta.

Całował… Raniąc mnie jeszcze bardziej… Wiedziałem, że przez pocałunek chce przekazać mi wszystko, co teraz czuje. Całował agresywnie, brutalnie wsuwał mi swój język do ust. Wycofując się, bezlitośnie przegryzał wargę, z której po chwili leciała krew, a pocałunek miał smak metaliczny. Ani razu nie poprzestał poruszać dłonią.

- Każdego pierdolonego dnia…- przyśpieszył ruchy na moim penisie – miałem na ciebie ochotę – pocałunkami zszedł na szyję, i zaczął ją lekko przegryzać.

Błogie gorąco rozeszło się od krocza po moim ciele, zrobiło mi się bardzo przyjemnie. Zacisnąłem pięści, opierając je o ścianę. Powstrzymywałem się, tylko po to, by ta chwila trwała jeszcze chwilę. Ledwo do mego umysłu dochodziły słowa, Kenzō. Pewnie, gdyby nie były pełne goryczy, smutku i rozczarowania nie zwróciłbym na nie uwagi. Coś zakuło mnie w piersi. Ścisnęło tak bardzo, że gdyby nie silne ramiona Kenzō, upadłbym.

- Teraz…- poczułem nie tylko błogą przyjemność, ale i mokre krople na szyi – czuję do ciebie…- łzy kapały mu z oczu. Kapały na moją szyję i spływały po barku kończąc na lewej piersi.
Sam pewnie bym płakał, czując łzy, Kenzō… Jednak za bardzo oddałem się przyjemności… No i za bardzo byłem naćpany…

- Pogard e i obrzydzenie – dokończył smutno.

I właśnie na te słowa doszedłem, spuszczając się starszemu w dłoń jak i na ścianę.