Stoczyłem się szybciej, niż kula
Syzyfowi. Nie zaczynałem dnia
bez zażycia narkotyku. Za każdym razem, szykując sobie kreskę, wmawiałem sobie, że to
ostatni raz, że już więcej nie będę o tym myślał. Że wygram z nałogiem i będę żył jak
dawniej. Zmieniałem zdanie,
zaraz po wciągnięciu. Gdy narkotyk zaczynał działać, miałem ochotę żyć. Widziałem świat w całkiem
innych kolorach. Pod wpływem
prochów byłem innym człowiekiem.
Jednak, gdy mnie puszczało i
walczyłem, by nie brać wszystko
wracało.
Cały czas
przed oczyma miałem
zakrwawioną twarz i martwe oczy
Avery’ego. Bałem się spać. Bo w
snach nawiedzał mnie jego duch. Obwiniał mnie za całe
cierpienie, jakie go spotkało. Moje
wyrzuty sumienia, cierpienie i gorycz umierało wraz z
duszą. Duszą
Avery’ego, która ulotniła się wraz z jego ostatnim oddechem.
Po, mimo, iż wpierałem sobie, że nie
kocham Kenzō i miałem ochotę zabić go tak jak mnie uczył, to nie mogłem. Nie
mogłem odebrać życia komuś, kogo
kocham bardziej niż siebie
samego. A po drugie nie byłem
morderca. Fakt byłem
szkolony i przecież zabiłem człowieka to
nigdy bym tego nie powtórzył.
Bolało mnie też, to jak mnie traktuje. Wciąż na policzku czuje jego
uderzenie, choć było to kilka tygodni temu. Wciąż w głowie słyszę jego słowa… „
Twoje życie należy do
mnie”. I taka jest prawda. Wszystko, co mam. To, kim jestem. Zawdzięczam jemu.
Choć mój mózg
i serce walczą ze sobą… To serce wygrywa. Tyle razy chciałem odejść… Tyle
razy chciałem wykrzyczeć, że ćpam jest to jego winą… Że to, iż czuję się martwy to przez niego… Że nie mam ochoty żyć sam dla
siebie, że tylko on trzyma mnie przy życiu… Wszystkie słowa utknęły mi w
gardle od razu jak go zobaczyłem. Stał przede mną, patrzył zimnym i wypranym z uczuć wzrokiem. To ja wiedziałem, że gdzieś tam jest MÓJ Kenzō. Tylko czeka, aż pierwszy wyciągnę dłoń do niego i wyciągnę go z
mroku, z którego nie mógł znaleźć wyjścia.
Teraz wyglądam jak
wrak człowieka. Nie dbam o siebie tak jak kiedyś. Za to dbam, by nie zabrakło mi narkotyków. Nie miałem przy sobie dużych ilości, bo
nie zamierzałem nimi handlować, a zażywać. Od ostatniej męczarni, jaką przeżyłem w nocy.
Nie mogłem pozwolić, aby się to powtórzyło. Jak to
mówią? „Przezorny zawsze ubezpieczony”. Obudziłem się koło drugiej może
trzeciej w nocy. Z silnym bólem mięśni i
delirki tak mocnej, że nie mogłem nawet złapać w ręce
telefonu. Zdarzały się wcześniej
bóle, gdy organizm domagał się kolejnej dawki narkotyku, ale nigdy nie były tak silne. I nie w takim odstępie czasowym. Wiedziałem, że wpadłem po uszy w gówno. Bo i wtedy dawki się zwiększyły i częściej
musiałem brać. Od tej
feralnej nocy zawsze mam coś na czarną godzinę.
OoO
Od kiedy zacząłem brać to nie, Randall mnie budzi, a głód. Z głośnym jękiem
odrzucam kołdrę i na klęczkach idę do moich
spodni, w których jest mój portfel. Z niego wyciągam małą
torebeczkę z białym
proszkiem i kartę oraz banknot. Nadal na klęczkach, wysypuje proszek na blat biurka. Kartą robię dwie
równiutkie kreski. Oblizuje brzeg plastiku, zwijam banknot w rulonik i… Szybko
wciągam, by
pozbyć się
wszelkich dolegliwości, jakie wywołuje głód narkotykowy. Kładę się na plecach, rozłożony na
podłodze. I
oddycham z ulgą, gdy
wszystko mija.
Już nie patrzę w lustro, bo się boję. Boję się tego, co zobaczę. W łazience i
w pokoju nie ma żadnego lusterka. Tylko w garderobie stoi jedno. I to ogromne.
Tylko w lusterku wstecznym widzę swoje podkrążone i naćpane
oczy.
Po wykapaniu się i ubraniu, schodzę na śniadanie
tak jak każdego
dnia. Przed jadalnią wypuszczam nerwowo powietrze i wchodzę. Tam już siedzi
Kenzō. Nie złamał obietnicy.
Zawsze je ze mną posiłki. Siadam na swoim miejscu. Sięgam po kubek z kawą i pije
jednym duszkiem całą.
- Wyglądasz jak gówno – słyszę, to zamiast powitania.
- Nigdy nie słyszałem tak wspaniałego komplementu – drwię ze starszego.
Sypie ledwo kilka kulek czekoladowych do talerza, zalewam je
kilkoma kroplami mleka i jem.
- Masz – podnoszę na niego wzrok, a później
patrzę na stół, co
takiego od niego mogłem dostać.
Na stole leży kokaina i skręt. Serce zaczyna mi szybko bić. Patrzę to na
niego to na stół. I nadal nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Przez chwilę się
zastanawiam czy to nie jakiś pierdolony sen. Ale nie. Po bezdusznym uśmiechu,
Kenzō jestem
pewny, że to
dzieje się naprawdę.
- Co to?- tylko tyle wychodzi z moich ust.
- Nie udawaj, że nie wiesz – mówi tym swoim głosem. Mnie momentalnie oblewa
zimny pot – I nie rób z siebie większego idioty niż jesteś – i jak
gdyby nic, sięga po
gazetę i
zaczyna czytać.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – idę w zaparte.
Drżącą ręką podnoszę łyżkę do ust, by zjeść swoje małe śniadanie.
Słyszę parsknięcie mężczyzny,
ale się nie
odzywa. Nalewam do kubka kawę i piję ją wolniej niż wcześniejszą.
- Radzę ci wziąć to, co masz na stole – przerywa ciszę. Odkłada złożoną gazetę na bok.
I bierze w dłonie filiżankę.
- Nie widzę takiej potrzeby – mówię sucho.
W głowie od razu zapalają się czerwone lampeczki ostrzeżenia. On
wie! Ten jebany barman mu powiedział! Mam ochotę uciec i to dalej niż widzę. Jednak,
gdybym tak nagle wstał od stołu to by się wydało.
- Tak, oczywiście – uśmiecha się sarkastycznie, odstawiając filiżankę na talerzyk – Popatrz na mnie – rozkazał.
Nie miałem zamiaru patrzyć mu prosto w oczy i kłamać. Od
dziecka byłem słabym kłamczuchem.
I tak już zostało.Moje „ Nie” nie powstrzymało go. Złapał mnie za szczękę i odwrócił w swoją stronę. Syknąłem z
bólu, gdy ten zacisnął mocnej palce, bym na niego spojrzał. I zrobiłem to, co
kazał. Tylko,
dlatego by mnie puścił.
- Jak myślisz. Na ile ci starczy dawka, którą wziąłeś?- zapytał, nie
spuszczając ze mnie
wzroku.
- Nie wiem…- chciałem brnąć w kłamstwie.
Ten jednak mi nie pozwalał.
- O czym mówię – dokończył kpiąco – Nie przyszło ci na myśli, że nie tylko zobaczę skutki
twojego narkotyzowania się, jak i braki w towarze?- zapytał, takim tonem jakby pytał mnie czy
Mikołaj na
pewno nie istnieje.
No zdębiałem. Nie, nie pomyślałem o tym, szczerze. Myślałem… Nie
tak naprawdę nie myślałem. Bo
jak bym myślał to nigdy
bym nie ćpał!
- Sku- Skutki?- wyjąkałem, zaciskając z nerwów pięść na łyżce.
- Zaciągasz nosem – zaczął wyliczać na
placach, wolnej dłoni – Masz rozszerzone źrenice – drugi palec – Nie wiem czy zdajesz
sobie sprawę, ale
trzy razy podniosłeś dzbanek z mlekiem i mówiłeś sam do siebie – trzeci – Od kąt wszedłeś do
jadalni, rozglądasz się
wystraszony, co dziesięć sekund. Po piąte…- skrzywił się, jakby miał przed sobą coś śmierdzącego lub jakiegoś śmiecia – Twój wygląd. Schudłeś jakieś piętnaście kilo.
Masz zapadnięte
policzka… Popękane
usta… I wory pod oczyma…
- To o niczym nie świadczy – wyrwałem się.
Kurwa… Jak mogłem zapomnieć, że on może wiedzieć takie rzeczy?! W końcu sam rozprowadza narkotyki po świecie, i
na pewno napatrzył się na ludzi, którzy ćpają.
- Nie?- zaszydził ze mnie uśmiechając się groźnie – A wiesz, co jest najlepsze po kokainie?
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo Kenzō złapał mnie za ramie i zaciągnął pod ścianę. Przyparł mnie do
niej przodem, samemu stając za mną. Ja zamiast się bać to poczułem zupełnie, co innego. Mój fiut, stanął na
baczność. Serce
zaczęło bić mi
szybciej na to nieznane doznanie.
- Wywołuje…- sięgnął do mojego paska, odpinając go szybko – zajebiste – chwile męczył się z
guzikiem w tym samym czasie ugryzł mnie dość mocno w szyję. Rozpiął zamek
spodni i ściągnął mi je
razem z bielizną – podniecenie – złapał mojego twardego jak skała penisa.
Pisnąłem jak dziewica, odrzucając głowę na ramie Kenzō. Wsunął drugą dłoń pod
koszule, sunąc nią powoli
po moim wychudzonym ciele. Jęknąłem głośno, gdy ten zaczął na zmianę bawić się moimi
sutkami. W myślach krzyczałem ze strachu. Myślałem, że chce mnie wziąć siłą i mnie zgwałcić. Ale było mi tak
przyjemnie… Nie mogłem wydobyć z siebie nic prócz jęków i stęków.
- N…- chciałem go powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego.
- Ciii…- uciszył mnie wpijając się w moje
suche i popękane
usta.
Całował… Raniąc mnie jeszcze bardziej… Wiedziałem, że przez
pocałunek chce
przekazać mi
wszystko, co teraz czuje. Całował agresywnie, brutalnie wsuwał mi swój język do
ust. Wycofując się, bezlitośnie
przegryzał wargę, z
której po chwili leciała krew, a pocałunek miał smak metaliczny. Ani razu nie poprzestał poruszać dłonią.
- Każdego pierdolonego dnia…- przyśpieszył ruchy na
moim penisie – miałem na ciebie ochotę – pocałunkami zszedł na szyję, i zaczął ją lekko
przegryzać.
Błogie gorąco rozeszło się od krocza po moim ciele, zrobiło mi się bardzo
przyjemnie. Zacisnąłem pięści, opierając je o ścianę. Powstrzymywałem się, tylko po to, by ta chwila trwała jeszcze chwilę. Ledwo
do mego umysłu
dochodziły słowa, Kenzō. Pewnie,
gdyby nie były pełne
goryczy, smutku i rozczarowania nie zwróciłbym na nie uwagi. Coś zakuło mnie w
piersi. Ścisnęło tak
bardzo, że gdyby
nie silne ramiona Kenzō, upadłbym.
- Teraz…- poczułem nie tylko błogą przyjemność, ale i
mokre krople na szyi – czuję do ciebie…- łzy kapały mu z oczu. Kapały na moją szyję i spływały po barku kończąc na lewej piersi.
Sam pewnie bym płakał, czując łzy, Kenzō… Jednak za bardzo oddałem się
przyjemności… No i
za bardzo byłem naćpany…
- Pogard e i obrzydzenie – dokończył smutno.
I właśnie na te słowa doszedłem, spuszczając się starszemu w dłoń jak i na ścianę.