wtorek, 29 marca 2016

Ogłoszenie...

Hejoł!

Bardzo mi się ciepło na serduszku zrobiło, gdy przeczytałam Wasze komentarze pod ostatnim postem <3
Postanowiłam napisać również drugi tom "Mój świat" jak i "Ukryta miłość". Jednak zacznę je pisać dopiero, gdy skończę opowiadanie na moim drugim blogu : " POCAŁUNEK PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI ". Nie wiem, ile to zajmie, i ile będzie miało rozdziałów. Znając mnie... Pewnie po wyżej dwudziestu... A mam dopiero czwarty.
Jednakże piszę, bo chcę się dowiedzieć, którego z opowiadań dalszy ciąg chcielibyście przeczytać jako pierwszy. W lewym górnym rogu wstawiłam ankietę dla tych, którzy boją się wystawić komentarz z myślą, że ich zje. Ustalmy, że ankieta będzie trwała miesiąc. Po tym czasie wezmę się za pisanie... To od Was zależy, które opowiadanie ruszy jako pierwsze :)

Dziękuje za uwagę :*

poniedziałek, 21 marca 2016

Mój świat - 21; 22 - poprawka

Ehem... sorry za tak wielki błąd... Nawet nie zwróciłam uwagi, że posty są odwrotnie wstawione :(
Chcąc naprawić swoja pomyłkę, wstawiam jeszcze raz dwa ostatnie rozdziały w jednym poście...

OooO


Gdy się ocknąłem, leżałem na łóżku w swoim pokoju. Przechyliłem głowę na bok i zobaczyłem, Marka śpiącego w fotelu. Serca zabiło mi mocnej na myśl, że został, bo się o mnie martwił. Nie pamiętałem jak się znalazłem w łóżku. Pewnie, Mark lub Oscar wrzucili mnie do łóżka. Przymknąłem oczy, czując jak lekko od bólu pulsuje mi głowa. Palcami pomasowałem sobie skronie.
Przed oczyma zaczęły pojawiać się wszystkie wspomnienia.

***
Sześcioletni chłopiec. Długie brąz włosy, smutne, załzawione lodowe oczy. Ubrany w niebieską koszulkę, czarne spodnie dresowe i białe adidasy na rzepy.
Siedział na sofie w salonie i wpatrywał się w drzwi wejściowe.

***
I, znów chłopiec siedzący w tym samym miejscu z tym samym smutnym wzrokiem, patrzący w to samo miejsce. Różnica była tylko w ubiorze.

***

Płaczące dziecko, siedzące na schodach naprzeciwko drzwi.
Chłopiec, czekający na powrót ojca.
- Paniczu – powiedział łagodnie mężczyzna, klękając przed zapłakanym dzieckiem – Pora się wykąpać i spać – starł łzy z policzków sześciolatka.
- Nie, Oscar!- krzyknął chłopczyk – Czekam na tatusia!- wyrwał się starszemu, podbiegając do drzwi. Otworzył je na oścież, wypatrując samochodu – On do mnie przyjedzie!
- Paniczu – podszedł do dziecka i wziął je na ręce.
- Zostaw!- rozkazał chłopiec, wyrywając się z uścisku – Puuuuść- wykrzyczał z całych sił.
Mężczyzna nie odezwał się, idąc na piętro do pokoju dziecka. Przytulił go mocnej, aby nie wyleciał mu z objęć, gdy się szarpał i krzyczał.
- Co tu się dzieję?- z pokoju wyszła pani domu – Zabierz go do pokoju i ucisz – poleciła pracownikowi, nie reagując na płacz swojego syna – Nie mogę pracować – powiedziała chłodno chowając się za drzwiami swojego biura.
Oscar, pokręcił zrezygnowany głową, spoglądając na kupkę nieszczęścia znajdującą się w jego rękach. Wplótł dłonie w potargane włoski dziecka.
- Tak mi przykro, paniczu – zaczął uspokajać malucha, głaszcząc go po głowie.
Dziecko, oplotło swoje krótkie rączki na szyi starszego, a nogami oplótł biodra.
- Moja malutka małpka – szepnął, chłopcu na ucho, po czym ucałował go w skroń.

***

Ten sam chłopiec, zbiegający po schodach.
Jedną rączkę miał zaciśniętą w małą piąstkę, tak mocno jak by trzymał w niej skarb.
- Oscar – krzyknął uśmiechnięty – Oscar – powtórzył, gdy nigdzie nie pojawił się mężczyzna.
Przebiegł przez dużą, jasną jadalnię, w, której stał długi mahoniowy stół, a na około były zastawione krzesła. Wbiegł do kuchni, rozglądając się za mężczyzną. W pomieszczeniu znajdowała się starsza kobieta, która była kucharką odkąt chłopiec pamięta.
- Paniczu?- spojrzała na dziecko z nad garnków – Stało się coś?- zapytała, sięgając po szklankę i sok.
- Nie – odpowiedział szybko, sięgając po podawaną szklankę. Wypił napój jednym duszkiem – Szukam, Oscara – powiedział, oddając naczynie starszej, uśmiechającej kobiecie.
- Jest w ogrodzie – poinformowała chłopca. Pogłaskała go, wracając do gotowania obiadu.
- Dziękuje – rzucił, wybiegając z kuchni.
- Oscar! – zawołał mężczyznę, gdy znalazł się we wskazanym miejscu – Oscar!
Wołany mężczyzna pojawił się po chwili, cały brudny na twarzy od ziemi. Sięgnął po ręcznik, leżący na leżaku.
- Paniczu?- zapytał wystraszony, patrząc na swojego podopiecznego. Wytarł ręce i twarz – Co tam masz?- spojrzał na małą piąstkę.
- Mój ząb, Oscar – odpowiedział dumny chłopiec – Wypadł mi ząb – wyszczerzył ząbki, pokazując brak przedniego.
Mężczyzna zaśmiał się rozczulająco. Wystawił przed siebie rękę, aby chłopiec podszedł do niego.
- Musisz go dziś schować pod poduszkę, paniczu – chłopiec rozłożył swoją dłoń, pokazując malutkiego białego ząbka.
- Myślisz, że odwiedzi mnie wróżka zębuszka?- zapytał, wpatrzony w starszego.
- Oczywiście – odpowiedział pewny siebie. Wstając z klęczek. Złapał chłopca pod pachami i podrzucił kilka razy do góry – Nie zostawi takiego ząbka!
- To ona mi go zabierze?- zapiszczał wystraszony, przykładając piąstkę do klatki piersiowej.
Mężczyzna zaczął się śmiać, gilgotając chłopca, który po chwili również zapomniał o tym, że wróżka zabierze jego ząbka, i zaczął wygłupiać się ze swoim opiekunem.

***

Siedmioletni chłopiec, wybiegający ze szkoły. Ubrany w szkolny mundurek. Biała koszula, zielony krawat w szare paski, czarne spodnie na kant i tego samego koloru marynarka z herbem szkoły na piersi oraz eleganckie obuwie.
- I jak, paniczu?- zapytał, starszy, zabierając od dziecka plecak – To już pierwsza klasa!
- Było spoko, Oscar!- odpowiedział rozentuzjazmowany chłopiec, wskakując na tylne siedzenie samochodu.
- Spoko?- powtórzył mężczyzna, siadając obok, syna swojej pracodawczyni.
- No tak, Oskar!- odparł, spoglądając na opiekuna – Każdy w szkole tak mówi!- wyjaśnił dumny z siebie, że chociaż raz to on wiedział coś, a nie starszy.

***

- Junsu – odezwał się nastolatek do swojego przyjaciela, który spojrzał na niego pytająco – Myślę, że jestem gejem – wyznał przyjacielowi swój największy sekret.
- Hę? Co mówiłeś, bo nie słyszałem – przybliżył się do przyjaciela.
- Nie będę krzyczał!- warknął pod nosem – Jesteśmy na lekcji, idioto – mimo, iż chciał powiedzieć to cicho, usłyszała cała klasa.
- Dokładnie, Seichii – odezwał się nauczyciel – Dziękuje, że wszystkim przypomniałeś gdzie się znajdujemy, gdyż sam nie zwracasz na to uwagi – podszedł do ławki nastolatków, wyciągając rękę.
- Ta, jasne – odpyskował pod nosem, podając nauczycielowi zeszyt.
- Masz jeszcze coś do powiedzenia, Seichii?- zapytał chłodno, rzucając notatnik na blat ławki.
- Ależ, oczywiście, że nie – powiedział obojętnie, przewracając oczami.
- Niezmiernie mnie to cieszy – Ironizował, wracając do biurka – Wracając do lekcji…- nauczyciel wrócił do tematu zajęć.
- Jak ja go kocham!- szepnął, Junsu na ucho.
- Że co?- krzyknął, odwracając się w stronę przyjaciela – Że co, ty?
- Seichii i Kim zostajecie po lekcji!- rozkazał nauczyciel.
- Nie…- zaczął nastolatek.
- Nie interesują mnie twoje wyjaśnienia, Seichii – przerwał uczniowi – Co tym razem?- podniósł kpiąco brew – Babcia w szpitalu czy może dziadek? A może idziesz z psem do weterynarza? Ah, tak. Zapomniałbym. To było tydzień temu. Widzisz, Seichii musisz wymyślać inne kłamstwa, bo w te już nikt nie uwierzy – naruszyciel usiadł za biurkiem, otwierając dziennik -  Chcesz coś dodać?- zapytał, gdy zobaczył otwierające się usta ucznia.
- Naturalnie  – odparł hardo lodowooki – Dziś nie mogę zostać.
- A to niby, dlaczego – nauczyciel udał zaciekawienie, patrząc chłodno na ucznia.
- Widzi pan, to takie osobiste sprawy – nastolatek udał zawstydzenie.
- Czyżby?- zakpił najstarszy, wpisując coś do dziennika.
- Poważnie – uczeń przyłożył dłoń do piersi – Widzi pan, panie Park – chłopak poczerwieniał na twarzy – Idę do lekarza, bo nie staje mi, gdy myślę o pięknych, gołych kobietach – oznajmił wszystkim prawdę.
Jednak nikt mu nie uwierzył, gdyż często sobie żartował z ludzi.
- Zamilcz, Seichii!- wybuchnął nauczyciel – Po prostu się zamknij!- powiedział o tonę ciszej niż wcześniej.
- Czyżby?-pomyślał nastolatek, zdziwił się rumieńcami na polikach nauczyciela. Uciekającym wzrokiem. Patrzył wszędzie tylko nie na niego.

***

- Seichii, dziś przeszedłeś samego siebie!- zdenerwowany nauczyciel, uderzył dłonią w biurko - Nie będziesz mi mówił jak mam prowadzić lekcje.
- To pan zadaje pytania z kosmosu!- odpyskował nastolatek - Jak można zadawać pytania na temat, którego nie przerabialiśmy?! I przerabiać będziemy dopiero na studiach!
- Dosyć, Seichii!- nauczyciel usiadł za biurkiem na krześle, które zaskrzypiało - Zostajesz po lekcji - otworzył dziennik - A teraz wpisuje uwagę.
- Jak jeszcze jest miejsce - burknął pod nosem uczeń.
Po kilku minutach zadzwonił upragniony dzwonek. Wszyscy zerwali się z miejsc, wrzucając książki i zeszyty do plecaków lub toreb. Tylko jeden uczeń nie spieszył się ze spakowaniem swoich rzeczy.
- Pewnie znów sobie tu posiedzę - pomyślał ukarany chłopak.
- Poczekam koło auta - poinformował, Junsu przyjaciela.
Gdy za ostatnią uczennica zamknęły się drzwi. Nauczyciel poszedł do młodszego, stając przed jego ławką. Ten tylko podniósł na niego znudzone spojrzenie, jak by wiedział, co go czeka. I rzeczywiście tak było. Zostawał po lekcjach przynajmniej trzy razy w tygodniu. Dokładnie tyle razy, ile miał ostatni angielski. Zazwyczaj kończy się to długim i nudnym kazaniem. Dziś nauczyciel miał zamiar podejść do rozmowy inaczej.
- Yuki...- zabrał głos po chwili ciszy nauczyciel. Zaskoczony chłopak, spojrzał na starszego marszcząc brwi. Nigdy nie wymówił jego pełnego imienia, a co dopiero zdrobnienie - rozmawiałem z innymi nauczycielami o twoim zachowaniu. I, każdy nauczyciel cię chwali, więc czemu na moich zajęciach zachowujesz się tak a nie inaczej?!- usiadł na ławce w lekkim rozkroku. Brunet wstał z krzesełka, podszedł do starszego, stając przed nim. A dokładnie miedzy nogami mężczyzny. Ten popatrzył na niego zdziwiony, ale nic nie powiedział.
- Bo żaden nauczyciel nie działa mi na nerwy tak jak ty, Han - przeszedł na „ty” z nauczycielem - I nie pytaj o powód, bo go nie znam – odpowiedział, na nie zadane pytanie - Czasami mam ochotę podejść i...- urwał, zdając sobie sprawę, jaka głupotę mógł walnąć.
- Podejść, i?- ciągnął nauczyciel.
- Idealny - pomyślał chłopak, przyglądając się twarzy starszemu. Wzrok zjechał na pełne, koloru maliny usta. Nieświadomie przejechał językiem po swoich wargach, tym samym przybliżając swoje usta do ust nauczyciela. Krótko musnął delikatnie wargi mężczyzny. Zrobił krok w tył, chcąc zobaczyć reakcje starszego, ale nim podniósł wzrok jego usta zostały zmiażdżone w drapieżnym i spragnionym pocałunku. Czując język na swoich wargach, uchylił lekko usta, pozwalając starszemu na dominacje w pocałunku.

***

- Kocham cię, skarbie – wydyszał starszy, oparty na łokciach po bokach głowy kochanka.

***

- Yuki! To nie tak. Porozmawiajmy – nastolatek usłyszał głos Han ‘a. Odwrócił się i zobaczył jak idą w jego stronę. Szybko wstał i zaczął szukać kluczyków po kieszeniach.
- Chyba was pojebało, że będę z wami rozmawiał. – otworzył drzwi. – Nie mamy, o czym. To koniec – Wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon.

***

- Ma-Matko...- nastolatek zaczął się jąkać.- To... To...
- No słucham? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że mam syna pedała - chciał się odezwać, ale podniosła rękę, aby dał jej skończyć - To prawda, tak?- na potwierdzenie kiwnął głową - Idź się spakować, a ja zadzwonię po ojca. Nie wiem, w kogo się wdałeś, ale ja tego tolerować nie będę.
- I gdzie mam iść? Jesteś moją matką...-  chłopak czuł jak zawala się całe jego życie - Ojcem mnie straszysz? Dobre sobie... Teraz sobie o nim przypomniałaś?- zaczął się śmiać - Proszę Cię... Nie wiem czy pamiętasz, ale ON nas zostawił i nie interesował się mną przez jedynaście lat! I co myślisz, że teraz przyleci do ciebie jak na skrzydłach, bo nie możesz sobie poradzić z tym, iż masz syna PE-DA- ŁA.- ostatni wyraz wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Trochę szacunku gówniarzu –wykrzyczała -Nie tak Cię wychowałam!- podeszła do syna i strzeliła w twarz.
- To prawda…- złapał się za bolący policzek. Nie uderzyła mocno, ale bolały świeże siniaki - Nie wychowałaś mnie. Przecież miałaś od tego ludzi..  Czyż nie? Powiedz mi matko, co ty o mnie wiesz? Prócz tego, kiedy się urodziłem…? O ile to Ty mnie urodziłaś!- zaczął krzyczeć na swoją rodzicielkę - No odpowiedz! Kiedy rozmawiałaś ze mną jak matka z synem. Co? No słucham... Nie patrz tak na mnie. Nigdy cię przy mnie nie było. Ciebie ani ojca… Wiesz kto był? Oscar. To do niego biegałem, kiedy działa mi się krzywda. Oscar tulił mnie do snu. Oscar był przy mnie, kiedy wypadł mi pierwszy ząb. Oscar był przy mnie, kiedy szedłem pierwszy raz do szkoły. Oscar był zawsze, kiedy potrzebowałem kogoś bliskiego – chłopak zaczął szlochać jak małe dziecko - No gdzie byłaś? I teraz, kiedy się dowiedziałaś, że jestem gejem obudziło się w tobie matczyne serce… Nie, przecież ty nie masz serca..

***

– Nie będę nikogo budził, by zrobili to za ciebie. Wierze, że sobie poradzisz.
- To jesteś strasznie naiwny – skomentował, kpiąc sobie z ojca..
- Rozumiem, że masz do mnie żal za to, co zrobiłem…- odpowiedział mężczyzna, tak podobny do nastolatka - Ale to nie powód byś mnie tak traktował!
- A, co mam ci wpaść w ramiona – odpyskował, mając go w tym momencie za śmiecia – Wychwalać w niebiosa, jaki to, kurwa, z ciebie wspaniały ojciec?
- Nie przeklinaj!- skarcił syna.
- Nie masz prawa mnie pouczać!
- Oczywiście, że mam – zaooponował – Jestem twoim ojcem!
- Ojcem?- podszedł do niego, patrząc mu prosto w oczy – To gdzie kurwa byłeś przez jedenaście lat, hmm?- zapytał, chcąc się dowiedzieć prawdy po tylu latach - Nie, nie odpowiadaj – wrócił do łóżka, by wyciągnąć ciuchy do spania – Doskonale znam odpowiedź na to pytanie – koszulkę i spodenki położył na łóżko, a torbę walnął obok – Wychowywałeś syna, którego kochasz bardziej ode mnie – ani razu nie spojrzał na niego, by nie wiedzieć jego bólu.

***
- Synu – powiedział niemalże błagalnym głosem.
- Przestań, kurwa, w końcu tak do mnie mówić!- wybuchnął, na co mała dziewczynka zaczęła płakać, jakby ktoś ja uderzył.
Mężczyzna zmrużył niebezpiecznie oczy, zaciskając mocno szczękę, a jego nozdrza wypuszczały powietrze niczym rosły wkurwiony byczek.
- Ten przywilej straciłeś w dniu, gdy mnie zostawiłeś!- dodał, by bardziej go wkurwić i zranić.
- I więcej tego nie zrobię – obiecał, a cała jego złość uleciała z niego jak z balonika – Nie teraz, gdy mam cię z powrotem.
- Podtrzymuje to, co wczoraj powiedziałem – wyminął rudego nastolatka, uderzając go ciut mocniej z barka – Jesteś naiwny skoro myślisz, że otworze przed tobą serce skoro to ty…- tym razem odezwał się pustym głosem – jesteś powodem jego zamknięcia.

***

- Ty tes jesteś moim blatem – odpowiedziała swoim piskliwym, dziecięcym głosem.

***
- To tylko jednorazowe – uśmiech zszedł mężczyźnie z twarzy.
- Daj, chociaż jej szanse – poprosił, wchodząc do salonu. Usiadł naprzeciwko syna, patrząc na nich czule – Ona nie jest winna temu, co się stało.

***
- Zapłacisz za każdą moją łzę!– zagroził, gdy miał pewność, że jego serce na powrót się zamknęło. Uśmiechnął się kpiąco widząc szok na jego twarzy. Nie tego się spodziewał - Zapłacisz za każdy rok, gdy cię przy mnie nie było!- odepchnął jego ręce z twarzy – A największą cenę zapłacisz za to, jaki jestem!- powiedział nienawistnym głosem, patrząc na niego lodowatym wzrokiem. Odwrócił się, zaciskając pięści na torbie. Ichiro wstał bez słowa, i ruszył do wyjścia – I tato?- powiedział głosem pełnym pogardy – I urządzę ci takie same piekło, przez jakie ja przeszedłem.

***


- Gdzie to kurwa jest..- Krzyknął do przyrodniego brata.
- Czego ode mnie chcesz?-zapytał spanikowany- Nic ci nie zabrałem..-wybuchnął płaczem..
- I na chuj płaczesz!?-fuknąłem- Co to jest!?-wyciągnął mu przed patrzałki kartki.
- Moje w-wypracowanie..-wyjąkał i spuścił głowę w dół.
- Masz mnie za idiotę..?-wściekłe się starszy- Co to jest.?-spytał, nie zwracając uwagi na jego płacz.
- Wy-wypracowanie..-wybełkotał.
- Czytaj..- złapał młodszego za kark - Nazwisko. Czytaj nazwisko!-wykrzyczał.
- Jacobsen..-powiedział cicho.
- To dlaczego mówisz, że to twoje. Z tego co wiem masz inne nazwisko. Prawda?!- wystraszony pokiwał głową- Tak więc nie będzie ci to potrzebne..-oświadczył- I nie patrz tak na mnie.
- Ale.. Ale nie możesz..-odpowiedział wściekły- To moje! Pisałem to dwa ..-zamilkł. Wiedząc, że powiedział za dużo.
- No to już jest moje..-zwinął kartki i schował do tylnej kieszeni.
- Nie możesz..-szepnął- Myślę, że to nie..
- Gówno mnie obchodzi co myślisz..-przerwał mu, wychodząc

***

- Dokończ swoją historie..-zagadnął do młodszego. Przyłożył mu lód do twarzy.
- Na czym skończyłem..?-mruknął do siebie- A, już wiem. No i ten chłopak ma bogatego ojca..-kontynuował- I on myśli, że może robić co chce. Mieć co chce..-przymknął  oczka- I raz po treningu zostaliśmy sami w szatni. Tak jakoś dziwnie na mnie spoglądał..-wziął głęboki wdech -I..i próbował mnie pocałować..
- I to wszystko..?-zapytał zszokowany.
- Jasne, że nie..-zaprzeczył szybko- Bo widzisz chodzi o to, że ja go odepchnąłem i powiedziałem, że nie jestem gejem…-spojrzał na starszego, a ten wzruszył ramionami.
- I dlatego się na tobie wyżywa, bo nie oddałeś pocałunku!?-oburzył się.

***

- I ty to nazywasz piekłem?- syknął na maxa wkurwiony – Wiesz, przez co ja musiałem przejść, gdy mnie zostawiłeś?- to akurat pytanie retoryczne – Co wieczór siadałem na schodach i na ciebie czekałem! Co roku uczyłem się pilnie byś był ze mnie dumny i do mnie wrócił! Na każde urodziny nim zdmuchnąłem świeczki moim życzeniem było, aby cię zobaczyć! Zdanie sobie sprawy z tego, że nieważne ile bym na ciebie czekał nie wrócisz! Że nie ważne ile bym się uczył nigdy nie usłyszę, że jesteś ze mnie dumny! I nie ważne ile świeczek zdmuchnę to nie zmieni faktu, że zastąpiłeś mnie kimś innym! To jest kurwa piekło! Zrozumienie, że jestem nikim dla ojca, którego kochałem. To jest kurwa piekło! Że zostawił mnie człowiek, który dał mi życie! To jest kurwa piekło!- starł łzy, które nie wie, kiedy zaczęły spływać po policzkach. Ale był nie jedynym, który płacze. Jego ojciec również się rozkleił.

***

- Yukimura.. Zostaw go!-ledwo usłyszał głos brata.
- Boisz się?!-zadał pytanie retoryczne. Czując pod palcami jak puls przyspieszył. Przybliżyłem usta do jego ucha- Dotknij go jeszcze raz, to pożałujesz. Rozumiesz?!-zagroziłem. Odsunąłem się by spojrzeć w wystraszone oczy- Zadałem pytanie!-wysyczałem. Wystraszony energicznie pokiwał głową, że rozumie- No ja myślę.- uśmiechnięty i zadowolony, poklepałem parę razy mocniej po twarzy przerażonego.

***

- Nie…- szepnął- Ale on nawet nie przeprosił!
- Bo nie dałeś mu szansy!- odparł, broniąc blondyna- Tato, to nie ma sensu!- wstał, otrzepał spodnie z niewidzialnego kurzu- On się nie przejmuje tym co ja czuje! Ważne, że on jest szczęśliwy!- zszedł ze schodów, kierując się do wyjścia.
- Yukimura…- zatrzymał siedemnastolatka ojciec- Uspokój się i porozmawiajmy.
- O czym niby?- zapytał smutno- O tym, że możemy dojść do porozumienia bez bicia, wyzwisk i kłótni? O tym, że zależy mi na przyjaźni z tym chłopakiem? O tym, że wyszła mi na dobre ta przyjaźń! Bo taka jest prawda! Przez ostatnie tygodnie nie byłem zawieszony w prawach ucznia! I kogo to obchodzi?- spojrzał na rudowłosego- Bo na pewno nie mojego kochanego braciszka!-  powiedział ironicznie.

***

- Yuki…- poczuł jak oplata go ręką w pasie- Kocham cię.
- Taa…- westchnął, przytulając go- Ja ciebie też.- ucałował brata w czubek rudych włosów.

***

- Yukimura, co się stało?- spytał ojciec, popijając wino.
- Nic - odpowiedział sucho, wzruszając ramionami.
- To, dlaczego nie jesz?- spojrzał na ojca. Odłożył widelec. Wytarł usta w serwetkę.
- Nie jestem głodny…- rzucił serwetkę na talerz –  Zresztą w sałatce są orzechy.- odpowiedział, sięgając po szklankę z wodą.
- Pamiętam, że lubiłeś orzechy włoskie - odparł, wpychając do ust surowy stek.
- Taa…- westchnął – Zwłaszcza po wstrząsie anafilaktycznym - syknął – Potem je uwielbiałem - rzucił ironią.
- Słucham?- spytał osłupiały, zatrzymując widelec z sałatka, przy ustach.
- No fakt, nie wiesz - powiedział, dolewając wody do szklanki. Jakoś zaschło mu w ustach z nerwów - Nie było cię wtedy. Zresztą, nigdy cię nie było!- zamilkł, udając, że myśli - Byłeś zajęty posuwaniem jakiejś dziwki, gdy lekarze walczyli o życie twojego syna!- krzyknął, wyrzucając z siebie to, co siedziało mu na sercu.

***

- Sam…- westchnął-  Ja naprawdę nie wiem.
- Yuki…- zaczął cicho - Mi też na nas zależy - ukucnął, trzymając się siedzenia - Nie uciekaj od tego. Ode mnie - spuścił wzrok na swoje ręce.
- Ja…- starszy wziął głęboki wdech. Pochylił się i położył dłoń na policzku blondyna- Nie uciekam od ciebie. Od nas - przejechał kciukiem po jego ciepłych i miękkich ustach- Nie chce cię ranić - patrzyli sobie w oczy - Pocałuj mnie…- Uśmiechnął się do Samuela.

***

- Ciebie? Yuki, nie bądź głupi. Oboje wiemy, że każdy się za tobą ogląda, nawet heterycy…
- Ta- tak wiem.- przerwał barmanowi- Je-jestem chu-chujem, aro-arogancki, cy-cyniczny…- wymieniał po kolei- Coś pominąłem?
- Coś by się znalazło, ale nie będę cię dobijał.
- Yhym…- wymamrotał na pół-śpiąco.

***

Zerwałem się z łóżka. Troszkę zakręciło mi się w głowię i musiałem podeprzeć się o biurko i poczekać, aż zawroty miną. Spojrzałem na zegarek, który stał na szafce nocnej koło łóżka 21: 30, czyli jeszcze nie śpią.
- Mark!- podszedłem do mężczyzny, szturchając go, aby się obudził – No wstawaj!- popędziłem go, gdy zobaczyłem jak otwiera oczy.
- Nic ci nie jest? – zapytał zachrypnięty głosem – Coś się stało?- ruszyłem w stronę drzwi nie odpowiadając lekarzowi -  Yuki?
- Zaraz się stanie!- krzyknąłem, zbiegając na dół – Oscar!- przystanąłem w holu, czekając jak pojawi się pracownik – Oscar, masz dziesięć sekund, aby się tu pojawić!
- Paniczu?- Oscar, stanął w holu.
Nie wiele myśląc, poszedłem do niego i strzeliłem go w twarz. W ostatniej chwili rozłożyłem dłoń i dostał z liścia.
Byłem tak na niego wkurwiony, że nie wytrzymały mi nerwy. Ukrywał całą, caluśką prawdę. A ja mu ufałem i wierzyłem we wszystko.
Niespodziewający się uderzenie, lekko się zachwiał. Głowa odleciała mu na bok. Przyłożył dłoń do policzka i podniósł na mnie smutne, rozczarowane spojrzenie.
- Nie patrz tak na mnie – warknąłem, szturchając go w bark – Jesteś chujem, Oscar!- poczułem jak pod powiekami zbierają mi się łzy – Po matce mogłem się wszystkiego spodziewać, ale ty?!
- Nie rozumie, paniczu – odpowiedział oszołomiony.
-  Przypomniałeś sobie wszystko, prawda?- wtrącił się, Mark.
Oscar, szeroko otworzył oczy.
- Już wiesz, o co chodzi?- zapytałem, nie zwracając uwagi na, Marka. Starłem zbłąkaną łzę z policzka, stając krok przed lokajem – Cały ten czas, od kiedy się obudziłem… Oscar, byłeś jedyną osobą, której ufałem bezgranicznie… Wierzyłem… Od dziecka byłeś dla mnie najważniejszy… A ty, nie potrafiłeś mi powiedzieć, jebanej prawdy – Oscar, przymknął oczy, a spod powiek zaczęły wypływać mu łzy – Ukrywałeś wszystko przede mną! Kurwa!
- Paniczu… Ja nie mogłem – wyznał łamliwym głosem – Panicza matka mi zabroniła.
- Nie wierze, Oscar – szepnąłem – Zawsze mogłem na ciebie liczyć!- powiedziałem zawiedziony.
- Paniczu…
- Zamknij się, Oscar!- rozkazałem chłodno – Po prostu się zamknij! Nie chcę cię słuchać!
- Yuki, wszystko będzie dobrze – pocieszał mnie, Mark.
- Aaa!- wrzasnąłem z całych sił. Ukryłem twarz w dłoniach – Nic nie będzie dobrze – zaszlochałem – Nic nie będzie dobrze, kurwa!
Lekarz do mnie podszedł i schował w swoich ramionach.
Nie chciałem go odepchnąć, ale to było silniejsze ode mnie. Przez to wszystko pogubiłem się we własnych uczuciach.
- Co to za wrzaski?- na schodach pojawiła się moja matka.
- To wszystko przez ciebie!- oskarżyłem ją o cały ból, jaki teraz czułem – Wszystko przez to, że jesteś pieprzoną egoistką!
- Uważaj na słowa, gówniarzu – upomniała mnie – Jestem twoją matką, a nie koleżanką!
- Matką?- zaśmiałem się, płacząc – Ty nie masz zielonego pojęcia jak być matką!
- Ależ, oczywiście, że mam!- broniła się, schodząc.
- Tak? Ciekawe skąd?- podniosłem kpiąco brew – To w szpitalu was uczą jak być rodzicem?- zakpiłem z rodzicielki.
- Wychowałam ciebie, więc wiem jak być matką – odpowiedziała, posyłając, Oscarowi zawiłe spojrzenie.
- Nie rozśmieszaj mnie – odparłem złośliwie, patrząc na nią zimno – Z tego, co wiem to, Oscar mnie wychował.
- Powiedziałeś mu?- zwróciła się do lokaja – Odpowiadaj jak zadaje pytania – rozkazała, gdy, Oscar się nie odezwał.
Byłem rozdarty. Nie wiedziałem czy mam go bronić czy dalej się na niego złościć.
- Nie, nic nie powiedział – Mark, odpowiedział za, Oscara – Yuki, sobie wszystko przypomniał – wyjaśnił, gdy ta spojrzała na niego pytająco.
Zajebała takiego karpia, że miałem ochotę się z niej śmiać. Ale, że nie było mi do śmiechu, to tylko uśmiechnąłem się gorzko.
- Na-Naprawdę?- wyjąkała zakłopotana, patrząc to na mnie to na, Oscara i na lekarza.
Pewnie myślała, że robimy ją w chuja.
Ale nie moja najdroższa, kochana mamusiu.
- Nie, no coś ty! Żartujemy sobie – ironizowałem. Na jej twarzy znów zagościł spokój, ale tylko na chwile – Oczywiście, że mówimy poważnie!
- To dobrze!- ucieszyła się, chuj wie, z czego.
- Dobrze? Co ty pierdolisz? Jakie, kurwa dobrze?
- Już powiedziałam, że masz się tak do mnie odzywać! Jestem twoją matką, smarkaczu.
- Z tego, co pamiętam to mnie wyrzuciłaś z domu!- przypomniałem – Więc jaką to czyni z ciebie matkę?
- Potrzebowałam się oswoić z tym, że mój syn lubił mężczyzn – próbowała usprawiedliwić swoją wcześniejszą decyzje.
- Lubił?- powtórzyłem oburzony – Oh, nie moja droga, kochana mamusiu – sarknąłem – Przez twoje manipulacje, kocham teraz dwóch facetów!
Lekarz wciągną głośno powietrze, Oscar posłał mi skruszone spojrzenie, a matka popatrzyła na mnie jak na jakiegoś robaka, krzywiąc się - Nie rób takiej miny!- kontynuowałem – Myślałaś, że jak straciłem pamięć to myślałaś, że będę wolał kobiety?- zamilkłem czekając na odpowiedź – To cię muszę rozczarować najdroższa matko. Nic się nie zmieniło, nawet jak straciłem pamięć – tym razem nie zamierzałem ukrywać prawdy o swojej orientacji.
To właśnie przez ten sekret, moje idealne, bogate życie zamieniło się w piekło.

OooO

Wybiegłem z domu. Po drodze drapnąłem jeszcze kluczyki, które wisiały koło drzwi wyjściowych. Nie wiedziałem dokładnie, od jakiego są samochodu. Przekonałem się dopiero naciskając guziczek od alarmu. Gdy mrugnęły światła zauważyłem szukane auto. Byłem tak wkurwiony, że nie czułem strachu odpalając silnik. Nawet ryk bestii nie poskromił mojej złości. Chciałem jak najszybciej uciec od matki, Oscara i…
- Aaaa! - walnąłem kilka razy pięściami o kierownice.
Brama od posesji była już otwarta. Ochroniarz, który ją otworzył był zdziwiony, widząc mnie za kółkiem.
Nawet nie myślałem gdzie jadę. Po prostu jechałem. Jakie to było proste. Do nie dawna nie wiedziałem czy umie prowadzić, a teraz? Byłem pewny, że złamałem kilka przepisów drogowych. Mogę być również pewny, że za kilka dni otrzymam ładne zdjęcia. Oraz  mandaty na pokaźna kwote, które spłaci moja kochana mamuśka, kurwa.
Zjechałem na pobocze, gdy zdałem sobie sprawę, że jestem na obrzeżach miasta. Wysiadłem z auta, siadając pod drzewem, które stało na skraju drogi.
Jak oni mogli mi to zrobić?
Moja matka, od zawsze myślała tylko o sobie. Nie wiedziałem, co chciała osiągnąć tym, że będzie udawać kochaną mamusie.
Owszem, na początku tak było. Martwiła się o mnie, dbała, odwiedzała jak byłem w szpitalu. Jednak jak wróciłem do domu, było jak za dawnych lat. Rzadko była w domu. Nie rozmawiała ze mną, jak by mnie nie było.
Więc, po co to wszystko?
A reszta? Dlaczego oni mi nie powiedzieli? Na przykład, ojciec? Przecież też wiedział jak ostatnio potraktowała mnie matka.
Powinien coś powiedzieć skoro jestem jego synem.
Poprawka… Byłem jego synem.
Jaki ja jestem żałosny. Zapatrzony w siebie dupek.
Siedzę tu i użalam się nad sobą. A ja sam nie lepiej zachowałem się przed wypadkiem, prawda?
Pokłóciłem się z matką, chociaż tu muszę się nie zgodzić, to ona mnie wyjebała z domu i się mnie wyrzekła.
Ale nadal na ciebie łożyła kasę – usłyszałem głosik w głowie.
Z ojcem. Tu też nie była całkowicie moja wina, prawda? Powiedziałem tylko prawdę. A, że w praniu wyszło, że miał inne tajemnice to jego wina.
Z Samuelem. Ale to on wybrał swoich przyjaciół. To on bał się powiedzieć, kim jest, a nie ja. Ja tylko nie chciałem żyć w ukryciu.
No i rudy. Sam się na mnie obraził, bo co? Obraziłem jego matkę. Pff… Też mi coś! Ja się tylko broniłem.
Jak zwykle zwalasz winę na innych – znów ten głosik – Przyznaj, że to twoja wina. Jesteś tak zapatrzony w siebie, że nie widzisz uczuć innych. Nie widzisz jak ranisz ich swoim samolubnym zachowaniem.
Nawet teraz myślę tylko o sobie. Od kiedy wyszedłem ze szpitala nie zadzwoniłem ani razu do ojca, brata czy kuzyna. A oczekiwałem, że oni mnie będą odwiedzać.
Raniłem wszystkich na około. Nie patrząc na to czy cierpią. Ważne, że mój jad wydostawał się z mojego organizmu. Im bardziej ja cierpiałem tym bardziej raniłem.
Może będzie lepiej, jeśli wyjadę. Nie będzie miał ich, kto ranić i nie będą cierpieć?
Oczywiście, że będzie im lepiej – co to za głosik? – Bez ciebie będą szczęśliwsi!
Szybko wstałem, udając się do samochodu.
Jeżeli mnie pamięć nie myli to tam znajduje się telefon. Jak w każdym innym samochodzie. W kontaktach znalazłem numer do lin lotniczych i czekałem na połączenie.
- Dzień dobry…- odebrała kobieta – linie lotnicze  Delta Air Lines. W czym mogę pomóc?
- Chciałbym – pominąłem powitanie -  zabukować bilet do…- no właśnie, gdzie?
- Do?- i gdzie ten jebany głosik, gdy jest potrzebny?
- A jaki jest najbliższy lot?- zapytałem.
- Proszę chwilę poczekać – poprosiła – zaraz sprawdzę – słyszałem stukanie w klawiaturę. A ja sam uderzałem palcami o nogę, wybijając nieznany mi rytm – Cóż… – odezwała się po chwili.
- Jestem, jestem – zapewniłem kobietę, która nie była pewna czy nadal czekam.
- Najbliższy lot jest do Seattle. Samolot odlatuje za trzy godziny – spojrzałem na zegarek. Jest dwudziesta trzecia – Jest tylko jedno miejsce – dodała.
- Proszę zabukować – warknąłem rozkazująco.
- Muszę pana poinformować, że jest to miejsce w pierwszej klasie.
- Nie widzę różnicy – wzruszyłem ramionami – Na nazwisko, Seiichi. Zapłacę przy odbiorze biletu.
- Dziękujemy za wybra…
- Tak, jasne – przerwałem kobiecie, rozłączając się.
Zostało mi tylko jedno.
Napisać do, Oscara, aby przywiózł mi na lotnisko potrzebne rzeczy. Mam nadzieje, że tym razem mnie nie zawiedzie.
Tak. Pora zacząć wszystko od początku.

OooO

Czekałem na Oscara nie daleko lotniska. Modliłem się tylko, aby nikomu się nie wygadał. W sumie sam nic nie wiedział. W widomości napisałem, by wziął moje dokumenty i spakował dwa komplety ubrań. Po drodze na lotnisko, zahaczyłem o bankomat wybrać kasę. Nie było tego wiele, bo koło dwóch tysięcy, ale na jeden dzień starczy. Później podjadę do innego miasta, by wybrać kasę. Nie mogłem płacić kartą, aby mnie nie znaleźli. Przynajmniej nie za szybko.
O, ile będą szukać.
Podniosłem wzrok, gdy usłyszałem pukanie w szybę. No! Oscar jest sam. Grzeczny chłopiec.
- Masz wszystko?- zapytałem starszego, wysiadając z samochodu.
- Oczywiście, paniczu – podał mi torbę – Tylko nie rozumie, po co ci to wszytko, paniczu?
- Nie bądź idiotą, Oscar – syknąłem, wyrywając mu z ręki moje dokumenty – Rozejrzyj się! Gdzie jesteśmy?
Oscar natomiast wykonał polecenie. A jego zielone oczy zrobiły się duże, gdy zrozumiał, gdzie się znajdujemy.
- To nie jest dobre wyjście, paniczu – odezwał się, patrząc na mnie smutno.
- Nie pouczaj mnie!- krzyknąłem, wpychając kluczyki od samochodu w dłonie starszego – Jesteś ostatnią osobą, która powinna mnie pouczać!
- Przepraszam, paniczu – odparł ze skruchą – Przepraszam…
- I co?- przerwałem mężczyźnie – Czujesz się lepiej, przepraszając?- rzuciłem torbą o samochód – Bo ja nie, Oscar!- kapnąłem kilka razy w koło. Musiałem wyżyć się, na czym, aby to, Oscar nie dostał.
- Nie, paniczu – szepnął – Wiem, że nigdy mi, paniczu, nie wybaczysz tego, co zrobiłem. Ale paniczu…- westchną – Ukrywałem to wszystko z myślą o tobie – odwrócił się, stając do mnie tyłem – Co byś zrobił, gdybym powiedział ci prawdę?- zapytał smutno.
No właśnie. Co byś zrobił?- zawtórował mu głosik.
- Gdybym powiedział ci, że twoi rodzice się nienawidzą? Że Twoja matka obwinia cię za odejście męża, paniczu? Że twoja matka się ciebie wyrzekła i wyrzuciła tylko, dlatego, że jesteś gejem, paniczu?- Oscar, wyrzucał z siebie pytania jak karabin maszynowy, nie czekając na moje odpowiedzi – Jest cała masa podobnych pytań, paniczu – spojrzał na mnie – A odpowiedź jest tylko jedna, prawda?
Nawet nie wiem, kiedy zacząłem płakać.
Miał racje. Po mimo tego, że straciłem pamięć, mój charakter nie zmienił się. Nadal jestem zakochany w sobie. Nadal nie widziałem nikogo po za sobą. Nie interesowały mnie uczucia innych.
Byłem najważniejszy.
Ja!
Ja!
Ja!
- Zostałbyś sam, paniczu – odpowiedział na swoje pytanie.
I taka była prawda.
- A teraz nie jestem sam, Oscar?- zapytałem cicho.
Już nie byłem zły na niego tak jak wcześniej.
- Będziesz sam z własnego wyboru, paniczu…
- Nie pierdol, Oscar!- no winny zwalać na mnie nie będzie – Przez to, że mnie okłamałeś…
- Nie okłamałem cię, paniczu…- zrobił krok w moją stronę.
- …Przez to, że mnie oszukiwałeś…
- …Nie oszukałem cię, paniczu…- drugi krok.
- Ukrywałeś wszystko, Oscar!- pchnąłem starszego. Jak na mnie za lekko – Nawet nie wiesz jak się czułem, kiedy poczułem coś do innego mężczyzny!- wyjawiłem swoje obawy, skrzywiłem się lekko – Teraz już wiem skąd wiedziałeś o tym, że poczułem coś do mojego lekarza i skąd wiedziałeś, dlaczego irytowało mnie zachowanie tej pożal się Boże fizjoterapeutki!
- Co by to zmieniło, gdybym ci powiedział, paniczu?- odparł sucho, udając, że nie boli go moje zachowanie.
- Nie wytrzymam, kurwa!- zacząłem tak głośno krzyczeć, że ludzie mijający nas, patrzyli w naszą stronę – Mogłeś mi, chociaż powiedzieć, że czułem coś…- urwałem w pół zdania, zdając sobie sprawę, że on nie wiedział nic o moich uczuciach do Samuela.
- Nic nie wiedziałem o twoim życiu, paniczu, od, kiedy zamieszkałeś z ojcem.
- Tak wiem, Oscar – powiedziałem przepraszająco.
Oparłem się o bok samochodu.
I to następny powód, aby wyjechać.
Zraniłem następną osobę przez to, że nie przemyślałem jak na mądrego człowieka przystało.
Fakt. Ukrył prawdę. Ale ja bardziej obwiniałem go o to, że nie powiedział mi o Samie.
Obwiniłem go o to, że czuje coś do dwóch osób. Do jednej trochę mniej, a do drugiej trochę więcej.
I gdybym poczekał, aż wszystkie utracone wspomnienia wrócą, to nie zraniłbym, Oscara.
Nie oskarżałbym o to, że to wszystko jego wina.
Mogłem z nim porozmawiać na spokojnie tak jak teraz, a nie atakować.
- Wracajmy do domu, paniczu – poprosił, sięgając po moją torbę.
- Nie mogę, Oscar – spojrzałem na niego potulnie – Muszę wyjechać na jakiś czas. Przemyśleć wszystko – wyznałem szczerze jak dawniej – Tu nie ma dla mnie miejsca.
- Bredzisz głupoty, paniczu – skarcił mnie – Cała twoja rodzina czekała na to, aż się obudzisz, paniczu – stanął krok przede mną – Nie możesz ich znów zostawić.
- Oczywiście, że czekali. W końcu każdego dnia mnie odwiedzali, od, kiedy się obudziłem.
- Nie potrzebny ten sarkazm, paniczu.
Podniosłem rozbawiony brew. Nawet nie pamiętam, kiedy jednego dnia beształ mnie jak małe dziecko.
- Spoko – wzruszyłem ramionami – Potrzebuje pobyć sam, Oscar – wróciłem do wcześniejszego tematu.
- Sam?- powtórzył – Nie tego dla ciebie chciałem, paniczu.
- Oh, wiem – wtuliłem się w starszego, chowając twarz w zagłębieniu szyi – Przepraszam, Oscar – mężczyzna objął mnie mocniej.
- Ja też przepraszam, paniczu – ucałował mnie w skroń – Nigdy nie chciałem dla ciebie źle.
- Nie mów nic nikomu – poprosiłem.
- A co z twoim chłop…- odchrząknął – z lekarzem?- odsunąłem się na wyciągnięcie ramion – Co mam mu powiedzieć, kiedy o ciebie zapyta, paniczu?
- Prawdę, Oscar – uśmiechnąłem się cynicznie – Że nie wiesz gdzie jestem.
- Czyli nie powiesz mi gdzie lecisz?- bardziej stwierdził niż zapytał.
- Muszę iść, Oscar – zmieniłem temat.
Chciałem mu powiedzieć. Jednak nie mogłem. Nie, dlatego, że mu nie ufałem. Bo ufałem. To było dla jego dobra.
- Odprowadzę cię, paniczu – powiedział zrezygnowany, sięgając kolejny raz po torbę.
- Do lotniska, Oscar – ostrzegłem go, bo wiedziałem, co chodzi mu po głowie.
Nie ze mną te numery. Zwłaszcza teraz!
- Niech będzie, paniczu – przytaknął słabo.
Przed lotniskiem oddał mi mój bagaż. Po krótkim pożegnaniu poszedłem po bilet. A później czekałem na odprawę.

Sayonara!

OooO

To była chyba najgłupsza rzecz, jaką w życiu zrobiłem. Nawet prowadzenie po pijaku przy tym było mądrym posunięciem.
No, bo jak ja? Dziedzic. Człowiek o ważnym nazwisku. Bogaty nastolatek mieszka w jakimś tanim motelu? Chodzi do tanich knajp, aby coś zjeść? I brudzi sobie ręce sprzątaniem?
Świat się kończy!
Przez pierwsze dni było jak w raju. Pięciogwiazdkowy hotel, którego nazwy nie pamiętam. Posiłki szykowane przez najlepszych kucharzy, podawane do pokoju. No, raczej do apartamentu, którego nie powstydziłby się sam prezydent. W sumie nie wiem, po, co go wynająłem.
Chociaż wiem!
Żeby matka troszkę zbiedniała.
Cóż nawet nie wiem czy coś odczuje.
Gdy po tygodniu pojechałem wybrać kasę, bankomat nie chciał wypluć mi ani centa. No dobra… Dziesięć dolców. Bo wszyscy wiemy, że metalem to on nie pluje.
Na początku myślałem, że ludzie rzucili się na biedną maszynę i ją ojebali. Ale jak poszedłem do innego bankomatu, ten również nie chciał nic wypluć!
- No, co jest, kurwa! – walnąłem pięścią w guziczki – Oddaj, chuju, chociaż kartę!- krzyknąłem do… Tak do bankomatu, bo nie chciał mi oddać mojej własności – No!- wziąłem tą, zjebaną, kartę.
Chowając ją do portfela, zobaczyłem wizytówkę do matki radcy finansowego. On, jebany, musi coś wiedzieć.
Pogrzebałem chwile w kieszeni szukając jakiegoś metalu, aby nakarmić, tak zwaną budkę telefoniczną.
Ha! Mam!
Wrzuciłem drobniaki do tego ustrojstwa. Wykręciłem numer i czekałem, aż odbierze telefon.
Jeden sygnał… Odbieraj, kurwa!
Drugi sygnał… Wsadzę ci ten, jebany, telefon w dupę jeśli zaraz nie odbierzesz, chuju!
Trzeci sygnał… On każe mnie czekać? Coś mu się pierdoli w tej główce!
Czwar…
- Michael Nortov…- tak, tak wiem – W czym mogę pomóc?
-  Seiichi. Yukimura Seiichi z tej strony – przedstawiłem się grzecznie, pomijając powitanie.
- Pan Seiichi?- zapytał zdziwiony – Coś się stało?
Pff… Jasne, że się stało!
- Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego nie mogę wybrać pieniędzy?- jak na mnie dość grzecznie.
- Cóż…- zaczął niepewnie.
- Nie mam całego dnia!- jakiś koleś się na mnie dziwnie popatrzył – Na, chuj się gapisz?- zapytałem nieznajomego – Mam coś, kurwa, na twarzy? Nie? To spierdalaj!- no na kimś muszę się wyżyć – Więc?- wróciłem do rozmowy z mężczyzną, kiedy obcy sobie poszedł.
Raczej uciekł, mięczak!
- Pana matka zablokowała wszystkie, pana karty – powiedział drżący głosem.
- Że co zrobiła?- krzyknąłem na nic winnego człowieka – Odblokuj je!- rozkazałem.
- Bardzo mi przykro, ale nie mam takiego prawa – wróciła mu pewność siebie w głosie.
- No to zajebiście – powiedziałem raczej do siebie niż do niego – Jestem w czarnej dupie!
- Bardzo mi przykro, ale nie mogę panu pomóc – ta, jasne.
- Nie mogę pomóc – przedrzeźniałem starszego. Wiem, wiem zachowuje się jak pięciolatek – Patafian!- obraziłem gościa, nim rzuciłem słuchawką.

OooO

I tak skończyłem w jakimś zapyziałym budynku. Inaczej nazywanym Motelem.
Pokój jest mały, śmierdzący, a czystość… No cóż… Nie będę się wypowiadał. Sama obsługa pozostawia wiele do życzenia. Ale czego można się spodziewać w takich miejscach? Grunt to gdzie mam mieszkać.. Taa… Jasne. Lepsze to niż ulica.
Siedzę sobie właśnie na podłodze… Tak na podłodze, bo wydaje się czyściejsza niż prześcieradło i materac. Zastanawiam się, co mam właściwie zrobić. Bez kasy długo nie pociągnę. Co najwyżej jeszcze dwa lub trzy dni. Nawet nie mam kasy na bilet, i nie mam jak wrócić do…
No właśnie, do kogo?
To myślenie mnie wykończy!
W życiu tyle nie myślałem, co przez ostatnią dobę. Pomijając, że spałem i za nim matka zablokowała mi kasę to ją wydawałem.
Jak zwykle nie myślałeś o nikim jak o sobie – powiedział głosik – Jakie to samolubne!
Muszę zapalić!
Sięgnąłem po fajki, które leżały obok mnie tak samo jak wódka. Zamierzałem się upić w sztok. Zapomnieć o wszystkim i o wszystkich. Chciałem być sam. Bez żadnych problemów i rozterek.
Tak bardzo zapragnąłem być teraz dzieckiem. Nie przejmować się niczym. Nie martwić się przyszłością. Żyć beztrosko.
Tak bardzo chce, aby był tu, Oscar.
 Mój, Oscar.
On wiedziałby, co robić. Doradziłby mi. Przytulił i powiedział, że zawsze będzie przy mnie i nigdy nie zostawi.
Wiecie, co jest dziwne?
Że przez cały ten czas nie myślałem o matce, o ojcu czy o Marku.
Cały czas po głowie chodził Mi, Oscar.
Tęskniłem za nim jak za nikim innym.
A, przecież kochałem lekarza.
Prawda?
Zaciągnąłem się mocno fajką, że przez chwile myślałem, że wypluje płuca. Zacząłem kaszleć jak stary gruźlik. Zrobiłem spory łyk wódki. Oczy mi prawie wyskoczyły z orbit, gdy alkohol zaczął piec mnie w przełyku.
Jak ludzie mogą to pić? Gorszego trunku nie piłem! Poprawka, nie piłem tak taniego!
Wyszedłem z pokoju, trzaskając drzwiami. Na podwórku wyrzuciłem kiepa, gdzieś za siebie.I udałem się do recepcji.
Za ladą stał jakiś łysy, gruby i obleśny dziad! Zaczął się ślinić na mój widok.
A fu…!
Skrzywiłem się widząc jak na mnie patrzy.
- W czym mogę pomóc, słodziutki?- uśmiechnął się lubieżnie, pokazując przy tym swoje żółte, krzywe zęby.
- Macie tu może jakiś telefon – stanąłem metr od lady, by nie czuć jego smrodu.
- Dla ciebie?- posłałem mu zimne spojrzenie, ale nie przejął się tym za bardzo – Oczywiście, że mamy – I wyciągnął urządzenie spod lady – Dziewczyna?
- Może – uciąłem, wyrywając mu telefon z ręki – Zaraz wracam.
Nie, nie wyszedłem. Kabel był tak długi, że spokojnie mógłbym nim się owinąć i wyglądać jak mumia. Usiadałem jak najdalej od tego typa, aby nie słyszał mojej rozmowy.
Wykręciłem numer i czekałem.
Tym razem nie liczyłem sygnałów. Wiedziałem, że może potrwać za nim odbierze telefon. Klapnąłem sobie pod ścianą, opierając się plecami o ścianę. Odchyliłem głowę i spokojnie czekałem. Przy czym próbowałem ignorować to jak ten staruch wypala we mnie dziurę swoim wzrokiem.
- Słucham – usłyszałem męski głos w słuchawce.
Serce zaczęło mi walić.
- Hej – powiedziałem cicho – Co tam?
- Paniczu?- zapytał wystraszony - Wszystko dobrze?-
- Cześć Oscar – westchnąłem, przymykając oczy. Wyobraziłem sobie, że siedzi tuż obok mnie – Tak sobie, Oscar – powiedziałem półprawdę.
Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że matka odcięła mnie od kasy, i mieszkam w jakimś zasyfiałym motelu.
- To wracaj, paniczu – nie wiem czy dobrze słyszałem tęsknotę w jego głosie.
I ja sam za nim tęskniłem. I tak samo wiem, że on też wie.
- Przykro mi, ale jest to nie możliwe – oparłem czoło na kolanie.
Oh, nigdy nie czułem się tak bezradny. Nawet w dniu, gdy dowiedziałem się, że straciłem pamięć.
- Nie wygłupiaj się, paniczu – odparł – Już wystarczy!
- Oscar, bo chodzi o to, że…
- Nie przemyślałeś jeszcze wszystkiego, paniczu?- dokończył z bólem w głosie.
- Właściwe to…
- Tu też możesz wszystko poukładać, paniczu – znów nie dał mi skończyć – Doktor Sloan ostatnio dużo rozmawiał z twoją matką, paniczu – poinformował mnie – I…- przerwał w pół zdania.
Słyszałem jak bierze kilka uspakajających wdechów.
Płakał?
On nie może płakać!
To ja płacze w tym związku! On ma być twardy. Ma mnie pocieszać, kiedy tego potrzebuję!
A to jest ten moment!
- Oscar…- pisnąłem płaczliwie.
Dlaczego boli mnie… Serce…
- Twoja matka zgodziła się na twój związek z lekarzem, paniczu – dokończył nieszczęśliwie.
…Kiedy wiem, że on cierpi?
- To nie możliwe – szepnąłem do siebie, ale Oscar to usłyszał.
- Przecież tego chciałeś, paniczu – odparł, nie rozumiejąc mojego myślenia.
- Nie, Oscar – zaprzeczyłem natychmiast – Nic nie rozumiesz – nigdy nie byłem tak wstrząśnięty jak teraz.
- To wróć i mi wyjaśnij, paniczu.
- Nie mam kasy na bilet – powiedziałem szybko, ale tak by zrozumiał.
- Gdzie jesteś, paniczu?
- W Seattle – odpowiedziałem, bez zastanowienia. Nie musiałem myśleć, bo chciałem wrócić.
 - Poczekaj chwile, paniczu – poprosił.
Usłyszałem jak kładzie telefon.
To było nie możliwe. To nie może być prawda!
Oh, jaki ja byłem ślepy!
- Zarezerwowałem bilet…- odezwał się – lot masz za dwie godziny. Zdążysz, paniczu?- zapytał z wyzwaniem.
- Oczywiście – prychnąłem niczym zła kotka – Będziesz na lotnisku, prawda?
- Jak najbardziej – słysząc jego radość w głosie, aż mi się lepiej na serduchu zrobiło – Idź się szykować, paniczu – poganiał mnie wesoły.
- Spoko – wstałem z podłogi – I, Oscar?
- Tak, paniczu?- ruszyłem w stronę tego oblechy.
- Tęsknie – przyznałem się bez bicia.
- Ja też – usłyszałem nim się rozłączyłem.
Rzuciłem telefon na ladę i pobiegłem do pokoju. Musiałem się ogarnąć spakować i zdążyć na lotnisko.

WRACAM DO DOMU!!!
Nigdy nie byłem szczęśliwszy!

OooO

Doszedłem do wniosku, że nie lubię latać samolotem. Zwłaszcza biznes klasą. Jak w ogóle, Oscar mógł mi zarezerwować bilet w niższej klasie? Odpowiedź była prosta.
Bilet kupił za swoje pieniądze.
Moją radość powrotu do domu, zakłócił jakiś bachor siedzący obok mnie z matką. Natomiast po drugiej stronie siedziała jakaś staruszka, która sobie pochrapywała z drutami w ręku.
Jak ja nie cierpię dzieci!
A zwłaszcza tego małego smarka. Na oko miał jakieś pięć i ni chuja nie słuchał się swojej matki. Wiercił się na siedzeniu i wykłócał się o jakieś tanie słodycze. Dokładnie nie wiem jakie. Co jakiś czas, gówniarz ocierał się o mnie, wtedy ja, niby niechcący odpychałem go mocniej łokciem. Szczyl patrzył na mnie wrogo, ale tylko parskałem rozbawiony. Dobrze, że ta staruszka sobie odpłynęła. Nie muszę słyszeć jej trajkotania.
- Kiedy ja byłam młoda... Albo – Ta dzisiejsza młodzież…
I tak zanudzała mi dopóki się jej nie przysnęło.
Tak marudziła, że to ja powinienem przysnąć, a nie ona, prawda?
Za to niektórzy patrzyli w moją stronę i dziwili się, że ktoś tak dobrze i drogo ubrany nie pomylił klas. Co nie jest dziwne, bo mam na sobie marynarkę od Armaniego. Dziewczyny uśmiechały się głupkowato i posyłały mi flirtujące spojrzenia, na, które odpowiadałem. Wyśmiewałem je w duchu, gdy czerwone odwracały się szybko i mówiły coś do siebie na ucho.
Jakież byłyby rozczarowane, gdyby wiedziały, że nie kręcą mnie kobiety. Już widzę ich wykrzywione z obrzydzenia twarze i pogardliwe spojrzenia, gdy mówię im, że jestem gejem.
- Proszę zapiąć pasy. Zaraz lądujemy – głos stewardesy rozniósł się po samolocie – Dziękujemy za wybranie naszych lin lotniczych – ta, jasne jakbym miał wybór.
Po tym jak opuściłem samolot, szybko kierowałem się do wyjścia. Co z tego, że potrącałem przy tym jakiś ludzi?  Powinni uważać! Klęli pod nosem, ale nie zwracałem na to uwagi. Mój cel był jeden!
Mój wzrok wyszukiwał go w tłumie ludzi. Rozglądałem się, tracąc swój zapał z, każdą sekundą, bo nie mogłem go znaleźć.
Zrezygnowany i smutny zwolniłem kroku, gdy go zauważyłem. Stał i czekał.
Na mnie!
Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. W żołądku czułem jak latają mi motylki. A usta uśmiechnęły mi się, gdy tylko zobaczyłem jak patrzy na mnie i sam się uśmiecha.
Nie panowałem nad tym, co się ze mną działo.
Zacząłem biec w jego stronę. Nie zwalniając przy tym, nawet wtedy, gdy byłem już blisko. Wręcz przeciwnie. Przyśpieszyłem by wskoczyć mu na ręce. I tak też uczyniłem. Niespodziewający się, Oscar zachwiał się. Jednak po chwili ogarnął się i złapał mnie za…
Pośladki!
- Paniczu…- nie krył swojego szoku, co można było zobaczyć po szeroko otwartych oczach – co się…- nie dałem mu skończyć bo wpiłem mu się w usta.
Nie odpowiedział od razu na pocałunek.
Wepchnąłem swój język do jego ust. Nie zwracając uwagi na to czy odpowie.
Najważniejsze było to, że jest koło mnie. Że trzyma mnie w swoich objęciach. Co z tego, że nie miał wyboru, bo wpakowałem mu się na ręce. Że czuje jego zapach.
Usta przy ustach.
Twarz przy twarzy.
Oko w oko.
Co z tego, że miałem zamknięte oczy?
Całowałem go z takim zapałem jakby miał się zaraz skończyć świat.
Już miałem zamiar się odsunąć i nie robić z siebie większego głupka, gdy Oscar ugryzł mnie w język. Syknąłem w wargi starszego, wycofując się z jego ust. Wykorzystał to wpychając swój język. Zaczął całować mnie zachłannie jakby czekał na to. Nie miesiąc czy rok. Ale całe życie. Zdominował pocałunek. A mnie to się podobało. Nie miałem nic przeciwko. Zwłaszcza wtedy, gdy zacisnął dłonie na moich pośladkach, przytulając mnie mocnej.
Miałem ochotę wyć do księżyca ze szczęścia!
Teraz byłem pewny wszystkiego. Moje wątpliwości uciekły na księżyc.
Oscar zassał się na mojej dolnej wardze zlizując naszą ślinę. Cmoknął mnie jeszcze krótko nim się odsunął. Oparłem swoje czoło o jego, i patrzyliśmy sobie w oczy.
Nigdy nie widziałem w jego oczach takiego pożądania jak teraz. Oczy błyszczały mu tak bardzo, że wydawały się jaśniejsze.
- Dobrze, że już jesteś – szepnął nieco zachrypniętym głosem.
- Jestem – odparłem nieco drżącym głosem – Jestem – pierwszy raz w życiu widziałem u niego tak szczery uśmiech. Serce przestało mi bić, wstrzymałem oddech, zdając sobie sprawę, że on…
On mnie kocha.
Coś ścisnęło mnie w żołądku na samą myśl, co musiał czuć, kiedy chwaliłem się swoimi podbojami. Kiedy wypłakiwałem mu się w rękaw, gdy mnie ktoś zdradził.
Oscar musiał poznać po mnie, że coś nie tak.
- Coś się stało?- zapytał zdenerwowany – Jeśli zrobiłem coś…
- Nie, nie Oscar – zaprzeczyłem natychmiast – Od kiedy, Oscar?
Mężczyzna postawił mnie na nogi. Objął mnie w pasie, bojąc się, że mu ucieknę.
O, nie, Oscar! Już się mnie nie pozbędziesz!
Złapałem go za poły marynarki, podnosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy.
Zmarszczył brwi, myśląc nad moim pytaniem.
- Szczerze?- odezwał się po dłuższej chwili.
- Jasne, Oscar!- przyciągnąłem go do siebie. Pochylił się czekając na moją reakcję. Cmoknąłem go w usta – Bardzo szczerze.
- Cóż…- zaczął, przegryzając wagę – myślę, że od zawsze – przyznał – Tylko z czasem moje uczucia się zmieniały.
- Zmieniały?- zapytałem nie rozumiejąc.
- Yhym… Bo widzisz jak byłeś mały, paniczu to kochałem cię jak brata – pstryknął mnie w nos – Nawet nie wiem, kiedy wszystko się zmieniło – zamieszał się – Nie wiem kiedy przestałem kochać cię…- wzdrygnąłem się lekko.
On mnie nie kocha!
- Jak brata czy przyjaciela, paniczu – kontynuował – Nie mogłem nic powiedzieć, ani się zdradzić z tym, że kocham cię nad życie. Musiałem wszystko ukrywać. I, Bóg mi świadkiem, jakie to było trudne. Byłeś tak blisko, a jednak tak daleko. Jakby dzieliła na galaktyka, a nie status społeczny…
- Przestań tak mówić – poprosiłem niemal płaczliwie.
Dopiero teraz do mnie wszystko dotarło. Wszystkie te tęskne spojrzenia. Rozmowa w domu mojego ojca, żebym go nie zostawiał. I to całe zajście w kuchni, gdy powiedziałem, że nie zwiąże się z plebsem.
Ale Oscara nigdy tak nie traktowałem. On zawsze był, jest i będzie wyjątkiem.
Dziś już wiem jaki był tego powód.
- Taka jest prawda – nie zwrócił uwagi na mój głos – Wiedziałem, że nigdy mnie nie pokochasz…
- To nieprawda!- zaprotestowałem – Zawsze cię kochałem.
- Jak ojca, brata czy przyjaciela – wymienił - Bo nie byłem taki jak inni mężczyźni, na, których zwracałeś uwagę – wrócił do poprzedniego tematu – Jestem tylko zwykłym służącym…
- Oscar… – powiedziałem żałośnie – proszę, przestań.
- … Bez pieniędzy i statusu społecznego – dokończył.
- To jest nie ważne, Oscar – spojrzałem na niego moim łzawym spojrzeniem – Nie chcę, abyś miał to wszystko – położyłem dłoń na policzku starszego – Wtedy nie byłbyś sobą, prawda? Nie było by cię przy mnie? I nie kochałbyś mnie, prawda?
Nie odpowiedział. Ale ja znałem odpowiedź.
Nie było, by go przy mnie, gdyby pracował, jako prawnik czy byłby dyrektorem jakiejś firmy.
Miałby, wtedy status i pieniądze.
Miałby wtedy wszystko, czego pragnął.
- A ja chcę ciebie, Oscar – zdradziłem mu największą tajemnice mojego serduszka – Chcę cię bez pieniędzy, bez statusu społecznego. Chce mojego lokaja. Chce mojego, Oscara, bo… Bo…- zaciąłem się.
Wtuliłem się w klatkę starszego, próbując uspokoić swoje rozszalałe serce.
I nie tylko mi tak szybko biło. Czułem i słyszałem jak Oscara serce bije równie mocno jak moje.
Wiedziałem, że bije dla mnie.
Wiedziałem, że kocha tylko mnie.
I już się nie bałem.
Nie bałem się powiedzieć mu prawdy.
Skierowałem swój wzrok na lokaja.
- Kocham cię, Oscar – powiedziałem bez wahania – Kocham cię – powtórzyłem dla pewności.
A on wyskoczył z jednym słowem.
- Wiem – i pocałował mnie.

Delikatnie, przekazując w pocałunku wszystkie swoje uczucia. W końcu nie od dziś wiadomo, że mężczyzna jest kaleką w okazywaniu uczuć. Prawda?



The End 

No i dobrnęliśmy do końca następnego opowiadania. Mam nadzieje, że zaskoczyło Was równie mocno zakończenie, co mnie za pierwszym razem pisząc. 
Dziękuje Wszystkim, którzy czytali, i komentowali.