sobota, 31 stycznia 2015

Koniec ze mną...






Nie zmrużyłem już oka do rana. Kenzō wrócił do domu o piątej. Dobijał mi się do pokoju, ale nie miałem zamiaru go wpuszczać. Niech ma za swoje. Za to, że mnie zostawił, i przez niego nie śpię od trzeciej. Żeby zabić czas włączyłem lapka i wszedłem na Facebook’a. Masa powiadomień, i zaproszenia od osób, których nawet na oczy w życiu nie widziałem. Kliknąłem na zakładkę zdjęcia. Pojawiła się fotka, na której byłem ja, Tony i Chris. Automatycznie się uśmiechnąłem.




Zdjęcie pstryknęły nam dziewczyny. Na początku chciałem je usunąć, ale stwierdziłem, że nie można brać życia poważnie. Zwłaszcza w wieku szesnastu lat.
Nie mogę uwierzyć, że zdjęcie zostało zrobione raptem miesiąc temu. Dla mnie upłynęło dużo więcej czasu.

Brakuje mi ich. Zwłaszcza pana w środku. Z nim miałem najlepszy kontakt. Był moim najlepszym Oh, powiedz to! Był przyjacielem! Dlatego jego słowa i zachowanie zabolały mnie najbardziej. Może nie znaliśmy się tak długo jak on z Chris’em, Agronem i dziewczynami, ale wiedziałem, że ufa mi bardziej niż im.
Pogadam z nim! 
I z takim postanowieniem poszedłem się wykąpać, bo zegarek pokazywał szóstą trzydzieści. A musiałem w szkole być troszkę szybciej. Po krótkiej kąpieli, wymyciu zębów i ułożeniu włosów, udałem się do garderoby. Ubrałem czarną bluzkę z długim rękawem na to białą koszulkę z nadrukiem i czarne ścierane rurki. Do kieszeni koszulki schowałem okulary.  Wychodząc z pokoju o mało nie wpadłem na Randall a, który miał zamiar właśnie zapukać.

- Paniczu?- zapytał zdziwiony, widząc mnie o tej godzinie na nogach.

- Oj, przestań się tak patrzyć upomniałem lokaja, mijając go A Randall przystanąłem na półpiętrze Przynieś mi plecak poprosiłem i zbiegłem na śniadanie.

W holu rzuciłem okiem na stary, nie, antyczny jak to mówi, Kenzō, zegarek. Nic nie zrobiłem a już minęła godzina? To jakieś żarty. Wpadłem do jadalni. Pusta. Wzruszyłem ramionami i usiadłem na swoim miejscu. Wziąłem do jednej ręki kanapkę z szynką i serem, a drugą nalałem sobie mleka. Odstawiłem dzbanek, przeżuwając ostatni kęs kromki. Popiłem wszystko białym, letnim napojem. Wytarłem usta, położyłem chusteczkę na talerzu i wstałem. Wiem, wiem. Powonieniem czekać na Kenzō. Ale serio śpieszyło mi się. Gdy szedłem do holu mężczyzna kierował się do jadalni. Nie witając się z nim, otworzyłem szafę i wyciągnąłem z niej skórzaną, czarną kurtkę. Na nogi wsunąłem białe za kostkę adidasy, owinąłem szyje szalikiem, który o dziwo wisiał na wieszaku. Zamknąłem szafę, patrząc na mężczyznę. Stał na środku pomieszczenia z schowanymi dłońmi w kieszeni czarnych spodni. Normalka, w sumie. Założyłem plecak na ramie, i nim wyszedłem z domu z szafki drapnąłem kluczyki od auta i dokumenty. Wyszedłem bez słowa.


                                                        0O0 


Czekałem jak jakiś kołek pod szkołą. Siedziałem na zimnych i brudnych schodach. Miedzy nogami leżał plecak. Usiadłem w lekkim rozkroku, opierając łokcie o kolana. Co jakiś czas pocierałem dłoń o dłoń lub w nie chuchałem, by było mi cieplej. I na chuja się śpieszyłem? Wyciągnąłem okulary z kieszeni i włożyłem na nos. Po jakiś dwudziestu minutach na parkingu pojawiło się auto Agrona. Wysiadł z niego sam właściciel, osoba, na którą czekam oraz Chris.
Nie wiedziałem, co robić. Nagle dupa przykleiła mi się do schodów. Nie, raczej przymarzła. Nie ruszyłem się, gdy koło mnie przeszli. Chciałem go zawołać, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Jakim jestem tchórzem! Schowałem głowę miedzy nogi i objąłem ją rękoma. Odwróciłem wzrok, chcąc zobaczyć, kto śmiał się usiąść koło mnie, nie pytając o pozwolenie.
Tony! Uśmiechnął się przeuroczo, pokazując swoje białe zęby.

- No i czego suszysz zęby?- zapytałem przyjaźnie, ściągając okulary, by zająć czymś trzęsące się dłonie.

- Już myślałem, że nie doczekam tego dnia powiedział z ręką na sercu Tak bardzo mi cię...

- Tylko mi się nie popłacz – przerwałem, szturchając kolanem Bo nie mam chusteczek.

- Aż taki miękki nie jestem odparł zuchwale.

- Nie?- udałem zdziwionego – A tu?- dotknąłem jego policzka palcem, ścierając wyimaginowaną łzę.

Naprawdę brakowało mi tego zadufanego blondyna!

Wpadliśmy sobie w ramiona niczym zakochana para, która ostatni raz widziała się dziesięć lat temu. Zacisnął pięści na mojej kurtce, przyciągając mnie bliżej. Oparłem brodę na jego ramieniu i czekałem, aż się uspokoi. 

I on nie jest mięczakiem?
Nie jest, bo jeśli on jest to ja też.

- Przepraszam – szepnął markotnie, opierając czoło o mój bark To, co wtedy powiedziałem- westchnął, uspokajając swój płaczliwy głos Tak naprawdę byłem na ciebie zły

- Na mnie?- aż odsunąłem go lekko od siebie, patrząc na niego osłupiony.

- Nie na tego obok – ironizował, zmieszany swoim zachowaniem – Byłem zły na ciebie, bo nie zadzwoniłeś do mnie, by z tobą pojechać dokończył, czerwieniąc się na twarzy.

- Chcesz powiedzieć, ze byłeś Zazdrosny?

- Nie… Nie wiem… Tak…- zamieszał się w odpowiedzi.

- Oh, Tony, słońce zaśmiałem się radośnie Wiem, że lubisz pospać w weekend, dlatego do ciebie nie zdzwoniłem.

- Przepraszam za to, co wtedy powiedziałem – powtórzył wcześniejsze słowa I miałeś pełne prawo pogniewać się na Agrona. Myśli tylko o sobie i nie przejmuje się innymi. A, co do Chrisa

- Nie usprawiedliwiaj ich – przerwałem mu, biorąc plecak z ziemi Ty, chociaż próbowałeś mnie przeprosić. A oni?- wstałem i zarzuciłem go na ramie Traktowali i taktują mnie jak powietrze podałem mu dłoń, aby pomóc wstać – I żeby była jasność z nimi nadal nie rozmawiam otrzepaliśmy spodnie i wspięliśmy się po schodach.

- To jak to sobie wyobrażasz?- Tony pchnął duże drewniane drzwi, wchodząc pierwszy do budynku, a ja zaraz za nim To moi przyjaciele dodał z wyrzutem.

- A czy ja ci zabraniam z nimi rozmawiać? Nie odpowiedziałem sobie na pytanie. W tym momencie zadzwonił dzwonek.

- Nie, nie zabraniasz – przytaknął, przystając na schodach Jak to będzie wyglądać, co? Ja będę stał z nimi i rozmawiał, a ty?

- Tak jak do tej pory – wzruszyłem ramionami, wchodząc na piętro.

- A jak mi to nie będzie odpowiadać?- skręciliśmy w lewy korytarz.

- To zrobisz jak uważasz?- stanęliśmy pod klasą – No idź do nich – klepnąłem go w ramie. Ten skinął głową i poszedł.


Cieszyłem, że się z nim pogodziłem. Nawet, jeśli nie spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, bo tylko parę minut rozmawialiśmy koło szafek, później szliśmy na lekcje. Rozchodziliśmy się na korytarzu, albo pod klasą.


Dzisiejszy dzień w szkole zleciał… Szybko. W szkole zostawiłem nie potrzebne książki, i ruszyłem na parking, aby wrócić do domu. Koło mojego samochodu stał Brian i Jeff, Kenzō kierowca. To, nie wróżyło nic dobrego. Podszedłem do nich, rzucając gorylowi plecak.


- Młody jedziesz ze mną – podał torbę kierowcy – Daj mu kluczyki i jedziemy.

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić – warknąłem zły, i nie przejmując się mężczyznami wsiadłem do swojego auta.

Luknąłem w boczne lusterko zobaczyć, co robią. Brian zawzięcie rozmawiał przez telefon, a Jeff stał jak jakiś cymbał. Mogłem się tylko domyśleć, że skarżył się Kenzō

Pff… I co on mi zrobi? Nie przytuli? Nie pocałuje? Nakrzyczy?
Jasne…
Po tym jak Brian się rozłączył, zgadnijcie czyj telefon zadzwonił?
Tak, mój.

- Słucham?- odezwałem się grzecznie, gdy odebrałem połączenie.

- Masz wysiąść z auta i jechać z Brian’em – rozkazał, kenzo.

- Ale co ja takiego zrobiłem, że znów mi chcesz auto zabrać, co?

- A kto powiedział, że chce je zabrać, hmm? Chce tylko, abyś z nim pojechał. To wszystko. Czy proszę o tak dużo?

- Nie, nie prosisz! Ty mi każesz!

- Nie krzycz na mnie, kochanie, dobrze? Pamiętaj, że nie jestem twoim kolegą!- skarcił mnie.

Położyłem czoło na kierownicy.

- Przepraszam.

- Nic się nie stało, skarbie. A teraz wyjdź z auta i przyjedź do mnie z Brianem. Zrobisz to dla mnie, kochanie?

- To znaczy, gdzie mam przyjechać?

- Wszystkiego się dowiesz na miejscu – wysiadłem z auta. Specjalnie trzasnąłem mocniej drzwiami, by usłyszał – Czekam na ciebie, kochanie.

- Oj, dobra, dobra – westchnąłem, podniosłem wzrok ku niebu, prosząc Boga o troszku więcej cierpliwości.

                                                       oOo


Nie podobało mi się miejsce, do, którego przyjechaliśmy. Był to jakiś stary opuszczony magazyn. Na skórze poczułem lekkie dreszcze i gęsią skórkę. Z horrorów wiem, że w takich magazynach dzieją się złe rzeczy. Jakbym grał w filmie to penie bym stąd spierdalał. Ale niestety, nie gram. I idący obok mnie goryl nie pozwoliłby mi nawet na zmianę drogi.
Przeszliśmy przez jakieś zniszczone wejście. W środku nie było wcale lepiej. Było zimniej i ciemniej. Obiłem się rękoma, patrząc pod nogi, by się nie potknąć. Szliśmy w ciszy. Brian szedł z przodu, a ja za nim.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu. Na środku hali klęczał, Avery. Na około stali mężczyźni. Każdy wyglądał tak samo, prawie. Łyse głowy. Masywnej postury i ubrani byli… O zgrozo w czarne garnitury. Zrobili mi przejście, abym stanął koło, Kenzō w kręgu. Bez słowa wcisnął mi broń w dłoń.

- Strzelaj – powiedział lodowato.

Spojrzałem na niego wystraszonym wzrokiem.
To nie był mój, Kenzō.
Przede mną stał bezwzględny zabójca.

- Nie – szepnąłem, opuszczając dłoń wzdłuż ciała.

Spojrzałem na Avery’go.

Znam go od dziecka. Zawsze był przy swoim „panu”. Spełniał, każdą jego zachciankę. Każdy rozkaz. Brudny czy mniej brudny. Ale zawsze wypełniał swoje zadania. Dlatego nie wiedziałem, co się stało, że klęczy przed nami. Z opuszczoną głową. Twarz miał tak zakrwawioną, że nie jestem w stanie zobaczyć, co czuje . Oczy ma podbite i opuchnięte. Z rozciętych warg słychać było jęki , gdy próbował coś powiedzieć. Choć garnitur miał czarny, to kropelki posoki zdobiły jego marynarkę. Biała koszula była w tym momencie czerwona. A na brudnej ziemi kałuża jego krwi.
Teraz nie był tym strasznym mężczyzną z zimnym wzrokiem i chłodnym głosem. Teraz nawet nie przypomniał człowieka.
W moich oczach był tylko workiem kości i mięsa.
Wiele razy sobie wyobrażałem tą chwile. Jak stoję przed nim i posyłam mu kulę. Wysyłam go do diabła. Chciałem być jego katem i śmiercią. Widzieć w jego oczach strach. Chciałem czuć się jak sam, Bóg, który daje i zabiera życie.
Ale…
Ale się tak nie czułem.
Nie chciałem go zabijać.
Nie chciałem być katem i śmiercią.
Nie chciałem być, Bogiem.

- Strzelaj, powiedziałem – padło z ust szefa – Jeśli nie odbierzesz mu życia ja to zrobię powiedział lodowato. Spojrzałem na mężczyznę, który uśmiechał się do mnie. Ale nie tak jak zawsze ciepło. W tym uśmiechu było tyle kpiny i jego wzrok był tak mi obcy, że nie byłem pewny czy znam tego mężczyznę A uwierz nie chcesz, abym ja to zrobił ostrzegł. Niektóre osoby w pomieszczeniu sapnęli lub wzdrygali się Będzie cierpiał dopóki nie umrze. Będę go tak długo torturował, że będzie prosił samego szatana, aby się nad nim zlitował i zabrał go z jednego piekła do drugiego podszedł do mnie i złapał moją szczękę w swoją zakrwawioną dłoń. Próbowałem się wyrwać. Ale im bardziej próbowałem, tym mocniej zaciskał palce.

- Puść- syknąłem, uwalniając się z uścisku Nie jestem twoim pieskiem rozmasowałem bolące miejsce.

- Nie będę się powtarzał wyrwał mi z ręki pistolet. Odbezpieczył i wcisnął mi ją z powrotem Albo ty zajmiesz jego miejsce zagroził.

Wyrwałem dłoń z bronią z jego ręki. Posłałem mu martwe spojrzenie. Bo taki właśnie miałem być.
Każąc odebrać mi życie klęczącemu, odbierał mi moje własne.
Podszedłem do mężczyzny, zatrzymując się krok przed nim. Przystawiłem mu lufę do głowy.

- Do… Zobaczenia… W… Piekle – wyjąkał skazany.

- Już w nim jestem powiedziałem wyprany z emocji i nacisnąłem spust.

Wszystko trwało kilka sekund. Kula przebiła się na wylot. Krew z kawałkami mózgu trysnęła we wszystkie kierunki. Kilka kropli czerwonej i ciepłej cieczy kapnęło mi na twarz. Ciało padło przed siebie. Twarzą do ziemi.  Stałem nad martwym ciałem w kałuży krwi. Która powiększała się z sekundy na sekundę.





W domu, szybko pobiegłem do łazienki. Po schodach wbiegałem tak szybko, że kilka razy się potknąłem. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i zamknąłem je na klucz. Oparłem się o nie plecami. Chciałem ukryć twarz w dłoniach, ale nie mogłem, bo nadal trzymałem broń. Rzuciłem ją przed siebie.  Pech chciał, że uderzyła w lustro. Które rozbiło się na drobne kawałki. Pochyliłem się nad nimi. W każdym kawałeczku widziałem swoją twarz. Zakrwawioną. Dopiero teraz zobaczyłem, że płakałem. Oczy miałem czerwone i puste. Wszedłem pod prysznic w ciuchach. Odkręciłem wodę, która z każdą wylaną kroplą robiła się coraz zimniejsza. Chciałem zmyć z siebie jego krew. Ale czułem jakby wsiąkła mi w ciało. Ściągnąłem z siebie mokre ciuchy. Sięgnąłem po żel do kąpieli. Skórę miałem już czerwoną. Nie tylko od szorowania, ale i od wody. Czułem jakby w ciało wbijali mi igły. Klęknąłem pod strumieniem. Obijałem się ramionami i położyłem głowę na kolanach. Im dłużej lodowata woda chłodziła moje ciało, czułem, że moje serce skuwa lód.