Nie zmrużyłem
już oka do rana. Kenzō wrócił do domu o piątej. Dobijał
mi się do pokoju, ale nie
miałem zamiaru go wpuszczać. Niech ma za swoje. Za to, że mnie zostawił, i przez niego nie śpię
od trzeciej. Żeby zabić czas włączyłem lapka i wszedłem na Facebook’a. Masa powiadomień, i zaproszenia od osób, których
nawet na oczy w życiu nie widziałem. Kliknąłem na zakładkę
zdjęcia. Pojawiła się
fotka, na której byłem ja, Tony i Chris. Automatycznie się uśmiechnąłem.
Zdjęcie pstryknęły nam dziewczyny. Na początku chciałem je usunąć, ale stwierdziłem, że
nie można brać życia
poważnie. Zwłaszcza w wieku szesnastu lat.
Nie mogę uwierzyć,
że zdjęcie
zostało zrobione raptem miesiąc temu. Dla mnie upłynęło
dużo więcej
czasu.
Brakuje mi ich.
Zwłaszcza pana w środku. Z nim miałem najlepszy kontakt. Był moim najlepszym… Oh, powiedz to! Był przyjacielem! Dlatego jego słowa i zachowanie zabolały mnie najbardziej. Może nie znaliśmy się tak
długo jak on z Chris’em, Agronem i dziewczynami, ale wiedziałem, że ufa mi bardziej niż im.
Pogadam z nim!
I z
takim postanowieniem poszedłem się wykąpać,
bo zegarek pokazywał szóstą
trzydzieści. A musiałem w szkole być troszkę
szybciej. Po krótkiej kąpieli, wymyciu zębów
i ułożeniu
włosów,
udałem się
do garderoby. Ubrałem czarną
bluzkę z długim rękawem
na to białą koszulkę z nadrukiem i czarne ścierane rurki. Do kieszeni koszulki schowałem
okulary. Wychodząc z pokoju o mało nie wpadłem na Randall ’a, który
miał zamiar właśnie
zapukać.
- Paniczu?- zapytał
zdziwiony, widząc mnie o tej godzinie
na nogach.
- Oj, przestań się
tak patrzyć – upomniałem
lokaja, mijając go – A Randall – przystanąłem na półpiętrze –
Przynieś mi plecak – poprosiłem
i zbiegłem na śniadanie.
W holu rzuciłem okiem na stary, nie, antyczny jak to mówi, Kenzō, zegarek. Nic nie zrobiłem a już
minęła godzina? To jakieś żarty.
Wpadłem do jadalni. Pusta. Wzruszyłem ramionami i usiadłem na swoim miejscu. Wziąłem do jednej ręki kanapkę
z szynką i serem, a drugą nalałem
sobie mleka. Odstawiłem dzbanek, przeżuwając
ostatni kęs kromki. Popiłem wszystko białym, letnim napojem. Wytarłem usta, położyłem chusteczkę na talerzu i wstałem.
Wiem, wiem. Powonieniem czekać
na Kenzō. Ale serio śpieszyło
mi się. Gdy szedłem do holu mężczyzna kierował się do
jadalni. Nie witając się z nim, otworzyłem szafę
i wyciągnąłem z niej skórzaną, czarną
kurtkę. Na nogi wsunąłem białe
za kostkę adidasy, owinąłem szyje szalikiem, który o dziwo wisiał na wieszaku. Zamknąłem szafę,
patrząc na mężczyznę.
Stał na środku
pomieszczenia z schowanymi dłońmi
w kieszeni czarnych spodni. Normalka, w sumie. Założyłem plecak na ramie, i nim wyszedłem z domu z szafki drapnąłem kluczyki od auta i dokumenty. Wyszedłem bez słowa.
0O0
Czekałem jak jakiś kołek
pod szkołą. Siedziałem na zimnych i brudnych schodach. Miedzy
nogami leżał plecak. Usiadłem w lekkim rozkroku, opierając łokcie
o kolana. Co jakiś czas pocierałem dłoń o dłoń lub w nie chuchałem, by było mi cieplej. I na chuja się śpieszyłem?
Wyciągnąłem okulary z kieszeni i włożyłem na nos. Po jakiś dwudziestu minutach na parkingu pojawiło się
auto Agron’a. Wysiadł z niego sam właściciel,
osoba, na którą czekam oraz Chris.
Nie wiedziałem, co
robić. Nagle dupa przykleiła mi się
do schodów. Nie, raczej
przymarzła. Nie ruszyłem się,
gdy koło mnie przeszli. Chciałem go zawołać, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu.
Jakim jestem tchórzem! Schowałem głowę miedzy nogi i objąłem ją
rękoma. Odwróciłem
wzrok, chcąc zobaczyć, kto śmiał się
usiąść koło
mnie, nie pytając o pozwolenie.
Tony! Uśmiechnął
się przeuroczo, pokazując swoje białe zęby.
- No i czego
suszysz zęby?- zapytałem przyjaźnie, ściągając
okulary, by zająć czymś trzęsące się
dłonie.
- Już myślałem, że
nie doczekam tego dnia –
powiedział z ręką
na sercu – Tak bardzo mi
cię...
- Tylko mi się nie popłacz – przerwałem, szturchając kolanem – Bo nie mam chusteczek.
- Aż taki miękki
nie jestem – odparł zuchwale.
- Nie?- udałem
zdziwionego – A tu?- dotknąłem
jego policzka palcem, ścierając wyimaginowaną łzę.
Naprawdę brakowało
mi tego zadufanego blondyna!
Wpadliśmy sobie w ramiona
niczym zakochana para, która
ostatni raz widziała się dziesięć lat temu. Zacisnął pięści na mojej kurtce,
przyciągając mnie bliżej. Oparłem brodę na jego ramieniu i czekałem, aż się uspokoi.
I on nie jest mięczakiem?
Nie jest, bo jeśli on jest to ja też.
- Przepraszam – szepnął markotnie,
opierając
czoło o mój
bark – To, co wtedy powiedziałem…-
westchnął,
uspokajając
swój płaczliwy
głos –
Tak naprawdę
byłem na ciebie zły…
- Na mnie?- aż odsunąłem go lekko od
siebie, patrząc
na niego osłupiony.
- Nie na tego obok –
ironizował, zmieszany swoim zachowaniem – Byłem zły na ciebie, bo nie
zadzwoniłeś
do mnie, by z tobą
pojechać
– dokończył,
czerwieniąc
się
na twarzy.
- Chcesz powiedzieć, ze byłeś… Zazdrosny?
- Nie… Nie wiem…
Tak…- zamieszał się
w odpowiedzi.
- Oh, Tony, słońce – zaśmiałem
się
radośnie
– Wiem, że lubisz pospać w weekend, dlatego do ciebie nie zdzwoniłem.
- Przepraszam za to,
co wtedy powiedziałem – powtórzył wcześniejsze słowa –
I miałeś pełne
prawo pogniewać
się
na Agron’a. Myśli tylko o sobie i nie
przejmuje się
innymi. A, co do Chris’a…
- Nie
usprawiedliwiaj ich – przerwałem mu, biorąc plecak z ziemi – Ty, chociaż próbowałeś mnie przeprosić. A oni?- wstałem i zarzuciłem go na ramie – Traktowali i taktują mnie jak powietrze – podałem
mu dłoń, aby pomóc wstać – I żeby była
jasność
z nimi nadal nie rozmawiam –
otrzepaliśmy
spodnie i wspięliśmy się po schodach.
- To jak to sobie
wyobrażasz?-
Tony pchnął
duże
drewniane drzwi, wchodząc pierwszy do budynku, a ja zaraz za nim – To moi przyjaciele – dodał
z wyrzutem.
- A czy ja ci
zabraniam z nimi rozmawiać? Nie –
odpowiedziałem sobie na
pytanie. W tym momencie zadzwonił
dzwonek.
- Nie, nie
zabraniasz – przytaknął, przystając na schodach – Jak to będzie wyglądać, co? Ja będę stał
z nimi i rozmawiał, a ty?
- Tak jak do tej
pory – wzruszyłem ramionami, wchodząc na piętro.
- A jak mi to nie będzie odpowiadać?- skręciliśmy w lewy korytarz.
- To zrobisz jak
uważasz?- stanęliśmy pod klasą – No idź do nich – klepnąłem
go w ramie. Ten skinął głową i poszedł.
Cieszyłem, że się z nim pogodziłem.
Nawet, jeśli
nie spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, bo tylko parę minut rozmawialiśmy koło
szafek, później szliśmy na lekcje. Rozchodziliśmy się na korytarzu, albo
pod klasą.
Dzisiejszy dzień w
szkole zleciał… Szybko. W szkole zostawiłem nie potrzebne książki, i ruszyłem na
parking, aby wrócić
do domu. Koło mojego samochodu stał Brian i Jeff, Kenzō kierowca. To, nie wróżyło
nic dobrego. Podszedłem do nich, rzucając gorylowi plecak.
- Młody jedziesz ze
mną – podał torbę kierowcy – Daj mu kluczyki i jedziemy.
- Nie będziesz mi mówił, co
mam robić – warknąłem zły, i nie
przejmując się
mężczyznami wsiadłem do swojego auta.
Luknąłem w boczne
lusterko zobaczyć, co robią. Brian zawzięcie rozmawiał przez telefon, a Jeff stał jak
jakiś cymbał. Mogłem się tylko domyśleć, że skarżył się Kenzō!
Pff… I co on mi
zrobi? Nie przytuli? Nie pocałuje? Nakrzyczy?
Jasne…
Po tym jak Brian się rozłączył, zgadnijcie
czyj telefon zadzwonił?
Tak, mój.
- Słucham?-
odezwałem się
grzecznie, gdy odebrałem połączenie.
- Masz wysiąść z
auta i jechać z Brian’em – rozkazał, kenzo.
- Ale co ja takiego
zrobiłem, że znów mi chcesz auto zabrać, co?
- A kto powiedział,
że chce je zabrać, hmm? Chce tylko, abyś z nim pojechał. To wszystko. Czy
proszę o tak dużo?
- Nie, nie prosisz!
Ty mi każesz!
- Nie krzycz na
mnie, kochanie, dobrze? Pamiętaj, że nie jestem twoim kolegą!- skarcił mnie.
Położyłem czoło na
kierownicy.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało, skarbie. A
teraz wyjdź z auta i przyjedź do mnie z Brianem. Zrobisz to dla mnie, kochanie?
- To znaczy, gdzie
mam przyjechać?
- Wszystkiego się dowiesz na miejscu –
wysiadłem z auta. Specjalnie trzasnąłem mocniej drzwiami, by usłyszał – Czekam
na ciebie, kochanie.
- Oj, dobra, dobra –
westchnąłem, podniosłem wzrok ku niebu, prosząc Boga o troszku więcej cierpliwości.
oOo
Nie podobało mi się miejsce, do, którego
przyjechaliśmy. Był to jakiś stary opuszczony magazyn. Na skórze poczułem
lekkie dreszcze i gęsią skórkę. Z horrorów wiem, że w takich magazynach dzieją się
złe rzeczy. Jakbym grał w filmie to penie bym stąd spierdalał.
Ale niestety, nie gram. I idący
obok mnie goryl nie pozwoliłby
mi nawet na zmianę drogi.
Przeszliśmy przez jakieś
zniszczone wejście. W środku nie było
wcale lepiej. Było zimniej i ciemniej. Obiłem się rękoma, patrząc pod nogi, by się nie potknąć. Szliśmy w ciszy.
Brian szedł z przodu, a ja za nim.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu. Na środku
hali klęczał, Avery. Na około stali mężczyźni. Każdy wyglądał tak samo, prawie.
Łyse głowy. Masywnej postury i ubrani byli… O zgrozo w czarne garnitury.
Zrobili mi przejście, abym stanął koło, Kenzō w kręgu. Bez słowa wcisnął mi broń w dłoń.
- Strzelaj –
powiedział lodowato.
Spojrzałem na niego
wystraszonym wzrokiem.
To nie był mój, Kenzō.
Przede mną stał
bezwzględny zabójca.
- Nie – szepnąłem, opuszczając dłoń wzdłuż ciała.
Spojrzałem na
Avery’go.
Znam go od dziecka.
Zawsze był przy swoim „panu”. Spełniał, każdą jego zachciankę. Każdy
rozkaz. Brudny czy mniej brudny. Ale zawsze wypełniał
swoje zadania. Dlatego nie wiedziałem,
co się stało, że
klęczy przed nami. Z opuszczoną głową. Twarz miał tak zakrwawioną, że nie jestem w stanie
zobaczyć, co czuje . Oczy ma
podbite i opuchnięte. Z rozciętych warg słychać
było jęki
, gdy próbował coś
powiedzieć. Choć garnitur miał czarny, to kropelki posoki zdobiły jego marynarkę. Biała koszula była w tym momencie czerwona. A na brudnej ziemi
kałuża
jego krwi.
Teraz nie był tym
strasznym mężczyzną z zimnym wzrokiem i chłodnym głosem.
Teraz nawet nie przypomniał
człowieka.
W moich oczach był
tylko workiem kości i mięsa.
Wiele razy sobie
wyobrażałem tą
chwile. Jak stoję przed nim i posyłam mu kulę. Wysyłam go do diabła. Chciałem
być jego katem i śmiercią.
Widzieć w jego oczach strach.
Chciałem czuć
się jak sam, Bóg, który
daje i zabiera życie.
Ale…
Ale się tak nie czułem.
Nie chciałem go
zabijać.
Nie chciałem być katem i śmiercią.
Nie chciałem być, Bogiem.
- Strzelaj,
powiedziałem – padło z ust szefa – Jeśli
nie odbierzesz mu życia ja to zrobię –
powiedział lodowato.
Spojrzałem na mężczyznę, który
uśmiechał
się do mnie. Ale nie tak jak zawsze ciepło. W
tym uśmiechu było tyle kpiny i jego wzrok był tak mi obcy, że nie byłem
pewny czy znam tego mężczyznę –
A uwierz nie chcesz, abym ja to zrobił
– ostrzegł.
Niektóre osoby w pomieszczeniu sapnęli lub wzdrygali się –
Będzie cierpiał dopóki
nie umrze. Będę go tak długo torturował, że
będzie prosił samego szatana, aby się nad nim zlitował i zabrał
go z jednego piekła do drugiego – podszedł
do mnie i złapał moją
szczękę w swoją
zakrwawioną dłoń.
Próbowałem
się wyrwać.
Ale im bardziej próbowałem, tym mocniej zaciskał palce.
- Puść- syknąłem,
uwalniając się z uścisku
– Nie jestem twoim pieskiem – rozmasowałem bolące
miejsce.
- Nie będę się powtarzał –
wyrwał mi z ręki pistolet. Odbezpieczył i wcisnął mi ją z powrotem – Albo ty zajmiesz jego miejsce – zagroził.
Wyrwałem dłoń z bronią
z jego ręki. Posłałem
mu martwe spojrzenie. Bo taki właśnie miałem
być.
Każąc odebrać
mi życie klęczącemu, odbierał mi moje własne.
Podszedłem do mężczyzny, zatrzymując się
krok przed nim. Przystawiłem mu lufę
do głowy.
- Do… Zobaczenia… W…
Piekle – wyjąkał skazany.
- Już w nim jestem – powiedziałem wyprany z emocji i nacisnąłem spust.
Wszystko trwało
kilka sekund. Kula przebiła się
na wylot. Krew z kawałkami mózgu trysnęła we wszystkie kierunki. Kilka kropli
czerwonej i ciepłej cieczy kapnęło
mi na twarz. Ciało padło przed siebie. Twarzą do ziemi.
Stałem nad martwym
ciałem w kałuży krwi. Która powiększała się
z sekundy na sekundę.
W domu, szybko
pobiegłem do łazienki. Po schodach wbiegałem tak szybko, że kilka razy się potknąłem. Zatrzasnąłem
za sobą drzwi i zamknąłem
je na klucz. Oparłem się o nie plecami. Chciałem ukryć twarz w
dłoniach, ale nie mogłem, bo nadal trzymałem broń. Rzuciłem ją przed
siebie. Pech chciał, że uderzyła w
lustro. Które rozbiło się na drobne kawałki. Pochyliłem się nad nimi. W każdym
kawałeczku widziałem swoją twarz. Zakrwawioną. Dopiero teraz zobaczyłem, że
płakałem. Oczy miałem czerwone i puste. Wszedłem pod prysznic w ciuchach. Odkręciłem
wodę, która z każdą wylaną kroplą robiła się coraz zimniejsza. Chciałem zmyć z siebie
jego krew. Ale czułem jakby wsiąkła mi w ciało. Ściągnąłem z siebie mokre ciuchy. Sięgnąłem po żel do kąpieli. Skórę miałem już czerwoną. Nie
tylko od szorowania, ale i od wody. Czułem jakby w ciało wbijali mi igły. Klęknąłem pod
strumieniem. Obijałem się ramionami i położyłem głowę na kolanach. Im
dłużej lodowata woda chłodziła moje ciało, czułem, że moje serce skuwa lód.