wtorek, 27 stycznia 2015

Żółty, różowy, niebieski... Jak ja kocham Tęczę!

Witam!

Takie mało info : W zakładce " bohaterzy"pojawiło zdjęcie.





- Kenzō – jęknąłem po raz dziesiąty w ciągu minuty.


Właśnie jestem z Kenzō, który wziął sobie do serca moje słowa i oddaje mi moje rzeczy. Choć nie do końca oddaje, tylko odkupuje. Bo tamte… No, cóż… Uległy małemu wypadkowi. Stoję z nim w dziale gier na konsole, i się spieramy.


- Powiedziałem, nie – usłyszałem milionowy raz.

- Nie przesadzasz, aby?- zapytałem, i wrzuciłem grę do koszyka razem z innymi.

- Nie – powtórzył twardo, sięgając do koszyka po grę – Tu…- popukał po okładce, w miejscu gdzie było pierdolone „18” w czerwonym, jebanym kwadraciku! – A z tego, co wiem, nie masz jeszcze osiemnastu lat – odłożył ją na miejsce.


Trzymajcie, bo nie wytrzymam! On… On… Łamie prawo i zasady na każdym 
kroku… A teraz? Kurwa!


- Nie jestem dzieckiem!- krzyknąłem, po raz setny wrzucając grę do koszyka – I…- zacząłem szybko, nim zaprotestował - Jeśli ją wyciągniesz śpię u siebie!- i tupnąłem nogą na dowód sowich słów.

- To szantaż, kochanie – stwierdził, z kpiącym uśmieszkiem na swojej śliczniusiej twarzy.

- Nie, to nie jest…- chciałem zaprzeczyć – Masz racje. To jest szantaż – ale nie było sensu.

- Nie - Wydąłem dolną wargę – Nie – powtórzył z lekkim wahaniem. Zatrzepotałem swoimi rzęsami – No, dobrze – poddał się po godzinie!

- Ha! – podskoczyłem z radości, drąc jadaczkę na cały sklep – Wiedziałem, że wygram!- powiedziałem dumny.

- Jesteś tego pewny?- zapytał tajemniczo, kładąc koszyk na podłodze. Stanął za mną i objął mnie ramionami w pasie.

- No Ja-Jasne!- zająkałem się, czując usta mężczyzny na szyi – Co ty ro-robisz, Kenzō?

- No niech pomyślę – między wargi wziął płatek ucha, i lekko ugryzł – Całuje cię?

- Ale, że tak w miejscu publicznym?- stęknąłem, czując jak mój „mały kolega” budzi się do życia.

- Wstydzisz się mnie?- odczepił się od mojej szyi.

- Kenzō – spojrzałem na niego z dołu. No, niestety byłem niższy o całą głowę, prawie – Oczywiście, że się ciebie nie wstydzę – na potwierdzenie cmoknąłem go szybko w usta.


Bądź, co bądź nie chce, aby w kogoś celował spluwą, bo komuś się nie spodoba, że dwóch facetów się liże, i zaczną nas obrażać. A kto, jak kto, ale Kenzō sobie nie 
pozwoli.


- To, co jeszcze kupujemy?- spytał z małym uśmiechem na ustach.

- Raczej wszystko mamy – odparłem przeglądając zawartość koszyka, który trzymał w ręce – Przy kasie zamówię jeszcze kilka gier, bo tu nie ma – wskazałem na półkę.

- No, dobrze – położył rękę na moim pasie – Chodźmy – ruszyliśmy w stronę kas, biorąc po drodze wózek z konsolami i laptopem.

- Dzień dobry – przywitała się młoda kobieta, która siedziała za kasą – W czym mogę pomóc?

- Dzień dobry. Chcielibyśmy zapłacić – nie zdziwiłem się, że to ja muszę z nią rozmawiać


To dla niego poniżej jego godności rozmawiać z kimś, kto pracuje tak nisko i za tak małą pensje. Nawet na nią nie spojrzał.


- Naturalnie – wstała za kasy, biorąc ze sobą czytnik, który swoją drogą miał długi kabel – Czy to wszystko?- zapytała, jak na pracownika przystało, gdy zeskanowała wszystko z koszyka i wózka.

- Chciałbym zamówić kilka gier – powiedziałem, patrząc na Kenzō proszącym wzrokiem, by nie wszczynał następnej burty, że gry mają ograniczenia wiekowe.

- Dobrze – uśmiechnęła się, i odwróciła wzrok w stronę monitora – Jakie to mają być gry? – podałem jej tytuły kilku gier, a ta sprawnie wszystko wstukiwała – Czas zamówienia to od trzech do pięciu dni roboczych.  Jak zostawią panowie numer telefonu to powiadomimy telefonicznie – podała mi kartkę i długopis bym mógł zapisać namiary – Czy to już wszystko?

- Tak - powiedziałem, zapisując swój numer.

- Razem tysiąc pięćset dolarów – kasjerka spojrzała na Kenzō, czekając aż ten ureguluje rachunek. Ten posłał kobiecie zimne spojrzenie podtytułem, „ kto pozwolił ci na mnie spojrzeć, do kurwy nędzy?”. Kobieta uciekła wzrokiem na mnie.


Mój ukochany, wyjął portfel z kieszeni płaszcza. Otworzył go i wyciągnął złotą kartę. Kobieta ujęła ją delikatnie, nie patrząc na Kenzō.


- Pin i zielony, proszę – podała mu terminal płatniczy – Dziękuje – oddała kartę, podała nam wszystkie rachunki. Starszy schował swoje rzeczy – Do widzenia i zapraszam ponownie – wyszliśmy bez pożegnania.




Przed sklepem stali ludzie, Kenzō w tym Brian, który podszedł z innym ochroniarzem i zabrał nasze, to znaczy moje zakupy. Zapakował je do bagażnika.. Ja z moim chłopakiem… Nie, dziwnie to brzmi, prawda? No, bo do niego nie pasuje takie określenie! Partner, jak to ładnie wtedy ujął, Kenzō. No, więc ja z moim partnerem stanęliśmy koło samochodu, bo ten musiał sobie zapalić. Przytuliłem się do jego boku, chowając dłonie pod poły płaszcza. Policzek wtuliłem w jego pierś. Ten objął mnie ramieniem. Odchylał głowę, gdy wypuszczał dym z płuc.


- Szefie jesteśmy gotowi – podszedł do nas, Brian. Ubrany był w czarne spodnie na kant, które ładnie opinały się na pośladkach. Czy ja to pomyślałem? Białą koszulę, która uwydatniała wszystkie jego mięsnie. A, on do najmniejszych nie należał. Przy nim to nawet Avery wyglądał jak anorektyk. Na to tego samego koluru, co spodnie, marynarka. Lubiłem w nim to, że swoją „pracę” nie zawsze tak traktował. Częściej go widzę uśmiechniętego niż złego. Poważny był tylko w obecności szefa, choć nie zawsze. Jest starszy ode mnie o dziewięć lat. Czasem czuje się jakby traktował mnie jak młodszego brata – I wszystko załatwione – poinformował tajemniczo Kenzō.



Pff… popatrzyłem na niego spod byka. Za kogo on mnie ma? Za jakiegoś niedorozwoja czy jakiegoś imbecyla? Wypraszam to sobie! Jestem bardzo mądrym człowiekiem. Na swój sposób, ale zawsze coś, nie? I oczywiste mam uszy! A to, że pojawiam się tam gdzie nie trzeba to już inna sprawa. Ja po prostu nie lubię być niepoinformowany. Jak nie chcą po dobroci to biorę siłą.
To, że Kenzō mi nic nie mówi to nie znaczy, że nic nie wiem, prawda?


- Były jakieś problemy?- sztachnął się mocnej fajką.

- Małe – powiedział, gładząc swoją prawie łysą głowę dużą dłonią – Ale wszystko pod kontrolą, szefie – dodał, potulnie.

- Żyje?- rzucił peta na ziemie, przydeptując go butem.

- Tak – odpowiedział lakonicznie.

- Dobrze – pochwalił go za wykonanie zadania, o którym nic nie wiem – Jedziemy – klepnął mnie w pośladek, abym się ruszył.


Wgramoliłem się do samochodu na tylne siedzenia, Kenzō za mną, a Brian usiadł z przodu zaraz po tym jak zamknął za nami drzwi. Wtuliłem się do boku mojego mężczyzny. Ucałowałem go w ramie i położyłem głowę. Ten ucałował mnie w głowę, splatając nasze palce.

- Kenzō?

- Hmm?

- Gdzie, Avery?

- A. co? Tęsknisz za nim?- zapytał kpiąco

- Może – wzruszyłem ramionami.


Wczoraj wieczorem jak czekałem w salonie na ukochanego, usłyszałem wyrywek rozmowy nim weszli wnętrza domu. Urwali, widząc mnie na sofie, grającego na telefonie. Dowiedziałem się tylko, że komuś coś donosił. Następne północy nie spałem, myśląc. I wymyśliłem, iż to on jest tym, który informował moją matkę o wszystkim. Tak mi się przynajmniej wydaje.

- Skarbie – złapał moją brodę w palce, i podniósł, abym na niego spojrzał – Wiem o wszystkim. O tym jak się do ciebie odnosił. Jak cię traktował – pocałował mnie w czoło – Nie robiłem nic, bo jakby nie patrzeć jest najlepszy w tym, co robi. I za to, kochanie cię przepraszam. Jednak tym razem trochę się zapomniał. A mianowicie, dla kogo pracuje i kim jest – jak o nim mówił to jego głos był zimny. 

A to znaczyło, że skończy się to tylko w jeden sposób.


- A jak to się stało, że dla ciebie pracuje?- zapytałem ciekawy.
Bo widzicie, Avery jest starszy od Kenzō o cztery lata. I jest z nim, od kiedy tu zamieszkałem. Jakby nie patrzeć to jego prawa ręka.

- Widzisz, kochanie życie nie układa się tak jakbyśmy chcieli – puścił mnie. Oparł się wygodnie o fotel i wpatrzony w szybę zaczął opowiadać - Jest tu, bo jego ojciec go tu wysłał. Jak dobrze wiesz, miałem czternaście lat, gdy wkroczyłem w świat przestępczy – położyłem głowę na jego piersi, słuchając jego opowieści i bicia serca – Zająłem miejsce ojca tym samym jego, jako ochroniarza – chciałem się coś zapytać, ale mi nie pozwolił domyślając się mojego pytania – Nie, kochanie. Jego ojciec nie był nikim ważnym. Avery’ego ojciec pracował dla mojego, i obiecał mu, że gdy jemu coś się stanie, a ja wskoczę na jego miejsce on zaopiekuje się mną. A Avery był już wyszkolony na zabójcę. Gdy miałem piętnaście lat, zostałem postrzelony – uśmiechnął się sucho – Tak, chcieli mnie sprzątnąć, bo dowiedzieli się, ze zająłem miejsce ojca.

- A twój brat?- wtrąciłem swoje cztery litery.

- Mój brat?- zaśmiał się ponuro – To najsłabszy człowiek, jakiego przyszło mi spotkać w życiu.

- Nie rozumie?- zmarszczyłem brwi i nos.

- Bo nie ma czego – odsunął mnie od siebie. Wyciągnął fajki i podpalił jednego papierosa. Łokcie oparł na kolanach. Paląc, patrzył w podłogę. Jakby chciał ukryć smutek w oczach przede mną – Po mimo tego, że nasz ojciec był surowy nie żałował nam niczego – zrobił krótką przerw, by się zaciągnąć – Zwłaszcza pieniędzy – kontynuował, bawiąc się papierosem miedzy palcami – A już wtedy mieliśmy ich w chuj. Mój brat poszedł raz z ojcem do jego baru i jakiś dealer sprzedał mu narkotyki, nie wiedząc, że jest synem człowieka, którego nazwiska bała się nawet policja. Tak mu się spodobało, że się uzależnił. Ojciec widząc jak się stacza na dno, zablokował mu wszystkie karty i zabronił nam dawać mu pieniądze. To go jednak nie powstrzymało. U dealerów zaczął się powoływać na ojca – przyłożył filter do ust, zaciągając się kilka razy – Ojciec tak się wtedy wkurwił, że pobił go tak mocno, że wylądował w szpitalu na intensywnej terapii. Gdy wyszedł, zaciągnął długi u konkurencji – zaciągnął się nim zagasił peta. Schował twarz w dłoniach – Wiedział, że u swoich nie ma, czego szukać, bo ojciec zamknął dla niego każde drzwi. Miesiąc później znaleźli jego ciało w jakimś zaułku.

- Przykro mi, Kenzō – pisnąłem niemal płaczliwie.

- Za co przepraszasz? – spojrzał na mnie jeszcze nieobecnym wzrokiem – Przecież to nie ty go zabiłeś – chciał powiedzieć to czule, ale nie wyszło.

- Nie skończyłeś

- A tak, tak – przerwał mi, siadając tak jak wcześniej – Tak, więc, Avery wtedy zajebał akcje i to przez jego głupotę mnie postrzelili – kontynuował wcześniejszą historię – Już wtedy chciałem go zabić za to, co się stało, ale jego ojciec mnie wybłagał, abym dał mu jeszcze jedną szanse. Powiedziałem, że nie będę nikomu płacił za niekompetencje. Ten powiedział, że musi zmyć plamę na ich honorze i kazał mu tu przyjechać. Tak o to Avery jest tu z nami – zakończył, w momencie gdyż zatrzymaliśmy się pod domem.



***




Wieczorem, gdy już przygotowałem się do szkoły. Zjadłem z Kenzō kolacje i się wykąpałem, oglądaliśmy film. Tylko się nie śmiejcie. Proszę o werble… „ 101 dalmatyńczyków”! Wie, wiem, że zabawne. Ale ja tego nie miałem jak byłem dzieckiem. Dlatego też, Kenzō siedzi koło mnie, bo nie potrafił mi odmówić. No, dobra odmówiłby mi, gdyby nie to, że obiecał spędzać ze mną każdą wolną chwile! Jadłem już trzecią, a może czwartą miskę popcornu, gdy wpadłem na genialny pomysł.

- Chce psa – zapchałem usta popcornem.

- Dla twojej wiadomości, kochanie mamy cztery psy – przypomniał o zwierzętach, które sobie teraz biegały po posiadłości.

- Pfff… Jasne – oblizałem palce, i odłożyłem miskę na stół – Prędzej by mi rękę odgryzły, niż ja bym je dotknął – skomentowałem zachowanie psów.

- Tak są wyszkolone – stwierdził – A teraz oglądaj – skarcił mnie za to, że mu przeszkadzam.


Wyłożył nogi przed siebie, ręce splótł za głową i odwrócił wzrok, ucinając temat.


- Ale, Kenzō – nie poddawałem się. Wgramoliłem mu się na kolana, siadając okrakiem. Ten spojrzał na mnie surowo – No ja chcę taką malutką kuleczkę – dłońmi pokazałem rozmiar kulki.

- Już się rozpędzam – prychnął kpiąco – Żaden pchlarz mi po domu nie będzie biegał – dodał, nie zwracając nawet uwagi na to, że siedzę mu na kolanach.

- Nooo Keeenzō – specjalnie przeciągnąłem słowa – Pokochasz takie małe stworzonko jak tylko je zobaczysz.

- Nie rozśmieszaj mnie kochanie - zrobiłem minkę zbitego psa – Chociaż jak tak na ciebie patrzę – włożył ręce pod moją koszulkę – To masz racje – uśmiechnąłem się zwycięsko – Ciebie pokochałem jak tylko cię zobaczyłem – i zrzedła mi mina.


Nie, żebym narzekał.


- Czy ty porównałeś mnie do psa?- naciągnąłem na siebie koszulkę, bo próbował ją ściągnąć.

- Z to miną, co przed chwilą zrobiłeś, wyglądałeś jak ten mały dalmatyńczyk.

- To był komplement czy mnie obraziłeś?- wstałem zły z jego kolan.

- Kochanie – złapał mnie za pasek od spodni, ściągając s powrotem na swoje kolana – Oczywiście, że komplement – odparł kusząco, wślizgując się znowu dłońmi pod koszulkę. Usadowiłem się wygodniej, kładąc ręce na jego szyi.

- Nie jestem psem – zaprotestowałem. Jęknąłem czując mokre pocałunki, na wystającym spod koszulki obojczyku.

- Nie – zgodził się, odrywając ode mnie usta, po to by ściągnąć koszulkę. Nie opierałem się. Wręcz przeciwnie, podniosłem ręce, ocierając się lekko o Kenzō – Ale jesteś śliczny i słodkie jak one – przyssał się do lewego sutka.


Na to odczucie zacisnąłem mocno palce na jego włosach. Zrobiło mi się bardzo gorąco z przyjemności, jaką poczułem, gdy mnie lekko ugryzł. Ocierałem się coraz mocniej i szybciej. Starszy odpiął mi pasek później guzik i rozporek. Troszkę się spiąłem, bo nikt mnie tam jeszcze nie dotykał. Ale odetchnąłem z jękiem, gdy ten przeniósł się dłońmi na pośladki i włożył je pod materiał spodni i bokserek, mocno je ściskając. Czułem jak po plecach i klatce piersiowej spływają mi krople potu. Mężczyzna odsunął się, obserwując moją przyjemność na twarzy. Wzrokiem schodził coraz niżej. Językiem przywarł do brzucha gdzie kończyła się droga słonej kropli. Podążył jej szlakiem, kończąc na szyi za uchem. Nie dałem rady dłużej się powstrzymywać, i tak jak poprzednio doszedłem z głośnym krzykiem. Opadłem na Klatkę piersiową mojego ukochanego. Położyłem bokiem mokrą głowę, by słuchać jego serca, które biło szybko i głośno równie jak moje. Ułożył się wygodniej na sofie. Ucałował w wilgotną skroń, i masował plecy.


- Kocham cię Kenzō – przerwałem ciszę, sennym głosem.


Czy każdy nastolatek po seksie… Bo to zalicza się do seksu, prawda? Jest zmęczony i nie myśli o niczym innym niż o spaniu?

- Ja również kocham cię, kochanie.

- Ale do psa jeszcze wrócimy – uprzedziłem nim sobie odleciałem.



***



- I powiedz, co ja mam z tobą zrobić, hmm?- mężczyzna ubrany w czarny drogi i dopasowany garnitur, złapał za włosy człowieka, który był podtrzymywany pod pachami przez dwoje inny ludzi. 


Ofiara, posłała mężczyźnie kpiący i wywyższający wzrok, splunęła mu krwią w twarz.


- Taki z ciebie twardziel?- zakpił, zdzielając go po twarzy – Posadźcie go na krześle i zwiążcie – rozkazał tym, którzy go trzymali. Ci bez słowa wykonali polecenie.
Mężczyzna podszedł do ściany, pod którą leżały dwa przewody.  Podniósł z brudnej podłogi kable, które były podpięte do napięcia elektrycznego. Wracając do pobitego, wyciągnął z kieszeni marynarki, poszetkę. Stanął przed nim, patrząc na niego bezdusznie.

- Wiesz, że złamie każdego – kontynuował, złapał go mocno za szczękę. Skatowany, choć nie miał już sił, to dzielnie wałczył, by nie otworz buzi. Jednak poddał się, gdy poczuł palce ludzi, którzy go trzymali. Kenzō wepchał mu chusteczkę w usta – Możesz jeszcze zmienić zdanie – pokazał mu długie gwoździe, które były doczepione do końcówek kabli – Nie?- udał zmartwienie – Jak chcesz – Stwierdził, i wbił mu je w kolana.


Pobity, zacisnął z całej siły szczękę na chusteczce. Czuł jak pękają mu zęby. To jednak nie bolało jak kolana. Miał już dosyć życia. W tej chwili żałował, że się urodził. Fakt, mężczyzna… A raczej „pan śmierci”, każdego, kto z nim zadrze, złamie wszystkich.


Jego złamał po tym jak powiedział, że zabił jego ojca. Nie dokładnie on, lecz jego ludzie w Japonii. Później zagroził, że zabije matkę. Pękł już dosłownie, ale nie mógł tego okazać. Nie mógł pokazać, że jest jakąś ciotą. Dlatego teraz cierpi. Nie może okazać słabości. Nie może pokazać, że ból fizyczny to najgorsza rzecz na świecie.


- Więc?- Kenzō dał mu ostatnią szanse. Skatowany nic nie powiedział, ani się nie poruszał, patrząc na niego z ogromnym bólem w oczach. Całą twarz miał we krwi, która mieszała się z łzami porażki. Jego porażki. Mężczyzna podszedł do włącznika światła. Nacisnął pstryczek, który zamiast zapalić żarówki, posłał po kablach do gwoździ prąd.


Skrępowane ciało zaczęło się szamotać gdyby nie to, że krzesło było przymocowane, upadło by na podłogę.

Kenzō odczekał kilka minut, po czym wyłączył światło. Podszedł do swojej ofiary. Wyciągnął chusteczkę, znajdującą się w jej ustach.


- Nie wiem jak ty, ale ja się dopiero rozkręcam – złapał go za brodę, by podnieść głowę, która leżała sobie swobodnie na klatce piersiowej.


Wyglądał jak kukiełka, której po kolei ucinano sznurki.


- M-mam – próbował się odezwać – Do- do…- zakończył, że nikt nie usłyszał.

- Słucham?- zapytał grzecznie – A, jeszcze, tak?


Ten spojrzał na niego przerażonym wzrokiem.


- Do-Dosyć – powtórzył ostatnie słowo.

- Dobra decyzja – pochwalił, klepiąc go po twarzy – Ale widzisz to ja decyduję kiedy koniec – dodał, nim odrzucił głowę, uprzednio wkładając chusteczkę.


Kenzō niemiał w planach zakończyć tak szybko zabawy. Podszedł do włącznika i zapalił światło.


Oh, jak on uwielbiał patrzeć na ból innych. Jedynym wyjątkiem był jego chłopiec. Jego bólu nie znosi. Zrobiłby wszystko, aby był szczęśliwy i radosny. Ale inni? Co oni go obchodzą? Przecież grzecznie prosił o informacje, prawda? Dał im szanse. A, że są idiotami to nie jego wina. Ciało miotało się, niczym ryba w sieci. Było całe mokre od potu i od krwi. Aż tu było czuć odór moczu. Organizm nie wytrzymał takiej ilości napięcia i puściły wszystkie hamulce, biorąc pod uwagę, że „bawi się” nim kilka godzin. Nie korzystał z toalety.


- Żałosne – skomentował. Patrząc na ciało. Po dłuższej chwili nacisnął pstryczek. Idąc do porażonego prądem, złapał za krzesełko, na, którym usiadł naprzeciwko skatowanego – To słucham – powiedział niby spokojnie, sięgając po papierosy do kieszeni – I nie mam całego dnia – uprzedził, podpalając papierosa. Pudełko i zapalniczkę, poddał swojemu gorylowi. Nie miał zamiaru chować tego s powrotem do kieszeni, bo została tam krew z jego dłoni.

- Po- pomagałem im – mówił spokojnie i powoli. Nie było sensu wszystkiego ukrywać – Nie-nienawidzę te-tego ma-małego zna-znajdy – nie dokończył, bo stracił przytomność od uderzenia krzesełkiem.



***



Obudziłem się w środku nocy. Przewróciłem na drugi bok, by objąć, Kenzō, który powinien ze mną spać. Spojrzałem na zegarek, stojący na szafce nocnej. Drogie panie i panowie. Jest godzina trzecia dwadzieścia pięć. Życzymy samotnej i chłodnej nocy! Wstałem i poszedłem do łazienki, by zobaczyć czy może nie bierze prysznica. Nie brał. W bokserkach jak zdążyłem się zorientować. W dodatku czystych. Zbiegłem do jego gabinetu, by zobaczyć czy tam go znajdę. Nie znalazłem. Na końcu poszedłem zobaczyć do szafy w holu czy jest jego płaszcz. Nie było.
Za to ja byłem zły, smutny i rozczarowany.
Wróciłem do pokoju… Swojego pokoju z opuszczoną głową. Wkurwiony jebnąłem drzwiami, budząc pewnie wszystkich pracowników. Rzuciłem się na łóżko. Wydawało mi się takie zimnie i nie moje. Jakbym pierwszy raz w nim leżał, a nie pierwszy od paru dni.
Nie musiałem długo czekać, aż do pokoju wpadł wystraszony Randall i goryl. Pff… goryl. Chodził głośniej niż cztery słonie, a ziemia trzęsie się od czterech do pięciu stopni w skali Richtera. ( Ostatnio przerabiałem na geografii )


- Wszystko w porządku, paniczu?- zapytał wystraszonym głosem, nadal, Randall.

- Nie wasza sprawa – burknąłem w poduszkę – Wyjdzie, chcę spać.

- Dobrze – przytaknął, nie ruszając się z miejsca.

- Na co czekacie- wstałem z łóżka, by zamknąć za nimi drzwi – Wybaczcie, ale nie będę klaskał – ironizowałem, poganiając ich dłonią.

- A, tak, tak – Randall, złapał przygłupiego ochroniarza za łokieć i wyszli. Zamknąłem drzwi na klucz i położyłem się spać.




                 Nie przewidując, że będzie to najgorszy dzień w moim życiu.

2 komentarze:

  1. Wooooow, Kenzo jaki pewniak, nawet się chce obmacywać publicznie ! No i fajnie, że pozbył się Averego :)

    A Drake jak zwykle postawił na swoim.. :P kiedy on ma zamiar w te gry grać? :D

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    ciekawe jakiemu wypadkowi uległy te sprzęty..., więc to Avery był zdrajcą, no proszę broń to może mieć, ale grę od osiemnastego roku to juz nie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń