czwartek, 22 stycznia 2015

Robić z siebie pośmiewisko!




Wstałem szybko z klęczek jak jakiś samochód zaczął trąbić. Zebrałem reklamówki, i usiadłem na krawężniku, czekając na matkę. Podkuliłem kolana, opierając na nich brodę.

Jak ja nienawidzę swojego życia!

Po policzku spłynęła ciepła kropla, odzwierciadlając to jak krwawi moje serce.
Nigdy nie cierpiałem jak teraz. Nawet, gdy wiedziałem, że rodzice mnie nie chcą, nie kochają i jestem dla nich nikim. Od dziecka mi to okazywali. Zwłaszcza matka. Ona nigdy mi nie okazała swojej miłości. Ojciec stopniowo oddalał się ode mnie. Nie bolało mnie ich zachowanie względem mojej osoby, bo nie wiedziałem jak funkcjonuje rodzina. Ja myślałem, że to normalne. Że każda rodzina taka jest. Że każdy ojciec opuszcza swoje dziecko, gdy ten jest na tyle duży, by radzić sobie bez niego. Bez nich.
I nauczyłem się samotności.
Wtedy musiał się pojawić, Kenzō.
Nie mam mu za złe, że pokazał mi inny świat. Świat, w którym jestem komuś potrzebny. Pokochał mnie jak swojego syna. Dał mi swoją miłość. Dał mi bezpieczeństwo. Nauczył żyć beztrosko, i nie martwić się tym, co będzie. A przede wszystkim nauczył mnie znów kochać.
Tylko, po co?
Zaszlochałem cicho, zagryzając wargę.
Za każdym razem, gdy o nim pomyślałem i to jak mnie traktował ostatnim czasem, jakaś niewidzialna pięść zaciskała się na moim sercu tak mocno, że przez chwilę czułem jakby miało zaraz mi pęknąć. Płakałem, zaciskając pięści we włosach, pozwalając by ból wydostał się z serca. Jednak to nie pomagało. A słowa „ płacz to ci pomoże”, były dla mnie kurewsko beznadziejne. Bo nie pomagało.

Pokochałem go. Zaufałem mu. Poczułem się przy nim bezpiecznie. Czułem, że przy nim i z nim nic mi nie grozi. Nie bałem się, że mnie opuści tak jak rodzice. Obiecał mi to. A ja mu uwierzyłem.

Jaki ja jestem głupi!


Matka podjechała samochodem tak blisko mnie, że o mało nie przejechała mi po palcach. Wstałem, wrzuciłem zakupy na tylne siedzenia i usiadłem z przodu na miejscu pasażera. Zapiąłem pas, odwracając wzrok na szybę.

- Widzę, że zakupy udane – zakpiła, jadąc jakąś obskurną uliczką.

- Tak, matko – odparłem lakonicznie i obojętnie, nie spoglądając na nią.

- Kupiłeś wszystko?

- Nie. Muszę kupić jeszcze bieliznę.

- Dobrze – zatrzymała się, by zobaczyć czy może skręcić, by włączyć się do ruchu – Koło naszego domu otworzyli niedawno sklep z męską odzieżą i bielizną – poinformowała mnie, ruszając, gdy miała wolną drogę.

Czy ona powiedziała, niedawno?

- Czyli kiedy?- zacisnąłem szczękę, gdy wdepnęła mocnej pedał gazu. Mijając samochód za samochodem.

- Nie twój interes – ucięła, dając do zrozumienia, że nie dowiem się tego w najbliższym czasie 
albo w moim życiu.

Ta kobieta nie powinna mieć prawa jazdy! Złamała chyba każdy przepis drogowy. Mijała samochody tam gdzie nie można było. Jechała jednokierunkową, bo stwierdziła, że tedy będzie szybciej! I nie zatrzymywała się, gdy widziała znak „ STOP”! I tak zamiast w półgodziny pod domem byliśmy w piętnaście minut. Wysiadłem, uklęknąłem na chodniku i ucałowałem ziemię!

- Bierz swoje szmaty i nie rób z siebie, imbecyla!- krzyknęła na mnie, czekając, aż się ruszę i zabiorę, co moje.

Bez słowa wstałem. Wyciągnąłem ubrania z auta, i poszedłem do domu. Wbiegłem na nasze piętro, nie czekając na nią. Kopnąłem w drzwi, zapominając, że nie mam kluczy od mieszkania. Więc chcąc czy nie, stałem i czekałem, aż przyjdzie! Pojawiała się chwile później z tym swoim szyderczym uśmieszkiem. Otworzyła ledwo trzymające się drewniane drzwi, wchodząc pierwsza. Ja jak to ja, trzasnąłem nimi za sobą. O, dziwo nie krzyknęła. Nie wchodząc do pokoju wrzuciłem siatki na łóżko. Poszedłem za nią do kuchni. W progu powiedziałem, że wychodzę i wyszedłem. Tylko do sklepu, ale zawsze to, coś by z nią nie przebywać. Zbiegłem po schodach. Na dworze rozejrzałem się, aby zobaczyć czy dużo się zmieniło. Nadal stały te same bloki, choć ciut odnowione. Wcześniejszy plac zabaw, bez żadnych urządzeń. Dziś miał wszystko, czego dziecko zapragnie. Od huśtawki po bujak sprężynowy. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem kręcącą się dziewczynkę na karuzeli. Nie żebym był jakiś świrem. Ale jej radosny śmiech był zaraźliwy. Schowałem ręce do kieszeni i ruszyłem w dół ulicy.
W sklepie kupiłem, co trzeba, wydając przy tym ostatnie pieniądze. Nie chciało mi się wracać do domu, bo nie miałem, do kogo. Wyjścia nie miałem. Nie będę się szlajał po ulicy jak jakiś włóczęga. Skręciłem w uliczkę, prowadzącą do bloku, w którym mieszkam. W podwórku stały dwa czarne samochody. Szybko schowałem się za budynek, by nikt mnie nie widział. Odetchnąłem z ulgą, bo mnie nie zauważyli. Przy aucie jak zdążyłem zobaczyć stał Brian i Avery, oczywiście. Skurwiel! Avery, rzecz jasna.

Kenzō!

Czego on chce? Czy nie jasno dał mi do zrozumienia, że mnie nie chce? Że jestem mu już niepotrzebny!?


- Nie wkurwiaj mnie!- usłyszałem zimny głos, Kenzō – Mów, gdzie jest, a nie wmawiasz mi bzdury, kurwa!

 - Kiedy ja mówię absolutną prawdę!- stukanie matki obcasów i bardziej głośniejsze krzyki, wskazywały, że są już przy wyjściu – Dałam mu pieniądze i pewnie poszedł wydać je na głupoty!

I to jest jej prawda?

- Oh, twa dobroć zaraz roztopi lód w mym sercu – mogłem sobie tylko wyobrazić, ironiczny uśmiech – Ostatni raz się pytam. Gdzie jest DJ?

- A ja ostatni raz ci mówię, że już go nie zobaczysz, rozumiesz? To jest mój syn i będzie ze mną czy tego chcesz czy nie! Będę go traktować jak najgorsze ścierwo, a ty go nie obronisz, bo cię nie będzie! Tak jak cię nie było przy nim przez ostatni miesiąc – od razu poczułem łzy pod powiekami, ale skąd ona to wiedziała?- Dzięki tobie, odbiorę mu chęć do życia… Będę go łamać krok po kroku… Jego słabością teraz jesteś ty. Myślisz, że nie widziałam jak na ciebie patrzy? Jak cię kocha…?

- Jeśli coś mu się stanie lub coś sobie zrobi, pożałujesz tego.

- Jeśli mnie zabijesz, a on się o tym dowie znienawidzi cię – powiedziała pewnie.

- A kto powiedział, że ja to zrobię, hmm?- wychyliłem głowę, chcąc zobaczyć, co się dzieje. Kenzō stał krok przed moją matką – Zresztą nie będę brudził sobie rąk. Mam od tego ludzi. Jedno moje słowo, a jesteś martwa. Będę stał i patrzył na strach w twoich oczach. Będę słuchał jak skomlesz o swe kurewskie nic niewarte życie – złapał ją za włosy, pochylając tak, że stykali się nosami – Wiesz, co wtedy powiem?- przerwał, by zrozumiała jego groźbę – Zabić!- syknął, jeszcze bardziej bezwzględniej niż miał to w zwyczaju. To mogło znaczyć tylko jedno.

On ją zabije!

Ugięły się pode mną nogi! To już drugi raz jak słyszę wyrok na mojego rodzica. Oparłem się mocno plecami o mór budynku.

- Ale najpierw wybije mu pedalstwo z głowy – powiedziała wystraszona – Powiem mu, że wiedziałeś od miesięcy, że wracam… To go na pewno zaboli na tyle, iż nie będzie chciał z tobą rozmawiać… Później mu powiem, że pieprzyłeś się ze mną, gdy on cierpiał, bo… - nie skończyła, bo Kenzō ją spoliczkował. Wynurzyłem nos zza muru. Kobieta leżała na ziemi. Powoli się podnosiła. Klęczała, jedną ręką się podpierając, drugą przyłożyła do rozciętej wargi, patrząc zapłakanym wzrokiem na mężczyznę – A na koniec powiem…- załkała cicho – że od początku wszystko…– kolejny szloch – było ustawione… – kolejny – Że tak miał zapłacić za długi ojca.

Ona kłamie! To nie może być prawda!

Kenzō kucnął, zaciskając pięść na jej włosach.

- Radzę wymyślić inną historię – poradził, przykładając kciuk do jej rozwalonej wargi – To, że ty jesteś głupią kurwą to nie znaczy, że mój chłopiec jest głupi – przyłożył zakrwawiony palec do skroni – Pamiętasz ile miał lat, gdy go porzuciłaś?- podążał palcem w dół, robiąc posoką szramę – Piękny widok – szepnął przerażająco.

- Dzie – Dziesięć – wyjąkała przestraszona.

- A ile jak jego ojciec zaciągnął długi?

- Trzy – Trzynaście…

- Radzę wymyślić inną historię – powtórzył, odrzucając jej głowę.

Ukryłem się, gdy Kenzō wstał.

Szczerze mi ulżyło, słysząc jego słowa.

Byłem niemal pewny, że czuje, iż jestem gdzieś w pobliżu.


***


W ciemnym i opuszczonym magazynie stało kilku rosłych mężczyzn. Każdy w ręku trzymała naładowaną broń, wycelowaną w wystraszonego chińczyka. Można powiedzieć, że nie był on jedynym, który się martwił o swoje życie. Tłumacz, którego zatrudnili miał okazję osobiście na własnej skórze przekonać, do czego zdolni są obecni tu ludzie. Od dwóch godzin bolał go policzek i szczęka, która najbardziej pulsowała bólem, gdy coś mówił. Modlił się w duch, aby człowiek, który go „wynajął” nie okazał się takim samym sadystą jak jego ludzie. Ale jego modlitwy chuj strzelił, gdy do pomieszczenia weszło trzech innych. Już na pierwszy rzut oka można było wskazać szefa. Szedł wyprostowany, dumny . Z jego postawy biło, że ma nad nimi władzę. I z tak zimnym wyrazem twarzy, że tłumacz skulił się w sobie. Nie miał nawet odwagi patrzeć na pracodawcę.

- To on?- zapytał Kenzō, czekając, aż jego ludzie zrobią mu przejście i ich okrążą.

- Tak, szefie – odparł potulnie jeden z obecnych. Podszedł do mafiosa z tacą, na której leżały przyrządy do torturowania – Nie chce nic powiedzieć – wyjaśnił, po co im „zabawki”.

- Gdzie jest ten tłumacz?- pomijając ostatnie zdanie pracownika. Sięgnął po kastet, który od razu założył. Nie czkając na wymienionego, zamachnął się i uderzył „ gościa”.

- Tu jestem – pisnął, idąc do Kenzō.

- Zapytaj się go, z którym z moich ludzi się kontaktował!- potrząsnął dłonią, by pozbyć się krwi z palców.

Kenzō skrzywił się słysząc język, którego nie rozumiał. Miał wrażenie, że ta dwójka go wyzywa lub co gorsze naśmiewają się z niego. On słyszał tylko jakieś majaczenie. Co z tego, że umiał koreański czy japoński skoro z tego bełkotu nic nie rozumiał.

- Mówi, że nie powie – tłumacz czuł się jakby pomylił bajki. Nigdy się tak nie bał jak dziś. Owszem wiedział, że świat przestępczy istnieje, ale nie przypuszczał, ze ujrzy go na własne oczy, i co gorsza poczuje.

- Zobaczymy – Kenzō zdjął z dłoni kastet, następnie płaszcz i marynarkę, którą podał, Bryan’owi, stojącego za nim – Powiedz, że nie lubię się powtarzać – podwinął rękaw, niebieskiej koszuli, poluzował krawat.

Mężczyzna przetłumaczył słowa, zaciskając pięści, bo bolało go, gdy mówił.

- Yyy… Powiedział żebyś się pierdolił – tłumacz zrobił krok w tył, widząc mord w oczach, Kenzō.


Kenzō podszedł do chińczyka i uderzył go z pięści w twarz. Ofiarę odrzucił cios na bok. Nie zdążył nawet jęknąć, gdy z drugiej stron padł następny sierpowy. Przestał liczyć po piątym uderzeniu. Czuł jak od siły uderzeń, wypadają mu zęby. W buzi miał tyle krwi, że musiał otworzyć usta, by się nie zakrztusić znów.

- Smak krwi jest okropny – pomyślał chińczyk. 

Usłyszał jak oprawca zwraca się do mężczyzny, który przekazuje, co tamten ma do powiedzenia. 

- Powiedz mu, że mogę tak do puki nie wyzionie ducha – powiedział lekko zmachany. Bądź, co bądź w uderzenia wkładał dużo mocy. Przy każdym sierpowym, wstrzymywał oddech, by mocniej go walnąć. Tak, więc po kilku minutowym boksie na żywym worku, opadł lekko z sił.

Nie zdążył jednak nic powiedzieć do pobitego, bo ten stracił przytomność.

- No, kurwa!- kopnął leżącego w brzuch – Zabrać go – wystawił rękę po ręcznik, by pozbyć się krwi z dłoni i z twarzy.

Dwóch z jego ludzi podeszło i podnieśli nie przytomnego, wychodząc z nim.

- Idziemy – Kenzō rozkazał pozostałym, gdy był pewny, że nie ma krwi na sobie.

- Szefie – Brian, poddał mu jego ubranie – A, co z nim?- wskazał na tłumacza.

- Zamknąć go – ubrał marynarkę, a na nią płaszcz – Jeszcze będzie potrzeby. Idziemy – Brian był zdziwiony, że szef bierze go, a Nie Avery’ego. Ruszył jednak bez słowa przed, Kenzō.




***


Siedziałem w autobusie z opuszoną głową. Miałem na sobie dziś te szmaty. Wyblakłe czarne spodnie, czarną koszulkę, czarną bluzę i czarną bejsbolowkę. Było mi wstyd pokazać się tak ubranym. Ktoś, kto nosił ciuchy za kilka tysięcy, nagle ma na sobie cichy za kilka dolców. Porażka. Wychodząc z autobusy, zarzuciłem kaptur na czapkę by nikt mnie nie rozpoznał. Już wchodząc na teren szkoły czułem na sobie kilkanaście par oczu. Może po ubraniu mnie nie poznali, ale po plecaku. Fuck, nie pomyślałem o tym. Wszedłem do szkoły jak gdyby nic. Koło szafki jak na moje chujowe szczęście stał Tony. Najpierw zrobił zniesmaczoną minę, a później uśmiechnął się kpiąco.

- Coś ty na siebie ubrał?- nie zwracałem na niego uwagi. Wyciągnąłem potrzebne mi książki a schowałem te niepotrzebne – Wyglądasz jak jakiś obdartus.

- To ja nie ty – trzasnąłem szafką – Nie przejmuj się, że ktoś nas razem zobaczy – posłał mi niezrozumiałe spojrzenie – Nie przyjaźnimy się już, więc się o to nie martw – i poszedłem.



Gdy po lekcjach wyszedłem ze szkoły, zajebałem małego karpia. Otóż na parkingu stał Kenzō. Oparty o budynek szkoły.Jak zwykle wyglądał bosko.



Pewnie gdybym nie wyglądał jak jakiś żebrak to bym do niego podszedł, ale nie będę robił mu wiochy. Dlatego naciągnąłem bardziej kaptur i schyliłem głowę, że prawie brodę wbiłem sobie w mostek. Minąłem go, a ten mnie nie poznał. Tyle lat z nim mieszkałem, tyle lat z nim wychodziłem, a ten nie poznał mojego chodu.

- Dzień dobry, panie Suzuki – usłyszałem jak witają się moi byli przyjaciele.

Nie byłbym sobą, gdybym ich nie podsłuchał. Przykucnąłem koło murka, chowając się za nim.

- DJ w szkole?- zapytał, pomijając witanie.

Nie wiem, czemu, ale wydawało mi się, że robi to z wielką niechęcią. Wiedziałem, że nie przepada za nimi, pomijając fakt, że nawet nie wiem, iż z nimi nie rozmawiam od… Od dłuższego czasu. Za każdym razem, gdy z nimi byłem czy do niego coś mówili nie spoglądał na nich. Jakby byli dla niego nic niewartymi śmieciami. Traktował ich jak powietrze. Jednak nie zabronił mi się z nimi przyjaźnić.

- Nie…

- Wyszedł przed nami – Agron wszedł w zdanie Tony ‘mu.

- Niemożliwe – odezwał się Brian – Jesteśmy tu od dwudziestu minut i go nie widzieliśmy.

- Jasne, że nie – odezwał się szyderczo Tony – Dziś nie wyglądał perfekcyjnie.

- To znaczy?- drążył ochroniarz.

- Miał dziś na sobie jakieś szmaty – wyśmiał mnie Agron.

- I wy jesteście jego przyjaciółmi?- Brian zapytał, nie wierząc w to, co słyszy.

- Nie przyjaźnimy się już – powiedział cicho Chris.

- Niezmiernie mnie to cieszy – syknął Kenzō – Jedziemy – rozkazał szoferowi, wsiadając do auta.

Szybko wstałem, by mnie nie widział, wyjeżdżając. Skręciłem w pierwszą lepszą uliczkę. I tam odczekałem kilka minut, nim poszedłem na przestanek.





2 komentarze:

  1. O kurde, te akcje Kenzo z matą Drake są mega ostre, ale lubięęę tooo :D Czekałam całe opowiadanie, na to, żeby porozmawiał z Kenzo i się nie doczekałam. :( Ale że też go nie poznał !!! :O Wrrr..

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    o te akcje z matką, są ostre, co za przyjaciele, jak widać sprawdza się powiedzenie... prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń