Wstałem
szybko z klęczek jak jakiś samochód zaczął trąbić.
Zebrałem reklamówki, i usiadłem na krawężniku, czekając na matkę.
Podkuliłem kolana, opierając na nich brodę.
Jak ja nienawidzę
swojego życia!
Po policzku spłynęła ciepła kropla, odzwierciadlając
to jak krwawi moje serce.
Nigdy nie cierpiałem
jak teraz. Nawet, gdy wiedziałem, że
rodzice mnie nie chcą, nie kochają
i jestem dla nich nikim. Od dziecka mi to okazywali. Zwłaszcza
matka. Ona nigdy mi nie okazała swojej miłości.
Ojciec stopniowo oddalał się
ode mnie. Nie bolało mnie ich zachowanie względem mojej osoby, bo nie
wiedziałem jak funkcjonuje rodzina. Ja myślałem,
że to normalne. Że każda
rodzina taka jest. Że każdy
ojciec opuszcza swoje dziecko, gdy ten jest na tyle duży,
by radzić sobie bez niego. Bez nich.
I nauczyłem
się samotności.
Wtedy musiał
się pojawić, Kenzō.
Nie mam mu za złe,
że pokazał mi inny świat.
Świat, w którym jestem komuś potrzebny. Pokochał
mnie jak swojego syna. Dał mi swoją
miłość. Dał
mi bezpieczeństwo. Nauczył żyć
beztrosko, i nie martwić się
tym, co będzie. A przede wszystkim nauczył
mnie znów kochać.
Tylko, po co?
Zaszlochałem
cicho, zagryzając wargę.
Za każdym
razem, gdy o nim pomyślałem
i to jak mnie traktował ostatnim czasem, jakaś
niewidzialna pięść zaciskała się
na moim sercu tak mocno, że przez chwilę
czułem jakby miało zaraz mi pęknąć. Płakałem,
zaciskając pięści we włosach,
pozwalając by ból wydostał się
z serca. Jednak to nie pomagało. A słowa
„ płacz to ci pomoże”, były
dla mnie kurewsko beznadziejne. Bo nie pomagało.
Pokochałem
go. Zaufałem mu. Poczułem się
przy nim bezpiecznie. Czułem, że
przy nim i z nim nic mi nie grozi. Nie bałem się,
że mnie opuści tak jak rodzice. Obiecał
mi to. A ja mu uwierzyłem.
Jaki ja jestem głupi!
Matka podjechała
samochodem tak blisko mnie, że o mało
nie przejechała mi po palcach. Wstałem, wrzuciłem
zakupy na tylne siedzenia i usiadłem z przodu na miejscu
pasażera. Zapiąłem pas, odwracając
wzrok na szybę.
- Widzę,
że zakupy udane – zakpiła, jadąc
jakąś obskurną uliczką.
- Tak, matko – odparłem
lakonicznie i obojętnie, nie spoglądając
na nią.
- Kupiłeś
wszystko?
- Nie. Muszę
kupić jeszcze bieliznę.
- Dobrze – zatrzymała
się, by zobaczyć czy może
skręcić, by włączyć się
do ruchu – Koło naszego domu otworzyli niedawno sklep z męską
odzieżą i bielizną – poinformowała
mnie, ruszając, gdy miała wolną
drogę.
Czy ona powiedziała,
niedawno?
- Czyli kiedy?- zacisnąłem szczękę, gdy wdepnęła mocnej pedał gazu. Mijając
samochód za samochodem.
- Nie twój interes – ucięła, dając do zrozumienia, że
nie dowiem się tego w najbliższym czasie
albo w moim życiu.
Ta kobieta nie powinna mieć
prawa jazdy! Złamała chyba każdy
przepis drogowy. Mijała samochody tam gdzie nie można
było. Jechała jednokierunkową,
bo stwierdziła, że tedy będzie
szybciej! I nie zatrzymywała się,
gdy widziała znak „ STOP”! I tak zamiast w półgodziny
pod domem byliśmy w piętnaście
minut. Wysiadłem, uklęknąłem na chodniku i ucałowałem
ziemię!
- Bierz swoje szmaty i nie rób
z siebie, imbecyla!- krzyknęła na mnie, czekając,
aż się ruszę
i zabiorę, co moje.
Bez słowa
wstałem. Wyciągnąłem ubrania z auta, i poszedłem do domu. Wbiegłem
na nasze piętro, nie czekając na nią.
Kopnąłem w drzwi, zapominając, że
nie mam kluczy od mieszkania. Więc chcąc
czy nie, stałem i czekałem, aż
przyjdzie! Pojawiała się chwile później
z tym swoim szyderczym uśmieszkiem. Otworzyła
ledwo trzymające się drewniane drzwi, wchodząc
pierwsza. Ja jak to ja, trzasnąłem nimi za sobą.
O, dziwo nie krzyknęła. Nie wchodząc
do pokoju wrzuciłem siatki na łóżko.
Poszedłem za nią do kuchni. W progu powiedziałem,
że wychodzę i wyszedłem.
Tylko do sklepu, ale zawsze to, coś by z nią
nie przebywać. Zbiegłem po schodach. Na dworze
rozejrzałem się, aby zobaczyć
czy dużo się zmieniło.
Nadal stały te same bloki, choć ciut odnowione. Wcześniejszy
plac zabaw, bez żadnych urządzeń.
Dziś miał wszystko, czego dziecko
zapragnie. Od huśtawki po bujak sprężynowy.
Uśmiechnąłem się,
gdy zobaczyłem kręcącą
się dziewczynkę na karuzeli. Nie żebym
był jakiś świrem. Ale jej radosny śmiech
był zaraźliwy. Schowałem
ręce do kieszeni i ruszyłem w dół
ulicy.
W sklepie kupiłem,
co trzeba, wydając przy tym ostatnie pieniądze. Nie chciało
mi się wracać do domu, bo nie miałem,
do kogo. Wyjścia nie miałem. Nie będę
się szlajał po ulicy jak jakiś
włóczęga. Skręciłem
w uliczkę, prowadzącą do bloku, w którym
mieszkam. W podwórku stały dwa czarne samochody. Szybko
schowałem się za budynek, by nikt mnie nie
widział. Odetchnąłem z ulgą,
bo mnie nie zauważyli. Przy aucie jak zdążyłem
zobaczyć stał Brian i Avery, oczywiście.
Skurwiel! Avery, rzecz jasna.
Kenzō!
Czego on chce? Czy nie jasno dał
mi do zrozumienia, że mnie nie chce? Że
jestem mu już niepotrzebny!?
- Nie wkurwiaj mnie!- usłyszałem
zimny głos, Kenzō – Mów, gdzie jest, a nie
wmawiasz mi bzdury, kurwa!
- Kiedy ja mówię absolutną
prawdę!- stukanie matki obcasów i bardziej głośniejsze
krzyki, wskazywały, że są
już przy wyjściu – Dałam
mu pieniądze i pewnie poszedł wydać
je na głupoty!
I to jest jej prawda?
- Oh, twa dobroć
zaraz roztopi lód w mym sercu – mogłem sobie tylko wyobrazić,
ironiczny uśmiech – Ostatni raz się pytam. Gdzie jest DJ?
- A ja ostatni raz ci mówię,
że już go nie zobaczysz, rozumiesz?
To jest mój syn i będzie ze mną
czy tego chcesz czy nie! Będę go traktować
jak najgorsze ścierwo, a ty go nie obronisz, bo cię
nie będzie! Tak jak cię nie było
przy nim przez ostatni miesiąc – od razu poczułem
łzy pod powiekami, ale skąd ona to wiedziała?-
Dzięki tobie, odbiorę mu chęć do życia… Będę
go łamać krok po kroku… Jego słabością
teraz jesteś ty. Myślisz, że
nie widziałam jak na ciebie patrzy? Jak cię
kocha…?
- Jeśli
coś mu się stanie lub coś
sobie zrobi, pożałujesz tego.
- Jeśli
mnie zabijesz, a on się o tym dowie znienawidzi cię
– powiedziała pewnie.
- A kto powiedział,
że ja to zrobię, hmm?- wychyliłem
głowę, chcąc
zobaczyć, co się dzieje. Kenzō
stał krok przed moją matką
– Zresztą nie będę brudził
sobie rąk. Mam od tego ludzi. Jedno moje słowo,
a jesteś martwa. Będę stał
i patrzył na strach w twoich oczach. Będę
słuchał jak skomlesz o swe kurewskie
nic niewarte życie – złapał
ją za włosy, pochylając
tak, że stykali się nosami – Wiesz, co wtedy
powiem?- przerwał, by zrozumiała jego groźbę
– Zabić!- syknął, jeszcze bardziej bezwzględniej
niż miał to w zwyczaju. To mogło
znaczyć tylko jedno.
On ją
zabije!
Ugięły się pode mną
nogi! To już drugi raz jak słyszę
wyrok na mojego rodzica. Oparłem się
mocno plecami o mór budynku.
- Ale najpierw wybije mu
pedalstwo z głowy – powiedziała wystraszona – Powiem
mu, że wiedziałeś od miesięcy,
że wracam… To go na pewno zaboli na tyle, iż
nie będzie chciał z tobą
rozmawiać… Później mu powiem, że
pieprzyłeś się
ze mną, gdy on cierpiał, bo… - nie skończyła,
bo Kenzō ją spoliczkował.
Wynurzyłem nos zza muru. Kobieta leżała
na ziemi. Powoli się podnosiła.
Klęczała, jedną
ręką się
podpierając, drugą przyłożyła
do rozciętej wargi, patrząc zapłakanym
wzrokiem na mężczyznę – A na koniec powiem…- załkała
cicho – że od początku wszystko…– kolejny szloch –
było ustawione… – kolejny – Że tak miał
zapłacić za długi
ojca.
Ona kłamie!
To nie może być prawda!
Kenzō
kucnął, zaciskając pięść na jej włosach.
- Radzę
wymyślić inną
historię – poradził, przykładając
kciuk do jej rozwalonej wargi – To, że ty jesteś
głupią kurwą
to nie znaczy, że mój chłopiec jest głupi
– przyłożył zakrwawiony palec do
skroni – Pamiętasz ile miał lat, gdy go porzuciłaś?-
podążał palcem w dół,
robiąc posoką szramę
– Piękny widok – szepnął
przerażająco.
- Dzie – Dziesięć – wyjąkała
przestraszona.
- A ile jak jego ojciec zaciągnął długi?
- Trzy – Trzynaście…
- Radzę
wymyślić inną
historię – powtórzył, odrzucając
jej głowę.
Ukryłem
się, gdy Kenzō wstał.
Szczerze mi ulżyło,
słysząc jego słowa.
Byłem
niemal pewny, że czuje, iż jestem gdzieś
w pobliżu.
***
W ciemnym i opuszczonym
magazynie stało kilku rosłych mężczyzn. Każdy w ręku
trzymała naładowaną
broń, wycelowaną w wystraszonego chińczyka.
Można powiedzieć, że
nie był on jedynym, który się martwił
o swoje życie. Tłumacz, którego zatrudnili miał
okazję osobiście na własnej
skórze przekonać, do czego zdolni są obecni tu ludzie. Od
dwóch godzin bolał go policzek i szczęka, która najbardziej
pulsowała bólem, gdy coś mówił.
Modlił się w duch, aby człowiek,
który go „wynajął” nie okazał się
takim samym sadystą jak jego ludzie. Ale jego modlitwy chuj strzelił,
gdy do pomieszczenia weszło trzech innych. Już
na pierwszy rzut oka można było
wskazać szefa. Szedł wyprostowany, dumny . Z jego
postawy biło, że ma nad nimi władzę.
I z tak zimnym wyrazem twarzy, że tłumacz
skulił się w sobie. Nie miał
nawet odwagi patrzeć na pracodawcę.
- To on?- zapytał
Kenzō, czekając, aż
jego ludzie zrobią mu przejście i ich okrążą.
- Tak, szefie – odparł
potulnie jeden z obecnych. Podszedł do mafiosa z tacą,
na której leżały przyrządy
do torturowania – Nie chce nic powiedzieć – wyjaśnił,
po co im „zabawki”.
- Gdzie jest ten tłumacz?-
pomijając ostatnie zdanie pracownika. Sięgnął po kastet, który od razu założył.
Nie czkając na wymienionego, zamachnął się
i uderzył „ gościa”.
- Tu jestem – pisnął, idąc do Kenzō.
- Zapytaj się
go, z którym z moich ludzi się kontaktował!-
potrząsnął dłonią,
by pozbyć się krwi z palców.
Kenzō skrzywił się słysząc język,
którego nie rozumiał. Miał wrażenie,
że ta dwójka go wyzywa lub co
gorsze naśmiewają się z
niego. On słyszał tylko jakieś
majaczenie. Co z tego, że
umiał koreański czy japoński skoro z tego bełkotu
nic nie rozumiał.
- Mówi, że nie powie – tłumacz czuł się jakby pomylił bajki. Nigdy się tak nie bał jak
dziś. Owszem wiedział, że świat przestępczy
istnieje, ale nie przypuszczał, ze
ujrzy go na własne oczy, i co gorsza
poczuje.
- Zobaczymy – Kenzō zdjął z dłoni kastet, następnie płaszcz
i marynarkę, którą podał,
Bryan’owi, stojącego za nim – Powiedz, że nie lubię się powtarzać –
podwinął rękaw, niebieskiej koszuli, poluzował krawat.
Mężczyzna przetłumaczył słowa,
zaciskając pięści, bo bolało go,
gdy mówił.
- Yyy… Powiedział żebyś się
pierdolił – tłumacz zrobił krok
w tył, widząc mord w oczach, Kenzō.
Kenzō podszedł do
chińczyka i uderzył go z pięści w
twarz. Ofiarę odrzucił cios na bok. Nie zdążył
nawet jęknąć, gdy z drugiej stron padł następny
sierpowy. Przestał liczyć po piątym
uderzeniu. Czuł jak od siły uderzeń,
wypadają mu zęby. W buzi miał tyle krwi, że
musiał otworzyć usta, by się nie
zakrztusić znów.
- Smak krwi jest okropny – pomyślał chińczyk.
Usłyszał jak oprawca zwraca się do mężczyzny,
który przekazuje, co tamten ma do powiedzenia.
- Powiedz mu, że mogę tak
do puki nie wyzionie ducha – powiedział lekko zmachany. Bądź, co
bądź w uderzenia wkładał dużo mocy. Przy każdym sierpowym, wstrzymywał oddech, by mocniej go walnąć. Tak, więc po
kilku minutowym boksie na żywym
worku, opadł lekko z sił.
Nie zdążył
jednak nic powiedzieć do
pobitego, bo ten stracił
przytomność.
- No, kurwa!- kopnął leżącego
w brzuch – Zabrać go – wystawił rękę po ręcznik,
by pozbyć się krwi z dłoni i
z twarzy.
Dwóch z jego ludzi podeszło i podnieśli
nie przytomnego, wychodząc z
nim.
- Idziemy – Kenzō rozkazał
pozostałym, gdy był pewny, że nie
ma krwi na sobie.
- Szefie – Brian, poddał mu jego ubranie – A, co z nim?- wskazał na tłumacza.
- Zamknąć go – ubrał
marynarkę, a na nią płaszcz
– Jeszcze będzie potrzeby. Idziemy –
Brian był zdziwiony, że szef bierze go, a Nie Avery’ego. Ruszył jednak bez słowa przed, Kenzō.
***
Siedziałem w autobusie z opuszoną głową. Miałem na
sobie dziś te szmaty. Wyblakłe czarne spodnie, czarną koszulkę,
czarną bluzę i czarną
bejsbolowkę. Było mi wstyd pokazać się tak
ubranym. Ktoś, kto nosił ciuchy za kilka tysięcy, nagle ma na sobie cichy za kilka dolców. Porażka. Wychodząc z
autobusy, zarzuciłem kaptur na czapkę by nikt mnie nie rozpoznał. Już
wchodząc na teren szkoły czułem na
sobie kilkanaście par oczu. Może po ubraniu mnie nie poznali, ale po plecaku. Fuck, nie
pomyślałem o tym. Wszedłem do szkoły jak
gdyby nic. Koło szafki jak na moje
chujowe szczęście
stał Tony. Najpierw zrobił zniesmaczoną minę, a później
uśmiechnął się kpiąco.
- Coś ty na siebie ubrał?- nie zwracałem na niego uwagi. Wyciągnąłem
potrzebne mi książki a
schowałem te niepotrzebne –
Wyglądasz jak jakiś obdartus.
- To ja nie ty – trzasnąłem szafką –
Nie przejmuj się, że ktoś nas
razem zobaczy – posłał mi niezrozumiałe spojrzenie – Nie przyjaźnimy się już, więc się o to nie martw – i poszedłem.
Gdy po lekcjach wyszedłem ze szkoły,
zajebałem małego karpia. Otóż na parkingu stał Kenzō. Oparty
o budynek szkoły.Jak zwykle wyglądał bosko.
Pewnie gdybym nie wyglądał jak jakiś żebrak to bym do niego podszedł, ale nie będę robił mu
wiochy. Dlatego naciągnąłem bardziej kaptur i schyliłem głowę, że
prawie brodę wbiłem sobie w mostek. Minąłem go, a ten mnie nie poznał. Tyle lat z nim mieszkałem, tyle lat z nim wychodziłem, a ten nie poznał mojego chodu.
- Dzień dobry, panie Suzuki – usłyszałem
jak witają się moi byli przyjaciele.
Nie byłbym sobą,
gdybym ich nie podsłuchał. Przykucnąłem koło murka, chowając się za
nim.
- DJ w szkole?- zapytał, pomijając
witanie.
Nie wiem, czemu, ale wydawało mi się, że robi to z wielką niechęcią. Wiedziałem, że nie przepada za nimi, pomijając fakt, że
nawet nie wiem, iż z nimi nie rozmawiam od…
Od dłuższego czasu. Za każdym razem, gdy z nimi byłem czy do niego coś mówili nie spoglądał na
nich. Jakby byli dla niego nic niewartymi śmieciami. Traktował ich jak powietrze. Jednak nie zabronił mi się z
nimi przyjaźnić.
- Nie…
-
Wyszedł przed nami – Agron wszedł w zdanie Tony ‘mu.
- Niemożliwe – odezwał się Brian
– Jesteśmy tu od dwudziestu minut
i go nie widzieliśmy.
-
Jasne, że nie – odezwał się szyderczo
Tony – Dziś nie wyglądał
perfekcyjnie.
- To
znaczy?- drążył ochroniarz.
- Miał
dziś na sobie jakieś szmaty – wyśmiał
mnie Agron.
- I
wy jesteście jego przyjaciółmi?- Brian zapytał,
nie wierząc w to, co słyszy.
- Nie
przyjaźnimy się już
– powiedział cicho Chris.
-
Niezmiernie mnie to cieszy – syknął Kenzō
– Jedziemy – rozkazał szoferowi, wsiadając
do auta.
Szybko
wstałem, by mnie nie widział, wyjeżdżając.
Skręciłem w pierwszą
lepszą uliczkę. I tam odczekałem
kilka minut, nim poszedłem na przestanek.
O kurde, te akcje Kenzo z matą Drake są mega ostre, ale lubięęę tooo :D Czekałam całe opowiadanie, na to, żeby porozmawiał z Kenzo i się nie doczekałam. :( Ale że też go nie poznał !!! :O Wrrr..
OdpowiedzUsuńBarbara
Witam,
OdpowiedzUsuńo te akcje z matką, są ostre, co za przyjaciele, jak widać sprawdza się powiedzenie... prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka