czwartek, 1 stycznia 2015

A teraz idziemy na jednego.... I całą masę!!



Ile to jeszcze zajmie?- pomyślałem, zaciskając dłonie na papierowym kubku po kawie Stoję tu już wieki, a oni jeszcze nie skończyli!- tak, tak pojechałem na tą nieszczęsną myjnie i czekam jak kołek, aż skończą myć auto. Tylko, kurwa, czemu to tyle trwa? Ja rozumie drogie auto, ale na Boga to tylko samochód. Jak każde inne, więc czemu je woskują? Prosiłem tylko o mycie! Zaraz mnie coś strzeli! I będzie to kurwica!- Długo jeszcze?- zapytałem zniecierpliwiony, wrzucając kubeczek do śmietnika. I tak drogie państwo! Rzut za trzy punkty!
- Już kończymy, proszę pana odpowiedział jeden z pracowników, przyglądając się masce czy dobrze jest wypolerowana.
Dla mnie było dobrze, ale gościu zmarszczył brwi i obejrzał auto jeszcze raz i jeszcze raz, aż w końcu się uśmiechnął i podszedł do mnie.
- Czy mógłbym zrobić sobie zdjęcie z pana samochodem?- spytał zakłopotany, ściskając w ręce, coś, czym polerował samochód.
Spojrzałem na niego jak na niedorozwiniętego.
- I, co? Wrzuci pan fotkę na facebook'a lub twitter'a?- zakpiłem się ze starszego Weź pan zajmij się myciem samochodów, a nie modelingiem wyśmiałem gościa. Mężczyzna zrobił się czerwony na twarzy. Tylko nie wiedziałem czy ze złości czy ze wstydu. Sięgnąłem do kieszeni. Wyciągnąłem kasę i wcisnąłem mu w dłoń, nie patrząc ile mu dałem. Nie żegnając się, wsiadłem do auta i odjechałem z piskiem opon.



Gdy jechałem do Kenzō dostałem smsa. Sięgnąłem po telefon, który leżał na siedzeniu pasażera. Jak zawsze, zresztą. Wiadomość odczytałem, gdy stałem na czerwonym świetle.
Od Tony 8=>
Początek o 8 pm!
Się rozpisał, kurwa! Prychnąłem pod nosem i rzuciłem telefon tam gdzie leżał.
Szczerze. To nie miałem ochoty nigdzie jechać. Zwłaszcza do Agron ‘a na imprezę. Tsa, jasne. Upicie się, na ćpanie i granie na Xboxie. Zajebista impreza!
Ruszyłem, gdy zapaliło się zielone światło. Skręciłem w prawo. Później jechałem dość spory kawałek prosto. Muzyka grała głośno, oczywiście. Palcami wybijałem rytm o kierownice i śpiewałem, gdy znałem tekst piosenki. Skręciłem w lewo i zaraz znów w lewo, aby wjechać na parking dla gości. Tych ważnych. Mieściło się tu może siedem samochodów. Zaparkowałem auto za klubem.
Przy tylnym wejściu stał ochroniarz.
- Witam – przywitał się. Nacisnąłem alarm na pilocie Szef u siebie poinformował mnie, otwierając przede mną drzwi.
- Jasne – minąłem go i wszedłem na zaplecze. Minąłem kilka korytarzy i pchnąłem wrota prowadzące do klubu.


O tej porze w lokalu było prawie, że pusto. Kilku ochroniarzy stało przy barze wraz z dwoma barmanami. Wbiegłem po schodach, prowadzących na piętro gdzie znajdywało się tam „biuro” Kenzō. Załatwiał tu swoje wszystkie interesy. Te zgodne z prawem i te mijające się z prawem.
Przed wejściem stał Avery, a to znaczyło, że Kenzō ma teraz klienta.
Ominąłem go, a raczej próbowałem, bo zagrodził mi drogę swoją masywną sylwetką.
- A, panicz…- w jego głosie było tyle jadu, że aż mu ciekła po brodzie gdzie?
- Nie twój zasrany interes – odpyskowałem.
Widząc jego morderczy wzrok, jakim raczył mnie obdarzać kilka razy dziennie, zacząłem się troszku bać. Ale przez tyle lat nauczyłem ukrywać się ten strach. Na początku było to trudne, lecz po kilku latach tej cennej nauki wychodzi mi to tak perfekcyjnie, że potrafię mu odszczekiwać.
- Zasrany, na pewno – złapał mnie za łokieć Ale interes jak najbardziej mój syknął, zaciskając palce.
- Weź, spierdalaj z tymi łapami wyrwałem łokieć z uścisku i niby przypadkiem uderzyłem go pięścią w podbródek.
Przypadkiem to to niebyło, bo jebnąłęm go z całych sił, że głowa odleciała mu do tyłu. Wykorzystałem moment jego dezorientacji, odepchnąłem go i uciekłem. Wpadłem do pomieszczenia gdzie siedział Kenzō. I to dosłownie wpadłem. Nie zdążyłem się zatrzymać i wyrżnąłem. Szybko wstałem, otrzepałem ubrania. Podniosłem wzrok na Kenzō. Stanąłem, nie wierząc w to, co widzę. Wiedziałem, że Kenzō jest zajęty skoro ten głąb mnie nie chciał wpuścić, ale nie wiedziałem, że aż tak bardzo.
A dokładnie. Kenzō siedział na kanapie. Jego marynarka leżała na oparciu, koszule miał rozpiętą, co do ostatniego guzika. Na kolanach siedziała mu jakaś kobieta. W samej bieliźnie. Jego dłonie ugniatały pośladki tej Dzi Dziewczynie! Nie widziałem nic prócz pleców, pośladków i burzy czarnych długich włosów.
Czułem jakby dłoń zacisnęła mi się na szyi i nie mogłem złapać oddechu.
Miałem świadomość, że Kenzō pieprzy się. Przecież księdzem to on nie był.
Ale dlaczego to tak, kurewsko boli?
- Kto cię tu wpuścił?- zapytał zimno, odpinając czerwony koronkowy biustonosz.
- Ja… Ja…- jąkałem się widząc, że nie ma zamiaru przestać robić to, co robi Ja- spróbowałem jeszcze raz, ale ni chuja nie mogłem się wypowiedzieć.
- Nie mam całego dnia zwrócił się do mnie tym głosem, którym zwracał się do swoich pracowników.
Gdybym posiadał ogon to bym go podkulił pod siebie, a tak skuliłem się w sobie.
 Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem bez słowa z opuszczoną głową.
Avery stał i uśmiechał się do mnie kpiąco. Skurwysyn wiedział i dlatego nie chciał mnie wpuścić. A ja jestem upartym człekiem, i jak ktoś mówi „ nie wolno” to ja wręcz odwrotnie. Podpuścił mnie chuj jebany. Posłałem mu zimne spojrzenie, ale się tym nie przejął.
- Pierdolony pachołek!- warknąłem, niczym rozjuszony byczek, przed którym machają czerwoną płachtą
- Chyba nie myślałeś, że zostawi dla ciebie taką piękną panią?- kpił sobie ze mnie i z kobiety, oczywiście. Szedł ze mną w ramie w ramie.
- Gówno cię obchodzi co myślę!- zacząłem schodzić ze schodów, a on za mną!
- Masz rację – stwierdził i poszedł za mną do baru, przy którym siedział też, Brian.
- Siema młody!- klepnął mnie w ramie jak swojego kolegę.
Skrzywiłem się lekko, bo klepnął mnie mocnej niż myślał. No, cóż… Czucia to on nie miał w ogóle.
- Widzieliśmy się dziś – przypomniałem mu, masując ramie.
- Jakiś ty delikatny – naśmiewał się ze mnie Avery.
Zaraz mu jebnę tym kuflem, który wyciera barman!
- Nie masz czegoś do roboty?- podkreśliłem, że nie jest tu od pogawędek.
Jego szef się rucha, a on, co? Opierdla się!
- Mam stać nad szefem i pilnować czy ta dziwka robi, co do niej należy?- ironizował z głupim uśmiechem na twarzy.
- Nie przejmuj się nim, młody!- pocieszał mnie Brian – Napij się z nami piwa – posłałem mu szyderczy uśmiech – Albo czegoś mocniejszego – dodał potulnie.
- To, co podać?- wtrącił się barman, zwany per Piti.
- Whisky z lodem – poleciłem, siadając koło mojego ulubionego mutanta.
- Nie za młody jesteś, gówniarzu?- jak zwykle wtrącił się Avery.
- A ty nie zapominasz, do kogo mówisz?- zwrócił mu uwagę, Brian. Barman położył szklankę na ladzie.
- Nie jesteś moją niańką!- uśmiechnąłem się drwiąco, sięgając po szklankę z bursztynowym napojem i kilkoma kostkami lodu. Patrząc mu prosto w oczy wypiłem wszystko jednym haustem, nie krzywiąc się. Choć miałem ochotę wypluć to, co miałem w ustach. Bo prawda była taka, że nie lubiłem tego alkoholu. Miałem ochotę na piwo, ale nie mogłem pokazać temu… Temu jebańcowi, że nadal jestem tylko dzieckiem. Po, mimo, że obracam się w towarzystwie gangsterów.
- Nie pouczaj mnie – syknął Avery, na Brian'a, nie komentując mojej wypowiedzi.
- Tak, tak – zbyłem go machnięciem dłoni, odstawiając szkło na miejsce.
- Pożałujesz…- nie dokończył groźby.
- Avery!- usłyszeliśmy krzyk Kenzō.
Mężczyzna posłał nam swoje wrogie spojrzenie i udał się do góry.
Odetchnąłem, rozluźniając się lekko. Przy tym gościu czuję się tak spięty jakby ktoś włożył mi kija w dupę!
- Uważaj na niego – ostrzegł mnie Brian. Reszta ochroniarzy pokiwała głowami, zgadzając się z nim – Nie zawsze jesteśmy przy tobie. A chuj wie, co mu odpierdoli.
- Wiem, wiem – przyznałem. Wstałem i otrzepałem ubranie z niewidzialnego pyłku – Zapłać za mnie – rozkazałem starszemu mężczyźnie. Choć nie wiem, po, co, bo tu wszystko miałem za darmo. Chociaż nie, wiem. Po to by nie zapomnieli, że ja mam nad nimi, jako taką władzę.
- Się rozumie!- krzyknął, nim zniknąłem za tylnym wyjściem.
Ręce schowałem do kieszeni. I tak jak wcześniej, szedłem ciemnymi i wilgotnymi korytarzami. Na zewnątrz zrobiło się już szarawo.  Odetchnąłem kilka razy świeżym powietrzem. Tsa, jasne!
- Do widzenia – pożegnał się potulnie ochroniarz, gdy go minąłem.
Nie odwracając się i nie odzywając machnąłem mu ręką, w, której miałem kluczyki od auta. Otworzyłem auto, wcześniej je odblokowując i zatrąbiłem starszemu nim odjechałem.



Do Agron ’a przyjechałem spóźniony. I nie, dlatego, że tak wypada tylko, dlatego, że zasiedziałem się w „ Suzuki”. Jak nie miałem ochoty na picie i ćpanie, tak teraz tylko po to jechałem. Aby zapomnieć o tym, co widziałem. A tym bardziej zapomnieć na chwile jak mnie potraktował, Kenzō. Nie wiem, co bolało mnie bardziej. To, co zobaczyłem czy jego zachowanie względem mojej osoby.
Skręciłem w uliczkę, która prowadziła na obrzeża miasta. Mieszkali tu ludzie, którzy chcieli mieć spokój od hałasów, ludzi i żyć z dala od zgiełku miasta. 
Stanąłem przed bramą i nacisnąłem guziczek od domofonu. Po chwili usłyszałem męski głos. Po przywitaniu i przedstawieniu, brama otworzyła się. Ruszyłem w stronę domu. Już wjeżdżając na posesje Państwa Anderson czułem się nie na miejscu.
Wiedziałem, że gdyby nie Kenzō, nie byłoby mnie tu dziś. Nie miałbym tak bogatych znajomych.
Bo prawda była taka, że byłem zwykłym biednym podrzutkiem, którym zajął się obcy człowiek, bo nie chciał mnie moja własna rodzina.
Wiedziałem też, że nie spojrzeliby na mnie. Pewnie naśmiewaliby się ze mnie, że jestem biedny. Tak jak robą to z innymi.
Dlatego źle się czułem, bo nie wiedzieli o mnie nic. Ale też nie mogłem powiedzieć im prawdy.
Nigdy nie przejmowałem się samotnością. To, dlaczego akurat teraz mi to przeszkadza? Dlaczego boje się, że, kiedy dowiedzą się o mnie prawdy zostawią mnie?
Potrząsnąłem głową, pozbywając się tak głupich myśli. Niech się dzieje, co chce.
 Zatrzymałem się na podjeździe dla gości. Nie zdziwił mnie widok. Tu, aż wszystko krzyczało, jak ta rodzina jest bogata. Zaczynając od pięknego dużego białego domu A raczej dworku. Po równo przyciętą trawę. Czułeś się tu jak ktoś Taki mały robaczek, który ma zaszczyt ujrzeć coś tak pięknego i drogiego.


Przynajmniej ja tak miałem.

Co się ze mną dzieje?

Wyłączyłem silnik, otworzyłem drzwi, które zamknąłem, gdy wysiadłem. Nacisnąłem guziczek na pilocie włączając alarm. Nie miałem pojęcia, po co. Nikt niezaproszony nie wejdzie na posesje. Wzruszyłem ramionami i wrzuciłem kluczyki do kieszeni. Stanąłem przed jasnymi dębowymi drzwiami. Nie byłem pewny czy chce tam wejść. Muzyka grała tak głośno, że nie byłem pewny czy usłyszą dzwonek, który nacisnąłem. Stałem krótką chwilę, aż w końcu wrota stanęły otworem, a w nich sam gospodarz. Zdziwiłem się troszkę, że to jego zobaczyłem, a nie lokaja. Spojrzał na mnie jak na nieproszonego gościa. Chociaż w końcu nim byłem, nie? Nie otrzymałem zaproszenia od niego, a od Tony go. Czułem się przytłoczony tym spojrzeniem. Przez mała chwile chciałem stąd uciec. Stał w lekkim rozkroku, czekając na atak z mojej strony. Mierzyliśmy się chwile spojrzeniami, ale uległ pierwszy. Przesunął się, robiąc mi miejsce bym mógł wejść. Nie przywitaliśmy się, nie podaliśmy sobie dłoni jak mieliśmy to w zwyczaju. Od razu udałem się do piwnicy. Były tam trzy pomieszczenia.



Pokój rozrywki. W, którym było najwięcej osób. Jedni grali w bilard. A winowajca mojej obecności grał na Xboxie z kolegami. I o zgrozo ubrani byli jakbyśmy mieli iść na jakiś bankiet lub do kościoła.
Sweter w serek, koszule i spodnie na kant.

- Jakie sztywniaki – pomyślałem, krzywiąc się lekko. No dobra bardziej niż lekko.
Kiwnąłem kilku osobą na powitanie, bo krzyczeć nie miałem zamiaru.

Obok była oczywiście sala kinowa, która o dziwo była pusta.



Do następnego pomieszczenia było trzeba wspiąć się po schodach. Prowadziły do krytego basenu.



 Widok był na ogródek, w, którym siedziało najwięcej osób.



Był tam Basen, następny. Stał również grill, na, którym smażyły się kiełbaski i inne mięsne potrawy oraz bar, który obsługiwał barman. Chris ze swoimi znajomymi siedzieli na leżakach przy basenie.
Po drodze do baru przywitałem się z nieznanymi mi osobami. Tu było ciut ciszej. Na szczęście. Poszedłem do baru po piwo. Przy barze siedziały Scarlett i Vanessa, które cmoknąłem w policzek.
- Hej, DJ – pisnęła Lett, uśmiechając się przy tym jakby grała w jakiejś reklamie.
- Witam piękne panie odpowiedziałem, sięgając po piwo, które starszy mężczyzna postawił na ladzie, pewnie dla jakiegoś sztywniaka. Ma jednym słowem pecha. Już jest moje.
- Jedyny mężczyzna, który zauważył nasze piękno zatrzepotała swoimi sztucznymi rzęsami.
- Lett…- upiłem piwa – na mnie zawsze możesz liczyć cmoknąłem ją w wytapetowany nosek -  Śliczności ty moje!- teraz czułem się niczym, Romeo!
Pffy… Jasne!
- Już jej tak nie kadź!- przystopowała mnie, Nessi, sącząc jakiś zielony napój przez słomkę.
- A co zazdrosna?- odburknęła zła blondynka.
 Pewnie, dlatego, że przeszkodziła mi w komplementowaniu jej.
- Proszę cię! Jesteśmy przyjaciółmi!- odpaliła jej, kładąc szklankę na ladzie.
Przez tą ich wymianę zdań wypiłem browar. Pomachałem barmanowi, żeby podał następne. Bez słowa sięgną po następne piwo. Odkręcił butelkę i postawił przede mną.
- Oh, to wiele wyjaśnia zakpiła sobie z przyjaciółki. Nie powiem, bo zrobiło mi się tak jakoś ciężko na sercu, widząc zraniony wzrok brunetki Jeśli uważasz, że przyjaciele nie mogą być ze sobą to jesteś głupsza niż mówią!
Muszę się ulotnić!
- Wcale tak nie uważam!- schowała włosy drżącą ręką za ucho Powiedziałam, że jesteśmy przyjaciółmi powtórzyła wcześniejsze słowa A to znaczy, że nie chcę innych relacji wyjaśniła jak dziecku.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że DJ ci się nie podoba?- wtf? Gdyby nie tapeta na twarzy Ness to pewnie byłoby widać jej czerwone policzki. A tak tylko speszona opuściła głowę.
- Tak dla pewności zwróciłem na siebie uwagę Wiesz, że ja tu nadal stoję, tak?- sięgnąłem po butelkę, upijając kilka łyków browara.
- Ależ oczywiście! zapiszczała, aż mnie uczy zabolały. Nawet mężczyzna za barem lekko się skrzywił Nie jestem głupia, ani ślepa!- opierdoliła mnie.
- Oczywiście, że nie ironizowałem. Złapałem piwo Jesteś najmądrzejszą blondynką, jaką znam rzuciłem jeszcze przed odejściem.
A, że jest jedyną to już nie moja wina.
Usłyszałem parsknięcie barmana i lekki śmiech Ness.

Usiadłem Na leżaku koło basenu. A raczej usiadłem półleżąc. Rozejrzałem się, i zauważyłem jak Chris wlepia we mnie swój przepraszający wzrok. Siedział po drugiej stronie basenu. Wzruszyłem ramionami i spojrzałem w niebo. Jak na połowę listopada to było całkiem przyjemnie o tej godzinie na dworze. Wiał lekki chłodny wiaterek, ale nie na tyle chłodny by przeszkadzało na siedzenie w ogrodzie. Księżyc w pełni rozświetlał czarne niebo do towarzystwa mając małe światełka, zwanymi gwiazdami. Oderwałem oczy na Tony ‘go, który przewrócił się na ostatnim schodku, prowadzącym do ogrodu. Uśmiechnął się pijacko, zauważając mnie, gdy wstawał.
Mam przejebane.
Pijany Tony to….
- No, co tam, Drake!?- zapytał, idąc chwiejnym krokiem w moim kierunku. Skrzywiłem się lekko słysząc swoje imię. Rzadko, kto się tak do mnie zwracał Baw się, kurwa! To impreza, a nie stypa!- krzyknął, podając mi piwo. Prychnąłem pod nosem, biorąc browar.
- Jasne – wziąłem łyka Dla was imprezą jest naćpanie się i schlanie, tak?- zacząłem się bawić szyjką butelki, patrząc na kolegę, który stał przede mną. Musiałem podnieść lekko głowę, aby na niego patrzeć Ach, i jeszcze granie na Xbox'ie dodałem szyderczo.
- Święty, kurwa!- fuknął, upijając piwa, które mu się ulało i ściekło po brodzie.
- Mam brać z ciebie przykład?- zakpiłem sobie z kolegi Dziękuje, posiedzę!- skrzyżowałem nogi w kostce.
 – Jak się nie podoba toż cię nie trzymam, kurwa!
…Kłótliwy, Tony.
Oczywiście całe towarzystwo, które siedziało w ogrodzie bądź by basenie patrzyło na naszą dwójkę.
- Weź się uspokój, co upomniałem bruneta Wytrzeźwiejesz i będziesz żałował swojego zachowania przypomniałem mu jak się zachowuje po pijaku Później będziesz udawał, że nic nie pamiętasz!
- Weź mnie nie pouczaj. Nie jestem dzieckiem!- wkurwił się, rzucając butelkę o beton. Huknęło, gdy butelka się rozjebała. Resztki bursztynowego napoju rozprysły się razem ze szkłem. Nie zdenerwowało mnie jego zachowanie, ale to, że ochlapało mnie piwsko. I, że będę jebał jak jakiś żul. Wstałem zły i pchnąłem przyjaciela, kurwa.
- Popierdoliło cię do reszty?- sięgnąłem po ręcznik leżący na leżaku obok i wytarłem twarz i włosy.
- Mnie?- zapytał zdziwiony, jakbym to ja rozjebał butelkę To tobie się pierdoli w główce!
- Trzymajcie mnie, bo mu zaraz zajebie!- między mną o Tony m stanął, Agron, który przybiegł słysząc hałas O chuj ci chodzi, co?- byłem ciekaw, co ma do mojej osoby.
- O to, że ze wszystkimi się kłócisz!- wykrzyczał, jakbym stał dwadzieścia metrów dalej, a nie dwa Najpierw pokłóciłeś o głupstwo z Agronem…
- Dla ciebie kilkadziesiąt tysięcy to głupota?- nie byłem zły, o nie. Ja byłem wręcz rozczarowany jego zachowaniem i słowami, które trafiły wprost do mojego serca.
-  Przestańcie!- próbował nas uspokoić Chris, idąc do nas Porozmawiacie jak wytrzeźwiejecie stanął koło Agron a
- Teraz go bronisz?- syknął Tony A rano dzwoniłeś z płaczem jak to się z nim pokłóciłeś!- odepchnął gospodarza, stając krok przede mną.
- Nie prowokuj mnie!- przeszedłem na swoje mroczne ja. Czyli gdybym zabijał wzrokiem to by tu leżał martwy od kilku minut. Mój ton głosu był tak zimny, że widziałem strach w jego oczach.
- A co naślesz na mnie swojego ojca?- zakpił pijacko.
Przez chwile nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Stałem tylko z szeroko otwartymi oczyma.
- To źle, że chce, abyście się pogodzili?- zapytał z wyrzutem po dłuższej ciszy.
Mrugnąłem kilka razy.
- Pierdolony samarytanin się trafił, kurwa!- krzyknąłem, wracając do siebie - Pogodził?- szydziłem sobie z niego tak jak to miał w zwyczaju Avery. Odepchnąłem go od siebie – Póki, co prowokujesz następną kłótnię!
- Ja tylko mówię, co myślę!
- Szkoda, że tylko po pijanemu!- skrzyżowałem ręce na piersi No to słucham. Co masz jeszcze do powiedzenia?
- Jestem zły na to, że obraziłeś się na Agron ‘a, bo nie chcesz wejść w ten głupi zakład!
- I tu się mylisz uśmiechnąłem się kpiąco To on się obraził o ile pamiętam!
- Bo żałujesz kasy!
- Bo jej najzwyczajniej w świecie nie mam!- przyznałem szczerze.
- I mówi to ktoś, kto jeździ samochodem za milion!
- Chcesz się kłócić?!- zapytałem chłodno. Zrobiłem kilka kroków, poczułem jak Agron łapie mnie za łokcia. Pewnie myśląc, że chce go uderzyć. Szarpnąłem się i minąłem go jakby był powietrzem Ale nie ze mną!- rzuciłem, wchodząc s powrotem do domu.
- A to nowość zatrzymał mnie głos bruneta Uciekasz, kiedy przyjaciel mówi ci prawdę?- chciał uśmiechnąć się szyderczo, ale wyszedł mu tylko jakiś dziwny grymas.
- Przyjaciel?- odwróciłem się w ich stronę. Jak to się dziwnie złożyło, że jesteśmy tu wszyscy Jeden koleguje się ze mną dla kasy, drugi ma mnie za jakiegoś tyrana, a trzeci Naskakuje na mnie bez powodu nie zdziwiłem się, kiedy dziewczyny stanęły po ich stronie. Teraz dziękowałem wszystkim bogom, że nie powiedziałem im prawdy I co udowodniłeś swoim zachowaniem, Tony?- zapytałem ciekawy jego naskoku na moją osobę Wiesz, co udowodniłeś?- poczekałem chwile na odpowiedź, ale jej nie uzyskałem Że pierdole takich przyjaciół choć na twarzy miałem maskę obojętności to w sercu czułem ból. I gdybym nie nauczył się chować uczuć, moje oczy były by pełne smutku, a tak były puste i zimne. Nie czekając już na ich odpowiedź, odszedłem.
Nie ja wybiegłem z tego domu jak tylko zniknąłem im z pola widzenia.
Wsiadłem do auta wkurwiony. Złapałem kierownice i zacząłem ją szarpać, wyobrażając sobie głowę tych pożal się przyjaciół. Walczyłem z kierownicą jakieś dziesięć minut. Pewnie potrwałoby to dłużej, ale dostałem zadyszki i musiałem odsapnąć. Odetchnąłem kilka razy, aby uspokoić swoje nerwy. Włożyłem kluczyk do stacyjki, przekręciłem, uruchamiając silnik, który zaryczał. Mmm Muzyka dla mych uszu. Wrzuciłem bieg i ruszyłem przed siebie. Brama była już otwarta, więc nie musiałem się zatrzymywać. Dobrze, że drogi na obrzeżach miasta były puste. Mogłem jechać szybciej i nieuważnie, rozmyślając.
Właśnie tego się bałem.
Bałem się tego, że polubię ich do tego stopnia, że strata ich będzie mnie boleć.
A Bóg mi świadkiem, o ile gdzieś tam jest, że próbowałem.
Próbowałem zachować dystans między nami. Próbowałem być chłodny i mieć wszystko w dupie. A zwłaszcza ich. Próbowałem z nimi nie rozmawiać.
Ale się nie dało.
Poddałem się, widząc, że są nie da się kogoś nie lubić, przebywając z nimi pięć dni w tygodniu, a do tego jak mnie gdzieś zaprosili, nie umiałem odmówić.
I teraz cierp ciało, co chciało!



















2 komentarze:

  1. No chata full wypas, najbardziej spodobał mi się kryty basen. :)
    Szkoda, że 'przyjaciele' go tak traktują. Dobrze, że wyrzucił z siebie to co mu leżało na sercu.

    A i wracając do początku, bezczelnie zachował się Kenzo .. no dupek. :O

    Czekam na kolejną część :)
    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    Kenzo bezczelnie to się zachował, co za dupek z niego... dobrze, że wyrzucił z siebie to co leżało mu na sercu... wielka szkoda, że przyjaciele go tak traktują...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń