niedziela, 18 stycznia 2015

Nie łamać sie. Jak to łatwo powiedzieć!

No i jest następny rozdział.
Chce tylko powiedzieć, że w tym rozdziale i następnym, chyba. Będę pisała też o, Kenzo:) < czcionka pochyła> mam nadziej, że się cieszycie.




Dwóch mężczyzn stało w ciemnej uliczce. Nie przebijał się nawet blask księżyca. Światło z włączonych świateł padał na młodego chłopaka, który klęczał miedzy samochodami.

- Jesteś pewny?- zapytał zimno jeden z nich.

- Tak – powiedział pewnie – Mój informator nigdy się nie myli.

- Wiesz, co robić - zwrócił się do swojego towarzysza.  Poprawił poły swojego płaszcza, patrząc na młodego – Dobra robota – pochwalił chłopaka. Towarzyszący mu mężczyzna rzucił kopertę na ziemię przed klęczącym.

- Dziękuje – wyraził wdzięczność, kłaniając się nisko, niemalże dotykając czołem ziemi.
Mężczyźni nie odpowiadając, udali się do swojego samochodu. Jeden z nich zajął miejsce kierowcy, a drugi usiadł z tyłu.

- Masz go pilnować – rozkazał swojemu pracownikowi – I lepiej dla ciebie, aby nikt się o tym nie dowiedział – zagroził – Nawet on sam.

- Tak jest, szefie – odparł potulnie, wyjeżdżając z zaułka.



***



Nasze mieszkanie nic się nie zmieniło. Nadal było małe, zaniedbane i w chujowej dzielnicy. Troszkę byłem zdziwiony, że nadal należy ono do niej. Ale nie mnie to oceniać. Tak jak kilka lat temu, tak teraz było trzeba trzasnąć drzwiami, aby się zamknęły. Widząc mieszkanie, w jakim jest stanie, domyślam, się, że musiała przyjechać jakiś czas temu, dlaczego? A dlatego, że było czysto. Żadnej pajęczyny w kątach. Żadnego kurzu i mieszkanie było wywietrzone.

- Nie stój jak kołek – matka wepchnęła mnie w głąb mieszkania – Za mną – poleciła, idąc do kuchni.W pomieszczeniu również było czysto. Dodatkowo jak zobaczyłem stał ekspres do kawy, który matka włączyła jak tylko weszł- No, co tak stoisz w progu?- zapytała, sięgając do szafki po kubek – Siadaj.

Aha, spoko. Niepewny usiadłem na krzesełku jak najdalej od niej. Dłonie położyłem na stole.

- Kiedy wróciłaś?- nie patrzyłem na nią. Głowę miałem opuszczoną i wzrok wlepiłem w swoje palce – I po, co?

- Jak to, po co?- udała, że jest zdziwiona moim pytaniem. Sięgnęła po dzbanek, w, którym była zaparzona kawa. Nalała sobie do filiżanki. Złapała ją delikatnie w doń i usiadła naprzeciwko mnie – Do mojego synka, oczywiście – zakpiła, popijając czarnego napoju.

- Idę do swojego pokoju – wstałem z krzesełka i chciałem odejść, ale zatrzymał mnie jej głos.

- Nie rób sobie nadziei, że wrócisz do Kenzō – przystanąłem, nie odwracając się – Nawet nie wiesz, jaki był szczęśliwy, gdy do niego zadzwoniłam i poinformowałam go, że wracam. Oczywiście na początku na mnie nawrzeszczał, że zostawiłam mu na tak długo swojego bachora. Jednak jak mu obiecałam, że cię zabiorę, wybaczył mi moje zachowanie – nie mówiła mi tego, abym wiedział, ale dlatego, abym cierpiał.

Osiągnęła swój cel. Moja warz była cała mokra, a łzy leciały jedna za drugą. Nie wytarłem ich, by nie widziała, że mnie zraniła.Cierpiałem też, bo Kenzō nawet nie próbował mnie zatrzymać. Nie pożegnał się ze mną tylko sobie poszedł.

- Dobrze, matko – odparłem lakonicznie. I wyszedłem.

Mój pokój… Był taki sam. Nic się nie zmieniło. Stała nadal stara szafa, łóżko jednoosobowe i te ściany… No, nie były białe tylko szare. Plecak rzuciłem w kąt i się położyłem. Przytuliłem twarz do poduszki i płakałem.
Moje życie znów obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. 
I znów muszę sobie z tym poradzić.


***


Rano obudziłem się tak jak położyłem. Usiadłem na łóżku i się przeciągnąłem. Wytarłem twarz rękoma i przeczesałem włosy. Zrzuciłem buty ze stóp i podszedłem do plecaka. Wyciągnąłem z niego pastę i szczoteczkę. Z tymi rzeczami poszedłem do łazienki. W drodze, zobaczyłem matkę jak siedzi w kuchni i pije kawę.
Prychnąłem siebie w myślach i trzasnąłem drzwiami. Wziąłem szybki prysznic. Musiałem założyć te same ciuchy, prócz bielizny, ją wrzuciłem do pralki. Jakąś matki szczotką uczesałem włosy. Użyte ręczniki włożyłem do automatu i wyszedłem.

- Dzień dobry – przywitałem się, wchodząc do pomieszczenia, w, którym była.

Jasne było, że nie odpowie. Zajrzałem do szafek by zobaczyć, co jest, a na końcu do lodówki. Matka myśli, że nadal jestem dzieckiem, bo w lodówce stało mleko jak i płatki w szafce. Wyciągnąłem wszystko i jeszcze małą miseczkę. Nie bawiłem się w odgrzewanie mleka. Po wsypaniu kilka kukurydzianych kulek, zalałem zimnym mlekiem. Złapałem łyżkę z suszarki i usiadłem przy stole.

- Jak zjesz to jedziemy do miasta – odezwała się przerywając ciszę.

- Yhy – przytaknąłem, przegryzając, co miałem w ustach.

Po małym śniadaniu, umyłem talerz i łyżkę. Odstawiłem naczynia na miejsce i poszedłem ubrać buty. Gotowy usiadłem na łóżku i czekałem na kobietę, aż przyjdzie i powie, że możemy iść.
Po godzinie matka weszła do mojego pokoju, gotowa do wyjścia. Do samochodu zeszliśmy w ciszy. Ja zająłem miejsce pasażera, a matka kierowcy.

- Pójdziemy kpić ci jakieś ubrania, bo w jednych nie będziesz chodził, prawda?- odpaliła silnik i wyjechała z podwórka. Nie odpowiedziałem jej na pytanie, bo wiedziałem, że tego nie oczekuje – Tylko nie myśl, że kupię ci drogie ciuchy – skręciła, stając na czerwonym świetle – Za to pozwolę ci zostawić te ciuchy, które masz na sobie.

 Do miasta jechaliśmy jakieś piętnaście minut. Nie pojechaliśmy do żadnej Galerii, a do jakiegoś sklepu z odzieżą używaną, gdzie ubierzesz się za stówę od stóp do głowy.

- Masz – podała mi dwieście dolców, nim wysiadłem z auta – Ja muszę, coś załatwić. Będę za godzinę.

Wysiadłem z auta, krzywiąc się na samą myśl, że muszę kupić rzeczy, w których ktoś już chodził. Rozejrzałem się po ulicy i po blokach. Tu chyba jest nawet biedniej niż tam gdzie mieszkam z matką. Powybijane okna w budynkach na niższych piętrach. Dzieci przebiegające przez ulicę w brudnych ubraniach jak i na twarzy. Nie daleko stał czarny samochód. Jako jedyny wyróżniał się z otoczenia.

- Kenzō?- pomyślałem, przypominając sobie, że jego ludzie takim jeżdżą – Ta, ciekawe, co by tu robił?- pokręciłem głową i wszedłem do sklepu.

Gdy otworzyłem drzwi, wiszący dzwoneczek oznajmił, że pojawił się klient.

- Dzień dobry – przywitała się pulchna kobieta, która wyszła z zaplecza, w rękach trzymając kupkę ubrań – Mogę w czymś pomóc?- zapytała jak na sprzedawcę przystało.

- Nie – odpowiedziałem zły na cały świat, żmuszę tu być.

Ruszyłem w stronę ciuchów, które wisiały na wieszakach lub leżały poskładane na półkach. Przejrzałem kilka ciemnych spodni koszulek i bluz. Po kilkudziesięciu minutach, stałem przy ladzie z ubraniami.
Nie były chuj wie, jakim szałem, ale w czymś muszę chodzić. Co nie?
Dwie bluzy z kapturami, spodnie, koszulki z krótkim i jedna z długim rękawem. Wszystko było jednolite. Bez żadnych nadruków. Wziąłem też czarną bejsbolowkę.
Starsza kobieta uśmiechała się, nabijając ceny ubrań na kasę. Starałem się nie wydać wszystkich pieniędzy, bo chciałem kupić jeszcze bokserki i skarpetki, ale to w normalnym sklepie.
Poczułem jak włosy na karku stają mi dęba. A to oznaczało tylko jedno. Ktoś mnie obserwuje. Odwróciłem się w stronę dłużej szyby i zdębiałem. Nikogo nie było, więc jak to możliwe?

- Czy to wszystko?- zapytała kobieta, zwracając na siebie uwagę. Kiwnąłem głową – Razem sto dwadzieścia dolarów, poproszę – położyła siatki na ladzie. 

Sięgnąłem do kieszeni po kasę. Wyliczyłem ile trzeba i rzuciłem jej pieniądze. Złapałem za siatki i wybiegłem ze sklepu, niemal wpadając na kobietę, która wchodziła.  Stanąłem na środku ulicy szukając osoby, która mogła mnie obserwować. Kręciłem się coraz bardziej. Z rąk wyleciały mi zakupy, a ja sam opadłem na kolana.

***
- Szefie…!- do klubu wbiegł wycieńczony, lekko dysząc mężczyzna. Ubrany w czarny drogi garnitur. Włosy zgolone na zero. Niski wzrost jak i czarne skośne oczy wskazują na obcokrajowca – Mamy go!- poinformował dumnie, kłaniając się jak na Japończyka przystało.

- Gdzie jest?- warknął straszy, ukrywając swoje zadowolenie.

- W naszym magazynie – odparł posłusznie – Jest tylko jeden problem.

- Mianowicie?

- To chińczyk.

- I?

- Nikt z nas nie zna chińskiego – powiedział przepraszająco.

- Chodź tu!- rozkazał wstając z fotela. Młodszy podszedł, nie podnosząc wzroku na mafiosa – Patrz na mnie, idioto!

Ten natychmiast podniósł głowę, by spojrzeć na szefa. Po chwili na policzku poczuł ból. Cios był tak mocny, że się powalił pracownika.

- Avery!- zawołał ochroniarza, który stał przed „biurem” – Zadzwoń do Vicktora i karz mu tu przyjechać – polecił, gdy mężczyzna wszedł do pokoju.

- Oczywiście, szefie – skłonił się lekko, patrząc na leżącego mężczyznę
.
- I stoisz tu, bo?- usiadł s powrotem na krześle – Zabierz go…- spojrzał zirytowany na uderzonego – i rusz się!

- Tak szefie – ochroniarz, pomógł wstać leżącemu i razem wyszli z pomieszczenia.



Kenzō Suzuki. Choć dla ludzi był zimnym i bezwzględnym człowiekiem, był również miły i kochający. Nie ważne, że kochał tylko garstkę osób. Reszta nie była watra nawet jego spojrzenia, a co dopiero jego miłości. A ci, którzy dla niego pracowali, wiedzieli jak będą traktowani. Skoro chcieli służyć innym to on nie miał nic przeciwko. Chcieli być śmieciami to on będzie ich tak traktował.
Ostatni czas był najgorszy w jego życiu. Nie cierpiał tak będąc dzieckiem, gdy musiał uczyć się posługiwać bronią i walczyć. On od dziecka wiedział, że będzie gangsterem tak jak jego ojciec, którego zabili. Tak bywa w tej branży. Po śmierci ojca został prawą ręką szefa mafii mając ledwie czternaście lat.
Nie miał własnego dzieciństwa. Nie miał też, kiedy nauczyć się kochać ludzi prócz rodziny. Chociaż nie. On ich nie kochał. Nauczony był szanować rodzinę. Innego wyjścia nie miał.  Kochał brata, który tak nawiasem mówiąc też nie żyje. Siostrę, która o zgrozo jest żoną jakiegoś milionera w Japonii. Matka… Jest tylko matką.
Kochał swojego przyjaciela, który ze strachu wyjechał do Włoch. Uciekł jak jakiś tchórz, bojąc się o własne życie. Na które, Kenzō dostał zlecenie. Ale nie mógł go zabić. I kryje go do dziś.

I jeszcze Drake. Go pokochał jak tylko go zobaczył. Nie mógł wtedy uwierzyć, że dziecko tak do niego lgnęło. Tylko jedno spojrzenie i gest chłopca, spowodował, że skradł mu serce.
Kenzō nigdy nie żałował niczego prócz tego, że DJ usłyszał jak sam wydaje wyrok na jego ojca. Do dziś obwinia się o jego śmierć. Ale nikt nie musi o tym wiedzieć.

Mężczyzna odchylił się na krześle zamyślonym. Sięgnął po ramkę, w której było zdjęcie jego oczka w głowie. Tak kochał jego uśmiech, jego oczy, nawet jego pyskaty język. 
To przez nastolatka jego życie ostatniego czasu było koszmarem. Chciał, aby chłopiec go znienawidził nim matka go zabierze.
Lubił ranić ludzi czuł się wtedy lepszy i silniejszy. Lubił zabijać, bo czuł się wtedy niczym śmierć.
Ale ranienie chłopaka, raniło go równie mocno.
Jego wzrok tak pełen strachu i bólu. Głos pełen płaczu i żalu. Widząc i słysząc go takiego za każdym razem czuł jak jego serce pęka po kawałku. I gdyby nie nosił maski od dziecka ta roztrzaskała by się niczym porcelanowa lalka.

Kochał go tak bardzo, że nie wyobraża sobie życia bez niego. Z nim też.
Chciałby wziąć go w ramiona wycałować jego ciało. Kawałek po kawałku. Posmakować tych pięknych malinowych ust, gdy są uśmiechnięte. Dokładnie jak na zdjęciu, które ma przed oczyma.

 Pamięta dokładnie, kiedy zostało zrobione. DJ zapomniał kupić sobie soczewki i musiał cały dzień chodzić w okularach. Dopiero na następny dzień mężczyzna zgodził się z nim jechać do optyka jak da sobie zrobić zdjęcie w „goglach” jak to nastolatek mówił. I co było dziwniejsze, że się zgodził. Kenzō omal nie dostał palpitacji serca widząc tak radosny i szczery uśmiech nastolatka.
 Łamał się kawałek po kawałku.
On kurwa twardy jak skała pęka przy nastolatku.

- Panie Suzuki – ze świata myśli, wybudził go Viktor – Coś się stało, że tak nagle mnie pan potrzebuje?- zapytał lekko zlękniony.

- Siadaj – wskazał na fotel, odkładając zdjęcie na miejsce – Nie płace ci za siedzenie w domu i za tak głupie pytania, Viktorze – powiedział zimnym głosem.

Mężczyzna siedzący na przeciwko, wzdrygnął się jakby w pokoju temperatura spadła o kilkadziesiąt stopni.

- Tak, panie Suzuki – odparł potulnie, poprawiając swoje okulary – To, w czym mogę pomóc?- zapytał, jakby szef kazał mu zaraz zabić człowieka lub sprzedać chuj wie, co.

- Viktorze – skarcił go rozbawionym głosem – Znamy się tyle lat, a ty nadal się mnie boisz?- pokręcił głową z udawaną dezaprobatą – Nie jestem aż tak zły…?- zapytał z wyzwaniem w głosie – Chyba – dodał, widząc nietęgą miną gościa – No dobrze, nie będę trzymał cię w niepewności. Powiem, że to nic nielegalnego – zawiesił głos, patrząc na reakcje drugie. Wybuch sztucznym uśmiechem, gdy mężczyzna zaczął się wiercić na fotelu, czekając na ciąg dalszy – Masz zatrudnić tłumacza, który zna chiński – powiedział, po co go tu ściągnął – I ma być najlepszy, rozumiesz? Nie potrzebuje nie dopowiedzeń.

- Dobrze panie Suzuki – zgodził się natychmiast, wyciągając z teczki kajecik, w którym coś zapisał – Nie dowiem się nic więcej, prawda?

- Nie – zakończył prowadzony temat – Możesz odejść Viktorze.


Kenzō sięgnął po telefon, który zadzwonił dając znać, że przyszedł sms. Z marszczonymi barwami, odczytał wiadomość.

Szefie coś jest nie tak. Chłopak płacze od kilku minut. Mam podejść?

Nie spodobało mu się to. Od razu nacisnął połączenie i zadzwonił do nadawcy.

- Szefie?

- Gdzie jesteś?

- Na rogu dziesiątej i piętnastej.

- Co on robi w tym syfie?

- Nie mam pojęcia.

- Zaraz przyjadę – poinformował pracownika nim się rozłączył.

Nie spodobało mu się to, co usłyszał. Nie mógł pozwolić by stała mu się krzywda. Nawet, jeśli sam krzywdzi go najbardziej. Dziś się skończy jego i nastolatka cierpienie. I niech go chuj strzeli, jeśli się podda.












2 komentarze:

  1. Super pomysł z tym opisem Kenzo, możemy dowiedzieć się co u niego w między czasie się dzieje.
    Ach, nie lubię kiedy kończysz rozdziału w takim momencie :D ! jestem niecierpliwaaa :D

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    dobrze, że Kenzo kazał mieć na niego oko, och nie miał dzieciństwa...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń