piątek, 23 stycznia 2015

Miłość... Jakie to piękne uczucie




No, Basiu mam nadzieje, że sie spodoba!
Rozdział specjalnie dla ciebie <3
Aż całe 11 stron :)




Gdy wszedłem do domu ( trzaskając drzwiami, ) z kuchni słychać było radio. W pokoju zostawiłem plecak. Czapkę rzuciłem na łóżko, i poszedłem do toalety. Załatwiłem swoje potrzeby, umyłem ręce i poszedłem coś zjeść. Troszkę się zdziwiłem widząc matkę przy garach. Jak babcie kocham, której nie mam, i nie było dane mi poznać, pierwszy raz ją widzę jak gotuje. Aż przystanąłem w progu, napawając się widokiem.

- Ugotowałam obiad, siadaj – powiedziała chłodno, nie patrząc na mnie. Wykonałem polecenie bez żadnego, „ale”.

Czy ona czasami nie powiedziała, że będzie mnie traktować jak śmiecia? A tu, proszę, nawet obiad dostałem.

- Jedz – rzuciła mi talerz na stół.

Wtedy zobaczyłem jej posiniaczoną twarz i rozwaloną wargę.

- Co ci się stało?- zapytałem obojętnie, choć znałem odpowiedź. Ale chciałem usłyszeć, jaką bajkę mi wciśnie.

- Gówno – syknęła, chowając siniaki pod włosami – Jak nie jesteś głodny to spieprzaj!

Burknąłem coś pod nosem w odpowiedzi. Wziąłem widelec i zacząłem szamać skromny obiadek. Też się wysiliła. Nałożyła go jak dla ptaszka, a nie dla nastolatka. Dwa skrzydełka… Pff… Więcej będzie kości na talerzu niż mięsa. Wsunąłem ziemniaki, obgryzłem skrzydełka i wrzuciłem talerz do zlewu. Matka znów mnie zadziwiła dzisiejszego dnia. Nie krzyczała bym zmył po sobie tylko wsadziła go do zmywarki. Umyte ręce i buzie wytarłem w ręcznik kuchenny. Rzuciłem go na stół chcąc zobaczyć jak zareaguje, ale ona nic nie powiedziała, znowu! Sięgnąłem po czysty kubek, nalałem do czajnika wody i wstawiłem, by woda się ugotowała. Miedzy czasie wrzuciłem torebkę herbaty. Oparłem się biodrem o blat, czekając na 
wodę.

- Chcesz, coś do picia?- zapytałem, nieco zmartwiony jej zachowaniem.

- Nie – odparła zimno, siadając na krześle, plecami do mnie.

- Spoko – wzruszyłem ramionami.

Gdy guziczek w czajniku odskoczył zalałem herbatę. Odstawiłem go na miejsce. Wsypałem dwie łyżeczki cukru, wymieszałem gorący napar. Wziąłem kubek, nim wyszedłem z kuchni wrzuciłem brudną łyżeczkę do zmywarki i zostawiłem ją samą. W pokoju postawiłem kubek na podłodze i się położyłem na łóżku.
Musiała naprawdę się wystraszyć, Kenzōże na mnie nie krzyczy. Traktuje mnie prawie jak… Człowieka! Toż to przechodzi ludzkie pojęcie! Ona nigdy nie była dla mnie dobra! Powonieniem się cieszyć, ale… Ona taka nie jest. Nie w stosunku do mnie!
Usiadłem, biorąc kubek. Oparłem się plecami o ścianę. Napiłem się kilka łyków herbaty, parząc sobie usta. Jaka ze mnie fajtłapa! Wyplułem to, co miałem w ustach. Piekło jak nie wiem, co! Jakbym wpierdalał rozżarzony węgiel. Wystawiłem język i próbowałem ręką wachlować, by mniej bolało. Upuściłem kubek na podłogę, słysząc pukanie w drzwi. Nie! To nie było pukanie. Ktoś tak napierdalałże o mało a nie wypadły by z futryny. Wystraszyłem sięże aż mnie wmurowało w łóżko.


A, co jeśli, Kenzō wysłał ludzi po matkę

Wstałem, i na nogach niczym z waty uchyliłem drzwi, by zobaczyć, kto przyszedł. Walenie się powtórzyło. Widocznie matka nie miała zamiaru otwierać drzwi. No, cóż… Ja też. To jednak nie powstrzymało gościa, bo z kopa je sobie otworzył. A, jak wspominałem ledwo się trzymały, tak wiec wypadły robiąc zajebisty hałas. Do mieszkania wszedł zły, o nie, wkurwiony Kenzō. Jego oczy były mi tak obce i tak zimne, że aż pisnąłem wystraszony. Spojrzał w moją stronę, a ja opadłem na kolana, widząc jak zmienia się jego spojrzenie.

- Skarbie?- już nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak do mnie zwrócił – Wszytko dobrze?- zapytał zatroskany, kucając koło mnie.

- Nie – jęknąłem z bólu – Nic nie jest dobrze!- krzyknąłem na niego. Teraz się go nie bałem. Nie, gdy patrzył na mnie oczyma pełnych miłości.

- Skarbie – podniósł mnie do klęczek i mocno przytulił w swoją klatkę piersiową – Przepraszam, skarbie – szepnął mi na uchu, po czym mnie w nie ucałował.

- Jestem na ciebie zły! – powiedziałem płacząc.

- Wiem – wplótł dłonie w moje włosy.

 - I jest mi strasznie przykro…

- Tak, wiem – przerwał mi, głaskając po głowie – Wynagrodzę ci to. Każdą krzywdę. Każdy ból, który ci sprawiłem – pierwszy raz, od kiedy go znam, słyszałem ból w jego głosie. I to tak wyraźnie – Kupię ci, co tylko chcesz, dam ci, co chcesz, tylko mi wybacz, skarbie.

- Kenzō – podniosłem na niego mój zapłakany i szczęśliwy wzrok – Nie pozwól mi więcej odejść, dobrze?- mężczyzna zaczął ścierać łzy z moich policzków.

- Choćby nie wiem, co – powtórzył słowa wygrawerowane na nieśmiertelnikach.

- Kenzō…- chciałem się spytać czy ma mój, ale mi przerwał.

- Tak, mam – sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął łańcuszek. Powiesił mi go na szyi. Złapał moją twarz w swoje dłonie – Kocham cię, skarbie – wyznał mi prosto w oczy.

Sapnąłem na jego wyznanie. Miałem ochotę go pocałować. Ale nie tak jak zawsze on mnie całuje.

- Ja ciebie też kocham, Kenzō – starszy pochylił się i połączył nasze usta. Zacisnąłem dłonie na połach jego płaszcza przyciągając go bliżej. Starszy bawił się moją wargą, to ją ssał to lekko podgryzał. Gdy poczułem jego język na mojej wardze, uchyliłem lekko usta na to odczucie. Ten wykorzystał to i wepchnął go. Całował desperacko i mocno, jakby bał sięże zaraz go odepchnę, ale nie maiłem takiego zamiaru. Przyłączyłem się do zabawy swoim językiem. Kenzō jęknął w moje usta. A może to ja? Czułem, że mam usta mokre od naszej śliny, ale nie przeszkadzało mi to. To mój Kenzō! Musiałem się odsunąć, bo brakło mi powietrza w płucach. Oddychałem jakbym przebiegł przynajmniej maraton, a nie przeżył najlepszy pierwszy pocałunek w życiu. Kenzō uśmiechał się do mnie, patrząc na moje usta. Kciukiem starł ślinę z moich warg i cmoknął, nim wstał, pomagając mi.

- Weź plecak – poprosił, krzywiąc się widząc, w co jestem ubrany.

- Dobrze – zgodziłem się bez sprzeciwu – Tylko czekaj na mnie, dobrze?- ubiegłem go, bo chciał wyjść z pokoju.

- Oczywiście, kochanie – oparł się o futrynę.

Złapałem plecak, wrzuciłem swoje zeszyty, podszedłem do Kenzō, splatając nasze palce. Ten uśmiechnął się do mnie, biorąc plecak. Poszliśmy do kuchni. Kenzō po drodze podał Bryan’owi moje rzeczy.

- Siema młody!- przywitał się jak zawsze.

- Hej – odpowiedziałem, kiwając głową.

W kuchni moja matka siedziała niczym na szpilkach. Jej drżące i spięte ciało zdradzało jak bardzo się boi. Zaciskała dłonie na filiżance. Kenzō rzucił jakąś grubą kopertę na stół. Ta sięgał po nią. Otworzyła ją i spojrzałem wstrząśnięty na mężczyznę. Trzymała w ręce kilkadziesiąt tysięcy.

- Czyż nie po to przyjechałaś?- odezwał się ostro.

Wzdrygnąłem się. Zresztą zawsze tak reagowałem na ten głos. Puścił moją dłoń, obejmując moje ramiona.

- Ile tu jest?- zapytała, nie patrząc na nas.

- Czyżbyś zapomniała jak się liczy?- ironizowałśmiejąc się nieprzyjaźnie – Sto tysięcy – zaoszczędził jej kłopotów, bo miała zamiar wyciągnąć i policzyć.

- Ale…

- Nim się nie przejmuj – przewał jej, bym nie usłyszał więcej, niż muszę – Jak wyciągnę od niego to, co chce wiedzieć. Nie będzie cię już niepokoić – ta, kiwnęła głowąże rozumie – Masz o nim zapomnieć. Od dziś dla ciebie nie istnieje, rozumiesz?

- Tak – powiedziała tak cicho, że ledwo ją słyszeliśmy.

- A jeśli się dowiem, że próbowałaś się do niego zbliżyć lub kontaktować, pożałujesz!- zagroził mojej biednej wystraszonej mamie – Czy to jasne?- dopytał, gdy ta się nie odezwała.

- Tak – odparła ulegle.

- A jeszcze jedno pytanie – przystanęliśmy w progu kuchni – Nie powiesz mi, od kogo miałaś wszystkie informacje?

- Od tego chiń

- Czy wyglądam ci na idiotę?- nie dał jej skończyć – Zapytam prościej – zakpił – Z kim ten Kitajec* się kontaktował?

- Nie mogę – szepnęła – On mnie zabije jak się dowie, że go wsypałam.

- Jak chcesz – powiedział spokojnie – W takim razie zabije tych, których w to wmieszałaś – obarczył ją śmiercią, którzy zginą przez nią.

Jednak spojony nie był wcale. Hamował się tylko ze względu na mnie. Tak, penie leżałaby na podłodze w opłakanym stanie.
Zeszliśmy na dół. W podwórku stały trzy samochody oraz pięciu ludzi, nie wliczając Brian’a. Wsiadłem za Kenzō na tylne siedzenia. Ten odetchnął z ulgą, patrząc na mnie szczęśliwym i promiennym wzrokiem.

- Brałeś, coś?- zapytałem, śmiejąc się z niego.

- Dlaczego tak uważasz?- odparł kusząco.

Serce zaczęło mi walić, oczywiście. W żołądku czułem miliony motylków. Czy to normalne? Matka mnie chyba otruła! Ta, to pewnie przez jej żarcie. Odsunąłem się od Kenzō, by czasami na niego nie zwymiotować.

- Co ty robisz, kochanie?- spytał, widząc jak się przesuwam.

I to jak najdalej!

- Chyba źle się czuje – jęknąłem, gdy ten się przybliżył.

- Zobacz – położyłem dłoń na moim szalejącym sercu – Ja chyba zaraz zawału dostanę!- krzyknąłem spanikowany – Jeszcze w żołądku czuję motylki!- ten zjechał dłonią na brzuch i zaczął go masować – Ja umieram, Kenzō!

Mężczyzna nie wytrzymał i wybuch śmiechem. I to tak mocno, że aż się opluł. Złapał się za umięśniony brzuch i pochylił
Nie wytrzymałem i zamiast się śmiać to się popłakałem! Schowałem dłonie w rękawy i przyłożyłem do oczu. Najgorsze było to, iż nie płakałem, bo on się ze mnie śmiał, ale dlatego, że zachowuje jakby nic się nie stało.
Od razu przestał się nabijać.

- Kochanie – odezwał się przybity – Chodź do mnie – poprosił, ciągnąc za przedramię. Szarpnąłem rękę, wyrywając się z jego uścisku – To przeze mnie, prawda? Tak bardzo, bardzo cię przepraszam – kontynuował, gdy mu nie opowiedziałem – Nie wiedziałem jak mam ci powiedziećże wraca… Nie chciałem, abyś ci…

- Cierpiał – dokończyłem za niego – W ogóle…- chlipnąłem -  nie cierpiałem…- i znowu chlipnąłem – Ku- kurwa!- no, cóż przez płacz nie wyszło tak jakbym chciał.

Nie zwracał uwagi, że się szarpię i posadził mnie sobie na kolanach. Okrakiem, rzecz jasna. Niewiele myśląc rzuciłem mu ręce na szyję, chowając twarz w zagięciu jego szyi. Kenzō głaskał mnie po plecach, czekając, aż się uspokoję.

- Lepiej?- zapytał zatroskany, gdy zamiast płakać, to sobie czkałem.

- Tak – odpowiedziałem, przytulając się mocniej.

Dobra, teraz to było mi wstyd. Szesnastolatek płaczący jak sześciolatek, któremu zabrało się lizaka. Nieźle!

- Wybacz mi?- nie wiem, po co to pytanie, skoro znał na nie odpowiedź.

- No, nie wiem – stroiłem fochy niczym rozpieszczone dziecko. Chociaż jakby nie patrzeć to jestem rozpieszczony. Co z tego, że tylko przez Kenzō?- Mam kilka warunków – powiedziałem twardo, owiewając jego szyje moim oddechem.

- Spełnię każdy jeden, kochanie – zgodził się w ślepo.

Oh, Kenzō jak ja cię kocham!

- Więc…- zamilkłem specjalnie, podnosząc głowę, by spojrzeć na Kenzō.

O, tak… Zaczął mieć wątpliwości! No i dobrze!

- Więc?- ponaglił, zaciskając dłonie na moich pośladkach.
Moje ciało oczywiście zareagowało na ten dotyk. Zrobiło mi się ciepło, czułem jak palą mnie policzka, a temperatura w aucie tak wzrosła, że zaczęły pocić mi się dłonie.

- Od dziś jadasz ze mną posiłki – padł pierwszy warunek – Każde – dodałem, gdy chciał coś powiedzieć – Spędzasz ze mną każdą wolną chwile – drugi – Nieważne jak. Możemy siedzieć, tańczyćśpiewać. To nie istotne. Masz być przy mnie. Okey?

- Wiesz, jaką mam pracę, skarbie – powiedział z wyrzutem – Nie zawszę będę mógł być z tobą – rozkroczył lekko nogi. Zjechałem pośladkami niżej, czując dokładnie erekcje Kenzō. Na co mój „mały” sam zaczął twardnieć.

Jęknąłem, gdy ten zaczął unosić i opuszczać moje biodra. W życiu bym nie pomyślałże jego penis i ocieranie się zacznie mnie podniecać.

- Oddasz wszystkie moje rzeczy – zacisnąłem dłoń na włosach, Kenzō.
Zacząłem posapywać jak mała lokomotywa.

- Cóóóż…- nie byłem jedyny, który sapał – z tym będzie mały problem – jęknął, gdy mocnej się otarłem.

- I…- rękoma zjechałem na jego szyję, by ściągnąć mu szalik – żadnych…- sięgnąłem do guzików, zaczynając rozpinać jeden po drugim – dziwek – skończyłem  bezkompromisowo.

Nie czekając na odpowiedz, wpiłem mu się w usta. Dłońmi masując jego brzuchu. Czułem pod palcami jak każdy mięsień pracował przy najmniejszym ruchu. Kenzō mocniej złapał mnie za tyłek, poruszając nim szybciej. Syknął, czując moje zęby na wardze. A, ugryzłem dość mocno, bo chciał się wedrzeć językiem do moich ust. Uśmiechnąłem się niewinnie. Jęknąłem czując zbliżający się orgazm. Uchyliłem usta, pozwalając mężczyźnie zdominować pocałunek. Całował niewyobrażalnie cudownie. Pocałunkami zszedł na moją szczękę. Po chwili czułem mokre usta na swojej szyi. Odrzuciłem głową, dając mu lepszy dostęp. Zaczął ssać moje jabłko Adama, zostawiając czerwony ślad. Nie wytrzymałem napięcia i doszedłem. W spodnie! Zajęczałem głośno, oznajmiając wszystkim w, koło, że jest mi wspaniale. Na Kenzō orgazm nie musiałem czekać długo. Tylko jak usłyszał mój krzyk sam doszedł. Swój jęk stłumił w mojej szyi. Zmęczony opadłem na klatkę piersiową mężczyzny, oplatając go w pasie rękoma.

- Kocham cię, Kenzō – powiedziałem ospale, zamykając oczy, wdychając jego zapach. Pachniał potem i seksem, i oczywiście drogimi perfumami.

- Też cię kocham, kochanie – przytulił mnie bardziej, kładąc głowę na oparciu siedzenia.
Było mi tak nieziemsko cudownie, że nawet nie wiem, kiedy usnąłem wsłuchany w bicie serca mężczyzny, którego do dziś nie wiedziałem jak bardzo mocno kocham.


***

Obudziły mnie promienie słońca, które świeciły wprost na moje powieki. Odwróciłem się na drugą stronę, chowając głowę pod kołdrą. Dziwna pościel. Jednak nie było mi dane dłużej pospać, bo był środek tygodnia. A, co za tym szło? Szkoła, rzecz jasna. Usiadłem, rozglądając się po sypialni zaspanym wzrokiem. Ziewnąłem mocno. Pomasowałem się po… No wiecie. Poranna erekcja jest straszna! Rozejrzałem się po pomieszczeniu, i nie był to mój pokój tylko Kenzō! Dlatego mi coś nie pasowało. To satyna! A wrr… Odrzuciłem kołdrę na bok z małym obrzydzeniem. Takim maluśkim, tylko, dlatego, że pachniała moim ukochanym!

- Paniczu?- po tym jak Randall zapukał, wszedł do pokoju– Wstałeś?- jak to miał w zwyczaju poszedł do łazienki, przyszykować ręczniki.

- Randall – wstałem i poszedłem za starszym – Jest, Kenzō?- próbowałem ukryć ból w głosie.

Obiecałże będzie na każdym posiłku!

- Czeka w jadalni – uśmiechnął się, kładąc ręczniki na szafce.

- Ooh – odetchnąłem, czując ulgę – To supcio!- zawyłem już radosny.

- Miłej kąpieli – życzył i wyszedł z łazienki, wprost na korytarz.

No.. Kenzō miał taki sam układ pomieszczeń jak ja. Z korytarza mógł wejść do pokoju, łazienki bądź do garderoby. Z garderoby i łazienki do pokoju. Trochę pomieszane, ale wygodne. Bo na przykład nie trzeba paradować na golasa.
Wziąłem szybki prysznic. Z szuflady wyciągnąłem zapasową szczoteczkę i wymyłem ząbki. Wytarłem ciało i włosy. Duży ręcznik owinąłem w pasie, wychodząc, wrzuciłem mały ręcznik do kosza. Do swojej garderoby musiałem przejść cały korytarz, bo znajdywała się po drugiej stornie. Na boso i półnagi ruszyłem w wyznaczonym kierunku. Wszedłem i patrzyłem na każde ubranie stęsknionym wzrokiem. A nie było mnie dwa dni. Tylko! Sięgnąłem po jasne spodnie Khaki. Szarą bluzę z kapturem, która była ciut zadurza. Pod spód założyłem koszule w czerwoną kratę i z granatowymi akcentami na rękawach. Podwinąłem rękawy od bluzy, a na to rękawy od koszuli. Roztrzepałem włosy ręką, i gotowy, wystrojony, dla Kenzō, rzecz jasna, zszedłem do jadalni.


Przystanąłem. I wyglądałem na pewno dość głupio. Moja szczęka była opuszczona po samą podłogę, a oczy tak szeroko otwarte, że jakby mogły to by mi po prostu wyskoczyły.

- Witaj, skarbie – przywitał się normalnie – Coś się stało?- zapytał widząc moją naj, naj, najinteligentniejszą minęŻartowałem, oczywiście.

- C-co ty masz na sobie, Kenzō?!- zapytałem z oburzeniem, winiąc go za wyraz mojej twarzy.

Otóż, mój… Mój Kenzō ubrany jest tak… Tak… Normalnie! W najzwyklejsze ciuchy. Znaczy 
nie jakieś z tanich sklepów odzieżowych, tylko zwykłe.


A gdzie zgubił garnitur? No ja się pytam, gdzie?!
A o włosach nie wspomniałem? 

- Nie podoba się?- zapytał kpiąco, podnosząc brew. W ten zalotny sposób.

- Ni-nie o to chodzi – ruszyłem, aby zająć swoje miejsce przy stole.

Ten oczywiście swoje rozbawienie, chował w filiżance, niby pijąc kawę!

- Mam iść się przebrać, kochanie?- ironizował, odkładając porcelanę na stół.

- Nie – zaprzeczyłem – Oczywiście, że nie!- powtórzyłem pewniej.

- Powiedz mi, co cię zdziwiło, a ja nałożę ci śniadanie, dobrze?- nie czekając, aż odpowiem, zaczął nakładać naleśniki, bitą śmietanę. Co warstwę, oczywiście.

- No, bo… No… Kenzō, no wyglądasz…- nie mogłem się wysłowić. Parsknął rozbawiony, polewając naleśniki sosem czekoladowym – No, bo wyglądasz tak… No tak… zwyczajnie!- skończyłem swoje wypociny, obarczając go o to, że nie mogłem się wysłowić, normalnie.

- Aha – odparł wesoło. Podniósł się lekko, opierająłokciem o stół – Dzień dobry, kochanie – pocałował mnie krótko. Choć czułem gorycz kawy, to pocałunek był najsłodszy na świecie.

- Hej – opowiedziałem zawstydzony. Położyłem serwetkę na kolanach i sięgnąłem po widelec, patrząc wszędzie tylko nie na starszego.

- Jesteś piękny z tymi rumieńcami – poczułem się jak dziewczyna, słysząc komplement. I to od niego!- Kochanie nie będziesz zły jak wrócę dziś troszeczkę później?- wrócił na swoje miejsce.

- To znaczy, o, której?- zapytałem i zapchałem policzki naleśnikami. 

- Tego dokładnie nie wiem – dolał sobie kawy – Ale w zamian mam dla ciebie niespodziankę.

- A spodoba mi się?- odparłem, gdy wszystko przełknąłem.

- W rzeczy samej – powiedział bez wahania.


Po skończonym śniadaniu, i dziesiątej wypitej filiżance kawy przez Kenzō wyszliśmy na podjazd, bo musiałem jechać do szkoły. Podszedł do mojego… Znaczy kupionego przez niego, zajebiście kurewskiego czerwonego Ferrari 599 – GTO.


- Co robisz?- zapytałem zdziwiony, widząc gdzie siada Kenzō.

A dokładnie, jako kierowca.

- Jedziemy do szkoły – powiedział rozbawiony, trzasnął drzwiami i zatrąbił, abym wsiadł.

- Ale dlaczego to ty prowadzisz?- usiadłem na miejscu pasażera. Zapiąłem pas.

- Bo dziś… – spojrzał na mnie, poruszając wymownie brwiami – ja jestem twoim szoferem – pochylił się, cmoknął mnie w usta i odpalił silnik.

Na kogoś, kto rzadko prowadził samochód, radził sobie doskonale. Nie żebym ja był jakimś ekspertem, ale co nie, co się wie… Taa… Nie ma to jak samemu się pocieszać i wspierać, rzecz jasna. Dla mnie samochód ma jeździć i się prezentować. A ile ta prezentacja kosztuje, to już nie moja sprawa i nie mój portfel!
Kenzō, co jakiś czas kładł dłoń na moim kolanie, masując je delikatnie. Wtedy ja kładłem swoją na jego i bawiłem się jego palcami. Zabierał ją tylko wtedy, gdy musiał zmieniać biegi.

- Kenzō?

- Hm?- odpowiedział półgębkiem, dając do zrozumienia, że, mimo, iż na mnie nie patrzy to mnie słucha.

- Nie będziesz miał nikogo prócz mnie?- zapytałem drżącym głosem. Ale nie od płaczu, a ze zdenerwowania.

- W jakim sensie, kochanie?- spojrzał mnie krótko, pytającym spojrzeniem.

- W takim jak wczoraj w aucie – oczywiście mordziage miałem tego samego koloru, co auto.

- Czy ty, kochanie…- zaczął roześmiany – na swój pokręcony sposób pytasz czy będę twoim partnerem?- skończywszy, zaczął się śmiać.

- Co?- odparłem lekko zaskoczony jego reakcją – Oczywiście, że nie!- krzyknąłem.

Odwróciłem wzrok, by nie zobaczył moich oczu.

- Kochanie – poprosił bym na niego spojrzał, ale nie chciałem – Skarbie, proszę – ścisnął moje kolano – DJ, nie ignoruj mnie – jak dla mnie to był rozkaz, a nie prośba. Wydąłem na to wargi, splotłem ręce na piersi, i odwróciłem mocnej głowę. Mocno nacisną pedał hamulca, na co mnie lekko szarpnęło do przodu. Popatrzyłem na niego. Chciałem mu posłać wrogie spojrzenie, ale ten odpiął swój pas, wychylił się, złapał moją twarz w dłonie i pocałował. Długi, namiętny pocałunek, odbierający dech w piersi. W mej przynajmniej – Oczywiście, że byłeś, jesteś i będziesz tylko ty – słowa przypieczętował następnym pocałunkiem. Ale jak szybko się zaczął, tak szybko się skończył, bo ktoś, kto nie ma serca, właśnie zaczął trąbić. Kenzō tak, ruszyłże tym razem szarpnęło mnie do tyłu.


***


Wysoki mężczyzna stał nad zmaltretowanym ciałem. Choć dla niego mogło być już martwe. Zaoszczędziłby, chociaż nabój, a tak, nie miał innego wyjścia. Wyciągnął broń z kabury wiszącej na plecach. Prawą ręką mocno chwycił za uchwyt, a drugą odciągnął zamek do tyłu. Wycelował w pobitego lufę. Odbezpieczył broń i strzelił. Po magazynie, rozniósł się głośny huk, i brzęk odbijający się łuski po naboju.

Uwielbiał zabijać. Zwłaszcza takie szumowiny jak ten chińczyk. Kenzō wiedziałże każdego człowieka można złamać. Nawet takiego, który zapiera się nogami i rękoma, że nic nie powie. A wystarczyło obciąć mu małego palca u ręki i zaczął spiewać. Jakby wiedziałże to bardziej poskutkuje, niż bicie. Zacząłby w ten sposób od początku. No nic. Najważniejsze, że wie to, co chciał wiedzieć.

- Brian – głos mężczyzny po odebraniu życia człowiekowi był wynaturzony. Napawał się widokiem krwi. W tym świetle była niemal czarna. Tak samo jak jego dusza – Weź kilku ludzi i macie go tu przywieść – powiedział, jeszcze nieobecnym głosem – Jak będzie zadawał pytanie to macie ode mnie zgodę na uciszenie go. Tylko ma żyć – nim schował broń, zabezpieczył ją – A reszta niech tu sprzątnie – ściągnął z siebie kremowy sweterek, który był brudny od szkarłatnej posoki – To spalcie – rzucił nim w swojego człowieka. Musiał się go pozbyć, aby nie wystraszyć swojego, skarbu.

- Dobrze, szefie – powiedzieli wszyscy jednocześnie.


Dużo później, gdy wracał już do domu, czysty i wbrew pozorom lekko zmęczony dostał sms ‘a. sięgnął do kieszeni po telefon. Na ustach samoczynnie pojawił się uśmiech, widząc, od kogo.

Od Kochanie :
Gdzie jesteś? Ty w ogóle wiesz, która jest godzina? Nie? To ja ci powiem! Czas na całuska na dobranoc!
Kocham cię, Kenzō <3

Tylko w takich chwilach MIŁOŚĆ do nastolatka stapiała lód w sercu i rozjaśniała mrok w jego duszy. 



kitajecKitajec lekcew. «Chińczyk» 

2 komentarze:

  1. Mistrzostwo ! Ten moment namietnosc jest bardzo fajnie opisany , tak "delikatnie". Nie wiem czemu masz watpliwosci. :) ogólnie to mnie zaskoczylas ! Myslalam , ze zostanie tylko przy namietnym buziaku, a tu szok :O możesz mnie szokowac częściej , ale oczywiscie pozytywnie ! :D a matka Drake to naprawde wyplukana z uczuć :O Tak trochę jakby sprzedala wlasnego syna ! Czy bedzie kolejny rozdzial ? :D

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    o tak pięknie Kenzo przybył z odsieczą, a to w samochodzie piękne, kto jest zdrajcą? Avery?
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń