niedziela, 11 stycznia 2015

Czas się podnieść i iść dalej... Nie patrząc za siebie...



Specjalnie dla ciebie, Basiu ( :-* ) zmieniłam czcionkę!




Obudził mnie straszny ból głowy i… Całego ciała. Nie miałem zielonego pojęcia, że wszystko może tak boleć. Z jękiem odwróciłem się na plecy. Oddechy łapałem krótkie, bo bolały mnie żebra po lewej stronie. Ból był tak ogromny, że czułem jak pod powiekami zbierają mi się łezki. Westchnąłem lekko, puszczając powoli powietrze, by znów nie płakać. Zacisnąłem pięści na kocu z grubej, puszystej tkaniny wełnianej.
- Obudziłeś się – bardziej stwierdził niż spytał, Avery – Nie udawaj, że śpisz, sieroto!- fuknął, podchodząc do mnie. Złapał mnie za przód brudnej koszulki, i podciągnął do siadu.
Nie wyrywałem się, ani nie walczyłem. Poddałem się. Skoro, Kenzō pozwolił mu tu siedzieć to ja nie miałem nic do gadania.
- Czego chcesz?- odparłem spłoszony, czując się jak szmaciana lalka.
- Już nie taki hardy?- syknął, odpychając mnie.
Napiąłem mięśnie, by nie uderzyć mocno plecami o lóżko, co spowodowało większy ból na brzuchu.
- Pierdol się – stęknąłem.
Po chwili poczułem jak starszy łapie mnie za nogi i przyciąga do siebie. Odrzucił je i stopami walnąłem o podłogę. Przyklęknął na łóżku bokiem do mnie. Jedno kolano położył na moim brzuchu.
- Ty chyba nie rozumiesz, w jakiej jesteś sytuacji – naparł mocno kolanem.
Automatycznie moje ręce powędrowały do jego nogi, chcąc ją odepchnąć. Nie udało mi się, bo mężczyzna złapał moje dłonie i przyłożył je do lewej piersi. Nie wytrzymałem i załkałem cicho. Ten zaśmiał się na to zastraszająco i nacisnął mocniej. Zagryzłem wargę by nie wydać z siebie żadnego głosu, ale na wiele się to zdało, bo ten przygniótł jeszcze bardziej. Poczułem jak coś mi pęka pod dłonią i wybuchłem głośnym płaczem. Może mnie mieć za mięczaka, ale naprawdę bolało!
Bolało tak bardzo, że nie mogłem oddychać.
- I ty masz być gangsterem?- wyśmiał mnie, odrzucając moje ręce.
Gdy wstał z łóżka, odwróciłem się do niego tyłem, i podkuliłem kolana, łapiąc się za żebra. Zęby zagryzłem na kocu, by stłumić płacz.
- Spierdalaj… Pierdolnięty… Skurwielu – wysapałem miedzy szlochami.
Nie mogłem okazać jak mnie złamał na wszystkie sposoby. Skurczyłem się w sobie, czując jak znów ugina się materac pod jego ciężarem. Uratowało mnie tylko to, że usłyszeliśmy głosy za drzwiami.
- Spróbuj coś powiedzieć, a twoi przyjaciele tego pożałują – zagroził, zerwał się z wyra i usiadł na sofie.
Nie przestałem łkać, nawet, gdy do pokoju wszedł Kenzō i jakiś nieznajomy. Próbowałem oszczędnie oddychać, by nie czuć kłucia przy oddechu.
- To jest pana pacjent – oznajmił lekarzowi – Drake?- próbował zwrócić moją uwagę na siebie.
Nie chciałem by ktokolwiek mnie dotykał. Choćby miało mi to ratować życie.
- Beczy, od kiedy się obudził – poinformował obecnych, Avery. Oczywiście drwił jak tylko może.
- Wyjdź!- rozkazał mu Kenzō. Nie usłyszałem nic po za oddalającymi się krokami – A pan niech robi, co do pana należy – polecił niczym swojemu pieskowi.
Przeraziłem się, że ten będzie mnie macał przy badaniu i przeturlałem się na drugą stronę łóżka. Choć kosztowało mnie to tonę cierpienia to nie mogłem pozwolić na żaden dotyk. Usiadłem, łapiąc się za żebra.
- Nic…- odetchnąłem płytko – mi nie jest – zakończyłem niemalże płaczem.
- Drake!- ostrzegł mnie, obchodząc łózko, stając tuż obok mnie – Daj się zbadać – pół rozkazałł poprosił – Lekarz przepisze ci leki i nie będzie boleć – wytłumaczył jak trzyletniemu dziecku.
- To może ja?- wtrącił się lekarz – Gdzie cię boli?- zapytał, gdy skinąłem głową – Albo ściągnij koszulkę – poprosił – Twój tata…- słysząc to poczułem ukucie. Tylko nie w płucach, a w sercu. Bo Kenzō, ostatnio traktuje mnie jakbym był śmieciem, a nie jego synem – mówił, że trzymałeś się za żebra.
- Zostaw mnie – powiedziałem to do obu mężczyzn.
- Chcę tylko pomóc, chłopcze – odparł potulnie lekarz.
- Dobrze – zgodził się Kenzō – Skoro tego chcesz – powiedział tym swoim głosem.
- Jasne! Teraz robi, o co go proszę – prychnąłem w myślach – Chce – szepnąłem, czując, że znów się popłacze i tym razem nie z bólu.
Zostałem sam z lekarzem.
- To ściągnij koszulkę – poprosił jeszcze raz lekarz, znajdując się przede mną.
- Pomoże mi pan?- uśmiechnąłem się do mężczyzny.
- Naturalnie – pochylił się, łapiąc za rąbek koszulki. Uniosłem dłonie na ile mogłem, a lekarz zdjął ubranie – Musi boleć – skomentował, widząc moją klatkę piersiową – Przepiszę ci tabletki przeciwbólowe, dobrze?- próbował mnie zagadać, gdy palcami sunął po piersi. Syknąłem z bólu, gdy mocniej nacisnął na żebra – Mocno boli?
- Tylko jak oddycham – powiedziałem prawdę – I tak bardzo.
- Yhym – skomentował lekarz. Podszedł do torby, którą zostawił koło drzwi – Jak w szkole?
Podniosłem zdziwiony brwi na jego pytanie.
Czy ja nie mówiłem, że boli mnie przy oddychaniu?
- Jak widać…- rzuciłem koszulkę w kąt – nie za dobrze – odpowiedziałem, dając mu do zrozumienia, że krzywda stała mi się właśnie tam.
- Koledzy czy jakiś wypadek?- wypytywał dalej. Aż odwróciłem się w jego stronę. Powoli, oczywiście.
- A to, co? Przesłuchanie?
- Obdukcja – sprostował lekarz, czekając na moją odpowiedz – Więc?- ponaglił, gdy nie miałem zamiaru mu odpowiedzieć.
- Nieważne – zamknąłem temat rozmowy.
- Ale…- zaprotestował lekarz – ja muszę wypełnić papiery.
- Trudno – położyłem się, poruszając się przy tym jak staruszek.
- Receptę dam twojemu ojcu – poddał się i zmienił temat – Poleżysz trochę w łóżku. Pęknięte żebra mają to do siebie, że prócz bólu, leczy się je do sześciu tygodni – poinformował, pisząc coś na kartce – Przez kilka dni musisz nosić opaskę elastyczną.
- Mmm – odparłem półgębkiem, dając do zrozumienia, że go słucham.
- I oczywiście tabletki przeciwbólowe…- kontynuował – oraz maści na stłuczenia.


****


Moja rekonwalescencja trwała kilka tygodni. Leżałem w łóżku tak jak zalecił lekarz. Łykałem leki przeciwbólowe i smarowałem plecy maścią oraz nosiłem jakiś czas tą nieszczęsną opaskę. Wkurzało mnie, że nie mogłem leżeć na boku. Spanie i leżenie na plecach wszystko utrudniało. Z wyrka wstawałem tylko do toalety i wziąć krótką kąpiel.
Nie opierdalałem się podczas „choroby”. Kenzō zadbał o to bym nie miał braków w nauce i Brian codziennie przynosił mi przerabiany materiał w szkole. 
- Skąd to masz, co?- zapytałem ciekawy, po jakimś tygodniu.
- Twoja dyrektorka przywiozła – odpowiedział, kładąc notatki koło mnie – Aktualnie pije herbatkę z szefem. Co to za przedmioty?- zapytał wskazując na kartki.
Podniosłem je i przejrzałem.
- Angielski, algebra i chemia – odpowiedziałem, by podał mi potrzebne książki i zeszyty.
- A właśnie – pstryknął palcami, wskazując na mnie palcem – Pojutrze ma przyjść jakiś koleś i poduczyć cię z chemii – spojrzał na regał gdzie leżały książki. Wyciągnął te potrzebne, po drodze biorąc kubeczek z długopisami z biurka.
- Jakbym tego potrzebował – ironizowałem.
- Nie mnie to oceniać – rzucił wszystko na moje kolana.
- Dzięki.
- Spoko, młody!


***


Już przestałem liczyć minuty, godziny, dni i tygodnie, od, kiedy jestem „sam”. Nic się nie zmieniło. Chociaż nie. Kenzō zaczął traktować mnie jeszcze gorzej. Udawał, że nie istnieje. Zabrał mi z pokoju wszystkie konsole i laptopa. Z jakiego to powodu? Nie miałem pojęcia. Gdy zapytałem dostałem taką odpowiedź:


- Nie będę się tobie tłumaczył – zaczął szarpać grą, wyrywając kable z telewizora jak i z gniazdek – To mój dom – wcisnął sprzęt w ręce swojego ulubionego ochroniarza – I z tego, co wiem to to kupione za moje pieniądze – podszedł do biurka i zabrał z niego laptopa – Robię, co chcę i kiedy chcę – rzucił tym swoim głosem nim wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego.



I tak przez okres mojej „ choroby” uczyłem się niczym kujon. Dzięki „ nauczycielowi” z chemii nadgoniłem swoje braki. Byłem pewny, że z egzaminu dostane calutką szósteczkę. Przeczytałem wszystkie obowiązkowe książki na angielski. A z reszty przedmiotów uczyłem się na bieżąco. Tak jak lekarz powiedział. Żebra bolały kilka tygodni.
I właśnie dziś po tak długiej przerwie wracam do szkoły.
Obudziłem sie, gdy tylko przez sen usłyszałem pukanie do drzwi.
- Dzień dobry, paniczu – wszedł Randall - Pora wstawać - podszedł do okna i odsunął ciemne kotary. Nakryłem się kołdrą po samą głowęŚniadanie będzie podane za dwadzieścia minut – dopowiedział nim wszedł do łazienki, by naszykować ręczniki.
Jak mi się nie chcę! Tyle czasu spałem do południa, a dziś muszę wstać tak wcześnie!
Chociaż nie miałem ochoty wychodzić z ciepłego łóżka innego wyjścia nie było. Wstałem i poszedłem wziąć prysznic. Wymyłem się jak na mnie dość szybko. Po wyjściu z natrysku, umyłem zęby. Wytarłem ciało, twarz i włosy w ręczniki, i przez pokój ruszyłem do garderoby. Włożyłem pierwsze lepsze ubrania i zszedłem na śniadanie. Zdziwiłem się lekko, widząc Kenzō przy stole.
- Stęsknił się??- próbowałem pocieszyć się w myślach. Ostatni raz widziałem go w dniu mojego pobicia – Dzień dobry – przywitałem się grzecznie. Dokładnie w taki sam sposób, gdy pierwszy raz go zobaczyłem. Zatrzymał się z filiżanką w ręce przy ustach. Zająłem swoje miejsce, nie patrząc już na niego. Nasypałem płatki do talerza i zalałem je letnim mlekiem – Smacznego – powiedziałem nim zacząłem jeść.
Nie byłem rozczarowany ani smutny, że nic nie odpowiedział. Całymi dniami sam siedziałem w pokoju, i tylko Brian wpadał na kilka minut oraz Randall.
Ale, o czym miałem z nimi rozmawiać?
Chociaż jakby się zastanowić to od Bryana mogłem dowiedzieć się, co nie, co o jego pracy, prawda? Przecież będę robił to, co on. Prawda? Jasne, że tak.
- Spóźnisz się do szkoły – rzucił małą sugestią, abym się pośpieszył.
Nie skończywszy jeść wytarłem usta w chusteczkę i położyłem ją na talerzu pełnym płatek.
Zrobiło mi się tak jakoś… Dziwnie, bo poczułem się jakby żałował mi jedzenia.
- Dziękuje – wstałem od stołu. W tym momencie do jadalni wszedł lokaj – Nie mam, czym jechać do szkoły, bo zabrałeś mi prawo jazdy i samochód – powiedziałem do Kenzō.
- Avery cię zawiezie – skrzywiłem się, przypominając sobie ostatnie zdarzenie z nim – Jest jeszcze autobus – zakpił, nie wiedząc, że właśnie wybiorę ten pomysł
- Oczywiście – zgodziłem się z nim, biorąc od lokaja plecak i poszedłem ubrać buty i kurtkę.
- Randall – Kenzō, stanął w holu – Znajdź Avery’ego i powiedz, że ma odwieźć Drake 'a do szkoły – rozkazał pracownikowi.
- Dobrze, pnie Suzuki – odparł posłusznie, skinął głową i odszedł.
- Nie trzeba – założyłem plecak na ramie, gdy się ubrałem – Pojadę autobusem – rzuciłem, wychodząc z domu.
Wolałem jechać autobusem pełnym ludzi, nawet tych śmierdzących niż z jednym Avery ‘m.


***



Przestałem całkowicie czuć się dobrze w jego  domu. Jakbym na każdym kroku był obserwowany. Dlatego też nie spieszyło mi się z powrotem. Jakie to dziwne. Przez ostatnie sześć lat mówiłem „mój”, dziś jednak jest jak jest. Jak to mówią „wszystko, co dobre szybko się kończy”. I u mnie tez się skończyło.
Od tygodni nie byłem na żadnych zakupach. Nie wydałem choćby dolara na ubranie. A, kiedyś wydawałem kilka tysięcy na jeden ciuch. Co ja pierdolę o ciuchach. Ja już nawet kieszonkowego nie dostaję.
Raz wychodząc z domu do szkoły, minąłem się z Kenzō. Nie chciałem z nim za bardzo rozmawiać, ale nie miałem wyjścia.
- Kenzō?- zawołałem go wystraszony. Tak, tak. Doszło do tego, że boję się do niego odezwać. Zawsze, gdy na mnie patrzał słysząc mój strach w głosie widziałem ból w jego oczach. Ale znikał tak szybko jak się pojawiał. A jego wzrok był pusty i zimny.
- Słucham?- odezwał się z chłodno, wkładając dłonie do kieszeni spodni.
- Chodzi o to, że skończyła mi się kasa i nie mam na śniadanie – spuściłem wzrok na swoje buty.
- I co ja mam z tym wspólnego?- zapytał nieco zdziwiony, że przychodzę z tym do niego – Mam ci zrobić kanapki do szkoły?- jego głos ociekał sarkazmem.
- Nie – zaprzeczyłem mimo to – Chciałem… To znaczy… Myślałem, że dasz mi kasę – wytłumaczyłem pokrętnie, nie patrząc na niego.
- A, co lodówka jest pusta?- zakpił kolejny raz – Jeśli nie chcesz być głodny w szkole to proponuje żebyś coś sobie przygotował – zasugerował – I radzę ci się pośpieszyć – dodał, wychodząc z domu.
Tak też przestałem jadać na szkolnej stołówce. Nie wychodziłem jednak bez drugiego śniadania, robionego przez Kelly – kucharkę. Muszę powiedzieć, że jedzenie szykowane przez nią było o niebo lepsze od tego w szkole.


Do budy nadal jeździłem autobusem, ale wracałem z buta. Z dwóch prostych powodów.
Pierwszy : Nie miałem kasy na powrót.
Pewnie zastanawiacie się jak dojeżdżałem?
ż, kasę dostawałem od Briana lub Randall 'a. Nie chciałem brać od nich pieniędzy, ale zgodziłem się pod warunkiem, że będą płacić za bilet w jedną stronę. Z niechęcią przystanęli na ten pomysł.
Drugi : Nie chciałem zbyt wcześnie wracać do willi, kiedyś zwaną moim domem.

Myślałem, że to najgorsze, co mogło mi się przytrafić. Jednak nie wiedziałem, w jakim byłem błędzie. Czasami zastanawiam się, co ja takiego zrobiłem Bogu. Nie ważne, któremu. Że tak muszę cierpieć

2 komentarze:

  1. Kurczę, nie dodał znów się komentarz a tak się rozpisałam. :( napiszę w skrócie. Dzięki za zmianę czcionki ! :D to tak na wstępie. A co do opowiadania.. no cóż, w dalszym ciągu nie dowiedziałam się, dlaczego Kenzo się do niego nie odzywa, wręcz przeciwnie ! Zachowuje się jeszcze gorzej wobec Drake !! Ale nie wierzę, że aż do takiego stopnia, że nic sobie z tego nie robi..mało tego, Drake zaczął jeździć autobusem.. to pikuś, ale żeby nie dawał mu wcale pieniędzy i to na jedzenie? :O Oby wszystko wyjaśniło się w następnym rozdziale ! :D

    No jednak ten komentarz jest zdecydowanie dłuższy od poprzedniego, nieco się rozpisałam, haha. Ach te wieczory..

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    Avery to coraz bardziej mi się nie podoba, a Kenzo czemu taki jest, i ta końcówka aż mam ciarki...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń