Specjalnie dla ciebie, Basiu ( :-* ) zmieniłam czcionkę!
Obudził
mnie straszny ból głowy i… Całego
ciała. Nie miałem zielonego pojęcia,
że wszystko może tak boleć.
Z jękiem odwróciłem się
na plecy. Oddechy łapałem krótkie, bo bolały
mnie żebra po lewej stronie. Ból był tak ogromny, że
czułem jak pod powiekami zbierają mi się
łezki. Westchnąłem
lekko, puszczając powoli powietrze, by znów nie płakać.
Zacisnąłem pięści na kocu z grubej, puszystej
tkaniny wełnianej.
- Obudziłeś
się – bardziej stwierdził niż
spytał, Avery – Nie udawaj, że śpisz,
sieroto!- fuknął, podchodząc do mnie. Złapał
mnie za przód brudnej koszulki, i podciągnął do siadu.
Nie wyrywałem
się, ani nie walczyłem. Poddałem
się. Skoro, Kenzō pozwolił
mu tu siedzieć to ja nie miałem nic do gadania.
- Czego chcesz?- odparłem
spłoszony, czując się
jak szmaciana lalka.
- Już
nie taki hardy?- syknął, odpychając
mnie.
Napiąłem mięśnie, by nie uderzyć
mocno plecami o lóżko, co spowodowało większy
ból na brzuchu.
- Pierdol się
– stęknąłem.
Po chwili poczułem
jak starszy łapie mnie za nogi i przyciąga do siebie. Odrzucił
je i stopami walnąłem o podłogę.
Przyklęknął na łóżku
bokiem do mnie. Jedno kolano położył
na moim brzuchu.
- Ty chyba nie rozumiesz, w
jakiej jesteś sytuacji – naparł mocno kolanem.
Automatycznie moje ręce
powędrowały do jego nogi, chcąc
ją odepchnąć. Nie udało
mi się, bo mężczyzna złapał
moje dłonie i przyłożył
je do lewej piersi. Nie wytrzymałem i załkałem
cicho. Ten zaśmiał się
na to zastraszająco i nacisnął mocniej. Zagryzłem
wargę by nie wydać z siebie żadnego
głosu, ale na wiele się to zdało,
bo ten przygniótł jeszcze bardziej. Poczułem jak coś
mi pęka pod dłonią
i wybuchłem głośnym płaczem.
Może mnie mieć za mięczaka,
ale naprawdę bolało!
Bolało
tak bardzo, że nie mogłem oddychać.
- I ty masz być
gangsterem?- wyśmiał mnie, odrzucając
moje ręce.
Gdy wstał
z łóżka, odwróciłem
się do niego tyłem, i podkuliłem
kolana, łapiąc się
za żebra. Zęby zagryzłem
na kocu, by stłumić płacz.
- Spierdalaj… Pierdolnięty…
Skurwielu – wysapałem miedzy szlochami.
Nie mogłem
okazać jak mnie złamał
na wszystkie sposoby. Skurczyłem się
w sobie, czując jak znów ugina się materac pod jego ciężarem. Uratowało mnie tylko to, że
usłyszeliśmy głosy
za drzwiami.
- Spróbuj coś
powiedzieć, a twoi przyjaciele tego pożałują
– zagroził, zerwał się
z wyra i usiadł na sofie.
Nie przestałem
łkać, nawet, gdy do pokoju wszedł
Kenzō i jakiś nieznajomy. Próbowałem
oszczędnie oddychać, by nie czuć
kłucia przy oddechu.
- To jest pana pacjent – oznajmił
lekarzowi – Drake?- próbował zwrócić
moją uwagę na siebie.
Nie chciałem
by ktokolwiek mnie dotykał. Choćby
miało mi to ratować życie.
- Beczy, od kiedy się
obudził – poinformował obecnych, Avery. Oczywiście
drwił jak tylko może.
- Wyjdź!-
rozkazał mu Kenzō. Nie usłyszałem
nic po za oddalającymi się krokami – A pan niech robi, co
do pana należy – polecił niczym swojemu pieskowi.
Przeraziłem
się, że ten będzie
mnie macał przy badaniu i przeturlałem się
na drugą stronę łóżka.
Choć kosztowało mnie to tonę
cierpienia to nie mogłem pozwolić
na żaden dotyk. Usiadłem, łapiąc
się za żebra.
- Nic…- odetchnąłem płytko – mi nie jest – zakończyłem
niemalże płaczem.
- Drake!- ostrzegł
mnie, obchodząc łózko, stając
tuż obok mnie – Daj się zbadać
– pół rozkazał pół
poprosił – Lekarz przepisze ci leki i nie będzie
boleć – wytłumaczył
jak trzyletniemu dziecku.
- To może
ja?- wtrącił się
lekarz – Gdzie cię boli?- zapytał, gdy skinąłem głową
– Albo ściągnij koszulkę
– poprosił – Twój tata…- słysząc
to poczułem ukucie. Tylko nie w płucach, a w sercu. Bo
Kenzō, ostatnio traktuje mnie jakbym był
śmieciem, a nie jego synem – mówił,
że trzymałeś się
za żebra.
- Zostaw mnie – powiedziałem
to do obu mężczyzn.
- Chcę
tylko pomóc, chłopcze – odparł potulnie lekarz.
- Dobrze – zgodził
się Kenzō – Skoro tego chcesz –
powiedział tym swoim głosem.
- Jasne! Teraz robi, o co go
proszę – prychnąłem w myślach
– Chce – szepnąłem, czując, że
znów się popłacze i tym razem nie z bólu.
Zostałem
sam z lekarzem.
- To ściągnij
koszulkę – poprosił jeszcze raz lekarz, znajdując
się przede mną.
- Pomoże
mi pan?- uśmiechnąłem się
do mężczyzny.
- Naturalnie – pochylił
się, łapiąc
za rąbek koszulki. Uniosłem dłonie
na ile mogłem, a lekarz zdjął
ubranie – Musi boleć – skomentował,
widząc moją klatkę
piersiową – Przepiszę ci tabletki przeciwbólowe,
dobrze?- próbował mnie zagadać, gdy palcami sunął po piersi. Syknąłem z
bólu, gdy mocniej nacisnął na żebra
– Mocno boli?
- Tylko jak oddycham – powiedziałem
prawdę – I tak bardzo.
- Yhym – skomentował
lekarz. Podszedł do torby, którą zostawił
koło drzwi – Jak w szkole?
Podniosłem
zdziwiony brwi na jego pytanie.
Czy ja nie mówiłem,
że boli mnie przy oddychaniu?
- Jak widać…-
rzuciłem koszulkę w kąt
– nie za dobrze – odpowiedziałem, dając
mu do zrozumienia, że krzywda stała
mi się właśnie tam.
- Koledzy czy jakiś
wypadek?- wypytywał dalej. Aż odwróciłem
się w jego stronę. Powoli, oczywiście.
- A to, co? Przesłuchanie?
- Obdukcja – sprostował
lekarz, czekając na moją odpowiedz – Więc?-
ponaglił, gdy nie miałem zamiaru mu
odpowiedzieć.
- Nieważne
– zamknąłem temat rozmowy.
- Ale…- zaprotestował
lekarz – ja muszę wypełnić
papiery.
- Trudno – położyłem
się, poruszając się
przy tym jak staruszek.
- Receptę
dam twojemu ojcu – poddał się
i zmienił temat – Poleżysz trochę
w łóżku. Pęknięte
żebra mają to do siebie, że
prócz bólu, leczy się je do sześciu
tygodni – poinformował, pisząc
coś na kartce – Przez kilka dni musisz nosić
opaskę elastyczną.
- Mmm – odparłem
półgębkiem, dając
do zrozumienia, że go słucham.
- I oczywiście
tabletki przeciwbólowe…- kontynuował – oraz maści
na stłuczenia.
****
Moja rekonwalescencja trwała
kilka tygodni. Leżałem w łóżku
tak jak zalecił lekarz. Łykałem
leki przeciwbólowe i smarowałem plecy maścią
oraz nosiłem jakiś czas tą
nieszczęsną opaskę.
Wkurzało mnie, że nie mogłem
leżeć na boku. Spanie i leżenie
na plecach wszystko utrudniało. Z wyrka wstawałem
tylko do toalety i wziąć krótką
kąpiel.
Nie opierdalałem
się podczas „choroby”. Kenzō zadbał
o to bym nie miał braków w nauce i Brian codziennie przynosił
mi przerabiany materiał w szkole.
- Skąd
to masz, co?- zapytałem ciekawy, po jakimś
tygodniu.
- Twoja dyrektorka przywiozła
– odpowiedział, kładąc
notatki koło mnie – Aktualnie pije herbatkę
z szefem. Co to za przedmioty?- zapytał wskazując
na kartki.
Podniosłem
je i przejrzałem.
- Angielski, algebra i chemia –
odpowiedziałem, by podał mi potrzebne książki i zeszyty.
- A właśnie
– pstryknął palcami, wskazując na mnie palcem –
Pojutrze ma przyjść jakiś koleś
i poduczyć cię z chemii – spojrzał
na regał gdzie leżały książki. Wyciągnął te potrzebne, po drodze biorąc kubeczek z długopisami
z biurka.
- Jakbym tego potrzebował
– ironizowałem.
- Nie mnie to oceniać
– rzucił wszystko na moje kolana.
- Dzięki.
- Spoko, młody!
***
Już
przestałem liczyć minuty, godziny, dni i
tygodnie, od, kiedy jestem „sam”. Nic się nie zmieniło.
Chociaż nie. Kenzō zaczął traktować mnie jeszcze gorzej. Udawał,
że nie istnieje. Zabrał mi z pokoju wszystkie
konsole i laptopa. Z jakiego to powodu? Nie miałem pojęcia.
Gdy zapytałem dostałem taką
odpowiedź:
- Nie będę się tobie tłumaczył – zaczął szarpać grą, wyrywając kable z telewizora jak
i z gniazdek – To mój dom – wcisnął sprzęt w ręce swojego ulubionego
ochroniarza – I z tego, co wiem to to kupione za moje pieniądze – podszedł do biurka i zabrał z niego laptopa – Robię, co chcę i kiedy chcę – rzucił tym swoim głosem nim wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego.
I tak przez okres mojej „ choroby”
uczyłem się niczym kujon. Dzięki
„ nauczycielowi” z chemii nadgoniłem swoje braki. Byłem
pewny, że z egzaminu dostane calutką szósteczkę.
Przeczytałem wszystkie obowiązkowe książki na angielski. A z reszty przedmiotów uczyłem
się na bieżąco. Tak jak lekarz powiedział.
Żebra bolały kilka tygodni.
I właśnie
dziś po tak długiej przerwie wracam do szkoły.
Obudziłem
sie, gdy tylko przez sen usłyszałem
pukanie do drzwi.
- Dzień
dobry, paniczu – wszedł Randall - Pora wstawać
- podszedł do okna i odsunął ciemne
kotary. Nakryłem się kołdrą
po samą głowę
– Śniadanie będzie podane za dwadzieścia
minut – dopowiedział nim wszedł
do łazienki, by naszykować ręczniki.
Jak mi się
nie chcę! Tyle czasu spałem do południa,
a dziś muszę wstać
tak wcześnie!
Chociaż
nie miałem ochoty wychodzić z ciepłego
łóżka innego wyjścia
nie było. Wstałem i poszedłem
wziąć prysznic. Wymyłem się
jak na mnie dość szybko. Po wyjściu z natrysku, umyłem
zęby. Wytarłem ciało,
twarz i włosy w ręczniki, i przez pokój ruszyłem
do garderoby. Włożyłem pierwsze lepsze
ubrania i zszedłem na śniadanie. Zdziwiłem
się lekko, widząc Kenzō
przy stole.
- Stęsknił
się??- próbowałem pocieszyć
się w myślach. Ostatni raz widziałem
go w dniu mojego pobicia – Dzień dobry – przywitałem
się grzecznie. Dokładnie w taki sam sposób,
gdy pierwszy raz go zobaczyłem. Zatrzymał
się z filiżanką
w ręce przy ustach. Zająłem
swoje miejsce, nie patrząc już
na niego. Nasypałem płatki do talerza i zalałem
je letnim mlekiem – Smacznego – powiedziałem nim zacząłem jeść.
Nie byłem
rozczarowany ani smutny, że nic nie odpowiedział.
Całymi dniami sam siedziałem w pokoju, i tylko
Brian wpadał na kilka minut oraz Randall.
Ale, o czym miałem
z nimi rozmawiać?
Chociaż
jakby się zastanowić to od Bryana mogłem
dowiedzieć się, co nie, co o jego pracy,
prawda? Przecież będę robił
to, co on. Prawda? Jasne, że tak.
- Spóźnisz
się do szkoły – rzucił
małą sugestią, abym się
pośpieszył.
Nie skończywszy
jeść wytarłem usta w chusteczkę
i położyłem ją
na talerzu pełnym płatek.
Zrobiło
mi się tak jakoś… Dziwnie, bo poczułem
się jakby żałował
mi jedzenia.
- Dziękuje
– wstałem od stołu. W tym momencie do jadalni
wszedł lokaj – Nie mam, czym jechać do szkoły,
bo zabrałeś mi prawo jazdy i samochód –
powiedziałem do Kenzō.
- Avery cię
zawiezie – skrzywiłem się, przypominając
sobie ostatnie zdarzenie z nim – Jest jeszcze autobus – zakpił,
nie wiedząc, że właśnie
wybiorę ten pomysł.
- Oczywiście
– zgodziłem się z nim, biorąc
od lokaja plecak i poszedłem ubrać
buty i kurtkę.
- Randall – Kenzō,
stanął w holu – Znajdź Avery’ego i powiedz, że
ma odwieźć Drake 'a do szkoły – rozkazał
pracownikowi.
- Dobrze, pnie Suzuki – odparł
posłusznie, skinął głową
i odszedł.
- Nie trzeba – założyłem
plecak na ramie, gdy się ubrałem
– Pojadę autobusem – rzuciłem, wychodząc
z domu.
Wolałem
jechać autobusem pełnym ludzi, nawet tych śmierdzących
niż z jednym Avery ‘m.
***
Przestałem
całkowicie czuć się
dobrze w jego domu. Jakbym na każdym
kroku był obserwowany. Dlatego też nie spieszyło
mi się z powrotem. Jakie to dziwne. Przez ostatnie sześć lat mówiłem „mój”, dziś
jednak jest jak jest. Jak to mówią „wszystko, co dobre
szybko się kończy”. I u mnie tez się
skończyło.
Od tygodni nie byłem
na żadnych zakupach. Nie wydałem choćby
dolara na ubranie. A, kiedyś wydawałem
kilka tysięcy na jeden ciuch. Co ja pierdolę
o ciuchach. Ja już nawet kieszonkowego nie dostaję.
Raz wychodząc
z domu do szkoły, minąłem się
z Kenzō. Nie chciałem z nim za bardzo rozmawiać,
ale nie miałem wyjścia.
- Kenzō?-
zawołałem go wystraszony. Tak, tak. Doszło
do tego, że boję się
do niego odezwać. Zawsze, gdy na mnie patrzał słysząc
mój strach w głosie widziałem ból w jego oczach. Ale znikał
tak szybko jak się pojawiał. A jego wzrok był
pusty i zimny.
- Słucham?-
odezwał się z chłodno,
wkładając dłonie
do kieszeni spodni.
- Chodzi o to, że
skończyła mi się
kasa i nie mam na śniadanie – spuściłem
wzrok na swoje buty.
- I co ja mam z tym wspólnego?-
zapytał nieco zdziwiony, że przychodzę
z tym do niego – Mam ci zrobić kanapki do szkoły?-
jego głos ociekał sarkazmem.
- Nie – zaprzeczyłem
mimo to – Chciałem… To znaczy… Myślałem,
że dasz mi kasę – wytłumaczyłem
pokrętnie, nie patrząc na niego.
- A, co lodówka jest pusta?-
zakpił kolejny raz – Jeśli nie chcesz być
głodny w szkole to proponuje żebyś
coś sobie przygotował – zasugerował
– I radzę ci się pośpieszyć
– dodał, wychodząc z domu.
Tak też
przestałem jadać na szkolnej stołówce.
Nie wychodziłem jednak bez drugiego śniadania, robionego
przez Kelly – kucharkę. Muszę
powiedzieć, że jedzenie szykowane przez nią
było o niebo lepsze od tego w szkole.
Do budy nadal jeździłem
autobusem, ale wracałem z buta. Z dwóch prostych
powodów.
Pierwszy : Nie miałem
kasy na powrót.
Pewnie zastanawiacie się
jak dojeżdżałem?
Cóż,
kasę dostawałem od Briana lub Randall 'a.
Nie chciałem brać od nich pieniędzy,
ale zgodziłem się pod warunkiem, że
będą płacić
za bilet w jedną stronę. Z niechęcią
przystanęli na ten pomysł.
Drugi : Nie chciałem
zbyt wcześnie wracać do willi, kiedyś
zwaną moim domem.
Myślałem,
że to najgorsze, co mogło mi się
przytrafić. Jednak nie wiedziałem, w jakim byłem
błędzie. Czasami zastanawiam się, co ja takiego zrobiłem
Bogu. Nie ważne, któremu. Że tak muszę
cierpieć.
Kurczę, nie dodał znów się komentarz a tak się rozpisałam. :( napiszę w skrócie. Dzięki za zmianę czcionki ! :D to tak na wstępie. A co do opowiadania.. no cóż, w dalszym ciągu nie dowiedziałam się, dlaczego Kenzo się do niego nie odzywa, wręcz przeciwnie ! Zachowuje się jeszcze gorzej wobec Drake !! Ale nie wierzę, że aż do takiego stopnia, że nic sobie z tego nie robi..mało tego, Drake zaczął jeździć autobusem.. to pikuś, ale żeby nie dawał mu wcale pieniędzy i to na jedzenie? :O Oby wszystko wyjaśniło się w następnym rozdziale ! :D
OdpowiedzUsuńNo jednak ten komentarz jest zdecydowanie dłuższy od poprzedniego, nieco się rozpisałam, haha. Ach te wieczory..
Barbara
Witam,
OdpowiedzUsuńAvery to coraz bardziej mi się nie podoba, a Kenzo czemu taki jest, i ta końcówka aż mam ciarki...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka