Nigdy nie bałem się iść do
szkoły jak dziś. I nie, nie miałem żadnego egzaminu lub kartkówki. A może miałem?
Przez kłótnie z
przyjaciółmi i
zachowanie Kenzō nie
miałem czasu myśleć o
szkole. Unikałem
rozmów za równo z mężczyzną jak i
rówieśnikami.
Chociaż jakby
tak pomyśleć to Kenzō unikał mnie, i rozmów ze mną.
W niedziele zszedłem na śniadanie, myśląc, że Kenzō już tam będzie. Jednak nie było. Tak, więc zjadałem sam
śniadanie.
Ignorowałem
telefony od pożal się Boże
przyjaciół.
Wiadomości nie
odczytywałem. By mieć spokój również nie włączałem
laptopa. Związku z
tym, że wstałem dość późno do obiadu czas zleciał mi dość szybko. Nie robiłem nic
ciekawego poza leżeniem
na plecach na łóżku
rzucając piłką
bejsbolową, i myśleniem. Nie odezwałem się słysząc płukanie do drzwi.
- Paniczu?- wrota się otworzyły – Obiad podano do stołu –
poinformował mnie
Randall, stając w
progu.
Usiadłem, odrzucając piłkę na bok.
- Jest Kenzō?-
zapytałem, przeczesując włosy ręką.
- Przykro mi – zrobił mi miejsce abym mógł przejść – Pana
nie ma w domu.
- Aha – mruknąłem smutno pod nosem, schodząc do jadalni.
Była pusta. Stół nakryty dla jednej osoby.
- To może
zanieść obiad
do panicza pokoju?- próbował mnie pocieszyć.
- Nie trzeba – usiadłem na swoim miejscu, patrząc markotnie na wolne miejsce, Kenzō – Zjem
tutaj – dodałem, czekając na kucharkę.
Kobieta weszła do jadalni po tym jak lokaj znikł za drzwiami prowadzącymi do kuchni. Podparłem łokieć na stole, opierając brodę na dłoni. Kucharka postawiła przede mną wazę. Nie
doczekawszy się, że sam się obsłużę, nalała mi zupy. Miałem taki przybity humor, że widziałem świat w szarych kolorach. Jedzenie nie miało smaku. Łyżką bawiłem się w zupie. Humor nie poprawiło mi się, nawet wtedy, gdy na stole pojawiły się pieczone skrzydełka. A było to moje ulubione
danie. Nie miałem ochoty dziś babrać się w
ostrym sosie. Wstałem od
stołu nie jedząc drugiego dania. Wychodząc z kuchni, usłyszałem głos Kenzō w salonie.
Świat
jakby nabrał kolorów.
- Hej, Kenzō!-
przywitałem się, wbiegając do
pomieszczenia, z wielkim rogalem na ustach. Chciałem podejść i się
przytulić, ale
widząc jego
okrutnie zimny wzrok, stanąłem jak wryty.
Ubrany jak zwykle w czary garnitur, biała
koszula i czerwony krawat.
- Nie mam teraz czasu – powiedział chłodno,
przeglądając jakieś
papiery w ręce, a
raczej udawał.
- A co z naszymi lekcjami?- łapałem się ostatniej deski ratunku.
Nawet, jeśli nie
lubiłem uczyć się
strzelać,
wymachiwać
mieczami i nożami,
tak teraz mogłem to
polubić byle
spędzić z nim kilka minut.
Od wczoraj z nim nie rozmawiałem. No, nie
wliczając
rozmowy przy śniadaniu
i później w
klubie.
- Nie słuchasz, co się do ciebie mówi?-
rzucił dokumenty na stolik – Nie mam teraz czasu – powtórzył
ostrzej, odwracając się.
- O-Ok!- jęknąłem,
wystraszony.
Oczywiście
uciekłem do pokoju i siedziałem w nim do kolacji, którą też sam zjadłem. I resztę dnia,
nie widziałem,
Kenzō.
Od ostatniej kłótni nie rozmawiałem z żadnym z przyjaciół,
kurwa. Serce mi waliło
jakbym przepłyną ocean. Pociłem się jakbym był w
Afryce. A dłonie mi drżały jakbym musiał kogoś zabić.
- Jesteś
pojebany, DJ!- wyszedłem z
domu, trzaskając
drzwiami. Wiecie taki nawyk za starych czasów.
Koło garażu stał mój i
Kenzō
samochód. Czyli jest w domu. Ale na śniadanie się nie pofatygował!
Droga do szkoły, upłynęła dość…
Szybko. Pierwszy raz od dłuższego czasu sam do niej jechałem. Wcześniej… To znaczy zanim się pokłóciłem z Tony’m to jego po drodze
zabierałem. Dziś nie
miałem tej przyjemności. Prychnąłem sobie pod nosem, wjeżdżając na parking szkolny. Stało już auto Agron’a i
Lett. Zaparkowałem
samochód na moim miejscu parkingowym.
Czyli stał
pierwszy, bo miałem
najdroższe
auto w szkole. Jak się można domyśleć później Agron’a. Wysiadłem, biorąc plecak z siedzenia pasażera. Zarzuciłem go
na ramie, wcisnąłem alarm i ruszyłem w stronę szkoły. Dziś na sobie miałem
zieloną polówkę z
podniesionym kołnierzem.
Jasne spodnie Khaki, nogawki miałem
podwinięte, a
do tego białe
najeczki za kostkę z
zielonymi akcentami. Założyłem na
nos okulary, które
spoczywały, w
kieszeni koszulki. Na schodach stały osoby, które mnie ostatnio zawiodły. Nie
zatrzymałem się, ani
nie zaszczyciłem ich
spojrzeniem. Wszedłem do
szkoły wskakując po dwa schody.
- Dobrze, że
zaraz zacznie się
lekcja – pomyślałem
stając pod
klasą, w której miałem algebrę.
Zaraz pod
salą
pojawili się Chris
i Tony, bo tylko oni uczęszczali
ze mną na
ten przedmiot.
Po tym jak zadzwonił dzwonek, pojawił się nauczyciel. Wpuścił nas do klasy. Ociągałem się chcąc
zobaczyć, gdzie
usiądą te dwa głąby.
Jak na złość usiedli tak jak siedzieli zawsze. Musiałem na moje nieszczęście usiąść koło Tony’go. Zająłem
swoje miejsce nie odzywając się. Wyciągnąłem
zeszyt i książkę. Nauczyciel po odczytaniu obecność, przeszedł do
tematu lekcji, a ja? O, dziwo pierwszy raz byłem tak zainteresowany tym, co
nauczyciel ma nam do powiedzenia. Słuchałem, notowałem wszystko to, co uważałem, że jest warte uwagi. Mojej przynajmniej. W połowie lekcji poczułem szturchnięcie w łokieć. Muszę dodać, że prawy.
A jestem praworęczny.
I zajebałem krechę długopisem na całą kartkę! Popatrzyłem na
sąsiada
w ławce i zmierzyłem go morderczym wzrokiem. Skulił się widząc to. Wskazał głową na
kartkę, którą położył na środku ławki,
abym mógł
przeczytać.
Pogadajmy, co?
Prychnąłem pod nosem i wróciłem wzrokiem
do nauczyciela. Nie zapisywałem nic w zeszycie, bo wiedziałem, że zaraz mnie znów
szturchnie jak dopisze, coś na
kartce. Trwało to ciut dłużej niż zakładałem.
Słuchaj, DJ!
Wiem, że
zajebałem akcje, ale… Nie gnieć kartki, przeczytaj do końca. Proszę.
Skoro nie chcesz ze mną
porozmawiać to,
chociaż
przeczytaj, dobrze? O nic więcej
nie będę prosił.
A niech zna moje dobre serce. Zobaczymy, co za
głupoty wypisał.
Masz prawo Być zły. Tak samo jak masz prawo do
traktowania mnie jak powietrze.
Jesteśmy
przyjaciółmi…
Zacisnąłem mocno dłoń na
kartce. Zapomnij! Nie ma wybacz!
Powinniśmy sobie wybaczać,
nawet te najgorsze rzeczy, co nie? Uwierz, bardzo Mi przykro i boli mnie to jak
Cię
potraktowałem po
pijanemu…
Mnie też. Pokręciłem głową.
Powonieniem był posłuchać, kiedy mnie uspokajałeś…, Ale znasz mnie, DJ… Wiesz, jaki jestem. Mam nadzieje,
że
wybaczysz Mi moje zachowanie i zapomnimy o wszystkim, hmm? Zależy Mi na Tobie i na Twojej….
Dalej nie czytałem. Zgniotłem kartkę i rzuciłem ją za siebie, nie patrząc gdzie leci.
*************************************************************************************************
Następne
dni były ciężkie, a może
nawet bardziej.
Znów czułem się jak
dziecko. Nie, nie w pozytywnym znaczeniu. Wręcz
odwrotnie. Jakbym był
nikomu nie potrzebny. Kenzō nadal
nie zmienił
swojego nastawienia. Od tygodni z nim nie rozmawiałem. Sam jadałem posiłki.
Lokaj chcą ukoić mój
smutek, pozwalał mi jeść w pokoju, i nawet przynosił posiłki, kiedy wiedział, że Kenzō nie zje ze mną. Czyli
codziennie.
„Kieszonkowych”, też nie dawał mi
osobiście.
Pieniądze leżały raz
w tygodniu na szafce koło łóżka.
Wiedziałem, że on musi mi je zostawiać, bo nikt inny nie wchodzi do pokoju bez
pukania.
Miałem ochotę uciec
z tego domu jak najdalej.
W szkole tez nie było lepiej. I nie chodzi tu o
naukę, bo w
końcu byłem skrytym geniuszem. A o nastrój miedzy mną, a byłymi
przyjaciółmi.
Miałem taką samą ochotę podejść do nich i porozmawiać, tak jak oni chcieli ze mną. Tylko nikt nie potrafił się przełamać.
I dlatego też stałem sam na korytarzu, pełnych uczniów. Wiem, dziwnie to brzmi.
Głośne śmiechy
przykuły moją uwagę.
- Tylko nie to – prosiłem w myślach wszystkie bóstwa,
aby ta banda zidiociałych
sportowców
przestali iść w moją stronę.
Ale, każdy ma
mnie w dupie!
No po za tymi idiotami!
- O, a kogo my tu mamy?- zapytał, kapitan drużyny. Nie odpowiedziałem mu na tak głupie pytanie.
Ale czego można się spodziewać po tych debilach? - Proszę, proszę –
zacmokał, a reszta jego kolegów stanęła na około mnie.
Spiąłem się lekko. Przechodząc na
moje „mroczne ja”, ale nie oszukujmy się. Nie jestem, kurwa, Bruce Lee. Nie gram w japońskim filmie i nie skopie im tych zidiociałych
dup.
- Oh, jaki odważniak z
ciebie –
ironizowałem,
patrząc mu
twardo w oczy. Jak dostawne w pierdol, a napawano dostanę, to, chociaż z
honorem!
- A ty jak zwykle pyskaty – zwrócił mi uwagę, podchodząc do
mnie. Na około zebrało się pełno uczniów. Jeden przepychał się przez
drugiego – Nas
dziesięciu, a
ty jeden…
- Cieszy mnie fakt, iż nauczyłeś się liczyć –
przerwałem mu
sarkastycznie – Jednak wiemy, że nie
przyszedłeś chwalić się tą wiedzą – złapał mnie
za przód skórzanej kurtki. Przyciągnął i
zaraz mocnej odepchnął. Uderzyłem plecami o ścianę. Stęknąłem czując jak łopatki
obiły mi się o mur.
Sportowcy zaśmiali
się tak
samo jak niektórzy
uczniowie. Po korytarzu rozniosło się również „ Uuu”. Uśmiechnąłem się na to wściekle.
Podszedłem do
niego i zdzieliłem go
wierzchem dłoni po
twarzy. Odrzuciło mu
na bok nie tylko głowę, ale i całe ciało. Spodziewał się
takiego mocnego uderzenia. W końcu nie
pierwszy raz go uderzyłem. Nie
spodziewał się jednak, że mu
oddam. Splunął krwią. Machnął się próbując mnie
uderzyć. Tym
razem się
uchyliłem i złapałem go
za kark, ciągnąc w dół. Z
kolanka kopnąłem go w brzuch, a następnie z łokcia
w plecy. Ten padł
plackiem na podłogę.
- Bójka! Bójka! Bójka!- skandowali uczniowie.
Uśmiechnąłem się triumfalnie, gdy poczułem jak koledzy rozłożonego
na łopatki, zaczynają mnie okładać. Jakiś
wypierdek mnie pchnął i potknąłem się o ciało leżące na podłodze.
Upadłem na twarzówkę. Czułem jak kopią mnie, gdzie popadnie. Schowałem tylko twarz w dłoni, by nie było widać na twarzy mojej porażki. Ale jak wspomniałem, nie miałem szans.
- Co tu się
dzieje?- słyszałem paniczny krzyk nauczycielki.
- Rozejść się!- ryknął nauczyciel.
Ale ciosy nie ustały. Wiedziałem, że minie więcej
czasu nim, ta hołota się rozejdzie, a z nimi uciekną moi oprawcy.
Zagryzłem usta czując już
mocniejsze kopnięcie.
Nie chciałem okazać słabości i
nie mogłem
wydać z
siebie jęku bólu.
Uderzenia ustały, a z nimi, jako tako ból. Z
warg leciała mi krew. Ale nie od tego, ze któryś mnie
kopną.
Przegryzłem
wargę tak
mocno, że czułem metaliczny posmak w ustach.
Wytarłem je w rękaw, wstając
powoli.
- Do dyrektorki!- syknęła,
nauczycielka, pomagając mi
wstać.
Jasne! Taki pomogła, wbijając swoje szpony w moje ramie, które i tak już dość mocno
bolało.
- Kto ci to zrobił?- spytał nauczyciel
matematyki.
Sięgnąłem
jeszcze po plecak i ruszyliśmy
razem do dyrektora.
- Nikt – odpowiedziałem, oglądając swoją skórzaną kurtkę. Jęknąłem widząc, że jest
rozerwana pod pachą – Spadałem ze schodów.
- Oczywiście – zakpił mężczyzna.
Zapukał do drzwi, gdy usłyszeliśmy, „Proszę”,
weszliśmy.
Dyrka spojrzała na mnie wystraszona.
- Co się stało?- dopadła mnie, pomagając mi usiąść.
Tez bym się bał na jej miejscu. Tym bardziej, że ona wiedziała, kim jest Kenzō i czym się
zajmuje.
Właśnie,
dlatego nigdy nie ukarała mnie
za moje zachowanie i za to jak się do
niej zwracam.
- Twierdzi, że spadł ze schodów –
odpowiedział
matematyk.
- Zostaw nas – rozkazała koledze po fachu. Ów mężczyzna zostawił nas
bez słowa – Wiesz, że muszę zadzwonić po
twojego opiekuna?
Ah, no tak! Dlatego kazała belfrowi opuścić
gabinet.
- I tak nie przyjedzie – wzruszyłem ramionami. Położyłem
plecak na podłodze i
ściągnąłem skórzaną kurtkę, by
zobaczyć jak
wygląda
- Zajebie ich – syknąłem zły, widząc jak wygląda.
Moja kurtka od Hugo!
- To nie spadłeś ze
schodów?- spytała zdziwiona. Spojrzałem na nią wzrokiem „ Mówisz poważnie? –
Jednak zadzwonię do
pana Suzuki – usiadła za biurkiem. Podniosła słuchawkę od telefonu stacjonarnego i wstukała numer –
Zaraz odbierze – nie wiem czy pocieszała siebie czy mnie – Yyy… Dzień dobry! Z tej strony Patricia Biel. Dyrektorka
szkoły do, której uczęszcza
pański… Ah, cieszę się, że mnie pan pamięta, panie
Suzuki… Nie , nie… Tak rozumie, że jest pan zajęty,
ale…- kobieta spojrzała na mnie.
- A nie mówiłem – powiedziałem bezgłośnie, masując lewy bok żeber..
- Pan Parks miał mały wypadek – parsknąłem
rozbawiony słysząc to – Nie,
oczywiście
nic mu nie jest. Tak sądzę…Tak,
Tak… Rozumiem, poczekamy na pana, pnie
Suzuki. Tak. Do zobaczenia – odetchnęła z
ulgą, odkładając telefon – Zaraz
przyjedzie –
oznajmiła,
rozsiadając się w swoim fotelu.
Nie musieliśmy długo czekać, bo szkoła
znajdywała się niecałe półgodziny od klubu Kenzō.
- Proszę – krzyknęła dyrka,
słysząc
pukanie do drzwi – Proszę, proszę – wstała zza biurka i pobiegła do Kenzō, podając mu dłoń – Dzień dobry!
- Witam – również się przywitał.
Siedziałem i patrzyłem tępo w swoje najeczki. Miałem je ochotę ściągnąć i
wyjebać, bo
były brudne!
- Nie wiem, co się dokładnie stało, bo pan Parks nie chce nic
powiedzieć – poinformowała pokrętnie dyrektorka.
- DJ?- zwrócił się do
mnie, Kenzō – Słucham – zażądał, tym swoim bezlitosnym głosem.
Najstarsza wzdrygnęła się słysząc jego ton. Sam zgarbiłem się, bo nie lubiłem
tego głosu.
- To nic takiego – odparłem potulnie. Opiekun
podszedł do mnie i złapał mnie za brodę,
podnosząc, by
spojrzeć na
moją
twarz. Nie chcąc
widzieć jego
oczu, swoje skierowałem na środkowy guzik jego płaszcza.
- A ten siniak skąd?-
przejechał
kciukiem po policzku, który
mnie bolał.
Jednak, nie zdążyłem ochronić twarzy.
- Uderzyłem się o podłogę jak
się
przewróciłem – powiedziałem półprawdę.
- Sam?- spytał kpiąco, zaciskając dłoń.
- Nie udawaj, że cię to interesuje –
powiedziałem
smutno. Odepchnąłem jego rękę i
wstałem, sięgając po
plecak.
- Uważaj, do
kogo mówisz – syknął, wściekły za
brak szacunku przy innych.
Jęknąłem kilka razy, prostując się. Bolało mnie dosłownie wszystko. Najbardziej plecy
i klatka piersiowa.
- Przepraszam, panie Suzuki – zarzuciłem plecak
na ramie i stanąłem koło wyjścia czekając na mężczyznę, który patrzył na mnie jakbym uderzył go w
policzek.
A niech też
cierpi.
- Radzę zabrać go do lekarza –
zaproponowała
dyrektorka.
- Idź do
samochodu –
rozkazał mi
sucho – Ja muszę porozmawiać z
panią
dyrektor.
Zaciskając zęby i pięści
poszedłem do swojego samochodu. Chciałem
już
wsiadać do
niego, ale zatrzymał mnie
głos Kenzō.
- A ty gdzie?- spojrzałem na niego pytająco –
Wsiadaj do tamtego – dłonią
wskazał na czarne auto – Pojedziesz z Brianem.
- A nie mogę z tobą?- odparłem z
nadzieją w głosie.
Przez chwilę się wahał.
- Nie – i wsiadł do samochodu.
Patrzyłem za nim łzawo. Miałem ochotę płakać jak małe
dziecko, ale nie mogłem, bo
stałem na szkolnym parkingu. Wolnym
krokiem ruszyłem do
auta i wsiadłem do
niego na tylnie siedzenia. Kiedy siedziałem z
tyłu i prowadził, ktoś inny czułem się taki lepszy i ważny.
Z przodu siedział Brian
i szofer.
- No, co tam, młody nabroiłeś?- zagadał Brian
– A, i daj kluczyki – poprosił. Nie wiele myśląc sięgnąłem do kieszeni i je wyciągnąłem – Ktoś musi zabrać auto – wyjaśnił, sięgając po
nie.
- Sam mogę nim
jechać!-
zaprotestowałem z jękiem, bo zabolały mnie
żebra,
kiedy krzyknąłem.
- Sorry, młody – powiedział potulnie – Rozkaz
szefa.
On i szofer wysiedli z auta. Brian usiadł na
miejscu kierowcy.
- Jeff – tak nazywał się szofer –
Odstawi twoje auto pod dom – mężczyzna
zapiął pas i ruszył, jako pierwszy. Za nami, jak
zobaczyłem w
lusterku wstecznym jechał Kenzō, a za nim Jeff – Wiesz
młody…- zaczął
niepewnie rozmowę, włączając się do
ruchu – nie
wiem, co tym razem narozrabiałeś, ale szef nie jest zadowolony.
- Nic nie zrobiłem!- nie pozwoliłem zwalić winę na
siebie – To w
końcu ja
dostałem wpierdol!- Brian, aż mocno przyhamował.
- Że, co,
proszę?-
odwrócił się w moją stronę, zapominając, że jedziemy ruchliwą drogą.
- Jedź!-
rozkazałem zły, że
wybuchłem i mu się
poskarżyłem – I
masz nic nie mówić Kenzō!-
zabroniłem mu
chociażby o
tym wspomnieć.
- Kto to zrobił?
- I tak nie znasz – uciąłem
temat, wlepiając
wzrok w szybę.
Resztę drogi
do domu jechaliśmy w
ciszy. Gdy Brian zaparkował po
chatą,
szybko wysiadłem, nie biorąc ze
sobą
swoich rzeczy. W tym przypadku będzie
musiał wziąć je ochroniarz. Wchodząc do domu widziałem jak
samochód Kenzō wjeżdża i parkuje koło
tego, którym
przyjechałem.
Usiadłem na schodach, trzymając się za
bolące żebra i czekałem na
opiekuna. Nie opłacało mi się
wspinać po
schodach i zaraz schodzić, żeby dostać
opierdol. Po kilku minutach do domu wszedł Kenzō, Brian, który
poszedł do ukrytego pokoju, a za nim
Avery z tym swoim kpiącym uśmiechem na mordzie.
- Idź do
swojego pokoju – wydał polecenie niczym swojemu pracownikowi. Podał płaszcz
lokajowi, który pojawił się zaraz
przy Kenzō – Zaraz powinien przyjść lekarz i cię zbadać – wstałem niczym wytresowane zwierzątko i z wielkim wysiłkiem zacząłem się wspinać po
schodach – A, i
jeszcze jedno – zatrzymał mnie na piętrze – Prawo jazdy – wyciągnął dłoń, abym mu je oddał – Bo kluczyki już mam.
- Ale ja nic nie zrobiłem!- broniłem się, sięgając do kieszeni. Wyjąłem
portfel, a z niego dokument, o, który prosił starszy. Położyłem go
na stoliku – Nie interesuje cię, co
mam do powiedzenia?
- Nie chce tego słuchać – ruszył w stronę salonu, olewając
mnie.
Aż zdębiałem!
Zostawił mnie.
Tak porostu.
- Co ja ci takiego zrobiłem, że tak mnie taktujesz?!- krzyknąłem,
zatrzymując go w
progu – Jeśli tak
ci przeszkadzam to się
wyprowadzę!- nie
czekając na
odpowiedź wbiegłem na drugie piętro. Adrenalina mi tak skoczyła we krwi, że już nie
czułem bólu. Trzasnąłem głośno
drzwiami, wchodząc do
pokoju. Położyłem się na łóżku, chowając
twarz w poduszce. Zaszlochałem w miękką poduchę.
Jak ja nie chce tu już być!
Nie chcę mieszkać z
Kenzō!
Nie chcę, aby
mnie tak traktował!
Przecież nic,
a nic nie zrobiłem,
prawda?
Znów mi się
obrywa za żywot!
Kenzō
wparował do
pokoju, że aż szyby w oknach się zatrząsały.
- Myślisz,
ze możesz ot
tak… –
pstryknął palcami – opuścić mój dom?- zrobił kilka kroków i stanął na środku pokoju – Otóż nie mój drogi. Nie możesz –
powiedział ozięble, aż się wystraszyłem.
Zaszlochałem niczym dziecko, któremu zabrało się lizaka. Kenzō stał
i czekał, aż się uspokoję, ale
nie miałem tego w planach. Wiec tak sobie płakałem, leżałem i
jeszcze raz płakałem!
Zmęczony
płaczem zacząłem
sobie odpływać w krainę
morfeusza, gdy poczułem jak mężczyzna
kładzie się koło
mnie.
- Nie mam innego wyjścia – pogłaskał mnie po włosach – Przepraszam –
cmoknął mnie w czubek głowy.
Chciałem go prosić, aby
ze mną został, ale nie miałem sił. Burknąłem coś pod nosem i usnąłem.
"Dyrka spojrzała na mnie wystraszona." DYRKA? Tak nieprofesjonalnie napisane ! Nie podoba mi się to !
OdpowiedzUsuńTo po pierwsze, a po drugie, proszę o zmianę czcionki, bo oczy bolą przy czytaniu. (poważnie) ;>
Ogólnie super, tylko nie rozumiem dlaczego Kenzo jest, aż na tyle chamem, aby zabierać jego prawo jazdy skoro on naprawdę nic nie zrobił, bo to on jest ofiarą ! Najpierw się mizdrzy z jakąś lalunią na jego oczach, a teraz ma go gdzieś. Ach, mam nadzieję, że wszystko wyjaśni się w kolejnym rozdziale. :)
Barbara
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ale czemu Kenzo go tak traktuje, tak jakby wszystko co źle to on jest winny...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka