środa, 7 stycznia 2015

Najgorsze uczucie to... Przestać być kochanym.




Nigdy nie bałem się iść do szkoły jak dziś. I nie, nie miałem żadnego egzaminu lub kartkówki. A może miałem? Przez kłótnie z przyjaciółmi i zachowanie Kenzō nie miałem czasu myśleć o szkole. Unikałem rozmów za równo z mężczyzną jak i rówieśnikami.
Chociaż jakby tak pomyśleć to Kenzō unikał mnie, i rozmów ze mną.
W niedziele zszedłem na śniadanie, myśląc, że Kenzō już tam będzie. Jednak nie było. Tak, więc zjadałem sam śniadanie. Ignorowałem telefony od pożal się Boże przyjaciół. Wiadomości nie odczytywałem. By mieć spokój również nie włączałem laptopa. Związku z tym, że wstałem dość późno do obiadu czas zleciał mi dość szybko. Nie robiłem nic ciekawego poza leżeniem na plecach na łóżku rzucając piłką bejsbolową, i myśleniem. Nie odezwałem się słysząc płukanie do drzwi.
- Paniczu?- wrota się otworzyły Obiad podano do stołu poinformował mnie Randall, stając w progu.
Usiadłem, odrzucając piłkę na bok.
- Jest Kenzō?- zapytałem, przeczesując włosy ręką
- Przykro mi – zrobił mi miejsce abym mógł przejść Pana nie ma w domu.
- Aha – mruknąłem smutno pod nosem, schodząc do jadalni.
Była pusta. Stół nakryty dla jednej osoby.
- To może zanieść obiad do panicza pokoju?- próbował mnie pocieszyć.
- Nie trzeba – usiadłem na swoim miejscu, patrząc markotnie na wolne miejsce, Kenzō Zjem tutaj dodałem, czekając na kucharkę. Kobieta weszła do jadalni po tym jak lokaj znikł za drzwiami prowadzącymi do kuchni. Podparłem łokieć na stole, opierając brodę na dłoni. Kucharka postawiła przede mną wazę. Nie doczekawszy się, że sam się obsłużę, nalała mi zupy. Miałem taki przybity humor, że widziałem świat w szarych kolorach. Jedzenie nie miało smaku. Łyżką bawiłem się w zupie. Humor nie poprawiło mi się, nawet wtedy, gdy na stole pojawiły się pieczone skrzydełka. A było to moje ulubione danie. Nie miałem ochoty dziś babrać się w ostrym sosie. Wstałem od stołu nie jedząc drugiego dania. Wychodząc z kuchni, usłyszałem głos Kenzō w salonie.
Świat jakby nabrał kolorów.
- Hej, Kenzō!- przywitałem się, wbiegając do pomieszczenia, z wielkim rogalem na ustach. Chciałem podejść i się przytulić, ale widząc jego okrutnie zimny wzrok, stanąłem jak wryty.
Ubrany jak zwykle w czary garnitur, biała koszula i czerwony krawat.
- Nie mam teraz czasu – powiedział chłodno, przeglądając jakieś papiery w ręce, a raczej udawał.
- A co z naszymi lekcjami?- łapałem się ostatniej deski ratunku.
Nawet, jeśli nie lubiłem uczyć się strzelać, wymachiwać mieczami i nożami, tak teraz mogłem to polubić byle spędzić z nim kilka minut.
Od wczoraj z nim nie rozmawiałem. No, nie wliczając rozmowy przy śniadaniu i później w klubie.
- Nie słuchasz, co się do ciebie mówi?- rzucił dokumenty na stolik Nie mam teraz czasu powtórzył ostrzej, odwracając się.
- O-Ok!- jęknąłem, wystraszony.

Oczywiście uciekłem do pokoju i siedziałem w nim do kolacji, którą też sam zjadłem.  I resztę dnia, nie widziałem, Kenzō




Od ostatniej kłótni nie rozmawiałem z żadnym z przyjaciół, kurwa. Serce mi waliło jakbym przepłyną ocean. Pociłem się jakbym b w Afryce. A dłonie mi drżały jakbym musiał kogoś zabić.
- Jesteś pojebany, DJ!- wyszedłem z domu, trzaskając drzwiami. Wiecie taki nawyk za starych czasów.
Koło garażu stał mój i Kenzō samochód. Czyli jest w domu. Ale na śniadanie się nie pofatygował!
Droga do szkoły, upłynęła dość Szybko. Pierwszy raz od dłuższego czasu sam do niej jechałem. Wcześniej… To znaczy zanim się pokłóciłem z Tony’m to jego po drodze zabierałem. Dziś nie miałem tej przyjemności. Prychnąłem sobie pod nosem, wjeżdżając na parking szkolny. Stało już auto Agrona i Lett. Zaparkowałem samochód na moim miejscu parkingowym. Czyli stał pierwszy, bo miałem najdroższe auto w szkole. Jak się można domyśleć później Agron’a. Wysiadłem, biorąc plecak z siedzenia pasażera. Zarzuciłem go na ramie, wcisnąłem alarm i ruszyłem w stronę szkoły. Dziś na sobie miałem zieloną polówkę z podniesionym kołnierzem. Jasne spodnie Khaki, nogawki miałem podwinięte, a do tego białe najeczki za kostkę z zielonymi akcentami. Założyłem na nos okulary, które spoczywały, w kieszeni koszulki. Na schodach stały osoby, które mnie ostatnio zawiodły. Nie zatrzymałem się, ani nie zaszczyciłem ich spojrzeniem. Wszedłem do szkoły wskakując po dwa schody.
- Dobrze, że zaraz zacznie się lekcja pomyślałem stając pod klasą, w której miałem algebrę.
 Zaraz pod salą pojawili się Chris i Tony, bo tylko oni uczęszczali ze mną na ten przedmiot.
Po tym jak zadzwonił dzwonek, pojawił się nauczyciel. Wpuścił nas do klasy. Ociągałem się chcąc zobaczyć, gdzie usiądą te dwa głąby. Jak na złość usiedli tak jak siedzieli zawsze. Musiałem na moje nieszczęście usiąść koło Tony’go. Zająłem swoje miejsce nie odzywając się. Wyciągnąłem zeszyt i książkę. Nauczyciel po odczytaniu obecność, przeszedł do tematu lekcji, a ja? O, dziwo pierwszy raz byłem tak zainteresowany tym, co nauczyciel ma nam do powiedzenia. Słuchałem, notowałem wszystko to, co uważałem, że jest warte uwagi. Mojej przynajmniej. W połowie lekcji poczułem szturchnięcie w łokieć. Muszę dodać, że prawy. A jestem praworęczny. I zajebałem krechę długopisem na całą kartkę! Popatrzyłem na sąsiada w ławce i zmierzyłem go morderczym wzrokiem. Skulił się widząc to. Wskazał głową na kartkę, którą położył na środku ławki, abym mógł przeczytać

Pogadajmy, co?

Prychnąłem pod nosem i wróciłem wzrokiem do nauczyciela. Nie zapisywałem nic w zeszycie, bo wiedziałem, że zaraz mnie znów szturchnie jak dopisze, coś na kartce. Trwało  to ciut dłużej niż zakładałem.

Słuchaj, DJ!
Wiem, że zajebałem akcje, ale Nie gnieć kartki, przeczytaj do końca. Proszę. Skoro nie chcesz ze mną porozmawiać to, chociaż przeczytaj, dobrze? O nic więcej nie będę prosił.

A niech zna moje dobre serce. Zobaczymy, co za głupoty wypisał.


 Masz prawo Być zły. Tak samo jak masz prawo do traktowania mnie jak powietrze.

Jesteśmy przyjaciółmi

Zacisnąłem mocno dłoń na kartce. Zapomnij! Nie ma wybacz!

 Powinniśmy sobie wybaczać, nawet te najgorsze rzeczy, co nie? Uwierz, bardzo Mi przykro i boli mnie to jak Cię potraktowałem po pijanemu

Mnie też. Pokręciłem głową.

 Powonieniem był posłuchać, kiedy mnie uspokajałeś, Ale znasz mnie, DJ Wiesz, jaki jestem. Mam nadzieje, że wybaczysz Mi moje zachowanie i zapomnimy o wszystkim, hmm? Zależy Mi na Tobie i na Twojej.

Dalej nie czytałem. Zgniotłem kartkę i rzuciłem ją za siebie, nie patrząc gdzie leci.
*************************************************************************************************


Następne dni były ciężkie, a może nawet bardziej.
Znów czułem się jak dziecko. Nie, nie w pozytywnym znaczeniu. Wręcz odwrotnie. Jakbym był nikomu nie potrzebny. Kenzō nadal nie zmienił swojego nastawienia. Od tygodni z nim nie rozmawiałem. Sam jadałem posiłki. Lokaj chcą ukoić mój smutek, pozwalał mi jeść w pokoju, i nawet przynosił posiłki, kiedy wiedział, że Kenzō nie zje ze mną. Czyli codziennie.
„Kieszonkowych”, też nie dawał mi osobiście. Pieniądze leżały raz w tygodniu na szafce koło łóżka. Wiedziałem, że on musi mi je zostawiać, bo nikt inny nie wchodzi do pokoju bez pukania.
Miałem ochotę uciec z tego domu jak najdalej.


W szkole tez nie było lepiej. I nie chodzi tu o naukę, bo w końcu byłem skrytym geniuszem. A o nastrój miedzy mną, a byłymi przyjaciółmi.
Miałem taką samą ochotę podejść do nich i porozmawiać, tak jak oni chcieli ze mną. Tylko nikt nie potrafił się przełamać.
I dlatego też stałem sam na korytarzu, pełnych uczniów. Wiem, dziwnie to brzmi.
Głośne śmiechy przykuły moją uwagę.
- Tylko nie to – prosiłem w myślach wszystkie bóstwa, aby ta banda zidiociałych sportowców przestali iść w moją stronę.
Ale, każdy ma mnie w dupie!
No po za tymi idiotami!
- O, a kogo my tu mamy?- zapytał, kapitan drużyny. Nie odpowiedziałem mu na tak głupie pytanie. Ale czego można się spodziewać po tych debilach? - Proszę, proszę – zacmokał, a reszta jego kolegów stanęła na około mnie.
Spiąłem się lekko. Przechodząc na moje mroczne ja, ale nie oszukujmy się. Nie jestem, kurwa, Bruce Lee. Nie gram w japońskim filmie i nie skopie im tych zidiociałych dup.
- Oh, jaki odważniak z ciebie ironizowałem, patrząc mu twardo w oczy. Jak dostawne w pierdol, a napawano dostanę, to, chociaż z honorem!
- A ty jak zwykle pyskaty – zwrócił mi uwagę, podchodząc do mnie. Na około zebrało się pełno uczniów. Jeden przepychał się przez drugiego Nas dziesięciu, a ty jeden
- Cieszy mnie fakt, iż nauczyłeś się liczyć przerwałem mu sarkastycznie – Jednak wiemy, że nie przyszedłeś chwalić się tą wiedzą złapał mnie za przód skórzanej kurtki. Przyciągnął i zaraz mocnej odepchnął. Uderzyłem plecami o ścianę. Stęknąłem czując jak łopatki obiły mi się o mur.
Sportowcy zaśmiali się tak samo jak niektórzy uczniowie. Po korytarzu rozniosło się również Uuu. Uśmiechnąłem się na to wściekle. Podszedłem do niego i zdzieliłem go wierzchem dłoni po twarzy. Odrzuciło mu na bok nie tylko głowę, ale i całe ciało. Spodziewał się takiego mocnego uderzenia. W końcu nie pierwszy raz go uderzyłem. Nie spodziewał się jednak, że mu oddam. Splunął krwią. Machnął się próbując mnie uderzyć. Tym razem się uchyliłem i złapałem go za kark, ciągnąc w dół. Z kolanka kopnąłem go w brzuch, a następnie z łokcia w plecy. Ten padł plackiem na podłogę.
- Bójka! Bójka! Bójka!- skandowali uczniowie.
Uśmiechnąłem się triumfalnie, gdy poczułem jak koledzy rozłożonego na łopatki, zaczynają mnie okładać. Jakiś wypierdek mnie pchnął i potknąłem się o ciało leżące na podłodze. Upadłem na twarzówkę. Czułem jak kopią mnie, gdzie popadnie. Schowałem tylko twarz w dłoni, by nie było widać na twarzy mojej porażki. Ale jak wspomniałem, nie miałem szans.
- Co tu się dzieje?- słyszałem paniczny krzyk nauczycielki.
- Rozejść się!- ryknął nauczyciel.
Ale ciosy nie ustały. Wiedziałem, że minie więcej czasu nim, ta hołota się rozejdzie, a z nimi uciekną moi oprawcy. 
Zagryzłem usta czując już mocniejsze kopnięcie. Nie chciałem okazać słabości i nie mogłem wydać z siebie jęku bólu.
Uderzenia ustały, a z nimi, jako tako ból. Z warg leciała mi krew. Ale nie od tego, ze któryś mnie kopną. Przegryzłem wargę tak mocno, że czułem metaliczny posmak w ustach. Wytarłem je w rękaw, wstając powoli.
- Do dyrektorki!- syknęła, nauczycielka, pomagając mi wstać.
Jasne! Taki pomogła, wbijając swoje szpony w moje ramie, które i tak już dość mocno bolało.
- Kto ci to zrobił?- spytał nauczyciel matematyki.
Sięgnąłem jeszcze po plecak i ruszyliśmy razem do dyrektora.
- Nikt – odpowiedziałem, oglądając swoją skórzaną kurtkę. Jęknąłem widząc, że jest rozerwana pod pachą Spadałem ze schodów.
- Oczywiście zakpił mężczyzna.
Zapukał do drzwi, gdy usłyszeliśmy, Proszę, weszliśmy. Dyrka spojrzała na mnie wystraszona.
- Co się stało?- dopadła mnie, pomagając mi usiąść.
Tez bym się bał na jej miejscu. Tym bardziej, że ona wiedziała, kim jest Kenzō i czym się zajmuje.
Właśnie, dlatego nigdy nie ukarała mnie za moje zachowanie i za to jak się do niej zwracam.
- Twierdzi, że spadł ze schodów odpowiedział matematyk.
- Zostaw nas – rozkazała koledze po fachu. Ów mężczyzna zostawił nas bez słowa – Wiesz, że muszę zadzwonić po twojego opiekuna?
Ah, no tak! Dlatego kazała belfrowi opuścić gabinet.
- I tak nie przyjedzie – wzruszyłem ramionami. Położyłem plecak na podłodze i ściągnąłem skórzaną kurtkę, by zobaczyć jak wygląda -  Zajebie ich syknąłem zły, widząc jak wygląda.
Moja kurtka od Hugo!
- To nie spadłeś ze schodów?- spytała zdziwiona. Spojrzałem na nią wzrokiem „ Mówisz poważnie? Jednak zadzwonię do pana Suzuki usiadła za biurkiem. Podniosła słuchawkę od telefonu stacjonarnego i wstukała numer – Zaraz odbierze – nie wiem czy pocieszała siebie czy mnie – Yyy… Dzień dobry! Z tej strony Patricia Biel. Dyrektorka szkoły do, której uczęszcza pański Ah, cieszę się, że mnie pan pamięta, panie Suzuki Nie , nie Tak rozumie, że jest pan zajęty, ale- kobieta spojrzała na mnie.
- A nie mówiłem – powiedziałem bezgłośnie, masując lewy bok żeber..
- Pan Parks miał mały wypadek – parsknąłem rozbawiony słysząc to Nie, oczywiście nic mu nie jest. Tak sądzęTak, Tak Rozumiem, poczekamy na pana, pnie Suzuki. Tak. Do zobaczenia odetchnęła z ulgą, odkładając telefon Zaraz przyjedzie oznajmiła, rozsiadając się w swoim fotelu.
Nie musieliśmy długo czekać, bo szkoła znajdywała się niecałe półgodziny od klubu Kenzō.
- Proszę krzyknęła dyrka, słysząc pukanie do drzwi Proszę, proszę wstała zza biurka i pobiegła do Kenzō, podając mu dłoń Dzień dobry!
- Witam – również się przywitał.
Siedziałem i patrzyłem tępo w swoje najeczki. Miałem je ochotę ściągnąć i wyjebać, bo były brudne!
- Nie wiem, co się dokładnie stało, bo pan Parks nie chce nic powiedzieć poinformowała pokrętnie dyrektorka.
- DJ?- zwrócił się do mnie, Kenzō Słucham zażądał, tym swoim bezlitosnym głosem.
Najstarsza wzdrygnęła się słysząc jego ton. Sam zgarbiłem się, bo nie lubiłem tego głosu.
- To nic takiego – odparłem potulnie. Opiekun podszedł do mnie i złapał mnie za brodę, podnosząc, by spojrzeć na moją twarz. Nie chcąc widzieć jego oczu, swoje skierowałem na środkowy guzik jego płaszcza.
- A ten siniak skąd?- przejechał kciukiem po policzku, który mnie bolał.
Jednak, nie zdążyłem ochronić twarzy.
- Uderzyłem się o podłogę jak się przewróciłem powiedziałem półprawdę.
- Sam?- spytał kpiąco, zaciskając dłoń.
- Nie udawaj, że cię to interesuje powiedziałem smutno. Odepchnąłem jego rękę i wstałem, sięgając po plecak.
- Uważaj, do kogo mówisz syknął, wściekły za brak szacunku przy innych.
Jęknąłem kilka razy, prostując się. Bolało mnie dosłownie wszystko. Najbardziej plecy i klatka piersiowa. 
- Przepraszam, panie Suzuki – zarzuciłem plecak na ramie i stanąłem koło wyjścia czekając na mężczyznę, który patrzył na mnie jakbym uderzył go w policzek.
A niech też cierpi.
- Radzę zabrać go do lekarza zaproponowała dyrektorka.
- Idź do samochodu rozkazał mi sucho Ja muszę porozmawiać z panią dyrektor.

Zaciskając zęby i pięści poszedłem do swojego samochodu. Chciałem już wsiadać do niego, ale zatrzymał mnie głos Kenzō.
- A ty gdzie?- spojrzałem na niego pytająco Wsiadaj do tamtego dłonią wskazał na czarne auto Pojedziesz z Brianem.
- A nie mogę z tobą?- odparłem z nadzieją w głosie.
Przez chwilę się wahał.
- Nie – i wsiadł do samochodu.
Patrzyłem za nim łzawo. Miałem ochotę płakać jak małe dziecko, ale nie mogłem, bo stałem na szkolnym parkingu. Wolnym krokiem ruszyłem do auta i wsiadłem do niego na tylnie siedzenia. Kiedy siedziałem z tyłu i prowadził, ktoś inny czułem się taki lepszy i ważny.
Z przodu siedział Brian i szofer.
- No, co tam, młody nabroiłeś?- zagadał Brian A, i daj kluczyki poprosił. Nie wiele myśląc sięgnąłem do kieszeni i je wyciągnąłem Ktoś musi zabrać auto wyjaśnił, sięgając po nie.
- Sam mogę nim jechać!- zaprotestowałem z jękiem, bo zabolały mnie żebra, kiedy krzyknąłem.
- Sorry, młody – powiedział potulnie – Rozkaz szefa.
On i szofer wysiedli z auta. Brian usiadł na miejscu kierowcy.
- Jeff – tak nazywał się szofer Odstawi twoje auto pod dom – mężczyzna zapiął pas i ruszył, jako pierwszy. Za nami, jak zobaczyłem w lusterku wstecznym jechał Kenzō, a za nim Jeff Wiesz młody- zaczął niepewnie rozmowę, włączając się do ruchu  nie wiem, co tym razem narozrabiałeś, ale szef nie jest zadowolony.
- Nic nie zrobiłem!- nie pozwoliłem zwalić winę na siebie To w końcu ja dostałem wpierdol!- Brian, aż mocno przyhamował.
- Że, co, proszę?- odwrócił się w moją stronę, zapominając, że jedziemy ruchliwą drogą.
- Jedź!- rozkazałem zły, że wybuchłem i mu się poskarżyłem I masz nic nie mówić Kenzō!- zabroniłem mu chociażby o tym wspomnieć.
- Kto to zrobił?
- I tak nie znasz – uciąłem temat, wlepiając wzrok w szybę.
Resztę drogi do domu jechaliśmy w ciszy. Gdy Brian zaparkował po chatą, szybko wysiadłem, nie biorąc ze sobą swoich rzeczy. W tym przypadku będzie musiał wziąć je ochroniarz. Wchodząc do domu widziałem jak samochód Kenzō wjeżdża i parkuje koło tego, którym przyjechałem.
Usiadłem na schodach, trzymając się za bolące żebra i czekałem na opiekuna. Nie opłacało mi się wspinać po schodach i zaraz schodzić, żeby dostać opierdol. Po kilku minutach do domu wszedł Kenzō, Brian, który poszedł do ukrytego pokoju, a za nim Avery z tym swoim kpiącym uśmiechem na mordzie.
- Idź do swojego pokoju – wydał polecenie niczym swojemu pracownikowi. Podał płaszcz lokajowi, który pojawił się zaraz przy Kenzō Zaraz powinien przyjść lekarz i cię zbadać wstałem niczym wytresowane zwierzątko i z wielkim wysiłkiem zacząłem się wspinać po schodach A, i jeszcze jedno – zatrzymał mnie na piętrze Prawo jazdy wyciągnął dłoń, abym mu je oddał Bo kluczyki już mam.
- Ale ja nic nie zrobiłem!- broniłem się, sięgając do kieszeni. Wyjąłem portfel, a z niego dokument, o, który prosił starszy. Położyłem go na stoliku – Nie interesuje cię, co mam do powiedzenia?
- Nie chce tego słuchać ruszył w stronę salonu, olewając mnie.
Aż zdębiałem! Zostawił mnie. Tak porostu.
- Co ja ci takiego zrobiłem, że tak mnie taktujesz?!- krzyknąłem, zatrzymując go w progu Jeśli tak ci przeszkadzam to się wyprowadzę!- nie czekając na odpowiedź wbiegłem na drugie piętro. Adrenalina mi tak skoczyła we krwi, że już nie czułem bólu. Trzasnąłem głośno drzwiami, wchodząc do pokoju. Położyłem się na łóżku, chowając twarz w poduszce. Zaszlochałem w miękką poduchę.
Jak ja nie chce tu już być!
 Nie chcę mieszkać z Kenzō!
Nie chcę, aby mnie tak traktował!
Przecież nic, a nic nie zrobiłem, prawda?
Znów mi się obrywa za żywot!
Kenzō wparował do pokoju, że aż szyby w oknach się zatrząsały.
- Myślisz, ze możesz ot tak pstryknął palcami opuścić mój dom?- zrobił kilka kroków i stanął na środku pokoju Otóż nie mój drogi. Nie możesz powiedział ozięble, aż się wystraszyłem.
Zaszlochałem niczym dziecko, któremu zabrało się lizaka. Kenzō stał i czekał, aż się uspokoję, ale nie miałem tego w planach. Wiec tak sobie płakałem, leżałem i jeszcze raz płakałem!
Zmęczony płaczem zacząłem sobie odpływać w krainę morfeusza, gdy poczułem jak mężczyzna kładzie się koło mnie.
- Nie mam innego wyjścia – pogłaskał mnie po włosach – Przepraszam – cmoknął mnie w czubek głowy.
Chciałem go prosić, aby ze mną został, ale nie miałem sił. Burknąłem coś pod nosem i usnąłem. 




2 komentarze:

  1. "Dyrka spojrzała na mnie wystraszona." DYRKA? Tak nieprofesjonalnie napisane ! Nie podoba mi się to !
    To po pierwsze, a po drugie, proszę o zmianę czcionki, bo oczy bolą przy czytaniu. (poważnie) ;>

    Ogólnie super, tylko nie rozumiem dlaczego Kenzo jest, aż na tyle chamem, aby zabierać jego prawo jazdy skoro on naprawdę nic nie zrobił, bo to on jest ofiarą ! Najpierw się mizdrzy z jakąś lalunią na jego oczach, a teraz ma go gdzieś. Ach, mam nadzieję, że wszystko wyjaśni się w kolejnym rozdziale. :)

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    wspaniały rozdział, ale czemu Kenzo go tak traktuje, tak jakby wszystko co źle to on jest winny...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń