sobota, 17 stycznia 2015

I wszystko się wali!




Mieliście, kiedyś tak, że czuliście, iż stanie się coś niedobrego. Ale tak bardzo, bardzo nie dobrego?
Ja tak mam. Nie przespałem pół nocy. Rano wszystko leciało mi z dłoni, które trzęsły mi się jakbym pochlał z tydzień i dochodził do siebie. Serce mi waliło jakby miało mi zaraz wyskoczyć.
Dziś ten straszny egzamin z chemii. Ale to nie jego się tak obawiałem. Miałem wszystko wykute na blaszkę. Czułem, że spotka mnie coś tysiąc razy gorszego!
Boże dopomóż mi, jeśli gdzieś tam jesteś!- stałem pod klasą i czekałem z resztą klasy na nauczyciela, aż jaśnie pan się zjawi i wpuści nas do klasy. Toż to przechodzi ludzkie pojęcie. Nie dość, że mam niecałą godzinę to jeszcze się jebany spóźnia! Z nerwów zacząłem podrygiwać lewą nogą. Lepsze to niż obgryzanie paznokci. Moi byli przyjaciele stali niedaleko i sobie rozmawiali, śmiejąc się, co jakiś czas.
Już nie siedziałem z Tony 'm. Teraz ławkę dzielił z Chrisem. A ja z jakimś lamusem w okularach. Lepszy on niż fałszywy przyjaciel, co nie?
Belfer podszedł do drzwi i jak gdyby nic otworzył klasę. Nawet nie przeprosił za spóźnienie! Kierowałem się do swojej ławki, ale zatrzymał mnie głos chemika.
- Panie Parks…- poklepał jasny blat biurka – zapraszam.
Westchnąłem cierpiąco i zająłem fotel za biurkiem.
Nie wyciągnąłem nic prócz długopisu. Nauczyciel miał taką swoją zasadę, że podczas egzaminu nic ma nie leżeć na ławce. Tak, więc po za długopisami w rękach nie mieliśmy niczego koło siebie. Mężczyzna wyciągnął z teczki plik kartek i rozdzielił je.
- Od okna grupa „A”, obok grupa „B” i oczywiście grupa „C” – zaczął rozdawać kartki – Jak zawsze zadania są zamknięte i otwarte – przybliżał nam egzamin – Dla tych, co się nie przygotowali…– tu spojrzał na mnie – jest możliwość na chybił trafił. Zadanie otwarte rozwiązujecie na ostatniej kartce – ostatni arkusz dał mi. Spojrzał na zegarek, który miał na ręce – Macie czterdzieści pięć minut. No to zaczynamy – klasnął w ręce.
Obróciłem kartkę i spojrzałem, w jakiej grupie wylądowałem. „C”. Przejrzałem przelotem na zadania, i … Nie było tak źle. Na czterdzieści zadań, dziesięć było otwartych. Nic trudnego. Wróciłem do pierwszego zadania i zacząłem po kolei zaznaczać odpowiedzi. „a”, „b”, „a”. Co jakiś czas przegryzałem końcówkę długopisu, gdy czytałem treści zadań. W połowie lekcji usłyszałem jakieś szmery, wiec podniosłem głowę, aby zobaczyć, co się dzieje. Chris podpowiadał Tony 'emu, który dawał odpowiedzi Agron 'owi. Lunąłem na nauczyciela, a ten, co? Udawał, że nic nie widzi, popierdolony cap! Zagryzłem wkurwiony wargę, by nie otworzyć mordy i czegoś mu nie powiedzieć.
Egzamin skoczyłem pisać dziesięć minut przed końcem. Odłożyłem długopis i rozsiadłem się na krzesełku układając ręce za głową. Zdziwiłem się, widząc, że Chris jeszcze pisze. Ale przypomniałem sobie, że pomagał przyjaciołom, kurwa!
- A pan, panie Parks, czemu nie pisze?- zapytał chemik, zerkając na zegar – Ma pan jeszcze czas.
- Skończyłem – odparłem dumny, że udało mi się to, jako pierwszemu.
- To może niech, pan sprawdzi czy na pewno wszystko, pan dobrze zaznaczył i czy wszystko, pan zrobił, panie Parks – zaproponował, niby św. Teresa!
- Nie widzę takiej potrzeby – zacząłem się huśtać na krzesełku.
- Skoro tak twierdzisz – podszedł i zabrał kartkę z biurka – I proszę się nie huśtać na krzesełku – zawrócił mi uwagę – No to odkładamy długopisy!- krzyknął, gdy zadzwonił dzwonek.
Zerwałem się z ławki i wybiegłem z klasy. Za pięć minut algebra. Udałem się do swojej szafki po książkę. Gdy zamknąłem szafkę, zobaczyłem Tony 'go. Pech, że miał ją koło mnie.
- Jak ci poszło – przełamał się i zagadnął, grzebiąc w szafce.
- Normalnie – wepchnąłem tomiszcze do plecaka – A tobie?- udałem, że niby mnie to interesuje.
- Pewnie gdyby nie Chris to nic bym nie napisał – uśmiechnął się przyjaźnie – A co u ciebie?- próbował nadal zagadywać.
- Czemu pytasz?- zapytałem ciekawy, poprawiając plecak na ramieniu.
- No, dawno nie rozmawialiśmy, prawda?- zmieszał się troszkę – I… Ostatnio wydajesz się być…- spojrzał na mnie pytająco czy może kontynuować. Skinąłem głową – smutny i załamany.
- A mi się wydaje, że to moje zmartwienie, a nie twoje.
- DJ – westchnął płaczliwie – No wiem, że odjebałem, no! Ale do końca życia masz zamiar się do mnie nie odzywać?
- Nie. Myślę, że do końca szkoły – spuścił wzrok, kryjąc swój ból w oczach – Bo później rozjedziemy się po świecie, nie?
- Może – wzruszył ramionami – A i ten…- oparłem się ramieniem o metalowe szafki – dostali za swoje za to, co ci zrobili.
- Nikt cię o to nie prosił – odpowiedziałem, domyślając się, o kogo mu chodzi.
- A jak się czujesz?
- Miło, że się martwisz – rzuciłem sarkastyczne, nim odszedłem.
Miałem dość tej rozmowy. Tak samo jak i jego. Nie mogłem już udawać, że dobrze mi się z nim rozmawia. Bo cierpiałem razem z nim. Ile razy widziałem w jego oczach smutek, kiedy na mnie patrzył, sam czułem się źle. Mogłem to naprawić tak samo jak i on. Tylko, po co? Żeby przy następnej okazji zrobił to samo? Nie, dziękuje. Męczę się już wystarczająco.

Po szkole tak jak każdego dnia, od kiedy jeżdżę autobusem poszedłem do parku. Siadałem na ławce i obserwowałem ludzi. Najbardziej zazdrościłem dzieciom tej beztroski. I rodziców, oczywiście. Serce ściskało mi, gdy widziałem jak matka biegnie do swojej pociechy, która się przewróciła lub spadła z barierek. Nawet, kiedy matka krzyczała na dziecko, bo wcina piasek. Krzyk mojej matki wiązał się z czymś złym lub moją winą. Jednak tu była troska o swojego brzdąca. I choć dziecko płakało w niebogłosy, wystarczył jeden całus matki i przestawało płakać. Ja tego od swojej nie otrzymałem. Zastanawiałem się jakby to było z moją matką, gdyby…. Mnie kochała, choć tyci – tyci. Biłem się wtedy mentalnie po twarzy, gdy moje myśli biegły w tą stronę.
Na dworze było już dość chłodno. Termometry wskazywały minusową temperaturę to nie przeszkadza to w popołudniowych spacerach. Staruszkowie pod ręką, rozmawiający jakby poznali się dopiero wczoraj. Ah, miłość musi być piękna. Psy przybiegające do swojego pana z patykiem w pysku, machające przy tym ogonem. Grupka przyjaciół. Jak na moje oko w moim wieku. Żartując i przepychając się nawzajem.
Wolnym krokiem, wręcz ślimaczym szedłem do domu. Zarzuciłem kaptur od kurtki na głowę, gdy zaczął mocniej wiać mroźny wiatr. Wydobyłem klucze od furki z kieszeni, by wejść na posesje. Minąłem ochroniarza, który stał przy bramie. Kilka minut później otwierałem drzwi wejściowe. Położyłem plecak na podłodze i ściągnąłem buty, a później kurtkę. Z zawszy wyciągnąłem wieszak, by odwiesić okrycie. I… Usłyszałem krzyk kobiety. Kolana ugięły mi się zamieniając się w watę. Padłem na kolana, opierając się na dłoniach. Zacząłem spazmatycznie oddychać, powtarzając w myślach:
- To nie możliwe – zaciskałem powieki – Jej tu nie ma! To jakiś pierdolony koszmar. No już DJ, to tylko sen!
Minęło chyba z półgodziny nim do siebie doszedłem. Wstałem i na drżących nogach, podpierając się ściany, ruszyłem do salonu. Zatrzymałem się w progu, patrząc na nią. Nie zmieniła się nic, a nic. Nawet, kurwa zmarszczki nie miała!
- Oh, mój synek wrócił!- udała radość, widząc mnie.
Siedziała na sofie pod oknem, a Kenzō na fotelu tyłem do mnie.
- Co ty tu robisz?- spytałem wciąż zszokowany jej widokiem.
- Jak się do mnie odzywasz, gówniarzu!- skarciła mnie, tak samo jak wtedy, gdy trzaskałem drzwiami w naszym domu – Przywitałbyś się z matką – pouczyła mnie pierwszy raz w życiu.
- Co tu robisz, matko?- powtórzyłem pytanie, pomijając powitanie, bo wiedziałem, że sobie ze mnie kpi.
- Nie zadawaj głupich pytań – fuknęła. Siedziała na sofie niczym królowa – To chyba proste, wróciłam – odpowiedziała na moje pytanie.
Opadała mi szczęka, a oczy o mało nie wyskoczyły.
- Jednak widząc twoją minę domyślam się, że nie zostałeś poinformowany – dodała, widząc moją bardzo inteligentną twarzówkę.
- Poinformowany?- spojrzałem na mężczyznę – Kenzō?- siedział sztywno z założoną nogą na nodze, ręce oparł na oparciach, a palcami wybijał nie znany nikomu rytm. Znałem go, i wiedziałem, że nie wróży to nic dobrego. Był zły. O, nie! On był wkurwiony! Pewnie, gdyby miał broń pod ręką to moja matka by już nie żyła! Wstał powoli i odwrócił się w moją stronę. I drugi raz tego wieczora zaniemówiłem. Od półtora miesiąca jego oczy były oczyma mojego Kenzō. Pełne miłości jak i smutku.
- Kenzō, kochanie – matka musiała zwrócić na siebie uwagę – Prosiłem cię, abyś mu powiedział, że wracam.
- Wiedziałeś?- zapytałem, nie wierząc w jej ani jedno słowo – Wiedziałeś – wywnioskowałem po tym, że nic nie mówi. I dopiero teraz dotarło do mnie jego zachowanie. On przygotowywał mnie na moją matkę. Odtrącał mnie bym go nienawidził. Zabrał mi samochód, laptopa i nie dawał kasy, bo wiedział, że matka mi tego nie da. Że będę musiał sobie radzić z tym, co od niej dostanę – Wiedziałeś!- powtórzyłem dosadnie, czując jak po policzku spływa mi łza. Zły starłem ją rękawem.
- DJ – poprosił, choć dla matki ton głosu mógł być zimny i surowy.
- Miałeś go wychować na mężczyznę – zarzuciła Kenzō – A nie na ciote!
- Uważaj, co mówisz w moim domu – ostrzegł kobietę, odwracając się w jej stronę.
Moja matka wzdrygnęła się słysząc bezwzględny głos Kenzō.  Przez chwilę wyglądała jak wystraszona myszka.
- Będę mówiła na mojego syna jak chce – odparła, odzyskując rezon.
- Nie rozśmieszaj mnie kobieto!- zaśmiał się zimno – Syna? Jakiego syna, kurwa?!- syknął – Zostawiłaś go!
On mnie broni?
- Zostawiłam go tobie!- poprawiła go, wstając.
Poprawiła swoją czerwoną, obcisłą sukienkę. Była niższa od mężczyzny o głowę, dlatego też musiała ją podnieść by patrzeć mu twardo w oczy.
- No ależ oczywiście!- zakpił – Rzeczywiście, obcy mężczyzna do tego członek mafii nadaje się idealnie – powiedział z takim sarkazmem, na jaki go było stać.
A stać go na bardzo wiele!
- Nie wyolbrzymiaj – próbowała przystopować, Kenzō – Nic mu się nie stało, prawda?
Trochę dziwnie się czułem stojąc z nimi w pomieszczeniu, a on rozmawiali o mnie jakby mnie tu nie było!
- DJ – O, przypomnieli sobie o mnie! Straszy wyciągnął dłoń bym do niego podszedł. Nie wahałem się ani sekundy. W mgnieniu oka byłem przy nim. Objął mnie w ramionach, a ja go w pasie, wkładając dłonie pod marynarkę. Twarz oparłem na jego dużej i twardej piersi, spoglądając na matkę.  – Jeśli myślisz, że oddam ci go tak po prostu to jesteś większą idiotką niż byłaś!
-  Nie obrażaj mnie ty…- jej twarz ze złości była tak samo czerwona jak jej sukienka.
- Nie lubię się powtarzać – przerwał jej w półzdania – A teraz bądź tak miła i opuść nasz dom – rozkazał jej z groźbą w głosie.
Wiem, wiem. Powinno mi być jej żal. Ale nie było. Czy to znaczy, że jestem złym synem?
- Jeśli nie oddasz mi go dobrowolnie…
- To, co?- znów nie pozwolił jej skończyć.
- Przyjdę tu z policją!- zagroziła, posyłając Kenzō, zwycięskie spojrzenie.
Kenzō, puścił mnie i wyrwał się tym samym z mojego uścisku. Stanął krok przed moją matką.
- Grozisz mi?- zapytał zdziwiony. Sam byłem lekko w szoku. No, bo czy on nie powiedział, że jest w mafii?- Ty mi naprawdę, do kurwy nędzy grozisz!- zdał sobie sprawę, gdy matka nie zaprzeczyła tylko dumnie podniosła nos – Kim ty jesteś żeby mi grozić, hmm?- złapał jej szczeknę, unosząc do góry. Moja matka musiała stanąć na palcach – Wiesz, kim jesteś?- sądząc po tym, że syknęła, Kenzō musiał zacisnąć mocniej palce – Jesteś zwykłą suka, która obwinia syna o swoje błędy. Jesteś zwykłą kurwą, która go zostawiła, by jebać się w obcym kraju…
- Kenzō – pisnąłem, widząc łzy na policzkach mojej matki. Podbiegłem do niego i złapałem go za rękę, próbując go odciągnąć od niej.
- Gdybyś nie była kobietą i matką DJ 'a, to bym cię tak pierdolną, że zapomniałabyś, co robiłaś przez ostatnie dziesięć lat!- odrzucił jej głowę. Ciut za mocno, bo się zachwiała i upadła no sofę.
Kobieta już nie była taka pewna siebie jak kilka minut temu. Leżała i płakała na sofie.
- Avery!- zawołał pracownika, przytulając mnie do siebie.
Nie spuszczałem z matki wzroku, i nie spodobała mi się jej reakcja na imię ochroniarza. Oczy miała szeroko otwarte i było widać panikę. Przez chwilę musiała zapomnieć jak się oddycha, bo wypuściła głośno powietrze jak wszedł goryl.
- Tak…- zamilkł, nie wiedziałem, dlaczego – szefie?- ni to dokończył ni to spytał.
Wiedziałem od dziecka, że ma coś z deklem.
- Wyprowadź panią z domu – rozkazał swoim głosem, nie spuszczając z niej mrożącego krew w żyłach spojrzenia.
Ale kobieta była nieugięta. Skoro przyjechała po mnie to beze mnie nie wyjdzie. A ja chcąc nie chcą muszę z nią iść.
Wyciągnąłem łańcuszek spod koszulki i go odpiąłem. Złapałem Kenzō rękę i położyłem go na jego dłoni. Na łańcuszku wisiał nieśmiertelnik.  Na jednym, wygrawerowane było moje i jego imię. A na drugim jego słowa „ choćby nie wiem, co”. Wiem śmieszne. Ale miałem czternaście lat, gdy nam je kupiłem. Wtedy wydawały mi się idealnym prezentem dla niego.
Skoro ostatnio traktował mnie jak gówno nic mnie tu nie trzymała. Nie po to cierpiałem przez niego, aby ot tak mu wybaczyć.
- A ty, co robisz?- syknął, Kenzō, zaciskając dłoń na wisiorku.
- Idę z nią – oparłem niemalże płaczliwie – W końcu do tego mnie przygotowywałeś, prawda?- zapytałem, wypominając mu to jak mnie traktował.
- Mądry chłopiec – matka pochwaliła mnie niczym psa, który nauczył się jakiejś pieprzonej sztuczki – Idziemy – wstała i ruszyła do wyjścia z uniesioną głową.
- Wezmę tylko swoje rzeczy – poprosiłem, aby dała mi chwilkę czasu.
- Pośpiesz się – minęła, Kenzō, który stał cicho i patrzył w dłoń – Nie mam całego dnia.
- Jest wieczór, matko – zakpiłem z niej i poszedłem do swojego pokoju… Byłego pokoju.
Gdy wchodziłem po schodach usłyszałem huk. Jakby ktoś wybił szybę. Wystraszony wbiegłem do pokoju. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i nie wiedziałem, co mam wziąć. Przecież nic nie było mojego. Wszystko, co miałem było od Kenzō. I można powiedzieć, że to jego rzeczy. Wszedłem do łazienki i wziąłem tylko szczoteczkę i pastę. Bądź, co bądź żeby muszę czymś umyć, nie? Do plecaka wrzuciłem jeszcze książki i zeszyty. Na biurku stało zdjęcie. Na nim ja i Kenzō. W sumie na każdej fotce jesteśmy razem. I był przy mnie zawsze. Jednak od jutra się to zmieni. Już go przy mnie nie będzie. Podszedłem do szafki przy łóżku.  W ramce było zdjęci zrobione dość nie dawno. W moje szesnaste urodziny. Kenzō przytulił mnie od tyłu, oplatając dłoniami w pasie, kładąc brodę na moim ramieniu. Choć jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć to w oczy wyrażały wszystko. Ja stałem uśmiechnięty od ucha do ucha. W oczach świeciły iskierki radości, a moje dłonie trzymały jego. Wyciągnąłem je, zgoiłem na pół i schowałem do kieszeni. Z drugiej wyciągnąłem telefon i klucze od domu i położyłem na szafkę.

Gdy zszedłem na dół matka czekała na mnie z ochroniarzem. Chciałem się pożegnać z Kenzō, dlatego poszedłem do salonu. Nie było go. Był za to rozwalony telewizor i oczywiście okno. Zrobiło mi się przykro, że nawet się ze mną nie pożegnał, ale, na co mogłem liczyć?
- Wychodzimy – zarządziła matka.
Avery otworzył drzwi i czekał na mnie.
- Teraz radzę uważać – ostrzegł, jak wychodziłem z domu.



2 komentarze:

  1. No to już wszystko jasne.. Teraz wiem, dlaczego Kenzo się tak zachowywał, nie spodziewałam się tego! Bardzo super rozegranie ze strony Drake. Mimo, że Kenzo stanął za nim, postanowił odejść.. ciekawe. Tylko czy znowu będzie znosić swoją matkę? Ciekawa jestem jak długo to wytrzyma.. może Kenzo go przeprosi i znów się wprowadzi do niego? *.* ach.. byłoby fajnie. :D Czekam, czekam, czekam na kolejny rozdziaaał ! <3

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    i się wszystko wyjaśniło, mimo, że się wstawił to i tak postanowił odejść, matka jakoś dziwnie zareagowała na Averego...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń