Mieliście, kiedyś tak, że
czuliście, iż stanie się coś
niedobrego. Ale tak bardzo, bardzo nie dobrego?
Ja tak mam. Nie
przespałem pół nocy. Rano wszystko leciało mi z dłoni, które trzęsły mi się jakbym pochlał
z tydzień i dochodził do siebie. Serce mi waliło jakby miało mi zaraz wyskoczyć.
Dziś ten straszny egzamin z chemii. Ale to
nie jego się tak obawiałem. Miałem wszystko wykute na blaszkę. Czułem,
że spotka mnie coś tysiąc razy gorszego!
Boże dopomóż mi, jeśli
gdzieś tam jesteś!- stałem pod klasą
i czekałem z resztą klasy na nauczyciela, aż jaśnie
pan się zjawi i wpuści nas do klasy. Toż to przechodzi ludzkie pojęcie. Nie dość, że
mam niecałą godzinę to jeszcze się jebany spóźnia! Z nerwów zacząłem
podrygiwać lewą nogą.
Lepsze to niż obgryzanie
paznokci. Moi byli przyjaciele stali niedaleko i sobie rozmawiali, śmiejąc
się, co jakiś czas.
Już nie siedziałem z Tony 'm. Teraz ławkę
dzielił z Chrisem. A ja z
jakimś lamusem w
okularach. Lepszy on niż
fałszywy przyjaciel, co nie?
Belfer podszedł do drzwi i jak gdyby nic otworzył klasę. Nawet nie przeprosił
za spóźnienie! Kierowałem się do swojej ławki,
ale zatrzymał mnie głos chemika.
- Panie Parks…-
poklepał jasny blat biurka
– zapraszam.
Westchnąłem cierpiąco i zająłem
fotel za biurkiem.
Nie wyciągnąłem
nic prócz długopisu.
Nauczyciel miał taką swoją zasadę,
że podczas egzaminu nic ma nie leżeć
na ławce. Tak, więc po za długopisami w rękach
nie mieliśmy niczego koło siebie. Mężczyzna wyciągnął
z teczki plik kartek i rozdzielił
je.
- Od okna grupa
„A”, obok grupa „B” i oczywiście
grupa „C” – zaczął rozdawać kartki – Jak zawsze zadania są zamknięte i otwarte – przybliżał nam egzamin – Dla tych, co się nie przygotowali…– tu spojrzał na mnie – jest możliwość
na chybił trafił. Zadanie otwarte rozwiązujecie na ostatniej kartce – ostatni
arkusz dał mi. Spojrzał na zegarek, który miał na ręce – Macie czterdzieści
pięć minut. No to zaczynamy – klasnął w ręce.
Obróciłem kartkę i spojrzałem,
w jakiej grupie wylądowałem. „C”. Przejrzałem przelotem na zadania, i … Nie było tak źle. Na czterdzieści
zadań, dziesięć było
otwartych. Nic trudnego. Wróciłem
do pierwszego zadania i zacząłem
po kolei zaznaczać odpowiedzi. „a”,
„b”, „a”. Co jakiś czas przegryzałem końcówkę
długopisu, gdy czytałem treści zadań.
W połowie lekcji usłyszałem
jakieś szmery, wiec
podniosłem głowę,
aby zobaczyć, co się dzieje. Chris podpowiadał Tony 'emu, który dawał odpowiedzi Agron 'owi. Lunąłem na nauczyciela, a ten, co? Udawał, że
nic nie widzi, popierdolony cap! Zagryzłem
wkurwiony wargę, by nie otworzyć mordy i czegoś mu nie powiedzieć.
Egzamin skoczyłem pisać dziesięć
minut przed końcem. Odłożyłem długopis
i rozsiadłem się na krzesełku układając ręce
za głową. Zdziwiłem się,
widząc, że Chris jeszcze pisze. Ale przypomniałem sobie, że pomagał
przyjaciołom, kurwa!
- A pan, panie
Parks, czemu nie pisze?- zapytał
chemik, zerkając na zegar – Ma
pan jeszcze czas.
- Skończyłem
– odparłem dumny, że udało mi się
to, jako pierwszemu.
- To może niech, pan sprawdzi czy na pewno
wszystko, pan dobrze zaznaczył
i czy wszystko, pan zrobił,
panie Parks – zaproponował,
niby św. Teresa!
- Nie widzę takiej potrzeby – zacząłem się huśtać na krzesełku.
- Skoro tak
twierdzisz – podszedł
i zabrał kartkę z biurka – I proszę się
nie huśtać na krzesełku – zawrócił
mi uwagę – No to odkładamy długopisy!- krzyknął,
gdy zadzwonił dzwonek.
Zerwałem się z ławki
i wybiegłem z klasy. Za pięć minut algebra. Udałem się do swojej szafki po książkę.
Gdy zamknąłem szafkę, zobaczyłem Tony 'go. Pech, że
miał ją
koło mnie.
- Jak ci poszło – przełamał
się i zagadnął, grzebiąc w szafce.
- Normalnie –
wepchnąłem tomiszcze do
plecaka – A tobie?- udałem,
że niby mnie to interesuje.
- Pewnie gdyby
nie Chris to nic bym nie napisał
– uśmiechnął się
przyjaźnie – A co u
ciebie?- próbował nadal zagadywać.
- Czemu pytasz?-
zapytałem ciekawy,
poprawiając plecak na
ramieniu.
- No, dawno nie
rozmawialiśmy, prawda?-
zmieszał się troszkę – I… Ostatnio wydajesz się być…-
spojrzał na mnie pytająco czy może kontynuować.
Skinąłem głową
– smutny i załamany.
- A mi się wydaje, że to moje zmartwienie, a nie twoje.
- DJ – westchnął płaczliwie
– No wiem, że odjebałem, no! Ale do końca życia
masz zamiar się do mnie nie
odzywać?
- Nie. Myślę,
że do końca szkoły
– spuścił wzrok, kryjąc swój ból w oczach – Bo później rozjedziemy się po świecie,
nie?
- Może – wzruszył ramionami – A i ten…- oparłem się
ramieniem o metalowe szafki – dostali za swoje za to, co ci zrobili.
- Nikt cię o to nie prosił – odpowiedziałem, domyślając
się, o kogo mu chodzi.
- A jak się czujesz?
- Miło, że
się martwisz – rzuciłem sarkastyczne, nim odszedłem.
Miałem dość tej rozmowy. Tak samo jak i jego. Nie
mogłem już udawać,
że dobrze mi się z nim rozmawia. Bo cierpiałem razem z nim. Ile razy widziałem w jego oczach smutek, kiedy na mnie
patrzył, sam czułem się źle.
Mogłem to naprawić tak samo jak i on. Tylko, po co? Żeby przy następnej okazji zrobił to samo? Nie, dziękuje. Męczę
się już
wystarczająco.
Po szkole tak
jak każdego dnia, od
kiedy jeżdżę autobusem poszedłem do parku. Siadałem na ławce i obserwowałem
ludzi. Najbardziej zazdrościłem dzieciom tej beztroski. I rodziców,
oczywiście. Serce ściskało mi, gdy widziałem
jak matka biegnie do swojej pociechy, która się przewróciła
lub spadła z barierek.
Nawet, kiedy matka krzyczała
na dziecko, bo wcina piasek. Krzyk mojej matki wiązał
się z czymś złym
lub moją winą. Jednak tu była troska o swojego brzdąca. I choć dziecko płakało w niebogłosy, wystarczył
jeden całus matki i
przestawało płakać.
Ja tego od swojej nie otrzymałem.
Zastanawiałem się jakby to było z moją matką,
gdyby…. Mnie kochała, choć tyci – tyci. Biłem się wtedy mentalnie po twarzy, gdy moje myśli biegły w tą
stronę.
Na dworze było już
dość chłodno.
Termometry wskazywały
minusową temperaturę to nie przeszkadza to w popołudniowych spacerach. Staruszkowie pod ręką,
rozmawiający jakby poznali
się dopiero wczoraj. Ah, miłość
musi być piękna. Psy przybiegające do swojego pana z patykiem w pysku,
machające przy tym
ogonem. Grupka przyjaciół.
Jak na moje oko w moim wieku. Żartując i przepychając się
nawzajem.
Wolnym krokiem,
wręcz ślimaczym
szedłem do domu.
Zarzuciłem kaptur od
kurtki na głowę, gdy zaczął mocniej wiać mroźny
wiatr. Wydobyłem klucze od furki
z kieszeni, by wejść na posesje. Minąłem ochroniarza, który stał przy bramie. Kilka minut później otwierałem drzwi wejściowe. Położyłem plecak na podłodze i ściągnąłem buty, a później kurtkę. Z zawszy wyciągnąłem wieszak, by odwiesić okrycie. I… Usłyszałem
krzyk kobiety. Kolana ugięły
mi się zamieniając się
w watę. Padłem na kolana, opierając się
na dłoniach. Zacząłem spazmatycznie oddychać, powtarzając w myślach:
- To nie możliwe – zaciskałem powieki – Jej tu nie ma! To jakiś pierdolony koszmar. No już DJ, to tylko sen!
Minęło chyba z półgodziny nim do siebie doszedłem. Wstałem i na drżących
nogach, podpierając się ściany,
ruszyłem do salonu.
Zatrzymałem się w progu, patrząc na nią. Nie zmieniła
się nic, a nic. Nawet, kurwa zmarszczki nie
miała!
- Oh, mój synek
wrócił!- udała radość, widząc mnie.
Siedziała na sofie pod oknem, a Kenzō na fotelu tyłem do mnie.
- Co ty tu
robisz?- spytałem wciąż zszokowany jej widokiem.
- Jak się do mnie odzywasz, gówniarzu!- skarciła mnie, tak samo jak wtedy, gdy trzaskałem drzwiami w naszym domu – Przywitałbyś
się z matką – pouczyła
mnie pierwszy raz w życiu.
- Co tu robisz,
matko?- powtórzyłem pytanie,
pomijając powitanie, bo
wiedziałem, że sobie ze mnie kpi.
- Nie zadawaj głupich pytań – fuknęła.
Siedziała na sofie niczym
królowa – To chyba proste, wróciłam
– odpowiedziała na moje pytanie.
Opadała mi szczęka, a oczy o mało
nie wyskoczyły.
- Jednak widząc twoją minę
domyślam się, że
nie zostałeś poinformowany – dodała, widząc moją
bardzo inteligentną twarzówkę.
-
Poinformowany?- spojrzałem
na mężczyznę – Kenzō?- siedział
sztywno z założoną
nogą na nodze, ręce oparł na oparciach, a palcami wybijał nie znany nikomu rytm. Znałem go, i wiedziałem, że
nie wróży to nic dobrego.
Był zły.
O, nie! On był wkurwiony!
Pewnie, gdyby miał broń pod ręką
to moja matka by już
nie żyła! Wstał powoli i odwrócił
się w moją stronę.
I drugi raz tego wieczora zaniemówiłem.
Od półtora miesiąca jego oczy były oczyma mojego Kenzō. Pełne
miłości
jak i smutku.
- Kenzō, kochanie – matka musiała zwrócić na siebie uwagę
– Prosiłem cię, abyś mu powiedział,
że wracam.
- Wiedziałeś?-
zapytałem, nie wierząc w jej ani jedno słowo – Wiedziałeś
– wywnioskowałem po tym, że nic nie mówi. I dopiero teraz dotarło do mnie jego zachowanie. On
przygotowywał mnie na moją matkę. Odtrącał mnie bym go nienawidził. Zabrał mi samochód, laptopa i nie dawał kasy, bo wiedział, że
matka mi tego nie da. Że
będę
musiał sobie radzić z tym, co od niej dostanę – Wiedziałeś!-
powtórzyłem dosadnie, czując jak po policzku spływa mi łza. Zły
starłem ją rękawem.
- DJ – poprosił, choć dla matki ton głosu
mógł być
zimny i surowy.
- Miałeś
go wychować na mężczyznę – zarzuciła
Kenzō – A nie na ciote!
- Uważaj, co mówisz w moim domu – ostrzegł kobietę, odwracając
się w jej stronę.
Moja matka
wzdrygnęła się słysząc bezwzględny głos
Kenzō. Przez chwilę wyglądała jak wystraszona myszka.
- Będę
mówiła na mojego syna
jak chce – odparła, odzyskując rezon.
- Nie rozśmieszaj mnie kobieto!- zaśmiał
się zimno – Syna? Jakiego syna, kurwa?!-
syknął – Zostawiłaś
go!
On mnie broni?
- Zostawiłam go tobie!- poprawiła go, wstając.
Poprawiła swoją czerwoną,
obcisłą sukienkę. Była
niższa od mężczyzny o głowę,
dlatego też musiała ją
podnieść by patrzeć mu twardo w oczy.
- No ależ oczywiście!- zakpił
– Rzeczywiście, obcy mężczyzna do tego członek mafii nadaje się idealnie – powiedział z takim sarkazmem, na jaki go było stać.
A stać go na bardzo wiele!
- Nie
wyolbrzymiaj – próbowała
przystopować, Kenzō – Nic mu się nie stało, prawda?
Trochę dziwnie się czułem
stojąc z nimi w
pomieszczeniu, a on rozmawiali o mnie jakby mnie tu nie było!
- DJ – O,
przypomnieli sobie o mnie! Straszy wyciągnął dłoń bym do niego podszedł. Nie wahałem się
ani sekundy. W mgnieniu oka byłem
przy nim. Objął mnie w
ramionach, a ja go w pasie, wkładając dłonie
pod marynarkę. Twarz oparłem na jego dużej i twardej piersi, spoglądając
na matkę. – Jeśli
myślisz, że oddam ci go tak po prostu to jesteś większą idiotką niż
byłaś!
- Nie obrażaj
mnie ty…- jej twarz ze złości była tak samo czerwona jak jej sukienka.
- Nie lubię się
powtarzać – przerwał jej w półzdania – A teraz bądź tak miła i opuść
nasz dom – rozkazał jej z groźbą
w głosie.
Wiem, wiem.
Powinno mi być jej żal. Ale nie było. Czy to znaczy, że jestem złym synem?
- Jeśli nie oddasz mi go dobrowolnie…
- To, co?- znów
nie pozwolił jej skończyć.
- Przyjdę tu z policją!- zagroziła, posyłając Kenzō, zwycięskie
spojrzenie.
Kenzō, puścił mnie i wyrwał się
tym samym z mojego uścisku.
Stanął krok przed moją matką.
- Grozisz mi?-
zapytał zdziwiony. Sam byłem lekko w szoku. No, bo czy on nie
powiedział, że jest w mafii?- Ty mi naprawdę, do kurwy nędzy grozisz!- zdał sobie sprawę, gdy matka nie zaprzeczyła tylko dumnie podniosła nos – Kim ty jesteś żeby
mi grozić, hmm?- złapał
jej szczeknę, unosząc do góry. Moja matka musiała stanąć na palcach – Wiesz, kim jesteś?- sądząc po tym, że syknęła,
Kenzō musiał zacisnąć mocniej palce – Jesteś zwykłą suka, która obwinia syna o swoje błędy. Jesteś zwykłą
kurwą, która go zostawiła, by jebać się
w obcym kraju…
- Kenzō – pisnąłem, widząc łzy
na policzkach mojej matki. Podbiegłem
do niego i złapałem go za rękę,
próbując go odciągnąć
od niej.
- Gdybyś nie była kobietą
i matką DJ 'a, to bym cię tak pierdolną, że
zapomniałabyś, co robiłaś
przez ostatnie dziesięć
lat!- odrzucił jej głowę.
Ciut za mocno, bo się
zachwiała i upadła no sofę.
Kobieta już nie była taka pewna siebie jak kilka minut temu. Leżała
i płakała
na sofie.
- Avery!- zawołał
pracownika, przytulając
mnie do siebie.
Nie spuszczałem z matki wzroku, i nie spodobała mi się jej reakcja na imię
ochroniarza. Oczy miała
szeroko otwarte i było
widać panikę. Przez chwilę musiała zapomnieć
jak się oddycha, bo wypuściła
głośno
powietrze jak wszedł
goryl.
- Tak…- zamilkł, nie wiedziałem, dlaczego – szefie?- ni to dokończył
ni to spytał.
Wiedziałem od dziecka, że ma coś z deklem.
- Wyprowadź panią z domu – rozkazał
swoim głosem, nie
spuszczając z niej mrożącego krew w żyłach
spojrzenia.
Ale kobieta była nieugięta. Skoro przyjechała
po mnie to beze mnie nie wyjdzie. A ja chcąc
nie chcą muszę z nią iść.
Wyciągnąłem
łańcuszek
spod koszulki i go odpiąłem.
Złapałem
Kenzō rękę
i położyłem
go na jego dłoni. Na łańcuszku
wisiał nieśmiertelnik. Na jednym, wygrawerowane było moje i jego imię. A na drugim jego słowa „ choćby nie wiem, co”. Wiem śmieszne.
Ale miałem czternaście lat, gdy nam je kupiłem. Wtedy wydawały mi się idealnym prezentem dla niego.
Skoro ostatnio
traktował mnie jak gówno
nic mnie tu nie trzymała.
Nie po to cierpiałem przez niego,
aby ot tak mu wybaczyć.
- A ty, co
robisz?- syknął, Kenzō, zaciskając dłoń na wisiorku.
- Idę z nią – oparłem
niemalże płaczliwie – W końcu do tego mnie przygotowywałeś,
prawda?- zapytałem, wypominając mu to jak mnie traktował.
- Mądry chłopiec – matka pochwaliła
mnie niczym psa, który nauczył
się jakiejś pieprzonej sztuczki – Idziemy – wstała i ruszyła do wyjścia
z uniesioną głową.
- Wezmę tylko swoje rzeczy – poprosiłem, aby dała mi chwilkę
czasu.
- Pośpiesz się – minęła,
Kenzō, który stał cicho i patrzył w dłoń – Nie mam całego dnia.
- Jest wieczór,
matko – zakpiłem z niej i poszedłem do swojego pokoju… Byłego pokoju.
Gdy wchodziłem po schodach usłyszałem
huk. Jakby ktoś wybił szybę. Wystraszony wbiegłem
do pokoju. Rozejrzałem
się po pomieszczeniu i nie wiedziałem, co mam wziąć. Przecież nic nie było
mojego. Wszystko, co miałem
było od Kenzō. I można
powiedzieć, że to jego rzeczy. Wszedłem do łazienki i wziąłem
tylko szczoteczkę i pastę. Bądź, co bądź
żeby muszę czymś
umyć, nie? Do plecaka wrzuciłem jeszcze książki i zeszyty. Na biurku stało zdjęcie. Na nim ja i Kenzō.
W sumie na każdej fotce jesteśmy razem. I był przy mnie zawsze. Jednak od jutra się to zmieni. Już go przy mnie nie będzie. Podszedłem do szafki przy łóżku. W ramce było zdjęci
zrobione dość nie dawno. W
moje szesnaste urodziny. Kenzō
przytulił mnie od tyłu, oplatając dłoniami
w pasie, kładąc brodę na moim ramieniu. Choć
jego twarz nie wyrażała żadnych
uczuć to w oczy wyrażały
wszystko. Ja stałem uśmiechnięty od ucha do ucha. W oczach świeciły
iskierki radości, a moje dłonie trzymały jego. Wyciągnąłem je, zgoiłem na pół
i schowałem do kieszeni. Z
drugiej wyciągnąłem telefon i klucze od domu i położyłem na szafkę.
Gdy zszedłem na dół matka czekała
na mnie z ochroniarzem. Chciałem
się pożegnać z Kenzō, dlatego poszedłem
do salonu. Nie było go. Był za to rozwalony telewizor i oczywiście okno. Zrobiło mi się przykro, że
nawet się ze mną nie pożegnał,
ale, na co mogłem liczyć?
- Wychodzimy –
zarządziła matka.
Avery otworzył drzwi i czekał na mnie.
- Teraz radzę uważać – ostrzegł, jak wychodziłem
z domu.
No to już wszystko jasne.. Teraz wiem, dlaczego Kenzo się tak zachowywał, nie spodziewałam się tego! Bardzo super rozegranie ze strony Drake. Mimo, że Kenzo stanął za nim, postanowił odejść.. ciekawe. Tylko czy znowu będzie znosić swoją matkę? Ciekawa jestem jak długo to wytrzyma.. może Kenzo go przeprosi i znów się wprowadzi do niego? *.* ach.. byłoby fajnie. :D Czekam, czekam, czekam na kolejny rozdziaaał ! <3
OdpowiedzUsuńBarbara
Witam,
OdpowiedzUsuńi się wszystko wyjaśniło, mimo, że się wstawił to i tak postanowił odejść, matka jakoś dziwnie zareagowała na Averego...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka