środa, 30 grudnia 2015

Mój Świat - 10


Trevor Ephacsen (42)-> Trener Koszykówki

Zaraz padnę na twarz, i nie podniosę się z ziemi o własnych siłach. W ramach małej zemsty. Nauczyciel, a raczej trener koszykówki, chcąc mi odpłacić za moje zachowanie, właśnie się na mnie wyżywa. Od godziny, i dwudziestu minut biegam na stadionie bez najmniejszej przerwy. Wszystko utrudniał deszcz, który sobie padał, robiąc mi na złość. Pewnie wiedział jak go nie lubię. I to nie jakaś mżawka, krople tak duże, że przy każdym uderzeniu o moje ciało czułem jakby wbijali mi igły. Płuca paliły mnie żywym ogniem, i najmniejszy oddech sprawiał mi ból, to nie miałem zamiaru poddać się. Nie z moim upartym charakterem!
- Ruszaj się, Seichi!- krzyknął trener z drugiego końca boiska.
Jasne, chowaj się przed deszczem, cieniasie złamany!
- Pierdolony fiut – syknąłem pod nosem. Nawet gdybym krzyknął to i tak nie usłyszałby, bo moje gardło również odmawiało współpracy. Zacisnąłem zęby, i chcąc zagrać mu bardziej na nosie przyśpieszyłem swój bieg. Otarłem czoło, mokrą już frotką, która zdobiła mój nadgarstek. I to nie tylko od potu, ale i deszczu.
- Już nie taki hardy?- zakpił, gdy koło niego przebiegłem.
Posłałem mu moje mrożące spojrzenie, i minąłem go jak nie wartego mojej uwagi robaka, którego miałem ochotę zdeptać! Albo lepiej… Zabić w męczarniach!
- Zamknij mordę, chuju - odpyskowałem w myślach, oddychając jak stara lokomotywa. Ze zmęczenia, i bólu całego mojego ciała miałem ochotę płakać. Co rzecz jasna robiłem. Łzy mieszały się z kroplami deszczu, spływające z głowy jak i również te, które kapały na twarz.
Co mi do tego mojego tępego łba strzeliło, by zapisać się na koszykówkę? A, tak! Kocham ją, tak jak sportowe samochody, drogie ubrania, i dawanie dupy! Tylko czy jest wart tej męczarni?
Jest!
Dla niej poświęciłbym całe moje życie!
- Koniec na dziś!- dmuchnął w gwizdek, kończąc moje katusze – Do szatni!- rozkazał wszystkim.
Nie był jedynym, który schował się przed deszczem pod budką. Siedziała tam cała drużyna koszykarska.
Opadłem na plecy, opierając nogi o murek. Łapałem szybkie krótkie oddechy. Nie przejmowałem się błotem, w którym teraz leżałem! O, nie! Ja walczyłem z własnym cierpieniem.
- Masz – Jacobsen podał mi butelkę wody niegazowanej. Tylko taką piliśmy, by nie dostać kolki od gazowanych napojów – Następnym razem ugryź się w język – usiadł koło mnie, i jak gdyby nic zaczął masować mi łydki.
Nie, nie mylicie się. Ten sam Jacobsen, którego lałem i nienawidziłem jak psa, dziś jest moim kolegą. Nie pytajcie mnie jak do tego doszło, bo sam nie bardzo to ogarniam. Ale już od początku czułem do jego osoby opiekuńczość. A, jak zobaczyłem go płaczącego po treningu cała złość zniknęła jak kamfora. Zobaczyłem jego prawdziwy charakter. Wystraszonego chłopca, który broniąc się atakuje, i chowa za przyjaciółmi. Nie zakolegowaliśmy się od razu. Zacząłem go lekceważyć, mimo, że nie odpłaciłem mu za każdą krzywdę, którą wyrządził rudemu. Zdziwiłem się, gdy wyśmiewałem jego przyjaciół, on stał jak ostatnia ciota, patrząc na mnie wystraszonym wzrokiem, wiedząc, do czego jestem zdolny. Podczas odbywania kary, odzywaliśmy się do siebie, jednak nie jakoś wylewnie. Ja zadałem mu pytanie, a on odpowiadał tak lub nie. Ja natomiast coś burknąłem lub mruknąłem. I tak zbliżaliśmy się do siebie. Małymi kroczkami, rzecz jasna. Po dwóch miesiącach nie byliśmy przyjaciółmi. O, nie! Raczej kolegami z małymi dodatkami.

****
Wiedziałem, że Jakobsen jest gejem, i wykorzystałem to raz po treningu. W łazience zostałem tylko ja i Jacobsen, który właśnie wychodził spod prysznica. Specjalnie nie śpieszyłem się z ubraniem. Oparłem się ramieniem o wykafelkowaną ścianę, i przyglądałem się jego usportowionemu ciału. Byłem z tych co lubią brać, a jeszcze bardziej dawać.
Ten jak tylko mnie zobaczył, to zakrył się ręcznikiem, przybierając zajebistego buraka na twarzy, który sięgał, aż klatki piersiowej.
- Co taki wstydliwy?- powiedziałem erotycznym głosem, przyprawiając go o gęsią skórkę. Podszedłem do niego, i powoli położyłem rękę na czerwonym puchowym materiale. Krople wody, które skapywały mu z włosów, spływały od barku po klatce piersiowej, która unosiła się mocno i szybko, poprzez mały meszek pod pępkiem, a kończyły na ręczniku. Podążyłem za nimi wzrokiem, czując jak mój penis budzi się do życia. Zapragnąłem go. I, to tak bardzo, że nie potrafiłem się powstrzymać przed odciągnięciem ręcznika. Jacobsen pisnął, gdy pchnąłem go na ścianę, kładąc dłoń na klatce, by mi nie uciekł.
- Co robisz?- zapytał wystraszony.
- Spodoba ci się – drugą dłoń położyłem na karku, wplatając palce we włosy. Pochyliłem się do jego szyli i przejechałem po niej nosem. Pachniał… Kurwa pachniał lepiej niż Liam. Męski żel pod prysznic tylko wzmacniał jego naturalna woń. I to tak mocno, że nie powstrzymałem się od liźnięcia skóry. Jacobsen nie dość, że wciągnął mocno powietrze to jęknął wypuszczając je – Smakujesz wybornie – odsunąłem się by spojrzeć mu w oczy. Tak szeroko otwarte wystraszone i pełne podniecenia pewnie tak jak moje. Oblizałem wargi, po czym wpiłem się w jego. Nie pragnąłem niczego bardziej jak posmakować go, kurwa, całego! Gdy jego szok minął, włączył się swoim językiem do zabawy. Nie walczył o dominację, bo wiedział, jaką role będzie pełnił. Mając pewność, że mnie nie odepchnie, złapałem w dłoń jego pośladek. Twardy i jędrny. Otarł się swoim penisem o mój. Oboje sapnęliśmy sobie w usta na to uczucie. Jacobsen objął moją szyję, przyciągając bliżej, i bardziej pogłębiając pocałunek. O, tak. Już nie mogę się doczekać, aż zagłębię się w dziewiczą dupę. Odsunąłem się od niego, odwracając go twarzą do ściany – Stój tak – rozkazałem. Szybko podszedłem do torby, w której miałem portfel, a w nim prezerwatywy. Nie zapomniałem również o żelu. Ten też stanowił jego zawartość. Wiecie. Przezorny zawsze ubezpieczony. A raczej zabezpieczony. Wracając otworzyłem saszetkę z poślizgiem, i wycisnąłem na palec. Palec, który naparł na ciasną, pomarszczoną dziurkę.
- Co robisz?!- pisnął spanikowany, poruszając biodrami, przez co mój palec zanurzył się jeszcze głębiej.
- Uspokój się!- złapałem go w pasie, nadal go rozciągając – Jak będziesz się wyrywał to...- nie skończyłem, bo ten niemal krzyknął, gdy pomasowałem jego prostatę.
- O kurrwa!- zawył, opierając czoło o kafelki.
Wiedziałem już. Jest mój!
Do pierwszego doszedł drugi, i choć miałem ochotę wejść w niego już, zaraz. To nie mogłem go wystraszyć, i zrazić do męskiego seksu, który był cudowny. Rozciągałem go powoli, od czasu do czasu całując go w kark, miedzy łopatkami, łapiąc w dłoń, mimo wszystko twardego jego penisa. Choć pierwszy raz był bolesny to równie pełen rozkoszy. Rozkoszy, która zwala niemal z nóg, gdy się ją odkryło.
- Więcej – zaskomlał, wypinając dupę.
- Poproś…- klepnąłem go w pośladek, zostawiając czerwony ślad. Nasunąłem na kutasa gumkę. Resztę żelu wsmarowałem miedzy twarde półkule. Odchyliłem pośladek drażniąc samą główką odbyt chłopaka – Poproś – powtórzyłem, nie słysząc zażądanych słów.
- Proszę – sapnął tak samo jak ja, gdy w niego wszedłem jednym pchnięciem.
- Zaraz przejdzie – powiedziałem łagodnie, czekając aż przyzwyczai się do penisa rozpierającego jego wejście. Delikatnie i czule zacząłem dłońmi sunąć po wilgotnym ciele.
W planach miałem go tylko zerżnąć za to, co zrobił Taschiemu, a nie wiem, kiedy zmieniło się wszystko. Teraz pragnąłem dać mu jak najwięcej przyjemności. Pokazać prawdziwy seks. Zadbać o niego.
-  Łatwo ci mówić – warknął pod nosem, płaczliwym głosem.
- Czujesz to?- poruszałem delikatnie biodrami, wyrywając z jego ust stęknięcie.
- Ta-Tak!
- To mnie nie wkurwiaj, bo zaraz nie będzie tak miło!- na potwierdzenie słów pchnąłem mocniej niż wcześniej. Po chwili wróciłem do wcześniejszego tępa. Orzesz kurwa mać! Już nie pamiętam, kiedy było mi tak dobrze. Wszystkie dupy, jakie miałem były zazwyczaj w chuj wyruchane, i posuwanie ich było niemal jak bzykanie kobiety! I nie sprawiały tyle przyjemności, co tą ciasnotę – Dotknij się – rozkazałem, czując przyjemność od palców u stóp po same jądra. Jacobsen zaczął trzepać w tępo moich pchnięć. Musiał dużo pornosów oglądać! Ugryzłem go w łopatkę, próbując się nie spuścić. Nie mogłem dojść przed nim! Gdy dochodził poczułem jak jego mięśnie odbytu zakleszczają się na moim penisie. Aż odetchnąłem głośno z przyjemności. Co prawda uwielbiłem być pasywem, i być posuwanym, to nie mogłem się oszukiwać, że ruchanie sprawiało więcej rozkoszy. Tak błogiej. Tak krótkiej!

****
- Bo mnie wkurwił, chuj!- broniłem się. Otóż pan trener tak mnie wkurwił, że przestałem panować nad sobą i mu zajebałem z liścia. Mogłem mu tylko dziękować, że nie poszedł do dyrektora, bo wyleciałbym ze szkoły. Choć szczerze to wolałbym to niż bieganie półtora godzinne w deszczu.
- Seiichi, dalej ci mało?- usłyszałem kpiący ton mężczyzny.
- Goń się!- odpyskowałem pod nosem, zaciskając pięść na plastikowej butelce. Skąd on kurwa się tu wziął. Chwile temu był kawał od nas!
- Słyszałem, gówniarzu!
- Miał trener słyszeć – podźwignąłem się, i na nogach niczym z waty ruszyłem do szatni – Sprawdzałem słuch trenera – kłamałem jak z nut, normalnie. Ten podszedł do mnie i złapał mnie w pasie, pomagając mi.
- Mimo, że z ciebie rozpieszczony i niewychowany szczeniak, Seiichi. To z bólem serca muszę powiedzieć, że jestem z ciebie dumny.
- Jestem wspaniały – nie mogłem sobie odmówić pobudowania mojego zajebistego ego.
- I skromny – dorzucił Jacobsen w żartach.
- Nie zapomnij, że również przystojny – jestem łachy na komplementy, nawet te, które sam sobie prawie. A, co tam?
Jacobsen podbiegł do budki po nasze bluzy i mój bidon. A ja z trenerem szliśmy w stronę szatni.
- Masz szczęście, że jesteś dobry w koszykówkę, i nie zgłosiłem nic dyrektorowi, Seiichi – przerwał milczenie, pomagając mi usiąść na ławce – Inaczej by cię tu nie było. Wiesz o tym prawda?- zapytał, kładąc dłonie ma swoich wąskich biodrach.
- W życiu bym na to nie wpadł – odparłem sarkastycznie. Zdenerwował mnie znów dziad jeden! On mnie wykorzystuje! I mówi mi to tak prosto w oczy? Czy on uderzył się w czoło podczas robienia pompek?
WAL SIĘ!
- Przeginasz, Seiichi!- syknął, rozszerzając nozdrza.
Gdyby był smokiem to zamieniłby mnie w popiół, lecz nie powstałbym jak Fenix.
- Ja?- wskazałem na siebie, udając szok w głosie jak i na mojej przystojnej twarzówce – Gdzież bym śmiał, panie trenerze!- oj, kocham sarkazm. W sumie jest on nieodłączną częścią mojego wypracowanego przez lata charakteru.
A tak z innej beczki. Gdzie jest ten niedorajda, Jacobsen? Poszedł z naszymi ubraniami do pralni? Taa… Albo sam je pierze!
- Uważaj, Seiichi – podszedł do mnie. Złapał mnie za mokrą koszulkę, i siłą podniósł. Jego twarz był wykrzywiona ze złości, przez co wyglądał jak wkurwiony byczek. Ślinił się też trochę jak buldog – Pewnego dnia…- przybliżył twarz do mojej, stykając nasze nosy – przekroczysz granicę mojej cierpliwości, a wtedy zobaczysz, na co mnie stać.
- Tsa…- prychnął rozbawiony. On mi grozi? Chce mnie wystraszyć myśląc, że przestane… Być sobą? Niedoczekanie twoje! Odepchnąłem jego rękę, patrząc mu kpiąco w oczy. No chyba się ciut zdziwił, gdy jawnie się postawiłem. Oj, jak mówiłem nie jestem moim wystraszonym bratem – Już nie mogę się doczekać.
- Masz szczęście…- przerwał, gdy do szatni wbiegł Jacobsen. Spojrzał na niego jak na najgorszego wroga, lecz po chwili wrócił wzrokiem do mojej osoby – Następnym razem inaczej porozmawiamy – wysyczał, próbując zapanować nad swoimi nerwami przy Samuelu.
- Trzymam za słowo – mierzyliśmy się wręcz morderczym wzrokiem. Trwało by to w nieskończoność, bo ani ja, ani trener nie zamierzaliśmy się poddać. Na szczęście z pomocą przyszedł Jacobsen, chrząkając dość głośno. Pan Ephacsen, bo tak nazywał się nasz trener, opuścił szatnie bez słowa. Nawet się nie odwracając, za to trzasnął drzwi, wyładowując na nich całą złość.
Aż odetchnąłem, siadając.
- To takie twoje hobby?- Samuel rzucił mi bluzę i bidon. Podniosłem brew, patrząc na niego pytająco – Wkurwiać go?- odsłonił swoje ciało, ściągając brudną koszulkę. Ze szafki wyciągnął żel i ręcznik, który przerzucił przez ramie, podchodząc do mnie.
- Ktoś musi, nie?- objąłem dłońmi jego pośladki, gdy usiadł mi kolanach.
- I musisz to być ty?- zapytał posępnie, splatając ręce na mojej szyi.
- Martwisz się czy jesteś zazdrosny?- podniosłem kpiąco brew.
Nie obiecałem mu przecież niczego! Wiec o chuja mu chodzi?! Dobrze, że nie wiedział o wieczornych numerkach z Liamem!
- Martwię?
- Dziś na nic nie licz – zepchnąłem go z kolan. Nie ze złości, ale miałem zamiar zmyć z siebie cały brud i pot!- Nawet jak zrobisz mi zajebistego loda to i tak mi nie stanie – bez sił wstałem z ławki, by z szafki wyciągnąć ręcznik, żel pod prysznic i szampon. Ściągnąłem strój sportowy, i wepchałem go do torby. Dobrze, że wylewałem na siebie pół butelki perfum, bo inaczej waliłbym jak końskie łajno. A fuu! O czym ja w ogóle myślę?- Idziesz?- zapytałem, zawstydzonego Jacobsena.

OooO

Siedziałem w samochodzie i czekałem na rudzielca, wymieniając z Samuelem esemsy. Byłem tak skupiony na pisaniu, że nie usłyszałem jak pasażer zajął swoje miejsce.
- Halo…Tu ziemia!- krzyknął młodszy. Wystraszony podskoczyłem i opuściłem telefon.
- Ja pierdole…- położyłem rękę na sercu, biorąc kilka uspokajających wdechów - Ale żeś mnie wystraszył!
- Co masz na sumieniu?- zapytał, zapinając pas.
- Ja? Na sumieniu?- spojrzałem na brata, z miną niewiniątka, którym nie byłem, oczywiście. Z moimi grzechami nawet diabeł mnie do siebie nie przygarnie - Nie wiem, o czym mówisz.
- Yuki, no mów, o co chodzi – nie ustępował, mimo mojego morderczego spojrzenia. Czyżby już nie działało?
- O nic!- uciąłem, podnosząc telefon.
A zapowiadał się taki piękny dzień, kurwa!
- Yuki – widocznie móje spojrzenie nie robiło na nim żadnego wrażenia, bo gówniarz był spokojny - Wiesz, że jak kłamiesz to nie patrzysz drugiej osobie w oczy.
- Oj dobra…- musiał się w końcu dowiedzieć, nie? Oparłem ręce na kierownicy i położyłem na dłoniach głowę - Zaprzyjaźniłem się z Jacobsenem.- powiedziałem cicho. Nie żebym się bał! O, nie!
- Co powiedziałeś?- odwróciłem głowę w stronę młodszego - Mów głośno i wyraźnie.
- Zaprzyjaźniłem się z Jacobsenem - wziąłem głęboki wdech, i dparłem nie wzruszony.
- Że co, proszę?- odezwał się oburzony - Żartujesz prawda?
- Nie, kurwa! Nie żartuje!- wybuchłem - Przestań zachowywać się jak dziecko!
- Nie jestem dzieckiem!- zaprzeczył - Zapomniałeś, co mi zrobił? On i jego koledzy?- gestykulował rękoma, aż musiałem się odsunąć, aby nie oberwać.
- Taschi…- wziąłem się w garść, i zapanowałem nad swoją złością - pamiętam, co ci zrobili. Ale chcę, abyś dał mu szanse!
- Ty sobie chyba ze mnie żartujesz!- wysyczał zły - I czemu my jeszcze nie jedziemy?
- Nie będę się powtarzał!-złapałem go za ręce - I nie wymachuj tak rękoma, bo krzywdę sobie zrobisz?-
Prychnął, wyrywając dłonie z mojego uścisku.
- Czemu nie jedziemy?- powtórzył pytanie.
- Ponieważ mój drogi braciszku…- poczułem jak wibruje mi telefon. Otworzyłem smsa i przeczytałem.  Zaraz będę. Nie jedź beze mnie!” : od Sam - Czekamy…- poinformowałem młodszego.
Nie zapytał, na kogo czekamy, ale sądzą po jego nadąsanej minie, nie spodobała by mu się odpowiedz.
- Tylko nie on…- jęknął rudy, gdy zobaczył, kto kieruje się w naszą stronę - Dlaczego ty to robisz?- spytał rozczarowany.
- Weź nie marudź…-upomniałem młodszego, odpalając silnik- I wskakuj do tyłu!
- Do tyłu?- szybko spojrzał w moją stronę.
Pokiwałem głową, odpalając fajkę.  Rudy zajął miejsce z tyłu, a blondyn obok mnie.
- Siema, młody!- przywitał się Jakobsen, zamykając drzwi. Nic nie powiedział.
- Przywitałbyś się…- upomniałem Juniora, paląc spokojnie papierosa.
- Hej!- mruknął nadąsany pod nosem.
-Jedziemy?- zapytałem wyrzucając peta za okno.
- Jasne!- odpowiedział uśmiechnięty Sam - Do ciebie czy do mnie?
- Dziś cię tylko odwiozę - popatrzyłem na Jacobsena - Ale jutro możemy jechać do nas - dodałem jak zobaczyłem smutek w jego oczach.

Pod dom blondyna dojechaliśmy po dwudziestu minutach. Po krótkim „ Cześć”, zobaczyłem jak znika za drzwiami dużej willi. Młody przesiadł się do przodu, a ja byłem pogrążony w swoich myślach. Musiałem ułożyć sobie jak przekonać rudego, gówniarza do Sama.
- Taschi…- zacząłem, gdy staliśmy na światłach - wiem, że go nie lubisz. Wiem i pamiętam, co ci zrobił. I wiem jak się z tym wszystkim czujesz, ale mi naprawdę zależy na Samie.- spojrzałem na młodszego - Daj mu szanse.- Słyszycie to? Ja poprosiłem! Ja! Ruszyłem po zapaleniu się zielonego światła - Nie proszę, abyś od razu był jego przyjacielem czy najlepszym kolegą - przerwałem, czekając, aż coś powie - Proszę, abyś nie zachowywał się tak jak dziś - kontynuowałem po tym jak nic nie powiedział.
- Nie odzywaj się do mnie.- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Nie denerwuj mnie!- podniosłem głos, dociskając z nerwów pedał gazu.
- Ja ciebie denerwuje?- odparł lekceważąco- I zwolnij!
- Nie rozkazuj mi, gówniarzu!- wrzasnąłem, wchodząc ostro w zakręt.
- Za to ty możesz mi rozkazywać!- z nerwów zacisnąłem dłonie na kierownicy, aż pobielały mi knykcie.
Oczywiście wyobrażałem sobie, że to jego głowa, i rozgniatam ją jak arbuza.
- Nie wytrzymam…- mocno zahamowałem, będąc pod domem. Taschi szybko wyskoczył z auta, trzaskając drzwiczkami - Kiedy ja niby ci rozkazywałem!?- wbiegłem za nim na chatę. No jeszcze tego brakuje, abym za szczylem śmierdzącym biegał. Świat się kończy!
- Jak to, kiedy?- przystanął na schodach, krzycząc - A w aucie?- odwrócił się w moją stronę. Przystanąłem na środku holu.
- Poprosiłem – podkreśliłem, rozglądając się. Byli wszyscy, nawet kucharka i kierowca. A oni myślą, że co to, kurwa, Big Brother?- A to jest różnica!
- Jasne…- sarknął, położył ręce na biodrach - nie liczysz się ze mną!
- Co tu się dzieję?- wtrąciła się macocha, biorąc na ręce wystraszoną córkę.
Widząc jej strach i łzy w oczach miałem ochotę jebnąć głową o ścianę. Jednak nie mogłem lalusiowi rudemu odpuścić.
- Ja się z tobą nie liczę?!- podszedłem do rudego, stojąc z nim oko w oko - Jak by tak było, to nie prosiłbym cię o to byś dał mu szanse!- mój głos stał się ostry, nie zważając na gapiów.
- To, dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?- mówił, patrząc mi w oczy.
Ehh… On naprawdę przestał się mnie bać!
- Jak to dlaczego?- udałem zaskoczenie - Bo jesteś rozpieszczonym, gówniarzem! Myślisz tylko o sobie!
- Ty niby lepszy jesteś?!- obruszył się.
-  Nie pozwalaj sobie, impertynencki szczeniaku!- złapałem brata za koszulkę - Od kiedy tu jestem myślę tylko o tobie…
- Chłopcy, uspokójcie się!- wtrącił się ojciec, bojąc się, że puszą mi nerwy, i mu najzwyczajniej w świecie przypierdole. A, uwierzcie. Miałem w chuj chęci!- Yukimura, puść brata!- rozkazał ojcowskim, nieznoszącym sprzeciwów głosem - I powiedzcie mi, co się stało!
- Twój kochany synek…- zabrałem rękę z koszulki młodszego, odwracając się do rudego plecami - Jest zły o to, że nie jest już jebanym pośmiewiskiem w szkole! O to, że nikt się z niego nie śmieje i nie dostaje wpierdol za żywot!
- To wcale nie tak!- zaoponował młodszy - Zaprzyjaźnił się z chłopakiem, który mnie bił i obrażał!- wyjaśnił powód naszej kłótni.
- Aha... To lepiej, żebym lądował u dyrektora za pobicie?!- zapytałem wściekły.
- Tego nie powiedziałem!- zaprotestował natychmiast.
- Ale wolałbyś, żeby tak było!
- Nie prawda!- wybełkotał. Spojrzałem na Taschiego i zobaczyłem, że ma łzy w oczach.
- I co będziesz teraz płakał?- spytałem szyderczo, walcząc ze sobą by do niego nie podejść i przytulić - Pieprzony laluś!- wyśmiałem go, odpychając swoje wyrzuty sumienia.
Boże przenajświętszy! Czy ty to widzisz? Ta rodzina zrobiła ze mnie… Człowieka!!!
- Przestań!- chlipną - Masz rację, jestem pieprzonym lalusiem!- wytarł łzy z policzków rękawem.
Miałem dwa wyjścia. Zakończyć kłótnie i go pocieszyć lub ją kontynuować. Tylko zakończenie oznaczałoby moją porażkę. A, na to pozwolić nie mogę, o nie! Brnięcie… Więcej nerwów, przez które, jak to mówią, dostanę zmarszczek… Więcej łez, i więcej wyzwisk, których mój język nie szczędzi.
- Możecie powiedzieć od początku, co się stało?- poprosiła macocha.
Jak na nią dość miło. Nie stanęła po stronie syna, ani nie darła mordy na mnie. Miałem ochotę w twarz jej wykrzyknąć „wypierdalaj, dziwko!”. Oj, jaką miałem ochotę. Zrobiłem jednak coś innego.
- Zacznij!- powiedziałem spokojnie do rudego, siadając na schodach.
- Yuki, powiedział mi dzisiaj…- chlip - że zaprzyjaźnił się z chłopakiem…- chlip - który mnie obrażał, bił i zrobił ze mnie geja…
- Weź już nie rycz!- przerwałem młodszemu, podając mu chusteczki.
Nie poddam się! Nie poddam się!
- Daj mu skończyć.- odezwała się rudowłosa.
- I się wkurzyłem…- kontynuował - Poczułem się… To znaczy…- bełkotał.
- WTF?- pomyślałem, patrząc na jego czerwoną twarz - No to dużo wyjaśnia!- powiedziałem z sarkazmem.
- Taschi…- zaczął ojciec - czy odkąd Yuki, przyjaźni się z tym chłopcem, dzieje ci się krzywda?
- Nie - odpowiedział cicho, patrząc na swoje buty - Jak się z nim nie przyjaźnił, też nie działa mi się krzywda.
- A czy Yuki, miał jakieś kłopoty?- Taschi, spojrzał na ojca pytająco - Był u dyrektora za to, że kogoś pobił lub kogoś obraził?
- Nie…- szepnął - Ale on nawet nie przeprosił!- próbował bronić swój wybuch.
- Bo nie dałeś mu szansy!- odparłem, broniąc blondyna - Tato, to nie ma sensu!- wstałem, otrzepałem spodnie z niewidzialnego kurzu - On się nie przejmuje tym co ja czuje! Ważne, że on jest szczęśliwy!- zszedłem ze schodów, kierując się do wyjścia.
- Yukimura…- zatrzymał mnie ojciec- Uspokój się i porozmawiajmy.
- O czym niby?- zapytałem smutnym głosem. Nie chciałem wybierać między bratem i Samuelem. Zależało mi na nich. Oczywiste było kogo wybiorę - O tym, że możemy dojść do porozumienia bez mordobicia, wyzwisk i kłótni? O tym, że zależy mi na przyjaźni z tym chłopakiem? O tym, że wyszła mi na dobre ta przyjaźń! Bo taka jest prawda! Przez ostatnie tygodnie nie byłem zawieszony w prawach ucznia! I kogo to obchodzi?- spojrzałem na rudowłosego - Bo na pewno nie mojego kochanego braciszka!-  powiedziałem ironicznie, maskując swój poprzedni smutek.
- Yuki…- ojciec, macocha i Taschi, odezwali się równocześnie.
- Mam dosyć!- podniosłem ręce w geście poddania - Idę do siebie!- nie zawracając już uwagi na członków rodziny, poszedłem do sypialni - Dobrze, że jutro sobota - wymamrotałem do siebie, zamykając drzwi od pokoju.
Miałem dosyć kłótni. Chciałem dobrze, a wyszło jak wyszło. Nie myślę tylko o sobie! Już nie! Gdyby tak było, to nie powiedziałbym nic bratu. Prawda? Nie przejmowałbym się jego zdaniem, a tak nie jest. Co nie? Zależało mi na tym, aby zaakceptował naszą przyjaźń, ale się przeliczyłem. Aby nie myśleć o całym zajściu, znalazłem sobie zajęcie. Sprzątając pokój, słuchając głośno muzyki, nie będę o nich myślał.
Szuru - buru i pokoik jest bez brudu! Po wysprzątaniu mojej oazy, ale nie tak jak to robił Oscar! Ja tylko z kilku kątów, zebrałem je w jeden. Tak samo jak naczynia, które położyłem na biurku, by Sanzo mógł je później zabrać. No, i podniosłem walające się książki po podłodze. Po „sprzątnięciu”, poszedłem się wykąpać. Czyściutki i ubrany, zszedłem do kuchni wrzucić coś na ruszt. Nie miałem nawet ochoty na szybki numer z kierowcą. Za to on miał. Jednak musiałem go spławić. A, że adrenalina krążyła mi we krwi, to nie było to miłe. Po zjedzeniu kolacji, wróciłem do pokoju. Zmęczony, rzuciłem się na łóżko. Schowałem twarz w poduszkę, zakopując się w kołdrę. Byłem już w objęciach morfeusza, gdy usłyszałem pukanie do drzwi, a po chwili zgrzyt zamka. Podniosłem głowę i zobaczyłem Taschiego.
- Mogę?- spytał przez nos. Uchyliłem kołderkę, a młodszy szybko do mnie wskoczył, wtulając się we mnie.
- Cii…- uspokajałem brata, gdy zaczął płakać.
- P-Przepraszam!- wychlipał, przytulając się mocniej - N- Nie bądź j-już zły n-na mnie.
- Nie jestem - odpowiedziałem szczerze.
- Dam mu szanse.- spojrzał na mnie - Dla ciebie - pocałowałem go w czółko.

I oddałem się objęciom morfeusza uśmiechnięty! Obaj byliśmy szczęśliwi.




Miku Nao 암 -> Ciężko mi powiedzieć, kiedy pojawi się doktor, bo jak zauważyłaś, to opowiadanie STRASZNIE się zmieniło. Tym bardziej, że są dłuższe rozdziały, nie? I nie umiem się określić. Rozdział może dwa... Albo trzy. Nie wiem, co wleci mi do głowy. A co do Philipa i Alexandra... Nie będę się chwalić, że już skończyłam opowiadanie, ale jakoś chcę Was pomęczyć. Mogę natomiast zdradzić ilość rozdziałów do końca... Trzy, tyle ich został. Z epilogiem, ma się rozumieć. 


I korzystając z okazji, chcę Wam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku 







Pozdrowionka dla Wszystkich czytelników :) 

4 komentarze:

  1. Znajde cię...
    Ja chce, żeby Yuki zakochał się w Jakobsenie! A Tachi z doktorkiem i git xD
    Jejku, ja chce Philipa i Alexa T.T
    Nie bądź tak okrutnym człowiekiem!
    Pozdrawiam, wkurzona Miku ~

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Tego się nie spodziewałam. Yuki wciągu kilku rozdziałów zmienił się - jeszcze nie jestem w stanie stwierdzić, czy mi się ta zmiana podoba. Najbardziej zaskoczyła mnie jego relacja z Jakobsenem, bo myślałam, że on go będzie teraz prześladował, a tu tak niespodzianka.
    Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :)
    ~Eleila
    Ps. Życzę udanego sylwestra i szczęśliwego nowego roku ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    jak widać bardzo się zmienił, zaprzyjaźnił się z Samuelem, czy coś więcej będzie?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, widać że bardzo się zmienił, zaprzyjaźnił się z Samuelem, czy coś więcej tutaj będzie?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń