Zaraz padnę na twarz, i nie podniosę się z
ziemi o własnych siłach. W ramach małej zemsty. Nauczyciel, a raczej trener
koszykówki, chcąc mi odpłacić za moje zachowanie, właśnie się na mnie wyżywa.
Od godziny, i dwudziestu minut biegam na stadionie bez najmniejszej przerwy.
Wszystko utrudniał deszcz, który sobie padał, robiąc mi na złość. Pewnie wiedział jak go nie lubię. I to nie jakaś mżawka, krople tak duże, że przy każdym uderzeniu o moje ciało czułem jakby wbijali mi
igły. Płuca paliły mnie żywym ogniem, i najmniejszy oddech sprawiał mi ból, to
nie miałem zamiaru poddać się. Nie z moim upartym charakterem!
- Ruszaj się, Seichi!- krzyknął trener z drugiego
końca boiska.
Jasne, chowaj się przed deszczem, cieniasie
złamany!
- Pierdolony fiut – syknąłem pod nosem.
Nawet gdybym krzyknął to i tak nie usłyszałby, bo moje gardło również odmawiało
współpracy. Zacisnąłem zęby, i chcąc zagrać mu bardziej na nosie przyśpieszyłem
swój bieg. Otarłem czoło, mokrą już frotką, która zdobiła mój nadgarstek. I to
nie tylko od potu, ale i deszczu.
- Już nie taki hardy?- zakpił, gdy koło
niego przebiegłem.
Posłałem mu moje mrożące spojrzenie, i
minąłem go jak nie wartego mojej uwagi robaka, którego miałem ochotę zdeptać!
Albo lepiej… Zabić w męczarniach!
- Zamknij mordę, chuju - odpyskowałem w
myślach, oddychając jak stara lokomotywa. Ze zmęczenia, i bólu całego mojego
ciała miałem ochotę płakać. Co rzecz jasna robiłem. Łzy mieszały się z kroplami
deszczu, spływające z głowy jak i również te, które kapały na twarz.
Co mi do tego mojego tępego łba strzeliło,
by zapisać się na koszykówkę? A, tak! Kocham ją, tak jak sportowe samochody,
drogie ubrania, i dawanie dupy! Tylko czy jest wart tej męczarni?
Jest!
Dla niej poświęciłbym całe moje życie!
- Koniec na dziś!- dmuchnął w gwizdek,
kończąc moje katusze – Do szatni!- rozkazał wszystkim.
Nie był jedynym, który schował się przed
deszczem pod budką. Siedziała tam cała drużyna koszykarska.
Opadłem na plecy, opierając nogi o murek.
Łapałem szybkie krótkie oddechy. Nie przejmowałem się błotem, w którym teraz
leżałem! O, nie! Ja walczyłem z własnym cierpieniem.
- Masz – Jacobsen podał mi butelkę wody niegazowanej.
Tylko taką piliśmy, by nie dostać kolki od gazowanych napojów – Następnym razem
ugryź się w język – usiadł koło mnie, i jak gdyby nic zaczął masować mi łydki.
Nie, nie mylicie się. Ten sam Jacobsen,
którego lałem i nienawidziłem jak psa, dziś jest moim kolegą. Nie pytajcie mnie
jak do tego doszło, bo sam nie bardzo to ogarniam. Ale już od początku czułem
do jego osoby opiekuńczość. A, jak zobaczyłem go płaczącego po treningu cała
złość zniknęła jak kamfora. Zobaczyłem jego prawdziwy charakter. Wystraszonego
chłopca, który broniąc się atakuje, i chowa za przyjaciółmi. Nie
zakolegowaliśmy się od razu. Zacząłem go lekceważyć, mimo, że nie odpłaciłem mu
za każdą krzywdę, którą wyrządził rudemu. Zdziwiłem się, gdy wyśmiewałem jego
przyjaciół, on stał jak ostatnia ciota, patrząc na mnie wystraszonym wzrokiem,
wiedząc, do czego jestem zdolny. Podczas odbywania kary, odzywaliśmy się do
siebie, jednak nie jakoś wylewnie. Ja zadałem mu pytanie, a on odpowiadał tak
lub nie. Ja natomiast coś burknąłem lub mruknąłem. I tak zbliżaliśmy się do
siebie. Małymi kroczkami, rzecz jasna. Po dwóch miesiącach nie byliśmy
przyjaciółmi. O, nie! Raczej kolegami z małymi dodatkami.
****
Wiedziałem, że Jakobsen jest gejem, i
wykorzystałem to raz po treningu. W łazience zostałem tylko ja i Jacobsen,
który właśnie wychodził spod prysznica. Specjalnie nie śpieszyłem się z
ubraniem. Oparłem się ramieniem o wykafelkowaną ścianę, i przyglądałem się jego
usportowionemu ciału. Byłem z tych co lubią brać, a jeszcze bardziej dawać.
Ten jak tylko mnie zobaczył, to zakrył się
ręcznikiem, przybierając zajebistego buraka na twarzy, który sięgał, aż klatki
piersiowej.
- Co taki wstydliwy?- powiedziałem
erotycznym głosem, przyprawiając go o gęsią skórkę. Podszedłem do niego, i
powoli położyłem rękę na czerwonym puchowym materiale. Krople wody, które
skapywały mu z włosów, spływały od barku po klatce piersiowej, która unosiła
się mocno i szybko, poprzez mały meszek pod pępkiem, a kończyły na ręczniku.
Podążyłem za nimi wzrokiem, czując jak mój penis budzi się do życia.
Zapragnąłem go. I, to tak bardzo, że nie potrafiłem się powstrzymać przed
odciągnięciem ręcznika. Jacobsen pisnął, gdy pchnąłem go na ścianę, kładąc dłoń
na klatce, by mi nie uciekł.
- Co robisz?- zapytał wystraszony.
- Spodoba ci się – drugą dłoń położyłem na
karku, wplatając palce we włosy. Pochyliłem się do jego szyli i przejechałem po
niej nosem. Pachniał… Kurwa pachniał lepiej niż Liam. Męski żel pod prysznic
tylko wzmacniał jego naturalna woń. I to tak mocno, że nie powstrzymałem się od
liźnięcia skóry. Jacobsen nie dość, że wciągnął mocno powietrze to jęknął
wypuszczając je – Smakujesz wybornie – odsunąłem się by spojrzeć mu w oczy. Tak
szeroko otwarte wystraszone i pełne podniecenia pewnie tak jak moje. Oblizałem
wargi, po czym wpiłem się w jego. Nie pragnąłem niczego bardziej jak posmakować
go, kurwa, całego! Gdy jego szok minął, włączył się swoim językiem do zabawy.
Nie walczył o dominację, bo wiedział, jaką role będzie pełnił. Mając pewność,
że mnie nie odepchnie, złapałem w dłoń jego pośladek. Twardy i jędrny. Otarł
się swoim penisem o mój. Oboje sapnęliśmy sobie w usta na to uczucie. Jacobsen
objął moją szyję, przyciągając bliżej, i bardziej pogłębiając pocałunek. O,
tak. Już nie mogę się doczekać, aż zagłębię się w dziewiczą dupę. Odsunąłem się
od niego, odwracając go twarzą do ściany – Stój tak – rozkazałem. Szybko
podszedłem do torby, w której miałem portfel, a w nim prezerwatywy. Nie
zapomniałem również o żelu. Ten też stanowił jego zawartość. Wiecie. Przezorny
zawsze ubezpieczony. A raczej zabezpieczony. Wracając otworzyłem saszetkę z
poślizgiem, i wycisnąłem na palec. Palec, który naparł na ciasną, pomarszczoną
dziurkę.
- Co robisz?!- pisnął spanikowany,
poruszając biodrami, przez co mój palec zanurzył się jeszcze głębiej.
- Uspokój się!- złapałem go w pasie, nadal
go rozciągając – Jak będziesz się wyrywał to...- nie skończyłem, bo ten niemal
krzyknął, gdy pomasowałem jego prostatę.
- O kurrwa!- zawył, opierając czoło o
kafelki.
Wiedziałem już. Jest mój!
Do pierwszego doszedł drugi, i choć miałem
ochotę wejść w niego już, zaraz. To nie mogłem go wystraszyć, i zrazić do
męskiego seksu, który był cudowny. Rozciągałem go powoli, od czasu do czasu
całując go w kark, miedzy łopatkami, łapiąc w dłoń, mimo wszystko twardego jego
penisa. Choć pierwszy raz był bolesny to równie pełen rozkoszy. Rozkoszy, która
zwala niemal z nóg, gdy się ją odkryło.
- Więcej – zaskomlał, wypinając dupę.
- Poproś…- klepnąłem go w pośladek,
zostawiając czerwony ślad. Nasunąłem na kutasa gumkę. Resztę żelu wsmarowałem
miedzy twarde półkule. Odchyliłem pośladek drażniąc samą główką odbyt chłopaka
– Poproś – powtórzyłem, nie słysząc zażądanych słów.
- Proszę – sapnął tak samo jak ja, gdy w
niego wszedłem jednym pchnięciem.
- Zaraz przejdzie – powiedziałem łagodnie,
czekając aż przyzwyczai się do penisa rozpierającego jego wejście. Delikatnie i
czule zacząłem dłońmi sunąć po wilgotnym ciele.
W planach miałem go tylko zerżnąć za to, co
zrobił Taschiemu, a nie wiem, kiedy zmieniło się wszystko. Teraz pragnąłem dać
mu jak najwięcej przyjemności. Pokazać prawdziwy seks. Zadbać o niego.
-
Łatwo ci mówić – warknął pod nosem, płaczliwym głosem.
- Czujesz to?- poruszałem delikatnie
biodrami, wyrywając z jego ust stęknięcie.
- Ta-Tak!
- To mnie nie wkurwiaj, bo zaraz nie będzie
tak miło!- na potwierdzenie słów pchnąłem mocniej niż wcześniej. Po chwili
wróciłem do wcześniejszego tępa. Orzesz kurwa mać! Już nie pamiętam, kiedy było
mi tak dobrze. Wszystkie dupy, jakie miałem były zazwyczaj w chuj wyruchane, i
posuwanie ich było niemal jak bzykanie kobiety! I nie sprawiały tyle
przyjemności, co tą ciasnotę – Dotknij się – rozkazałem, czując przyjemność od
palców u stóp po same jądra. Jacobsen zaczął trzepać w tępo moich pchnięć.
Musiał dużo pornosów oglądać! Ugryzłem go w łopatkę, próbując się nie spuścić.
Nie mogłem dojść przed nim! Gdy dochodził poczułem jak jego mięśnie odbytu
zakleszczają się na moim penisie. Aż odetchnąłem głośno z przyjemności. Co
prawda uwielbiłem być pasywem, i być posuwanym, to nie mogłem się oszukiwać, że
ruchanie sprawiało więcej rozkoszy. Tak błogiej. Tak krótkiej!
****
- Bo mnie wkurwił, chuj!- broniłem się. Otóż
pan trener tak mnie wkurwił, że przestałem panować nad sobą i mu zajebałem z
liścia. Mogłem mu tylko dziękować, że nie poszedł do dyrektora, bo wyleciałbym
ze szkoły. Choć szczerze to wolałbym to niż bieganie półtora godzinne w
deszczu.
- Seiichi, dalej ci mało?- usłyszałem kpiący
ton mężczyzny.
- Goń się!- odpyskowałem pod nosem,
zaciskając pięść na plastikowej butelce. Skąd on kurwa się tu wziął. Chwile
temu był kawał od nas!
- Słyszałem, gówniarzu!
- Miał trener słyszeć – podźwignąłem się, i
na nogach niczym z waty ruszyłem do szatni – Sprawdzałem słuch trenera –
kłamałem jak z nut, normalnie. Ten podszedł do mnie i złapał mnie w pasie,
pomagając mi.
- Mimo, że z ciebie rozpieszczony i
niewychowany szczeniak, Seiichi. To z bólem serca muszę powiedzieć, że jestem z
ciebie dumny.
- Jestem wspaniały – nie mogłem sobie
odmówić pobudowania mojego zajebistego ego.
- I skromny – dorzucił Jacobsen w żartach.
- Nie zapomnij, że również przystojny – jestem
łachy na komplementy, nawet te, które sam sobie prawie. A, co tam?
Jacobsen podbiegł do budki po nasze bluzy i
mój bidon. A ja z trenerem szliśmy w stronę szatni.
- Masz szczęście, że jesteś dobry w
koszykówkę, i nie zgłosiłem nic dyrektorowi, Seiichi – przerwał milczenie,
pomagając mi usiąść na ławce – Inaczej by cię tu nie było. Wiesz o tym prawda?-
zapytał, kładąc dłonie ma swoich wąskich biodrach.
- W życiu bym na to nie wpadł – odparłem
sarkastycznie. Zdenerwował mnie znów dziad jeden! On mnie wykorzystuje! I mówi
mi to tak prosto w oczy? Czy on uderzył się w czoło podczas robienia pompek?
WAL SIĘ!
- Przeginasz, Seiichi!- syknął, rozszerzając
nozdrza.
Gdyby był smokiem to zamieniłby mnie w
popiół, lecz nie powstałbym jak Fenix.
- Ja?- wskazałem na siebie, udając szok w
głosie jak i na mojej przystojnej twarzówce – Gdzież bym śmiał, panie trenerze!-
oj, kocham sarkazm. W sumie jest on nieodłączną częścią mojego wypracowanego
przez lata charakteru.
A tak z innej beczki. Gdzie jest ten
niedorajda, Jacobsen? Poszedł z naszymi ubraniami do pralni? Taa… Albo sam je
pierze!
- Uważaj, Seiichi – podszedł do mnie. Złapał
mnie za mokrą koszulkę, i siłą podniósł. Jego twarz był wykrzywiona ze złości,
przez co wyglądał jak wkurwiony byczek. Ślinił się też trochę jak buldog –
Pewnego dnia…- przybliżył twarz do mojej, stykając nasze nosy – przekroczysz
granicę mojej cierpliwości, a wtedy zobaczysz, na co mnie stać.
- Tsa…- prychnął rozbawiony. On mi grozi?
Chce mnie wystraszyć myśląc, że przestane… Być sobą? Niedoczekanie twoje!
Odepchnąłem jego rękę, patrząc mu kpiąco w oczy. No chyba się ciut zdziwił, gdy
jawnie się postawiłem. Oj, jak mówiłem nie jestem moim wystraszonym bratem – Już
nie mogę się doczekać.
- Masz szczęście…- przerwał, gdy do szatni
wbiegł Jacobsen. Spojrzał na niego jak na najgorszego wroga, lecz po chwili
wrócił wzrokiem do mojej osoby – Następnym razem inaczej porozmawiamy –
wysyczał, próbując zapanować nad swoimi nerwami przy Samuelu.
- Trzymam za słowo – mierzyliśmy się wręcz
morderczym wzrokiem. Trwało by to w nieskończoność, bo ani ja, ani trener nie
zamierzaliśmy się poddać. Na szczęście z pomocą przyszedł Jacobsen, chrząkając
dość głośno. Pan Ephacsen, bo tak nazywał się nasz trener, opuścił szatnie bez
słowa. Nawet się nie odwracając, za to trzasnął drzwi, wyładowując na nich całą
złość.
Aż odetchnąłem, siadając.
- To takie twoje hobby?- Samuel rzucił mi
bluzę i bidon. Podniosłem brew, patrząc na niego pytająco – Wkurwiać go?- odsłonił
swoje ciało, ściągając brudną koszulkę. Ze szafki wyciągnął żel i ręcznik,
który przerzucił przez ramie, podchodząc do mnie.
- Ktoś musi, nie?- objąłem dłońmi jego
pośladki, gdy usiadł mi kolanach.
- I musisz to być ty?- zapytał posępnie,
splatając ręce na mojej szyi.
- Martwisz się czy jesteś zazdrosny?-
podniosłem kpiąco brew.
Nie obiecałem mu przecież niczego! Wiec o
chuja mu chodzi?! Dobrze, że nie wiedział o wieczornych numerkach z Liamem!
- Martwię?
- Dziś na nic nie licz – zepchnąłem go z kolan.
Nie ze złości, ale miałem zamiar zmyć z siebie cały brud i pot!- Nawet jak
zrobisz mi zajebistego loda to i tak mi nie stanie – bez sił wstałem z ławki,
by z szafki wyciągnąć ręcznik, żel pod prysznic i szampon. Ściągnąłem strój
sportowy, i wepchałem go do torby. Dobrze, że wylewałem na siebie pół butelki
perfum, bo inaczej waliłbym jak końskie łajno. A fuu! O czym ja w ogóle myślę?- Idziesz?- zapytałem,
zawstydzonego Jacobsena.
OooO
Siedziałem w samochodzie i czekałem na
rudzielca, wymieniając z Samuelem esemsy. Byłem tak skupiony na pisaniu, że nie
usłyszałem jak pasażer zajął swoje miejsce.
- Halo…Tu ziemia!- krzyknął młodszy.
Wystraszony podskoczyłem i opuściłem telefon.
- Ja pierdole…- położyłem rękę na sercu,
biorąc kilka uspokajających wdechów - Ale żeś mnie wystraszył!
- Co masz na sumieniu?- zapytał, zapinając
pas.
- Ja? Na sumieniu?- spojrzałem na brata, z
miną niewiniątka, którym nie byłem, oczywiście. Z moimi grzechami nawet diabeł
mnie do siebie nie przygarnie - Nie wiem, o czym mówisz.
- Yuki, no mów, o co chodzi – nie ustępował,
mimo mojego morderczego spojrzenia. Czyżby już nie działało?
- O nic!- uciąłem, podnosząc telefon.
A zapowiadał się taki piękny dzień, kurwa!
- Yuki – widocznie móje spojrzenie nie
robiło na nim żadnego wrażenia, bo gówniarz był spokojny - Wiesz, że jak
kłamiesz to nie patrzysz drugiej osobie w oczy.
- Oj dobra…- musiał się w końcu dowiedzieć,
nie? Oparłem ręce na kierownicy i położyłem na dłoniach głowę - Zaprzyjaźniłem
się z Jacobsenem.- powiedziałem cicho. Nie żebym się bał! O, nie!
- Co powiedziałeś?- odwróciłem głowę w
stronę młodszego - Mów głośno i wyraźnie.
- Zaprzyjaźniłem się z Jacobsenem - wziąłem
głęboki wdech, i dparłem nie wzruszony.
- Że co, proszę?- odezwał się oburzony -
Żartujesz prawda?
- Nie, kurwa! Nie żartuje!- wybuchłem -
Przestań zachowywać się jak dziecko!
- Nie jestem dzieckiem!- zaprzeczył - Zapomniałeś,
co mi zrobił? On i jego koledzy?- gestykulował rękoma, aż musiałem się odsunąć,
aby nie oberwać.
- Taschi…- wziąłem się w garść, i
zapanowałem nad swoją złością - pamiętam, co ci zrobili. Ale chcę, abyś dał mu
szanse!
- Ty sobie chyba ze mnie żartujesz!-
wysyczał zły - I czemu my jeszcze nie jedziemy?
- Nie będę się powtarzał!-złapałem go za
ręce - I nie wymachuj tak rękoma, bo krzywdę sobie zrobisz?-
Prychnął, wyrywając dłonie z mojego uścisku.
- Czemu nie jedziemy?- powtórzył pytanie.
- Ponieważ mój drogi braciszku…- poczułem
jak wibruje mi telefon. Otworzyłem smsa i przeczytałem. Zaraz będę. Nie jedź beze mnie!” : od Sam -
Czekamy…- poinformowałem młodszego.
Nie zapytał, na kogo czekamy, ale sądzą po
jego nadąsanej minie, nie spodobała by mu się odpowiedz.
- Tylko nie on…- jęknął rudy, gdy zobaczył,
kto kieruje się w naszą stronę - Dlaczego ty to robisz?- spytał rozczarowany.
- Weź nie marudź…-upomniałem młodszego,
odpalając silnik- I wskakuj do tyłu!
- Do tyłu?- szybko spojrzał w moją stronę.
Pokiwałem głową, odpalając fajkę. Rudy zajął miejsce z tyłu, a blondyn obok
mnie.
- Siema, młody!- przywitał się Jakobsen,
zamykając drzwi. Nic nie powiedział.
- Przywitałbyś się…- upomniałem Juniora,
paląc spokojnie papierosa.
- Hej!- mruknął nadąsany pod nosem.
-Jedziemy?- zapytałem wyrzucając peta za
okno.
- Jasne!- odpowiedział uśmiechnięty Sam - Do
ciebie czy do mnie?
- Dziś cię tylko odwiozę - popatrzyłem na
Jacobsena - Ale jutro możemy jechać do nas - dodałem jak zobaczyłem smutek w
jego oczach.
Pod dom blondyna dojechaliśmy po dwudziestu
minutach. Po krótkim „ Cześć”, zobaczyłem jak znika za drzwiami dużej willi. Młody
przesiadł się do przodu, a ja byłem pogrążony w swoich myślach. Musiałem ułożyć
sobie jak przekonać rudego, gówniarza do Sama.
- Taschi…- zacząłem, gdy staliśmy na
światłach - wiem, że go nie lubisz. Wiem i pamiętam, co ci zrobił. I wiem jak
się z tym wszystkim czujesz, ale mi naprawdę zależy na Samie.- spojrzałem na
młodszego - Daj mu szanse.- Słyszycie to? Ja poprosiłem! Ja! Ruszyłem po
zapaleniu się zielonego światła - Nie proszę, abyś od razu był jego przyjacielem
czy najlepszym kolegą - przerwałem, czekając, aż coś powie - Proszę, abyś nie
zachowywał się tak jak dziś - kontynuowałem po tym jak nic nie powiedział.
- Nie odzywaj się do mnie.- wysyczał przez
zaciśnięte zęby.
- Nie denerwuj mnie!- podniosłem głos,
dociskając z nerwów pedał gazu.
- Ja ciebie denerwuje?- odparł lekceważąco-
I zwolnij!
- Nie rozkazuj mi, gówniarzu!- wrzasnąłem,
wchodząc ostro w zakręt.
- Za to ty możesz mi rozkazywać!- z nerwów
zacisnąłem dłonie na kierownicy, aż pobielały mi knykcie.
Oczywiście wyobrażałem sobie, że to jego głowa,
i rozgniatam ją jak arbuza.
- Nie wytrzymam…- mocno zahamowałem, będąc
pod domem. Taschi szybko wyskoczył z auta, trzaskając drzwiczkami - Kiedy ja
niby ci rozkazywałem!?- wbiegłem za nim na chatę. No jeszcze tego brakuje, abym
za szczylem śmierdzącym biegał. Świat się kończy!
- Jak to, kiedy?- przystanął na schodach,
krzycząc - A w aucie?- odwrócił się w moją stronę. Przystanąłem na środku holu.
- Poprosiłem – podkreśliłem, rozglądając się.
Byli wszyscy, nawet kucharka i kierowca. A oni myślą, że co to, kurwa, Big
Brother?- A to jest różnica!
- Jasne…- sarknął, położył ręce na biodrach -
nie liczysz się ze mną!
- Co tu się dzieję?- wtrąciła się macocha,
biorąc na ręce wystraszoną córkę.
Widząc jej strach i łzy w oczach miałem
ochotę jebnąć głową o ścianę. Jednak nie mogłem lalusiowi rudemu odpuścić.
- Ja się z tobą nie liczę?!- podszedłem do
rudego, stojąc z nim oko w oko - Jak by tak było, to nie prosiłbym cię o to byś
dał mu szanse!- mój głos stał się ostry, nie zważając na gapiów.
- To, dlaczego wcześniej mi nie
powiedziałeś?- mówił, patrząc mi w oczy.
Ehh… On naprawdę przestał się mnie bać!
- Jak to dlaczego?- udałem zaskoczenie - Bo
jesteś rozpieszczonym, gówniarzem! Myślisz tylko o sobie!
- Ty niby lepszy jesteś?!- obruszył się.
- Nie
pozwalaj sobie, impertynencki szczeniaku!- złapałem brata za koszulkę - Od
kiedy tu jestem myślę tylko o tobie…
- Chłopcy, uspokójcie się!- wtrącił się
ojciec, bojąc się, że puszą mi nerwy, i mu najzwyczajniej w świecie
przypierdole. A, uwierzcie. Miałem w chuj chęci!- Yukimura, puść brata!-
rozkazał ojcowskim, nieznoszącym sprzeciwów głosem - I powiedzcie mi, co się
stało!
- Twój kochany synek…- zabrałem rękę z
koszulki młodszego, odwracając się do rudego plecami - Jest zły o to, że nie
jest już jebanym pośmiewiskiem w szkole! O to, że nikt się z niego nie śmieje i
nie dostaje wpierdol za żywot!
- To wcale nie tak!- zaoponował młodszy -
Zaprzyjaźnił się z chłopakiem, który mnie bił i obrażał!- wyjaśnił powód naszej
kłótni.
- Aha... To lepiej, żebym lądował u
dyrektora za pobicie?!- zapytałem wściekły.
- Tego nie powiedziałem!- zaprotestował
natychmiast.
- Ale wolałbyś, żeby tak było!
- Nie prawda!- wybełkotał. Spojrzałem na
Taschiego i zobaczyłem, że ma łzy w oczach.
- I co będziesz teraz płakał?- spytałem
szyderczo, walcząc ze sobą by do niego nie podejść i przytulić - Pieprzony
laluś!- wyśmiałem go, odpychając swoje wyrzuty sumienia.
Boże przenajświętszy! Czy ty to widzisz? Ta
rodzina zrobiła ze mnie… Człowieka!!!
- Przestań!- chlipną - Masz rację, jestem
pieprzonym lalusiem!- wytarł łzy z policzków rękawem.
Miałem dwa wyjścia. Zakończyć kłótnie i go
pocieszyć lub ją kontynuować. Tylko zakończenie oznaczałoby moją porażkę. A, na
to pozwolić nie mogę, o nie! Brnięcie… Więcej nerwów, przez które, jak to
mówią, dostanę zmarszczek… Więcej łez, i więcej wyzwisk, których mój język nie
szczędzi.
- Możecie powiedzieć od początku, co się
stało?- poprosiła macocha.
Jak na nią dość miło. Nie stanęła po stronie
syna, ani nie darła mordy na mnie. Miałem ochotę w twarz jej wykrzyknąć „wypierdalaj,
dziwko!”. Oj, jaką miałem ochotę. Zrobiłem jednak coś innego.
- Zacznij!- powiedziałem spokojnie do
rudego, siadając na schodach.
- Yuki, powiedział mi dzisiaj…- chlip - że
zaprzyjaźnił się z chłopakiem…- chlip - który mnie obrażał, bił i zrobił ze
mnie geja…
- Weź już nie rycz!- przerwałem młodszemu,
podając mu chusteczki.
Nie poddam się! Nie poddam się!
- Daj mu skończyć.- odezwała się rudowłosa.
- I się wkurzyłem…- kontynuował - Poczułem
się… To znaczy…- bełkotał.
- WTF?- pomyślałem, patrząc na jego czerwoną
twarz - No to dużo wyjaśnia!- powiedziałem z sarkazmem.
- Taschi…- zaczął ojciec - czy odkąd Yuki,
przyjaźni się z tym chłopcem, dzieje ci się krzywda?
- Nie - odpowiedział cicho, patrząc na swoje
buty - Jak się z nim nie przyjaźnił, też nie działa mi się krzywda.
- A czy Yuki, miał jakieś kłopoty?- Taschi,
spojrzał na ojca pytająco - Był u dyrektora za to, że kogoś pobił lub kogoś
obraził?
- Nie…- szepnął - Ale on nawet nie
przeprosił!- próbował bronić swój wybuch.
- Bo nie dałeś mu szansy!- odparłem, broniąc
blondyna - Tato, to nie ma sensu!- wstałem, otrzepałem spodnie z niewidzialnego
kurzu - On się nie przejmuje tym co ja czuje! Ważne, że on jest szczęśliwy!-
zszedłem ze schodów, kierując się do wyjścia.
- Yukimura…- zatrzymał mnie ojciec- Uspokój
się i porozmawiajmy.
- O czym niby?- zapytałem smutnym głosem.
Nie chciałem wybierać między bratem i Samuelem. Zależało mi na nich. Oczywiste
było kogo wybiorę - O tym, że możemy dojść do porozumienia bez mordobicia,
wyzwisk i kłótni? O tym, że zależy mi na przyjaźni z tym chłopakiem? O tym, że
wyszła mi na dobre ta przyjaźń! Bo taka jest prawda! Przez ostatnie tygodnie
nie byłem zawieszony w prawach ucznia! I kogo to obchodzi?- spojrzałem na
rudowłosego - Bo na pewno nie mojego kochanego braciszka!- powiedziałem ironicznie, maskując swój
poprzedni smutek.
- Yuki…- ojciec, macocha i Taschi, odezwali
się równocześnie.
- Mam dosyć!- podniosłem ręce w geście
poddania - Idę do siebie!- nie zawracając już uwagi na członków rodziny, poszedłem
do sypialni - Dobrze, że jutro sobota - wymamrotałem do siebie, zamykając drzwi
od pokoju.
Miałem dosyć kłótni. Chciałem dobrze, a
wyszło jak wyszło. Nie myślę tylko o sobie! Już nie! Gdyby tak było, to nie
powiedziałbym nic bratu. Prawda? Nie przejmowałbym się jego zdaniem, a tak nie
jest. Co nie? Zależało mi na tym, aby zaakceptował naszą przyjaźń, ale się
przeliczyłem. Aby nie myśleć o całym zajściu, znalazłem sobie zajęcie.
Sprzątając pokój, słuchając głośno muzyki, nie będę o nich myślał.
Szuru - buru i pokoik jest bez brudu! Po
wysprzątaniu mojej oazy, ale nie tak jak to robił Oscar! Ja tylko z kilku
kątów, zebrałem je w jeden. Tak samo jak naczynia, które położyłem na biurku,
by Sanzo mógł je później zabrać. No, i podniosłem walające się książki po podłodze.
Po „sprzątnięciu”, poszedłem się wykąpać. Czyściutki i ubrany, zszedłem do
kuchni wrzucić coś na ruszt. Nie miałem nawet ochoty na szybki numer z
kierowcą. Za to on miał. Jednak musiałem go spławić. A, że adrenalina krążyła
mi we krwi, to nie było to miłe. Po zjedzeniu kolacji, wróciłem do pokoju.
Zmęczony, rzuciłem się na łóżko. Schowałem twarz w poduszkę, zakopując się w
kołdrę. Byłem już w objęciach morfeusza, gdy usłyszałem pukanie do drzwi, a po
chwili zgrzyt zamka. Podniosłem głowę i zobaczyłem Taschiego.
- Mogę?- spytał przez nos. Uchyliłem
kołderkę, a młodszy szybko do mnie wskoczył, wtulając się we mnie.
- Cii…- uspokajałem brata, gdy zaczął
płakać.
- P-Przepraszam!- wychlipał, przytulając się
mocniej - N- Nie bądź j-już zły n-na mnie.
- Nie jestem - odpowiedziałem szczerze.
- Dam mu szanse.- spojrzał na mnie - Dla
ciebie - pocałowałem go w czółko.
I oddałem się objęciom morfeusza
uśmiechnięty! Obaj byliśmy szczęśliwi.
Miku Nao 암 -> Ciężko mi powiedzieć, kiedy pojawi się doktor, bo jak zauważyłaś, to opowiadanie STRASZNIE się zmieniło. Tym bardziej, że są dłuższe rozdziały, nie? I nie umiem się określić. Rozdział może dwa... Albo trzy. Nie wiem, co wleci mi do głowy. A co do Philipa i Alexandra... Nie będę się chwalić, że już skończyłam opowiadanie, ale jakoś chcę Was pomęczyć. Mogę natomiast zdradzić ilość rozdziałów do końca... Trzy, tyle ich został. Z epilogiem, ma się rozumieć.
I korzystając z okazji, chcę Wam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku
Pozdrowionka dla Wszystkich czytelników :)
Znajde cię...
OdpowiedzUsuńJa chce, żeby Yuki zakochał się w Jakobsenie! A Tachi z doktorkiem i git xD
Jejku, ja chce Philipa i Alexa T.T
Nie bądź tak okrutnym człowiekiem!
Pozdrawiam, wkurzona Miku ~
Wow! Tego się nie spodziewałam. Yuki wciągu kilku rozdziałów zmienił się - jeszcze nie jestem w stanie stwierdzić, czy mi się ta zmiana podoba. Najbardziej zaskoczyła mnie jego relacja z Jakobsenem, bo myślałam, że on go będzie teraz prześladował, a tu tak niespodzianka.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :)
~Eleila
Ps. Życzę udanego sylwestra i szczęśliwego nowego roku ;)
Hej,
OdpowiedzUsuńjak widać bardzo się zmienił, zaprzyjaźnił się z Samuelem, czy coś więcej będzie?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, widać że bardzo się zmienił, zaprzyjaźnił się z Samuelem, czy coś więcej tutaj będzie?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga