niedziela, 27 grudnia 2015

Mój świat - 9





W takich chwilach jak ta brakowało mi Oscara. Gdy siedziałem w czterech ścianach, sam. I, choć może wam się wydawać to dziwne, ale nigdy nie miałem wielu znajomych… Chociaż, nie. Ich oczywiście miałem, ale takich prawdziwych. Od serca. Bo ci, co byli to tylko, dlatego kim jestem, co, i ile mam. Dla nich nie liczyło się, co czuję. Fakt. Rzadko okazywałem jakiekolwiek uczucia. Na co dzień byłem sarkastycznym, kpiącym, zakochanym w sobie narcyzem. Bądź jak kto woli, chujem. A tak naprawdę taki nie jestem, no może troszkę. Jedyną osobą, która mnie zna to Oscar. Zna moją dobrą stronę, o której czasami zapominam, dając przejąć tej złej. Wyrachowanemu bogatemu dupkowi, który nie liczy się z nikim. Czyli  tak jak wcześniej powiedziałem, chujem prze duże „CH”. I tylko ON potrafił sprawić bym nie zapomniał o tym, jaki naprawdę jestem.
Oscar… Jest całym moim światem. I nawet, jeśli matka pozbyła się mnie jak zeszłosezonowej sukienki to… Nie brakowało mi jej jak JEGO. Nie brakowało mi jej obecności, ale JEGO. Nie brakowało mi jej głosu, ale JEGO. Nie brakowało mi jej dotyku, ale JEGO.

- Proszę – usiadłem, gdy do pokoju wszedł Sanzo.

- Masz gościa, paniczu – poinformował mnie, i zaczął zbierać brudne naczynia.

Czy wspomniałem, że jestem bałaganiarzem?
Nie?
No cóż…
Jestem. I to strasznym. I nie, nie rzucam brudnych skarpetek gdzie popadnie. To ubrania pełniły rolę dywanu, a porzucane książki na podłodze utrudniały poruszanie się po sypialni.

- Gościa?- zmarszczyłem brwi. Przecież ja nikogo tu nie znam. Więc kogo tu licho przywiało? Może Takumi się stęsknił, pomyślałem wsuwając adidasy na stopy.

- Czeka w holu – odpowiedział, czekając w drzwiach, aż pierwszy wyjdę by mógł za mną zamknąć.

Szedłem dwa kroki przed lokajem, który na mnie wpadł, gdy się nagle zatrzymałem na szczycie schodów. Przetarłem oczy nie bardzo wierząc w to, co widzę! Mój Oscar stał, i uśmiechał się do mnie. Obok niego na podłodze leżały dwie walizki, a w dłoni trzymał pokrowce na garnitury.

- Oscar?- szepnąłem pod nosem, nadal będąc w małym szoku.

Ten parsknął rozbawiony moją reakcją.

- Witaj, paniczu – przywitał się głosem przeznaczonym tylko dla mnie.

Słysząc go już byłem pewny, że nie mam żadnych omamów. Zbiegłem ze schodów i wskoczyłem mu na ręce, nie przejmując się moim wiekiem, wagą i tym, co ma w dłoniach.

- Cześć, Oscar – odpowiedziałem ciepłym głosem, wtulając twarz w zagięcie jego szyi. Odetchnąłem aż mocno, czując mojego Oscara. Objął mnie wolną dłonią w pasie, przyciskając bliżej swojego ciała.

- Tęskniłem – powiedział tak cicho, że przez chwilę miałem wrażenie, że się przesłyszałem.   

- Co tu robisz?- odchyliłem głowę, by spojrzeć mu w oczy. Tak bardzo za nim tęskniłem, że nie miałem zamiaru się odsuwać – Moja matka cię wyjebała z pracy?- miałem oczywiście na myśli walizki, rzecz jasna.

W jego oczach błysnęło rozbawienie.

- Nie, nie wyrzuciła – odpowiedział grzecznie, stawiając mnie na podłodze.

Oh, przestań! Nie jestem ciężki!

- To, po co ci te walizki?

- Dla ciebie, paniczu – uśmiechnął się ciepło, i to nie tylko ustami, ale i swoimi pięknymi oczyma!- Nowa kolekcja od twoich ulubionych projektantów – popatrzyłem na niego z lekko otwartymi ustami.

Wszystkiego mógłbym się spodziewać, ale nie tego, że matka zapłaci za moje ubrania
No w końcu mnie wyjebała z domu, nie?

- Poważnie?- nie mogąc się powstrzymać, wyciągnąłem rękę i odpiąłem pokrowiec od garnituru. Czarna marynarka. Niby jak każda inna, ale ta. Tą wyróżniały miodowe wstawki, które zajebiście kontrastowały, dodając jej unikalnego wyglądu.

- Wykurwista! – krzyknąłem cały happy!

Z tego szczęścia, że pofatygował się taki kawał mógłbym go pocałować!
Czy ja na serio to pomyślałem? Serio? Co się kurwa ze mną dzieje!?

- Oscar?- mój ojciec to czasem potrafi dojebać do pieca. Czy to nie oczywiste? 

Przecież tu stoi i go widzi, to, po co zadaje tak głupie pytanie, hmm?

- Witam panie Seiichi – powiedział formalnym głosem. Tak jakby dla niego pracował.Mój ojciec podszedł do Oscara, i objął jak syna.

Że, co proszę? Czyżbym miał omamy, znowu? On przytulił Oscara!

- Powitał cię lepiej niż mnie – zakpiłem, unosząc usta w szyderczym uśmiechu – Mnie nawet do domu nie chciał wpuścić – możecie mnie mieć za największego chuja na świecie, ale czy o tym nie wspomniałem? I nie będę miał do was o to pretensji. 
No, ale ten obraz zamknął jakąś kłódkę w mym sercu.

Czy zabolało mnie to?
W chuj, bym powiedział. Owszem może tamtego dnia okazałem ojcu brak czegokolwiek, to nie uśmiechnął się na mój widok tak jak widząc Oscara. Nie uśmiechały się tylko jego usta, ale i oczy, kurwa! To to chciałem zobaczyć tamtej nocy. Szczęście, że widzi kogoś, kto został mu siłą zabrany. A co otrzymałem w zamian? Nic. Pewnie, gdybym nie wspomniał, że matka wyrzuciła mnie z domu to pewnie by nawet mnie nie wpuścił do życia. Swojego życia.

- Paniczu…- odezwał się Oscar, gdy się odsunęli.

- Zamilcz Oscar – rozkazałem jak to ja.

W momentach, gdy nie radziłem sobie z negatywnymi uczuciami, wyładowywałem się na innych. Spojrzałem to na ojca to na Oscara, i wycofałem się.

- Synu – ojciec próbował mnie zatrzymać.

Czy byłem jakąś jebaną ciotą, która płacze nad ckliwymi widokami?
W życiu.
Nigdy nie byłem jakimś sentymentalnym człowiekiem. Jednak to… Sprawiło mi przykrość. I to taką, że pod powiekami poczułem łzy. Dlatego wolałem uciec niż okazać słabość.
W pokoju walnąłem się na łóżko, chowając twarz w poduszce. Po chwili za mną do pokoju wszedł nie, kto inny jak…

- Paniczu?- zapytał zmartwionym głosem.

Oscar.

Położył się koło mnie, obejmując mnie i przytulając się do moich pleców. Ucałował mnie w kark. Pękłem. Jak balon przekuty igłą, wypuszczający  z siebie powietrze.
Byłem na niego zły. Za to, że został przywitany lepiej ode mnie. Miałem ochotę go teraz wyrzucić, ale… Tęsknota była większa. I to ona przegoniła złość. Odwróciłem się, i przytuliłem się do Oscara. Ten złapał swoje długie włosy, przerzucając je przez ramie. Moja dłoń automatycznie do nich sięgnęła. W ciszy bawiłem się nimi. Jedni dla uspokojenia swoich nerwów palili fajki. Upijali się w trupa by o wszystkim zapomnieć. Dawali sobie w żyłę, by poprawić sobie humor. A ja? Mnie wystarczył Oscar, i jego włosy. Przy nim czułem, że jestem komuś potrzebny.

- Lepiej?- zapytał zatroskany, głaszcząc mnie delikatnie po plecach. W odpowiedzi pokiwałem głową – To dobrze – Oscar uniósł się, przez co sam musiałem podeprzeć się na łokciu – Dwa dni – przeszedł na ten swój rozczarowany głos. Zmarszczyłem lekko brwi nie bardzo wiedząc, o co chodzi – Tyle zajęło ci, aby zostać zawieszonym!- dodał podniesionym głosem.

- Przynajmniej nie muszę chodzić do tej zasyfiałej szkoły – odparłem kpiąco, wstając z łóżka. Oscar uczynił to sama stając naprzeciwko mnie. Jak zwykle miał na sobie dopasowany czarny garnitur oraz białą koszulę, zapiętą na ostatni guzik.

- Bawi cię to, paniczu?- podniósł brew. Tak w ten sarkastyczny sposób. Gdy tak robił miałem ochotę walnąć go w twarz.

- Nie muszę ci się tłumaczyć, Oscar!- syknąłem na niego – Nie jesteś moim ojcem!
Sapnąłem, widząc ból w jego oczach, który po chwili zniknął, a na jego miejscu pojawiła się pustka.

- Masz rację, paniczu – poparł głosem bez żadnych uczuć. Nie było słychać nic. Ani żalu, bólu czy rozczarowania moim zachowaniem – Jestem dla ciebie nikim – dodał nim wyszedł z pokoju.

Gdy to powiedział, poczułem jakby wyrwał mi serce. Bez sił opadłem na kolana. Łzy, które dzięki Oscarowi przestały lecieć, wznowiły swoją pracę tym razem przez niego.
 ON tego nie powiedział, prawda? Nie powiedział!? Proszę powiedźcie, że mi się przesłyszało!
Czy on naprawdę tak uważał?
Nie, to niemożliwe!

- Oscar!- krzyknąłem płaczliwie, wstając z podłogi. Nie mógł opuścić tego domu z taką myślą! Muszę przekonać go, że jest inaczej – Os-Oscar!- gdy zbiegałem po schodach miałem w dupie wszystkich domowników, którzy zobaczą mnie w takim stanie.

- Paniczu?- Oscar stanął w wejściu do jadalni, patrząc na mnie… Z poczuciem winy.

- Je-steś…– odetchnąłem z ulgą, przytulając się do niego z całych sił. Nie musiałem czekać, aż sam mnie objął, przykładając usta do mej skroni.

- Dla ciebie – szepnął mi do ucha.

Moje serce… Chyba oszalało, bo zaczęło niesamowicie szybko bić na to wyznanie.

- …Najważniejszy – dokończyłem bardzo cicho. Miałem cichą nadzieje, że nie usłyszał, bo twarz miałem schowaną w jego marynarce. Jednak, usłyszał, bo wciągnął głośno powietrze przez nos.


OooO

- Weź mi pomóż, co!?- krzyknął Jacobsen, kopiąc w wiadro z któreo wylała się woda.

Tak, tak.
Jak ma się pecha to kurwa po całości, bo to mnie… Mnie kurwa kopnął zaszczyt współpracy z tym głąbem! Mniej go Borze w swej opiece, bo go zaraz jebnę zębami o kaloryfer!

- Mam na czole napisane kopciuszek?- parsknąłem, siedząc na krześle w ostatniej ławce. Tak żeby w razie wu jak ktoś wszedł będę udawał, że ciężko pracuje!

- We dwóch poszłoby nam szybciej!- cisnął we mnie BRUDNĄ szmatą.

Dobrze, że mam dobry refleks i odchyliłem się, unikając kontaktu ze ścierą.

- Zrób tak jeszcze raz…- wysyczałem, patrząc na niego mrożącym wzrokiem – to jak kurwa babcie kocham, tak ci wpierdole, że pożałujesz, że się urodziłeś!- ma chuj szczęście, że nie dostał krzesełkiem, które do niego nie doleciało!

Oj, marny los czekała tego bęcwała!

- Sam będę sprzątał z trzy godziny!- pożalił się. Ściągnął szkolną kurtką, pod którą ukrywał dość drogą koszulkę. Swoją drogą z poprzedniego sezonu.Skąd wiedziałem?
Otóż sam też taką miałem! Dobrze, że Oscar pozbywał się starych ubrań!
Z kwaśną minął zaczął ścierać kurz ze szafek.

- To rób to dwa razy szybciej – wzruszyłem ramionami, wyciągając telefon z kieszeni.

Chwała Oscarowi, że pomyślał o fonie, bo ja cóż… Miałem inne rzeczy na głowie. I, nie zdziwi was fakt, że Oscar wpisał swój numer? Jakbym go nie znał na pamięć! Oprócz zaopatrzenia mnie w nowe ubrania, i komórki był tak dobry, że posprzątał mój tymczasowy pokój, nauczył… Tak, tak. Nauczyłem się nawlekać pościel! Ciuchy pochował do szaf, segregując je uprzednio kolorystycznie. To takie jego zboczenie zawodowe. Wszystko ułożone było od białego do czarnego. Jakby w głowie miał paletę kolorów. Nie przeszkadzało mi to, do póki ja nie musiałem tego układać.  Na czas obecności Oscara dzieliłem z nim moją klitkę zwaną sypialnią.

*** Dzień przed jego wyjazdem siedzieliśmy w kuchni. Oscar pił białe wino, opierając się biodrami o blat mebli, a ja siedziałem przy stole z Liamem, który patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
- Spałeś z nim? – zapytał Oscar po francusku.

Odłożyłem piwo, i przyjrzałem się mu. Rzadko, kiedy rozmawialiśmy w innym języku. Zwłaszcza przy innych! To taki brak szacunku!

- Skoro znasz odpowiedź to, po co pytasz?- jak już mówiłem nie lubiłem mu, jako jedynej osobie kłamać w oczy. Ale czasem powiedzenie prawdy sprawiało mi trudność, bo nie chciałem, aby przeze mnie cierpiał. A robił to zawsze, gdy wypomniałem, choć słowem o nocnych przygodach.
Co swoją droga jest dość dziwne, nie?
No ja rozumie jakby się martwił czy jakiegoś syfa niedostane. Co od razu mogę mu wybić z głosy, bo bzykam się tylko w gumkach.
Jednak w jego oczach za każdym razem widzę ból jak wracam z imprezy z jakimś mężczyzną lub chwalę się mu swoim podbojem.
Czy to coś znaczy?
Ehh… Na pewno nie!
Oscar traktuje mnie jak brata.
Prawda???

- Jemu chyba chodzi o coś więcej, paniczu – porzucił swój czuły głos na obojętny, gdy rozmowa kręciła się wokół „moich” jednonocnych kochanków.

- Prędzej dałbym sobie chuja obciąć niż związał z parobkiem, Oscar – odparłem swoim wywyższającym się głosem. I znów pokazał się ból w jego oczach przez co zrobiło mi się tak jakoś… Smutno!

- Rozumiem – wrócił do angielskiego. Wypił zawartość kieliszka, i odstawił go do zlewu – Dobranoc, paniczu.

WTF?

On mnie zostawił z tym mongołem?

- Ej, Oscar!- zawołałem za nim spanikowany.

No, o co mu znów chodzi?
Obraża się jak zakochana nastolatka!
Wbiegłem po schodach za moim lokajem. W sypialni drzwi zostawił otwarte, więc je za sobą zamknąłem. Oscar stał przy oknie, tyłem do mnie.

- Oscar – podszedłem do niego, gdy się nie odezwał. Przytuliłem się do jego pleców, opierając o nie policzek – Co się stało?- dłoń wsunąłem pod marynarkę, i zacząłem głaskać go po brzuchu.

- Ja…- zamilkł, gdy jego głos zadrżał. Wystraszyłem się nie na żarty!- Ja…- złapał moje dłonie w swoje, złączając nasze palce.  Jednak nie na długo, bo po chwili, odwrócił się w moją stronę, puszczając je. Za to złapał moją twarz, unosząc do góry. Sapnąłem, gdy zobaczyłem łzy na jego policzkach.

- Oscar!?- pisnąłem łamiącym się głosem.

- Obiecaj… – uśmiechnął się. Nie był on radosny i szczęśliwy. Raczej tęskny. Jakby dopiero teraz zrozumiał, że stracił coś bezpowrotnie – że nie ważne co się stanie. Nigdy mnie nie zostawisz – przymknął powieki z, pod których wypłynęło więcej łez. Zamiast odpowiedzieć to rozpłakałem się jak dziecko. Sama myśl, że go stracę napawała mnie strachem. Strachem, z którym bym sobie nie poradził – Miałeś obiecać, a nie płakać, paniczu – zażartował, obejmując moje drżące od płaczu ciało.

- Obie-Obiecuje – odparłem czkając od płaczu – Obiecuje, Oscar!- powtórzyłem mocniej.
Wiem, że zachowałem się egoistycznie, ale… Ale bez niego moje życie nie miało by sensu. I nie chodzi tu teraz o to, że wszystko za mnie robi, ale… Dzięki niemu wiem, że mam, dla kogo żyć ***

- Dlaczego nas tak nie lubisz?- zagadnął Jacobsen.

Mrugnąłem kilka razy, zdając sobie sprawę, że nadal siedzę w tej zasranej szkole z tym głąbem w jednej sali. Przyjrzałem się mu z góry na dół, a w sercu poczułem to, co przy rudym. Niby nie wyglądał jak jakiś lebioda, ale… Jego głos i smutny wzrok, wywoływały u mnie w sercu ścisk. Bez przyjaciół nie był taki twardy. Wyglądał jak wystraszony szczeniaczek.
Skąd we mnie ta litość?
Weź się chłopie w garść!
Pamiętaj, co oni robili twojemu bratu! Nie możesz im… Mu tak łatwo odpuścić!
Co się ze mną kurwa dzieje!!!

- Nic nie dzieje się bez przyczyny – złapałem plecak, i ruszyłem do wyjścia – Słyszałeś kiedyś o prawie talionu?- przystanąłem w drzwiach. Jacobsen patrzył na mnie jakby pierwszy raz w życiu mnie widział – Oko za oko, ząb za ząb – odpowiedziałem za niego. Co za głąb – Zamierzam wam odpłacić za wszystko co zrobiliście mojemu bratu. Każde uderzenie, siniaka, wyzwisko – podszedłem do niego, stając krok przed nim. W oczach zobaczyłem to, co chciałem ujrzeć, ale nie tylko u jednego z nich. U każdego – Będę was gnębił, poniewierał i pomiatał wami dopóki w waszych oczach nie zagości strach. Strach, w którym Taschi żył przez was!- pchnąłem go, a ten wpadł na wiadro, które się przewróciło i wylała się woda. Siedział w brudnej kałuży ze spuszczona głową. Złapałem jego brodę, unosząc do góry. Wtedy też zobaczyłem łzy na jego policzkach – To dopiero początek, a ty już się boisz?- zakpiłem, odrzucając go, przez co upadł całym ciałem w wodę. Parsknąłem na ten widok.
I to jest mężczyzna?
Dobre sobie!
Wyszedłem z klasy, udając, że nie boli mnie ten widok. Bo nie boli!
Prawda?



3 komentarze:

  1. No śliczna... Zaszalałaś, powiem ci szczerze! Em... A kiedy pojawi się w opowiadaniu pan lekarz? xD
    Ah no i... Wstawiłam druga część shota, na którego czekałaś. Wiesz, co robić.
    A wracając do twojego opowiadania... Chcę już kolejną część. To jest cudowne, chociaż bardziej pragnę poznać zakończenie miłosnej intrygi P1hilipa i Alexandra. Pewnie po jej zakończeniu, napisze kolejnego dla ciebie shota, więc nie martw się. Wena żyje! Pozdrawiam i weny! ~

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    ech, Oscar lepiej został potraktowany, a może jest zakochany, mam wrażenie, ze za zachowaniem Jacksobsen'a coś się kryje...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka, hejeczka,
    wspaniały rozdział, Oscar to lepiej został potraktowany... może zakochany? ale to zachowanie Jacobsen'a coś się kryje według mnie...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń