piątek, 11 grudnia 2015

Mój świat - 8

A Hoj!

No już nie krzyczcie :D O to obiecany rozdział. Opóźnienie wynagradzam wam jego długością :)


 OooO


To nie tak, że zapałałem do kierowcy jakimś cieplejszym uczuciem. Nie była to miłość od pierwszego wyruchania. Co to, to nie. I raczej nie sądzę bym w najbliższej dekadzie zakochał się w jakimś przystojnym, muskularnym, wysokim i przede wszystkim starszym mężczyźnie. Innych typów nie biorę pod uwagę. Dlaczego? Bo nie wyobrażam sobie chuderlaka, który całkowicie ma mnie zdominować.
I, cóż Liam akurat spełniał każde kryterium.
Nie myślcie, że byłem dla niego jakoś miły na drugi dzień, gdy go zobaczyłem przed domem na podjeździe. Pff… Oczywiście, że nie. Nie spojrzałem nawet w jego stronę, traktując go jak powietrze. Gdy wsiadłem do auta, syknąłem czując pieczenie w odbycie. Szybkie i ostre numerki mają to do siebie, że pozostawiają po sobie ból na kilka dni. I kilka razy obiecałem sobie, że ostatni raz rozkładam nogi jak ostatnia kurwa, ale… Wolałem taki seks niż długi i pełen uczuć stosunek. Prawda jest taka, że jestem no cóż…
Rozwiązłym nastolatkiem.
I szybkie numerki pasują do mnie idealnie. Może kiedyś. Za jakąś dekadę, gdy moje serce odnajdzie tą szczególną osobę będę w stanie mu oddać nie tylko swoje ciało i serce, ale i duszę.
Ale na dziś dzień…
Będę korzystał z życia!
Uchyliłem okno, czekając na rudego. Chyba od wczoraj będę robił mu za taryfę, kurwa. Bo coś mi mówi, że będzie jeździł ze mną do szkoły codziennie.

- Yuki!- usłyszałem niski krzyk siostry. Otworzyłem drzwi, i usiadłem bokiem, by ta mogła stanąć miedzy moimi nogami – Kupis mi zelowe misie?- zapylała, opierając swoje rączki na moich kolanach.

Nie potrafiłem jej odmówić, zwłaszcza, gdy uśmiechnęła się, pokazując nie tylko swoje małe białe ząbki, ale i dołeczki na policzkach. Tak jak u mnie.

- Coś jeszcze sobie panienka życzy?- zażartowałem, tylko po to by widzieć jej uśmiech, który rozświetlał moją duszę.

- Nie – opowiedziała wesoło, kręcąc główką, przez co jej kitki poruszyły się na boki.
Miedzy czasie dołączył do nas rudy, i czekał, aż skończymy.

- Jedziemy, bo spóźnimy się do szkoły – cmoknąłem małą w czoło i poczekałem, aż się odsunie. Gdy to zrobiła, zatrąbiłem jeszcze i wyjechałem z posesji do szkoły.

- Szybko cię polubiła – przerwał ciszę rudy.

- Tak – poparłem go, opierając łokieć o okno, a drugą ręką prowadziłem auto. Dziś jechałem na automacie, więc nie musiałem zmieniać biegów – Widać, aż takim chujem nie jestem, co?- spojrzałem przelotnie na rudzielca.

Patrzył prosto przed siebie, przegryzając wargę. Pizdę miał ukrytą pod podkładem. Muszę przyznać, że nałożył go idealnie, i tylko z bliska było ją widać. Znając rudego i to jak go traktowali, pewnie nie ma zbyt dużo znajomych, którzy by coś zauważyli.

- Jesteś – odpowiedział po chwili. Długiej nawet bym rzekł – Ale nie zawsze ci to wychodzi – dodał.

- Oj, wychodzi zawsze, kiedy tego chcę – poprawiłem młodszego – Więc nie myśl, że już zawsze będę miły.

I, takiej odpowiedzi się spodziewał, bo tylko kiwnął głową w odpowiedzi. Resztę drogi siedzieliśmy cicho. Nie myślcie, że chciałem go gnoić czy źle dla niego. Wręcz odwrotnie. Po tym jak wrócił pobity, coś we mnie pękło. I sama myśl, że będę wzbudzał u niego strach przed powrotem do domu… Nie chciałem tego. On powinien czuć się w nim bezpieczny. Bo to jedyna jego bezpieczna przystań, a ja nie miałem zamiaru mu jej zabierać. I, choć na początku chciałem zamienić ich idealne życie w piekło… Nie zrobiłem tego, bo ono wcale nie było takie idealne jak myślałem.
Postanowiłem dać im szanse i kredyt zaufania. Jeśli ją zmarnują nie daruje im tego.

OooO

- Nie tutaj – jęknął rudy, widząc gdzie chce zaparkować.

- Niby, dlaczego?- parsknąłem kpiąco, parkując samochód.Nie czekając na odpowiedź, zgasiłem silnik i sięgnąłem po plecak z tylnego siedzenia. Miejsce parkingowe jak miejsce. 
Wolne to parkuje, nie?

- No, bo…- Taschi próbował coś wymyśleć, ale słabo mu to wychodziło, bo najzwyczajniej w świecie się zacinał jak porysowana płyta – Bo.. No…- ? – dyrektor tu parkuje!- dokończył swoje wypociny. Tyle mu zajęły, że zdążyłem wysiąść z samochodu, założyć okulary i się rozejrzeć. Moją uwagę przykuła tabliczka po drugiej stronie parkingu > DYREKTOR<.

- Co ty pierdolisz…- syknąłem, pochylając się, by spojrzeć na rudego, któremu dupa przykleiła się do siedzenia, bo nie wysiadł, jeszcze – dyro tam parkuje – nie zdziwiłem się, widząc strach w jego oczach, że złapałem go na kłamstwie. Tak, bój się!! Ja nienawidzę jak ktoś łże mi w żywe oczy – Wysiadaj, kurwa!- krzyknąłem zły. No i bądź tu dobry?!

- Yuki…- odparł przepraszająco, zamykając drzwi – No… Nie możemy tu, no!- jęknął płaczliwie, patrząc pod nogi.

- Ja mogę – odparłem jak to ja, zarzucając plecak na ramie i ruszyłem do szkoły – Idziesz?- zapytałem, nie oglądając się za siebie.Dziś bylem ubrany w przecierane jeansy, miejscami były małe dziurki. Leżały na mnie idealnie. Białą koszulkę zdobił nadruk z dwoma rewolwerami, lufami skierowanymi w przeciwne strony oraz sportową marynarkę, oczywiście czarna. Włosy były idealnie ułożone. Wyglądałem jak model z okładek czasopism. Perfect.Jeżeli wczoraj myślałem, że wszyscy na mnie patrzą, to teraz czułem się jak mały insekt. Bo każda para oczu skierowana była właśnie na nasza dwójkę. Byłem przyzwyczajony, iż każdy jest wpatrzony w moja osobę. W końcu jestem tak przystojny i ubrany jak model, więc trudno na mnie nie spojrzeć. Za to rudy skulił się jakby zrobił coś złego. Opuścił głowę, jakby miał dzięki temu zniknąć. No ja nie wytrzymam! Trzymajcie mnie, bo mu zaraz jebnę! Kto, jak kto, ale MY chodzimy z wysoka uniesiona głowa - Nie garb się...- pouczyłem go. Podszedłem do młodszego i zarzuciłem mu ramie na szyje, przyciągając do siebie - No już lepiej. Głowa wyżej i uśmiech - po kolei mówiłem, co ma robić, aby wyglądać jak na Seiichi przystało.

- Pięknie – wymamrotał pod nosem rudy, gdy usłyszał trąbienie.

Gdy się odwróciłem, dowiedziałem się, dlaczego nie chciał, abym tam zaparkował.

- Czyj to samochód?!- Oczywiście to miejsce Jacobsena, kurwa. Że nie wpadłem na to wcześniej!? Jaki ze mnie głąb!

- Mój, bo co?- odpowiedziałem butnie.

Oj, szykuje się mały wpierdol.

- To go przestaw!- rozkazał MI, wstając lekko by na mnie patrzeć.

Toż to się w głowie nie mieści! To, że rudy ma takie samo nazwisko jak ja nie znaczy, że jestem taką samą pizdą jak on!

- Spierdalaj!- na potwierdzenie słów, pokazałem im moje ładne środkowe palce!

Wybuchłem śmiechem widząc ich nietęgie miny. Przez chwilę myślałem, że będę chodził do szkoły dla umysłowo chorych! Taschi rzecz jasna złapał mnie za rękę. Chyba chciał mnie odciągnąć. Słabo mu to wyjdzie, bo ja nie podkulam ogona jak jakiś bezdomny kundel i nie uciekam. O, nie!

- Co żeś powiedział?- Odezwał się jakich chłopak z tylnego siedzenia.

Dziś również mieli na sobie sportowe kurtki w barwach i logiem szkoły. Czy oni kurwa nie mają innych ubrań?

- Spierdalaj!- powtórzyłem ściągając okulary by widzieli mój kpiący i morderczy wzrok.

Jacobsen zamknął ryja, chowając się za kolegą tym samym uciekając przed moim spojrzeniem. 
Tępa pała!

- Słyszeliśmy, co powiedziałeś – odparł ten sam, co wczoraj podłożył nogę rudemu.

To chyba jemu powonieniem zagrozić, a nie Jacobsenowi?!

- Widocznie jesteś tak głupi, że trzeba ci to powtórzyć!- wyśmiałem go na głos. 

Co będę sobie żałował? Nie wiem ile czasu znęcali się nad rudym, ale ja im odpłacę wszystko w jeden dzień.

- A ty, co pedale ochroniarza sobie wynająłeś?- w odpowiedzi naskoczył na Taschiego, wiedząc, że ja sobie nie dam pluć w twarz.Wszyscy zgromadzeni na placu wybuchnęli śmiechem.

Czego oni kurwa nie rozumieją w słowie „wpierdol?”
 No chuj jebany przegiął i to totalnie! Tak samo jak laska, która szła do nich. Ta to przegięła z makijażem i ubraniem. Wyglądała jakby wybierała się do burdelu a nie do szkoły. Podałem, a raczej wepchałem plecak rudemu.  Szybkim krokiem znalazłem się przy samochodzie. Złapałem go obiema rękami za szmaty wyciągając zza siedzenia. Chłopak był w takim szoku, że przez chwile zapomniał jak oddychać. W oczach zobaczyłem strach i panikę.  Pchnąłem go na najbliższy samochód. Syknął z bólu, gdy uderzył plecami o bagażnik auta.

- Co ty kurwa robisz?-wykrztusił wstając.

Nie pozwalając mu się podnieść kopnąłem go z całej siły w brzuch. Adrenalina tak mi skoczyła, że dodała mi sił. Ten poleciał na samochód odbijając się od niego bokiem. Oparłem dłonie na aucie, i zacząłem go kopać.

- Mam nadzieje, że teraz zrozumiesz!- wysapałem jakbym przebiegł maraton!

Dziś dla odmiany w jego obronie stanął jego przyjaciel, odciągając mnie od niego. Ma chuj szczęście, bo bym go chyba zabił! Odwróciłem się, i zacząłem się bić z drugim. Dzięki temu, że jestem trzeźwy… Nie dostałem ani razu. W sumie to oni bić się nie potrafią! 
Ofermy!

- Spokój!- krzyknął jakiś męski i gruby głos, i po chwili rozniósł się dźwięk gwizdku. Mnie to nie uspokoiło i dalej waliłem głąba po mordzie! Ehh… Wiem, zły ze mnie człowiek! Ale nie pozwolę by mnie obrażano i moją rodzinę!- Spokój powiedziałem!- mężczyzna objął mnie swoimi rękoma, odciągając od Jacobsena. 
Jeszcze uderzyłem go z kolanka w nos. Tak na dokładkę! A, co tam? Nie będę sobie żałował.
Nie będę ich żałował.
Nie wyrywałem się, bo stwierdziłem, że nie ma to najmniejszego sensu. Koleś był silniejszy i dość muskularny. Pracę jego mięśni poczułem nawet przez ubrania.

- Jacobsen, i reszta do dyrektora!- rozkazał nadal mnie trzymając – Bójki się zachciało pierdolonym gówniarzom!- po, mimo, że mnie obraził to nie potrafiłem się nie zaśmiać – I, co cię tak Jackie Chan bawi?- warknął wkurwiony.

Tym razem jeszcze głośniej zacząłem się śmiać. No nikt mnie jeszcze do niego nie porównał! Co prawda miałem lekko skośne oczy, ale kurwa! Ja jestem przystojniejszy! Więc wypraszam tak słabych porównań!
Oj, to będzie wspaniały rok szkolny! Zwłaszcza z takim nauczycielem.

- Nic – poprawiłem marynarkę, gdy facet mnie puścił – Kompletnie nic – podszedłem do brata po plecak.

- To jest trener od koszykówki – poinformował mnie, podając mi go – Masz przerąbane – dodał nim usłyszeliśmy szyk trenera.

- Nic nowego – odparłem spokojnie.

Czy powonieniem się martwić?
Owszem.
Przecież pobiłem dwie osoby. I to w drugi dzień obecności w tej szkole.
Ale...
Nie obchodziły mnie konsekwencje. Zawsze, ale to zawsze wychodziłem z kłopotów bez szwanków. Pomijając obrażenia cielesne.
A może to dzięki, Oscarowi?
Tak. To bardziej prawdopodobne.

- Seiichi, spadaj do szkoły. Lekcja się już dawno zaczęła!- Taschi spojrzał na mnie, a ja na niego, i ruszyliśmy razem do budynku. Kazał nam w końcu spadać, nie? Ma peszka jak nie wie, że mamy tak samo na nazwisko - Jackie Chan!- zatrzymał mnie. Odwróciłem się w jego stronę, i poczekałem, aż do nas podejdzie – Gdzie ty się wybierasz?

- Do szkoły?- zakpiłem z mężczyzny.

Czy to nie oczywiste?

- Nie tym tonem, gówniarzu!- opierdolił mnie za nic!- Na co się patrzysz Seiichi?- zwrócił się do rudego, rzecz jasna – No, co tak stoisz? Wypad!- krzyknął na niego, a ten uciekł jakby mu kurwa groził bronią – A! I Seiichi…- zawołał za nim, gdy wbiegał po schodach – nie przyjmę cię do drużyny! Zapamiętaj to sobie!

Czy ten nauczyciel za dolara umie czytać? Chyba w dokumentach wpisane jest Yukimura, a nie Taschi, kurwa! Co za tępak! W ogóle w tej szkole to chyba same tępaki są!

- Ale to nie ja – odparł cichym głosem, opuszczając głowę, gdy nauczyciel posłał mu surowe spojrzenie.

- Z tego, co wiem to u nas w szkole jest jeden Seiichi!

- Właściwie od wczoraj to dwóch – poprawiłem trenera, podchodząc do rudego. 

Złapałem jego brodę i uniosłem mu głowę. Tak się bawić nie będziemy! Czeka mnie tyle roboty z tym chłopakiem!!!

- O czym ty mówisz, Jackie Chan?- starszy nawet nie krył zdziwienia w głosie.
Ależ ta szkoła ma obroty!

- Nazywam się Yukimura Seiichi – przedstawiłem się, mówiąc tak wolno jakbym gadał z umysłowo chorym!- A, co za tym idzie? Taschi jest moim bratem – i tak go potraktowałem, wyjaśniając mu powoli.

- Ty…- wskazał palcem na rudzielca – na lekcje. A ty Jacki Chan do dyrektora! Już!

OooO

Nie powiem, że dyrektor ucieszył się na mój widok, bo bym skłamał. A ja nie kłamie! Ja tylko mówię odwrotną prawdę. Tym razem stałem pod ścianą, bo krzesło zajął ten zjeb, któremu skopałem dupsko… Chociaż bardziej pasuje… Oklepałem mordę! Jęczał i trzymał się za brzuch! Co za mięczak! To mój marchewkowy brat tak nie jęczał jak w piątkę skopali mu dupę, a ten? Rzekłbym, że zachowuje się jak ciota…
Ale nie będę obrażał samego siebie!

- Co macie do powiedzenia?- pan dyrektor zapytał zmartwionym głosem.
Jednak słabo mu to wyszło, bo czerwony był jakby walczył na polu z burakami! Ręce miał oparte na biurku, a dłonie złożył jak do modlitwy. I wszystko było by pięknie ślicznie, gdyby ich nie zaciskał!
- A, więc teraz udajecie pracę zespołową i milczycie?- dopytał, gdy potraktowaliśmy go jak powietrze.
A, co mam sypać? Przecież nie będę strzelał z ucha na siebie samego, nie? Ne żebym leciał na skargę z czymś innym. Ja załatwiam wszystko inaczej. I chyba już wiecie jak, nie?
- Skoro tak chcecie grać, to proszę bardzo – warknął. Wstał z fotela, które zaskrzypiało. Podszedł do drzwi, uchylił je – pani Zimmer – zawołał do sekretarki szkolnej – Proszę zadzwonić po ich rodziców.

- Dobrze – odpowiedziała grzecznie, a dyrektor wrócił na miejsce.

- Zawieszam was na tydzień, a na miesiąc z w prawach ucznia – poinformował swoim surowym przez lata wypracowanym głosem.

Mam tydzień nie chodzić do szkoły?
I to ma być „kara?”
Chyba zacznę ich częściej napierdalać, Ha!

- Nie może pan!- zaoponował Jacobsen – Za dwa tygodnie mamy mecz!- wykrzyczał z bólem, łapiąc się za policzek.

Oh, mówi się peszek, nie? I tak głąby słabi jesteście!

- To jak ci zależy na meczu to powiesz, kto wstrzał bójkę?- próbował wyciągnąć z niego informację.

Oj biedny twój los, jeśli powiesz prawdę!
Nie powiedział. Nikt. Opuścili głowy, udając, że nie słyszeli pytania. Oj, macie szczęście ścierwa! Inaczej rozerwałbym was na kawałki!

- A!- dyrektor krzyknął, udając, że sobie o czymś przypomniał – Dla zacieśnienia waszych znajomości będziecie pomagać woźnemu w sprzątaniu…- Że, co proszę? Mam sprzątać? Chyba dziadek udaru dostał! W życiu nie dotknę szmaty! Powodzenia!- przez dwa miesiące!

To się nie dzieje naprawdę!

OooO

I na chuj się gapisz? Posłałem Jakobsonowi groźne spojrzenie, gdy na mnie spojrzał. I tylko obecność dziadka powstrzymała mnie od zajebania mu. Oj, tak masz szczęście głąbie. Inaczej przemeblowałbym ci ząbki! Czekaliśmy na swoich rodziców. Jeden z koszykarzy leży u pielęgniarki i pewnie płacze, laluś jebany!

- Proszę!- krzyknął dyrektor, gdy ktoś zapukał do drzwi.

Do biura weszło dwóch mężczyzn w ramie w ramie. Wyglądali jakby znali się od lat. Jednym z nich był mój ojciec, a drugim?
Zaraz się dowiem. 

- Witam panów – dyrektor wstał, i podał im dłoń nad biurkiem.

- Seiichi – przedstawił się mój ojciec, wymieniając uścisk.

- Jacobsen – mężczyzna powtórzył gest mojego taty – O by było to ważne, bo musiałem odwołać spotkanie – powiedział zimnym głosem.

Ehh… Umiem lepiej!

- Zaraz wyjaśnię, dlaczego panów wezwałem – odpowiedział hardo dyrektor, pewnie czując się przy nich jak śmieć. Co wcale nie było dziwne, bo ojciec Jacobsena zachowywał się jak król!- Poczekamy jeszcze na resztę rodziców – dodał nim usiadł.

Tata na mnie popatrzył, i pokręcił głową.
No, co?
To nie moja wina, że wylądowałem u dyrektora na drugi dzień po tym jak zapisałem się do szkoły. Ja broniłem tylko swojej rodziny!
Przyszła również jakaś kobieta. Ta wyglądała jak… Pijaczka. Jebało od niej na kilometr! O, fuj! Pewnie zaraziłem się jakimś syfem. Musze się wykąpać jak wrócę do domu i spalić ubrania! Dwóch mężczyzn wyglądało dość… Przeciętnie.

- Więc po co nas pan wezwał, panie dyrektorze?- ponaglał ojciec Jacobsena.

- Państwa synowie brali dziś udział w bijatyce – przeszedł do rzeczy – I żaden nie chce się przyznać. Dlatego też ukarałem całą szóstkę

- Co masz do powiedzenia, synu?- wywód dyrektora przerwał ojciec Jacobsena, patrząc na niego… Mimo, że jego wzrok był pełen miłości to… Surowy wyraz twarzy wzbudzał strach.

- Tato…- powiedział płaczliwym głosem – to tylko nieporozumienie.

Nieporozumienie? Chyba niedopowiedzenie! Prychnąłem rozbawiony, otrzymując w zamian spojrzenie od pana Jacobsena.
Ehh… Powiem szczerze, że jest przystojnym mężczyzną. Ostre rysy twarzy, a do tego kilku dniowy zarost… Uuu… Dokładnie takim chętnie rozkładam nogi. Skrzywił się lekko, widząc jak wodze wzrokiem po jego męskiej sylwetce.
No, co?

- A ty to…?- zwrócił się do mnie dość chłodnym głosem. Teraz to on przyglądał się mnie… I pewnie obwinił mnie za wszystko, bo ja nie miałem ani jednego zadrapania. 

A jego synowi właśnie pojawiał się siniak na poliku .

- To mój syn, John – odpowiedział mój tato, podchodząc do mnie – Yukimura.

Przeszył mnie swoim czarnym spojrzeniem, oceniając. I chyba doszedł do tego wniosku, co każdy w pomieszczeniu, że mówi prawdę, bo wyglądamy niemal identycznie.

- Musisz coś zrobić – odezwałem się do ojca – Mam sprzątać przez dwa miesiące!- dodałem z obrzydzeniem na sama myśl, że będę latał ze szmatą – Wyobrażasz to sobie?!- Jeszcze mi kurwa wdzianko dajcie! I będę zapierdalać jak kopciuszek!

- Nie synu. Nie wyobrażam – zaśmiał się pod nosem, patrząc na mnie ciepło.

Ja też nie. Przynajmniej się w czymś zgadzamy!

- Więc jak ukarał pan nasze dzieci?- odezwała się kobieta. Ta, co tak śmierdzi!

Zamknij paszczę kobieto!

- Zawiesiłem ich na tydzień, a na miesiąc w prawach ucznia…- dyrektor z każdym słowem mówił coraz ciszej, widząc morderczy wzrok Jacobsena.

Mówię o jego ojcu, rzecz jasna.

- Mówił pan, panie dyrektorze, że się pobili, a nie zabili!- oburzył się karą pan Jacobsen.

- Również uważam, że to za surowa kara – poprał go mój ojciec. Reszta rodziców pokiwało głową lub mruknęli. Zresztą ja ich bym nie słuchał, gdyby się odezwali. Jednak mój jak i ojciec Jacobsena to, co innego.

- I jeszcze przez dwa miesiące mamy pomagać woźnemu!- dorzuciłem oburzony akurat tym, a nie zawieszeniem.

- Nie uważa pan, iż to za sroga konsekwencja ich wybryku?- odparł szyderczym głosem, że aż dziadka mi się szkoda zrobiło.

- Nie będę tolerować  rękoczynów w szkole!- krzyknął dyrektor.

I to są cywilizowani ludzie?

- To tylko dzieci…- do rozmowy włączył się jeszcze jeden rodzic, machnął przy tym dłonią jakby odganiał muchę, którą ze sobą przywlekła ta pijaczka!- raz się biją, a zaraz śmieją!

Nosz chuj mnie zaraz strzeli. Nie jestem już dzieckiem. Och, pomijając to, że nie raz zachowuje się jak rozpieszczony szczeniak. Ale to nie to samo, co?

- Nikt nie mówi by tolerował pan ich zachowanie – ojciec Jacobsena stanął koło syna – Tygodniowe zawieszenie i pomoc woźnemu to wystarczająca kara – zaproponował, po czym rozejrzał się po obecnych, którzy pokiwali głową, że się zgadzają.

- Tato…!- oczywiście musiałem się wpierdolić. Ni chuja nie będę sprzątał – Wole być zawieszony przez miesiąc w prawach ucznia niż latać ze szmatą!- oj tak się bawić nie będziemy!

- Synu…- ojciec próbował mnie uspokoić – porozmawiamy o tym w domu.

- Sranie w banie!- ruszyłem do wyjścia, olewając karcące spojrzenie od dyrektora i ojca Jacobsena – I ty prawnikiem jesteś?- zakpiłem z Ichiro – Oscar jest lokajem a z większych kłopotów mnie wyciągał!

To się nie dzieje naprawdę!


4 komentarze:

  1. Nie każdy jest Oskarem. Musiał mieć niezłą kasę za opiekę nad takim dupkiem

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo wszystko nawet lubię Yukiego. Jest egoistycznym dupkiem, ale czasem potrafi zrobić coś dobrego (jak obrona brata). Czekam tylko, aż go dosięgnie miłość, bo to będzie dość ciekawa sytuacja :>
    ~Eleila

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    Yuki to egoistyczny duopek... choć ciekawe jak by zareagował dyrektor, gdyby dowiedział się, ze Ci gnębili Tochiego...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    wspaniały rozdział, ale z Yuki'ego to egoistyczny dupek jest... ale zastanawiam się jak by zareagował dyrektor, gdyby dowiedział się, że Ci gnębili Tochiego...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń