- Paniczu…-
Oscar podszedł do okna i rozsunął kotary, wpuszczając do pokoju darmowe światło w postaci słońca.
- Spadaj,
Oscar - jęknąłem z bólu, odwracając się na drugi bok. Nie miałem najmniejszego
zamiaru wstawać. Napierdalała mnie głowa jak i całe ciało. Czułem jakby Tyson
zrobił sobie ze mnie worek treningowy. W mordzie miałem jak w starym trampku.
Przejechałem językiem po suchych ustach, i aż syknąłem czując pieczenie w
kąciku – Przynieś mi coś do picia – rozkazałem, odwracając się na plecy, próbując otworzyć
oczy – I coś na ból głowy. I na Boga, Oscar rusz dupę!- dodałem, słysząc jak krząta się w
łazience.
Jak ja nienawidzę lekceważenia mojej osoby! Owszem ja
może lekceważę innych… No
zresztą ja mogę. W końcu jestem Seiichi! A tu w LA te nazwisko coś znaczy. Będąc
Seiichi miałem wszystko!
- Przyda ci
się ciepła kąpiel, paniczu
– zaproponował, idąc przez pokój do garderoby.
- Mówiłem,
że masz przynieść mi wodę, Oscar – warknąłem na niego. Ile razy mam mu powtarzać?- A nie mówić mi, co mam robić!
Odrzuciłem
kołdrę, która poleciała na podłogę.
Zmierzyłem ją wzrokiem zastanawiając się czy ją podnieść. A nie chce mi się! Oscar to zrobi!
Jak stary
dziadek powlokłem się do łazienki, podpierając się ściany. Nie patrzyłem nawet w lusterko, nie chcąc się wystraszyć. Wszedłem do dużej wanny, zanurzając się po samą brodę. Odetchnąłem z ulgą, czując jak napięte mięśnie rozluźniają!
Przymknąłem oczy, próbując sobie przypomnieć poprzedni
wieczór.
Gdy uciekłem od tych dwóch chui to
pojechałem do klubu mojego kuzyna. I, nie chodziłem tam tylko, że on jest
właścicielem i miałem wszystko za darmo. Jak mówiłem, będąc Seiichi niczego nie
można mi odmówić.
Chodziłem tam, dlatego, że tylko tam sprzedawali mi alkohol. Na dzień dobry
chlasnąłem na raz setkę. Czy cierpiałem z powodu zdrady? Raczej zabolało mnie
to, że Junsu odjebał mi takie chujstwo! W końcu byłem jego przyjacielem, nie?!
A przyjaciołom nie robi się czegoś takiego! Kurwa ja nawet nie wiedziałem, że
jest gejem! Nie dość, że mnie mały jebany skośnooki kutafon zdradził to do tego mnie okłamywał! Ja
mu przecież powiedziałem, że jestem homosiem, to, dlaczego on mi nie
powiedział? Pierdolony fajfus! I to raczej jego zdrada bardziej mnie zabolała
niż Hana. Coś go tam trochę lubię, ale nie na tyle by płakać jak zakochana
nastolatka! Ale krzyż na drogę dla nich!
Po kilku wypitych setach i spalonej większej ilości fajek
przyszedł do mnie barman.
- Szef prosi cię do siebie –
poinformował mnie, stawiając na blacie drina zwanego „Highlander”. I wiecie, że ten barman to jedyny
hetero w tym klubie? Co niezmiernie mnie cieszyło, bo nie zarywał do mnie – Na
koszt firmy.
- Nic nowego – stwierdziłem fakt, biorąc z blatu
szklankę. Od dwóch lat tu przychodzę i ani razu nie zapłaciłem za wejściówkę i za wszystko, co
zamówiłem.
Takumi siedział w swojej loży. Było
to ciemne pomieszczenie. Przypomniało wręcz pokój w burdelu. Kurewsko czerwona
okrągła sofa miedzy nią stał biały szklany prostokątny stół. A pomieszczenie
oświetlała lampa w kształcie penisa! Wyobrażacie to sobie? Kuzyn popijał jakieś wytrawne wino.
Mocniejsze alkohole pił tylko gdy był zajebiście zły.
- Nie za dużo pijesz?- uśmiechnął się kpiąco, odstawiając kieliszek na stół.
Zajebiste powitanie. Nie ma, co!
- A co żałujesz mi?- rozwaliłem się
na sofie naprzeciwko kuzyna.
- Tobie?- sięgnął po papierosy częstując
mnie.
- Paliłem przed chwilą – upiłem łyka
drinka. Dłoń ze szklanka oparłem na udzie, drugą nogą tupałem sobie w rytm
muzyki, która o tej porze nie była tak głośnia jak wieczorami.
- I pewnie z kieliszków zrobiłeś
popiołkę – to było stwierdzenie, więc nie odpowiadałem tylko wzruszyłem
ramionami uważając na drina.
- Zdradził mnie – wyjaśniłem mu,
dlaczego tu jestem i jaki jest powód mojego upojenia alkoholowego. Takumi
zmarszczył najpierw brwi z fajką w ustach, a dopiero po chwili otworzył je szeroko, gubiąc
przy tym papierosa.
- Kurwa!- szybko strząsł go ze spodni
na podłogę,, i zdeptał go. Pokręciłem głową na jego wyczyn. Niezdara! A mogłem
poczekać, aż napije się wina!- Z kim?
- Junsu – wypiłem alkohol, i odstawiłem szklankę na biały
blat – Nie wiedziałem nawet, że jest pedałem!- podrapałem się po włosach, robiąc na nich kurwa bocianie
siano.
- Yuki…- syknął słysząc moje słowo.
Nie lubi tego słowa. I za każdym razem, gdy je wypowiadałem czułem się jak
skarcone dziecko. Czy on nie wziął pod uwagę, że obrażam sam siebie?
- No, co, kurwa?- warknąłem w odpowiedzi. Teraz
to Junsu obrażałem, nie?- Jakby mi, kurwa powiedział to bym go tu przyprowadził i znalazł
kogoś, kto by mu przeorał dupę skoro go tak swędziała!- kopnąłem w stolik,
który w ostatniej chwili złapał Takumi. Jednak reszta zleciała i rozbiła się
szklanka jak i butelka wina.
- Pojebało cię?- huknął wkurwiony – Wiesz ile
kosztowało to wino?- dodał z wyrzutem, parząc tęsknie na plamę na podłodze.
- Oddam ci kurwa kasę!- ja mu mówię,
że mnie zdradzono a on płacze za winem?- Ja ci mówię, że złamali mi serce,
a ty przejmujesz się winem!- powiedziałem z udawana pretensją.
- Raczej roztrzaskali twoje wielkie
jak Alaska ego!- sportował, uśmiechając się kpiąco.
No tu zgodzić się… musiałem. Bardziej
wkurwiło mnie to, że ktoś ważył się MNIE zdradzić! To ja jestem ten lepszy. To ja
jestem tym, którego wszyscy pragną. I to ja jestem tym, który zdradza!
- Hulk!- krzyknął tak głośno, że
zagłuszył muzykę. Ów mężczyzna to barman, który po chwili ukazał się w wejściu.
I, nie. Nie był zielony jak ten
zmutowany stworek. Raczej przypomina go budową ciała. czasem myślałem, że matka
do mleka w dzieciństwie wsypywała mu sterydy. I przez ich nadmiar jego mózg skurczył się do rozmiaru rodzynki.
Większy móżdżek miały
chyba ptaszki.
- Tak, szefie – facet miał takie
mięśnie, że wyglądał jakby mu zajebali arbuzy, które niósł dla siostry pod
pachą.
- Przynieś wódkę Red Bull ‘a i jakieś
szklanki – rozkazał pracownikowi – I niech przyjdzie tu ktoś posprzątać – dodał
nim ten wyszedł. Pewnie po drodze powtarzał w kółko zamówienie by nie
zapomnieć!
- Mogłeś mu to zapisać na kartce – zażartowałem, chcąc odgonić
napiętą atmosferę – Ile kosztowało to wino?- wróciłem do wcześniejszego tematu, widząc jak ten posyła mi gromy z oczu. Wyciągnąłem
telefon, mając zamiar napisać do Oscara by przywiózł mi kasę.
- Daj spokój – machnął dłonią, wzdychając
ciężko.
Oho, chyba sobie przypomniał, że
jesteśmy rodziną.
Zapamiętać…. Kupić mu wino pod
choinkę!
- Nienawidzę go chuja – walnąłem ni
stąd ni zowąd – Kurwa był moim przyjacielem tyle lat, więc dlaczego to zrobił, co?-
spojrzałem na niego z nadzieją, że nabył jakiejś mocy medium i odpowie mi na to
pytanie.
Jednak oboje wiedzieliśmy, że nie jest w
stanie udzielić mi odpowiedzi. Tylko jedna osoba mogła.
- Nie wiem, Yuki – potwierdził moje
przypuszczenia, patrząc na mnie zamyślonym wzrokiem.
Westchnąłem zrezygnowany jak i
zgaszony wizją, że straciłem Junsu. Nie wybaczę mu tego nigdy.
Po długiej chwili od zamówienia
wszedł do loży Hulk. Postawił przed nami wszystko co chcieliśmy. Dziś miał na sobie czarną
ciasną koszulkę. Wystarczyło by napiął mięśnie, a koszulką pękłaby na
kawałeczki. I tego samego koloru spodnie na kant. Takie stroje barmani mieli do
wieczora. Później paradowali po klubie z gołymi klatami z muszką na szyi. Miało
to przyciągać klientów do baru. Ten, mimo, że przystojny to był tak samo głupi
jak blondynki w kawałach!
- Od dwudziestu minut czekam, aż ktoś
przyjdzie tu posprzątać – przypomniał, patrząc na pracownika groźnie.
- Emm…- podrapał się po karku, rumieniąc
się – Zaraz ktoś przyjdzie – dodał
potulnie, wychodząc.
- Czemu go tu trzymasz?- zapytałem
ciekawy, odkręcając wódkę. Kuzyn w tym czasie polał energetyka do szklanek. Napełniłem kieliszki,
i odstawiłem wódkę na stół. Muszę się nawalić. Czy wspominałem już, że lubię się upijać? Lubię, gdy alkohol krąży w
mojej krwi, sprawiając, że czuję się lekki jak piórko. A wszystkie moje
problemy czy smutki odchodzą na jakiś czas w niepamięć.
- To zdrówko!- Takumi podniósł kieliszek i czekała,
aż ja uczynię to samo i stuknę się z nim szkłem.
- To zdrówko!- uśmiechnąłem się na samą myśl, że
poczuje pieczenie w gardle i grzanie w przełyku. No to hop! Pierwszy kilonek
zaliczony. Z kuzynem ma się rozumieć. Poleciało tyle kolejek, że w którymś momencie
przestałem popijać i myśleć. Wypaliłem tyle fajek, że miałem ochotę się porzygusiać. Oj,
ja biedny będę jutro umierał. I to tak bardzo, że odechce mi się żyć.
Gdy piłem miałem ochotę tańczyć.
Dlatego też znalazłem się na środku parkietu, bez koszulki, którą ściągnąłem jeszcze w loży, bo było mi ciepło.
Alkohol szumiał mi w głowie, czyniąc świat piękniejszym. Po procentach tańczyłem
jak zawodowa tancerka Go – Go. Jedyna zasada, którą znali wszyscy geje z klubu
to patrzymy nie dotykamy. Jednak jakiś frajer się zapomniał i złapał mnie za
dupę. Moją jędrną, zgrabną dupcię! Odwróciłem się, i nim pomyślałem zajebałem kolesiowi.
Ten zachwiał się lekko patrząc na mnie oszołomionym wzrokiem. Spluną krwią i
oddał mi cios. Nie, nie jestem jakąś ciotą. Umiem się bronić, i potrafię równie
dobrze się bić. Ale alkohol zamroczył mój umysł, i nim zdałem sobie sprawę z
tego, że może mi oddać, poczułem ból na policzku. Oj, tak się bawić nie będziemy kolego! Rzuciłem
się na rudego niczym futbolista broniący podającego, powalając go na łopatki.
Usiadłem na niego okrakiem, okładając po piegowatej mordzie. Miał ich tyle, że
nawet w tym słabym świetle było je widać. Ten jednak zrobił jakieś fiku – miku,
i to ja znalazłem się pod nim, i to ja dla odmiany byłem okładany. A gdzie
zasada „leżącego się nie bije?”, no ja się pytam, gdzie!? Zamiast osłaniać
moją przystojną buziuchnę, oddawałem mu
każdy zadany mi cios. I chyba straciłem przytomność, bo przed oczyma zrobiło mi
się ciemno.
Zerwałem się
z wanny, rozchlapując wodę w koło. O mało nie wyrżnąłem na śliskiej podłodze. Podbiegłem do
lustra, i…
- Kurwa!-
moja piękna twarz! To teraz wiem, dlaczego boli mnie oko! Miałem pizdę
wielkości Alaski! Łuk brwiowy jakby zaatakował mnie Freddy Krueger. Otworzyłem usta
by upewnić się, że nie zgubiłem swoich białych, prostych ząbków, modląc się do
Boga jedynego, by jednak wszystkie były. Otworzyłem gębę tak szeroko jakbym był u
dentysty, leżąc na fotelu,
który tak nawiasem jest wygodny. Aż mi ulżyło nie znajdując żadnego ubytku. Odetchnąłem z ulgą. W miejscu rozciętej wargi
miałem opuchliznę wielkości winogrona. A na ciele w kilku miejscach pojawiły się czerwone krwiaki. No pięknie!
Mam tylko nadzieje, że ten zardzewiały cap wygląda gorzej!
- Paniczu…-
Oscar przystanął w rogu, wciągając mocno powietrze. Nie wiedziałem tylko jaki
jest tego powód.
- Oj przestań Oscar!- zbagatelizowałem swój stan –
Morda nie szklanka, nie?
- Twoja,
paniczu?- podniósł brew w ten swój ironiczny sposób, wchodząc do łazienki z kompletem
ubrań.
Oscar jest
nie tylko lokajem, czasem zdarza się, że i moim kierowcą, ale i moim stylistą! Dba również
o porządek w garderobie jak i jej uzupełnianie. Czyli jest wszystkim czego
potrzebuje w jednym.
- Wytrzyj
mnie – założyłem ręce na piersi i czekałem, aż to zrobi.
Oscar bez
słowa sięgnął po ręcznik, i zaczął osuszać moje ciało, zaczynając od głowy.
Nie, to wcale nie jest dziwne. I wcale nie czułem się zawstydzony, ani podniecony, gdy
dotykał mojego tyłka czy penisa, nie pomijając jąder. Ja po prostu znałem go od
dziecka. I on tak samo znał moje ciało. Dlatego też czułem się przy nim… Jak
przy ojcu czy bracie.
- Skończyłem
– poinformował mnie, jakbym kurwa nie zauważył! Kroki skierował w stronę ubrań
powieszonych na wieszakach wrzucając po drodze ręcznik do kosza na brudną odzież. Ja za
ten czas pozbyłem się ohydnego oddechu, myjąc zęby. Kilka razy syknąłem z bólu,
czując jak pęka mi strup na wardze. Opukałem usta, plując wodą z krwią. – Proszę – podał mi bokserki, które
w tępię ślimaka wsunąłem na dupcie. I jak
bokserki miałem różnego koloru jak i w różne wzory tak skarpetki miałem tylko
białe. Następnie podał mi czarne luźne jeansy, które podkreślały mój zgrabny
tyłeczek do tego skórzany pasek, i koszulę koloru smoły z wzorem smoka na plecach z diamencików.
Spojrzałem w lustro oceniając efekt końcowy. Mimo, iż wyglądałem bosko w moich drogich i szytych na miarę ubraniach
to wszystko psuła moja pokiereszowana twarz.
- Co na śniadanie?- zapytałem, gdy poczułem
jak żołądek dopiera mi się do wątroby.
- Jeszcze to
– zawołał za mną, wyciągając przed siebie dłoń z przeciwsłonecznymi okularami –
Twoje ulubione płatki – odpowiedział na wcześniejsze pytanie.
Oscar.
Jesteś niezastąpiony!
- Dzięki – sięgnąłem po nie, wieszając je na koszuli. Wróciłem do pokoju w celu znalezienia
moich cennych rzeczy w postaci telefonu, portfela i oczywiście kluczyków do
samochodu.
- Oscar…!- krzyknąłem, przypominając sobie, że nie pamiętam jak wróciłem
do domu.
- Tak?-
zapytał, czekając na pytanie.
Oscar… Jak co
dzień miał na sobie
idealny czarny garnitur tego samego koloru krawat i białą koszule. Nie
pamiętam, aby kiedykolwiek miał inne ubranie. Długie do pasa kasztanowe, spięte
w kucyk. Te zmieniły swoją długość. Oscar miał je krótkie, gdy byłem małym
szczylem. Wieczorami, gdy tulił mnie do snu to bawiłem się nimi, powodując, że
to on pierwszy zapadał w sen. I, choć dla mnie nie zmienił się w ogóle to w
oczach ludzi, którzy go rzadko widywali powiedzieliby, że z brzydkiego kaczątka
stał się łabędziem. Bo
Oscar w wieku nastoletnim nosił okulary, aparat na zębach i miał dużo pryszczy.
Nie żebym to pamiętał, ale mam zdjęcia. Oscar jest osobą, której nie oceniam po
wyglądzie. Nie cenie go za to, co ma. I nie jest ważne, kim jest. Dal mnie jest po prostu
wyjątkowy, choć dla wielu jest tylko służbą.
- Jak wróciłem do domu – zapytałem, podążając za
nim do kuchni.
Tam
wyciągnął z szafki miseczkę, z której jadłem płatki. Wlał do szklanki mleko i
zagrzał je w mikrofalówce. Nie pytałem go o kucharkę, bo to on zawsze szykował
mi śniadania, a
obiad i kolacje przynosił do pokoju - A gdzie
moja woda?- szybko sobie przypomniałem, co?
- Już
podaje, paniczu – powiedział łagodnie, kładąc przede mną pełną miseczkę i łyżkę - Panicza
kuzyn wczoraj, a raczej dziś przywiózł do domu – postawił szklankę z wodą i
lodem – Portfel leży na stoliku przy drzwiach…- Oskar oparł się pośladkami o blat, splatając ręce na piersi, patrząc na mnie karcąco za mój wybryk
- klucze wiszą w gablocie w gabinecie
panicza matki, a…- przerwał zabierając puste naczynie po zupie – telefon,
obawiam się, że trzeba
wymienić – dokończył.
- Aha –
wpatrzyłem się w blat stołu, czując się przyjemnie pełny i najedzony – To
pojedziesz, prawda?- wstałem, stając krok przed nim.
- Oczywiście
– obiecał, kładąc dłoń
na moim policzku. Delikatnie przejechał kciukiem po spuchniętej wardze – Wiem, że masz siedemnaście
lat i nie mam prawa cię pouczać…
-
Oczywiście, że masz, Oscar!
- Tyle razy prosiłem
byś na siebie uważał – kontynuował zawiedziony – Byś nie pił w tygodniu –
pokręcił głową, widząc mój smutny wzrok. Wiedział, że to właśnie rozczarowanym
głosem sprawi, że zacznę żałować swojego zachowania. Bo robiąc to,
czego mi nie pozwala znaczy tyle samo, co mam go w dupie. A tak nie jest – Czy
tak dużo od ciebie wymagam, paniczu?- dodał jeszcze bardziej smutniejszy
głosem.
- No Oscar,
no!- pisnąłem łzawym głosem. Wtuliłem się w jego klatkę, obejmując go mocno w
pasie. I wybuchłem głośnym płaczek, uwalniając się od… Tak, bólu. Bo choć
chciałem oszukać sam siebie to poczułem się zraniony. Ok, udaję twardego chuja. Ale jestem przecież człowiekiem. I czuje każde bicie mojego
serca. Czuje każdą obelgę. Czuję każde uderzenie. A przede wszystkim czuję ból!
- Jak będziesz wyglądał z opuchniętymi oczyma, paniczu?- zapytał, próbując mnie rozbawić.
Oboje wiemy, że czerwone oczy nie sprawią gorszego wyglądu!
- Nie dobry
jesteś, Oskar – nadąłem usta – Dobijasz leżącego!- uderzyłem go lekko w pierś.
Oj, grabisz
sobie Oscar!
OoO
Bardzo
zaskoczyło mnie to, że nie było w szkole Junsu. To raczej ja powinienem schować
się przed nimi, prawda? Co za jebany mięczak! Wskoczyć na fiuta chłopakowi
swojego przyjaciela to miał odwagę, ale by przyjąć na klatę konsekwencje swojego ekscesu to nie miał! I
to jest mężczyzna? Chyba tania chińska podróbka. Tak jak jego markowe adidasy!
Cały dzień
chodziłem… Bałem się spotkania z Hanem. I to Junsu jest tchórzem? Miałem ochotę wybiec ze szkoły i pobiec gdzie
pieprz rośnie to nie mogłem pokazać jak bardzo mnie zranili. Od wczoraj sobie
wmawiam, że nie czuje nic do mężczyzny to… Nidy nie oszukiwałem się tak jak
teraz. Nie kochałem go na zabój. Nie kochałem go tak bardzo by płakać po
nocach. I nie kochałem go by nie wyobrażać sobie życia bez niego. To jednak polubiłem go na tyle mocno
by porzuć się zranionym w takiej chwili. Przyszła pora na czwartą lekcję i czas
na pokazanie temu zdrajcy jak pożałuje tego, co zrobił!
Do klasy
wszedłem nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, czego i tak nie zauważył, bo miałem okulary na nosie. Wchodząc do sali mój
wzrok uciekł mi w stronę ławki, na której posuwał Junsu. Miałem ochotę złapać ją i mu nią przypierdolić! Usiadłem tak gdzie
zwykle nie mając ze sobą ani
zeszytu, ani książki od historii. Peszek!
- Dzień
dobry – przywitał się ze wszystkim, kładąc na stole
dziennik i kubek z kawą. W odpowiedzi mruknęło kilka osób. Mnie w nich nie było. Usiadłem w lekkim
rozkroku. Moim zdaniem dość lekceważąco. Zaczął sprawdzać obecność. Nie odezwałem się, gdy padło moje
nazwisko.
- Yukimura
Seiichi – powtórzył, czekając na odzew z mojej strony.
Prychnąłem
pod nosem, co spowodowało ból mojej dolnej wargi.
- Nie będę się powtarzał – w takim momencie większość nauczycieli wyjebałaby mnie z klasy
za brak kultury to ten wiedział, że nic tym nie wskóra a pogorszy sprawę.
- Już to
zrobiłeś – wyśmiałem go, słysząc wciągane powietrze przez kolegów i
koleżanki z klasy.
Otóż. pan
Han uważany był za wymagającego i surowego nauczyciela. I wszyscy uczniowie, którzy
mieli z nim lekcje bali się go jak ognia. Ja oczywiście byłem i jestem wyjątkiem. Od pierwszej lekcji mu
pyskuje. I tylko z jego przedmiotu miałem przeciętne oceny. I tylko na mnie był
cięty. Jednak wszystko zmieniło się jednego dnia, gdy go pocałowałem. Kiedy
indziej o tym opowiem. Obiecuje z ręką na sercu!
- Yukimura!-
powiedział prosząco bym się uspokoił i nie wykorzystywał wczorajszego wydarzenia.
- No jestem,
no!- kpiłem dalej. Ten jednak to olał, sprawdzając dalej obecność.
Teraz to
wkurwiłem się jeszcze bardziej. Mnie się nie LE-KCE-WAŻY!
- Ściągnij okulary – o, i znów jestem w centrum.
- Nie –
odparłem znudzonym głosem.
- Wyrzucę
cię z klasy jak tego nie zrobisz – próbował MNIE zaszantażować!
- A właściwie – wstałem z krzesełka, i mało delikatnie odstawiłem je na miejsce I to tak delikatnie,
że ławka przesunęła się, uderzając w oparcie krzesełka siedzącej osoby przede
mną – Sam wyjdę, bo mam dość
tych bzdur, które wciskasz – oczywiście nie chodziło mi o sam przedmiot. Han
stał z obojętną miną, i pomyślałem, że nie usłyszał tego,
co mówię. Jednak gdy zdjąłem okulary drgnął widząc moją twarz – Zadowolony?- wsunąłem je na nos,
widząc łzy w jego oczach – Żegnam – i już nie miałem zamiaru przychodzić na jego lekcje. Muszę tylko poprosić
matkę, by zadzwoniła do dyrektora i zapisała mnie na inny przedmiot.
- Yuki!-
usłyszałem krzyk nauczyciela, zbiegając po schodach.
- Pieprz się!- odkrzyknąłem, nie zatrzymując się – I chyba nie
muszę mówić, z kim?-
dodałem nim wyszedłem dumnym krokiem ze szkoły.
OoO
Gdy wróciłem
do domu, Oscar tylko spojrzał na mnie karcąco za zerwanie się ze szkoły, jednak
nic nie powiedział. W pokoju położyłem się na moim zajebistym łóżku, od razu
zapadając w sen niczym niedźwiedź. Obudziłem się , gdy za oknem
zapadł zmrok, a zegar na szafce wskazywał 19:01. Eh, przespałem prawie cały
dzień. W sumie to lepsze niż urżnięcie się w trupa, i sprawianie przykrości Oscara, który okrył
mnie kocem, gdy spałem. Miałem tak mocny sen,
że nie poczułem, że ściągnął mi buty. Na boso opuściłem sypialnie w celu udania się do kuchni by prosić Oscara o
jakąś kolację. Schodząc po schodach usłyszałem głos tego fajfusa!
- Oskar
muszę porozmawiać z Yukim – powiedział niemalże błagającym głosem.
Pewnie myślał, że wszystko mu powiedziałem.
- Nie mamy,
o czym rozmawiać – powiedziałem zimnym głosem, patrząc na niego lodowatym wzrokiem.
Oboje na
mnie spojrzeli. Junsu zapłakanym i proszącym wzrokiem, a Oscar z miną „możesz
mi to wyjaśnić, paniczu?”.
Oczy mojego
przyjaciela były czerwone,
pewnie od płaczu. Byłego, skarciłem się w myślach. Miałem ochotę podejść i go przytulić. W końcu był moim przyjacielem od dziecka. To z
nim dzieliłem smutki i
radości. To z nim
dorastałem, odkrywaliśmy świat razem. Był moją opoką, kiedy zorientowałem się o mojej orientacji. Był przy mnie, gdy nie było Oscara.
A teraz?
Wszystko skończone. Nie wiedziałem, że można w jednej chwili kochać, a zaraz potem nienawidzić kogoś, kogo zna się od zawsze.
Los jednak chciał inaczej i przekonałem się o tym na własnej skórze.
- Yuki...
Daj mi wyjaśnić... To moja wina – głos drżał mu jak by miał zaraz płakać, robiąc
kilka nie pewnych kroków w moją stronę..
- Yukimura -
poprawiłem go - Yuki
tylko dla przyjaciół - widziałem jak po jego policzkach płyną łzy. Oscar stał i patrzył to na mnie to na Junsu - A ty już nim nie jesteś – mój głos był pełen jadu.
- Nie
rozumiesz…? Ja… Ja…- podszedł do mnie. Nawet nie wiem, kiedy zszedłem ze schodów. Patrzył mi prosto w oczy.- Ja Cię kocham... Nie jak przyjaciela czy
brata...- nie wiedziałem, co zrobić. Otworzyłem szeroko oczy, a szczęka opadła mi po samą podłogę - Nie patrz tak na mnie! Gdybyś, chociaż raz nie był zadufanym w sobie dupkiem to byś to zauważył – wykrzyczał, popychając mnie lekko - Tylko ty „ patrzcie jestem taki zajebisty, że rozkocham w sobie faceta starszego
o 12 lat”- walnąłem go tak mocno, że się przewrócił. Oscar pomógł
mu się pozbierać.
- Paniczu!-
wtrącił się Oscar stając między nami, tworząc tarczę dla tego zdrajcy!
- Teraz to ty mnie wysłuchaj idioto!-
powiedziałem przez zaciśnięte zęby, wychylając się zza Oscara – Gdybyś mnie kochał to byś nie zniszczył mojego związku z facetem, którego kocham…- może i kłamałem, ale
musiałem go zranić bardziej niż on mnie - dla swojego widzi mi się - mówiłem głosem pełnym pogardy - I co myślałeś, że Han Cię przeleci, a ja do Ciebie przyjdę się wypłakać?! Proszę Cię chyba nie jesteś, aż tak tępy...!?- byłem w szoku. On tak myślał - Jesteś dla mnie nikim... Słyszysz nikim... A teraz…- podszedłem do, Junsu i szepnąłem do jego ucha – wypierdalaj z mojego życia i domu - odsunąłem się do niego o parę kroków i kiwnąłem głowa na drzwi.
Odwróciłem się, nie zwracając uwagi czy jest dalej czy wyszedł. Teraz ważniejsza była moja rodzicielka, która... Stała w drzwiach od biura. No pięknie. Jak ma się coś zjebać to od razu całe moje życie.
Zajekurwabiście!
- Ma -
Mamo?!- ledwo wyjąkałem jedno słowo.
Jaki piękny długi rozdział:-)
OdpowiedzUsuńUuu, ale miałaś wenę :D super.
OdpowiedzUsuńDziwne mi się czyta znów to opowiadanie, bohaterzy bardzo się od siebie różnią, są przeciwieństwem siebie !
Barbara