Nie rozmawiałem z Jacobsenem
od tygodnia. Nawet nie patrzyłem w jego stronę, gdy mijaliśmy się w szkolnych
korytarzach. Za to wyładowywałem całą gorycz i złość na jego tępych
przyjaciołach. Tak jak teraz, gdy oni wchodzili po schodach do góry, a ja
schodziłem na dół. Z całych sił jebnąłem Alexa z barka. Chłopak zachwiał się i
zleciał ze schodów.
Co za sierota!
- Uważaj jak chodzisz,
gamonie!- ośmieszyłem go na oczach wszystkich uczniów. No dobra. Może nie było
ich tylu, ale większość.
Najbardziej przyglądali się
ci co bali się sportowców.
I czego oni trzęsą tak
portkami?
- To twoja wina!- warknął,
wstając z podłogi.
Na jego szczęście nic mu się
nie stało. A szkoda! Już miałem w planach wysłać mu wyschniętą wiązankę kwiatów
do szpitala. Również ma też pecha, bo to znaczy, że to nie koniec. Mógł udawać
trupa. A tak czeka go dokładka z rozrywki.
- Gdyby twoja matka zamiast
wlewać w siebie hektolitry taniego alkoholu, nauczyła cię twojego miejsca, psie
– zszedłem ze schodów. Zatrzymałem się krok przednim, mierząc w niego morderczym
wzrokiem. Może nie bez powodu mama wyrzuciła mnie z domu? Może miałem coś do
zrobienia? I nie mówię tu o moim ojcu, bracie czy siostrze. Może miałem zrobić
porządek w tej szkole? Bo jak nie ja to, kto?- To nie panoszyłbyś się po szkole
jak król – oj, tak uwielbiałem pokazywać ludziom, gdzie jest ich miejsce.
A on? On nie był wart nawet
lizania mi butów.
- Yuki przestań – usłyszałem
z boku głos Jacobsena, którego całkowicie zlałem.
Tak jak on mnie tamtego dnia.
- Ale…- złapałem go za szyje,
wbijając w ścianę – będę tak dobry, i pokaże ci gdzie twoje miejsce – uderzyłem
go kilka razy z pięści w brzuch.
Z barku tlenu jak i siły
uderzeń na twarzy zrobił się cały czerwony. Gałki oczne, wyglądały jakby miały
mu zaraz wyskoczyć. Oczy zaszły łzami, które powstrzymywał przed gapiami.
Wpadłem w taki sam amok jak pierwszego dnia, gdy go zobaczyłem. Waliłem go bez
opamiętania. Tylko tym razem nie dostawał za żywot, a za to, że przegrałem z
takim ścierwem jak on.
- Zostaw go!- w obronie
przyjaciela stanął Jacobsen.
Co on myślał?
Że mu nie jebne tylko,
dlatego, że nastawiał mi dupy?
Bo go polubiłem?
Śmiał się i płakał przy mnie?
O, nie!
Nie wybaczę mu tego, że mnie
odrzucił dla tego nieudacznika.
Wtedy odszedłem z uniesioną
głowa. Teraz mu zajebałem. I to tak mocno, że upadł.
- Trzymaj tego kundla przy
nodze – ukucnąłem przy Jacobsenie – Bo tam jest jego miejsce – powiedziałem
zimnym głosem, myśląc o czymś mi obojętnym, by nie pokazać swoich uczuć.
Tego jak przez chwilę
żałowałem uderzenia Samuela, gdy zobaczyłem strach i łzy w jego oczach.
- Kundle mają to do siebie,
że trzeba karać je w ten sam sposób – wstałem na proste nogi, rozglądając się.
Uśmiechnąłem się w duszy jak dziecko, widząc tyle osób. Teraz będzie wiadome,
kto rządzi tą zasyfiałą szkołą.
O, tak. Jestem BOSKI!
- Ścierwo…- odezwałem się do
Alexa. Siedział skulony pod ścianą, obejmując ramionami brzuch – tym dla mnie
jesteś – splunąłem na niego, zostawiając go upokorzonego tak jak to miałem w
planach.
Teraz to nie na Taschiego tak
patrzyli tylko na niego.
\Gdy ruszyłem w stronę
schodów, uczniowie robili mi miejsce jakby sam prezydent szedł.
O tak!
Na kolana, tępaki!
- Co tam?- zapytał rudy,
podchodząc do mnie. W dłoniach dzierżył swoje książki.
- Postanowiłem zrobić
porządek w szkole – odparłem zadowolony, uśmiechając się od uch do ucha.
Ten spojrzał na mnie
podejrzliwie, idąc koło mnie. Zmarszczył brwi, gdy zauważył jak przechodząca
obok nas osoba, odsuwała się pod ścianę.
- Eee… To było dziwne –
stwierdził, odwracając się.
- Nie – powiedziałem swoim
pewnym siebie głosem – Jesteśmy Seiichi, i mają nam schodzić z drogi, Taschi –
dodałem.
- Nawet nie chcę wiedzieć, co
zrobiłeś by to osiągnąć.
OooO
Od powrotu ze szkoły nie
mogłem przestać myśleć O Jacobsonie. Jego wystraszonych oczach. Było w nich
tyle strachu jakby patrzył na potwora.
Czy byłem nim w oczach tych
wszystkich uczniów?
Czy tak właśnie mnie
widzieli?
Jeśli tak. To osiągnąłem swój
cel, który przez chwile został przyćmiony.
Miałem żal do Jacobsena, że
wybrał ich. Jednak teraz mógłbym złożyć mu pokłon za to co zrobił. To otworzyło
mi oczy. Oczy, które widziały jego urodę, a nie świat.
Świat, który sprawił
Taschiemu tyle bólu.
Podczas obiadu siedziałem o
dziwo cicho. Nie marudziłem, że ziemniaki są przesolone, że stek jest mało
wysmażony, a w sałatce są orzechy, na, które jestem uczulony. Nie byłem głodny,
ale panujące tu zasady nie pozwalają na opuszczenie stołu dopóki ostatnia osoba
nie odłoży sztucy na talerz. Bawiłem się jedzeniem, wyciągając orzechy z
sałatki, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia.
- Yukimura, co się stało?-
spytał ojciec, popijając wino.
- Nic - odpowiedziałem sucho,
wzruszając ramionami.
Proszę. Zamilcz ojcze, bo
kurwa nie wytrzymam!
- To, dlaczego nie jesz?-
spojrzałem na ojca.
Odłożyłem widelec. Wytarłem
usta w serwetkę.
- Nie jestem głodny…-
rzuciłem serwetkę na talerz – Zresztą w sałatce są orzechy.- odpowiedziałem,
sięgając po szklane z wodą.
- Pamiętam, że lubiłeś
orzechy włoskie - odparł, wpychając do ust surowy stek. Aż się skrzywiłem.
To prawie jakby wpierdalał
żywe zwierzę!
- Taa…- westchnąłem głośno,
powstrzymując swoje nerwy – Zwłaszcza po wstrząsie anafilaktycznym - syknąłem –
Potem je uwielbiałem - rzuciłem ironią.
- Słucham?- spytał osłupiały,
zatrzymując widelec z sałatka, przy ustach.
- No fakt, nie wiesz -
powiedziałem, dolewając wody do szklanki. Jakoś zaschło mi w ustach z nerwów-
Nie było cię wtedy. Zresztą, nigdy cię nie było!- zamilkłem, udając, że myślę -
Byłeś zajęty posuwaniem jakiejś dziwki, gdy lekarze walczyli o życie twojego
syna!- krzyknąłem, wyrzucając z siebie to, co siedziało mi na sercu.
Nie wincie mnie za to, jaki
jestem. To nie ja jestem tego powodem.
- Dość!- uderzył pięścią w
blat. Wszystko co znajdowało się na stole, podskoczyło. Taschi odsunął się
krzesełkiem. Arumikuy pisnęła wystraszona. A rudowłosa spokojnie odłożyła
sztućce na talerz.
- Co, prawda boli?- szybko
wstałem, przewracając krzesełko - Aż dziwię się, że możesz patrzeć w lustro!-
popatrzyłem na ojca, i w lodowych oczach zobaczyłem ból.
Ból, w, którym żyłem całe
życie.
- Wyjdź!- powiedział cicho,
chowając twarz w dłoniach.
Wiem, wiem. Jestem chujem bez
uczuć! Cierpiałem, dlatego sam chciałem kogoś zranić. A, że padło na mojego
kochanego ojca, to nie moja wina.
- Wspaniale!- wydarłem się,
podnosząc krzesło. Odwróciłem się na pięcie, wychodząc z jadalni.
- Powinieneś dziękować ojcu,
że cię przygarnął- głos macochy był ostry – Powinieneś nam dziękować, że cię
przygarnęliśmy- obróciłem się w jej stronę.
Co ja kurwa pies?
Popierdoliło tą sukę
doszczętnie?
- Mam dziękować dziwce, która
rozwaliła mi rodzinę?- skrzywiłem się na samą myśl.
Jeszcze może mam, kurwa
klęknąć, co?
- Yukimura, wyjdź…- Ichiro
urwał w pół zdania, gdy Maria podniosła rękę, by się nie wtrącał.
- Nie będziesz mnie obrażał w
moim domu!- prychnąłem, czekając na dalszy ciąg – A jeżeli tak kochasz prawdę,
to ja ci ją powiem!- skrzyżowałem ręce na piersi, uśmiechając się szyderczo- To
ciebie matka wyrzuciła z domu. Jesteś pedałem…
- Ge- jem!- poprawiłem.
Taschi odetchnął głośno
słysząc tą cudowną wiadomość.
Ach. No przecież mu nic nie
powiedziałem!
-… dlatego się ciebie
wyrzekła! Co mnie nie dziwi…
- I myślisz, że interesuje mnie
zdanie takiej kurwy jak ty?- przerwałem je bezczelnym głosem.
Słyszałem to już od matki,
więc myśli, że jej słowa coś dla mnie znaczą?
- ... zostawiła cię bez
pieniędzy…- kontynuowała, pijąc spokojnie wino. Jakbyśmy rozmawiali o
pogodzie-… bez dachu nad głową. Zwalając nam ciebie na głowę!
- Och. O pieniądze ci chodzi?
Myślisz, że płacisz za moje utrzymanie?- tym razem pozwoliłem jej skończyć.
Niech zna moje dobre, lodowate serce!
- Nie zrobisz tego!-odezwał
się ojciec, wstając - Nie odważysz się.
- Cóż… sam myślałem, że tatuś
płaci za moje utrzymanie.- przyznałem.
I szczerze powiedziawszy,
naprawdę myślałem, że za mnie płaci. Że płaci za moje paliwo, za moje ubrania,
za moje zachcianki. Jednak prawda była inna. I dowiedziałem się o niej przez
przypadek od Oscara. Przy ostatniej wizycie dał mi kartę kredytową.
-
Panicza matka kazała ją przekazać, bo pan Seiichi dzwonił z pretensjami o
rozpieszczenie ciebie – powiedział smutnym głosem. Jakby zdając siebie sprawę z
tego, że jest winowajcą – Powiedział, że wydajesz więcej pieniędzy niż zarabia.
-
Mówisz serio?- nie wiedziałem czy bardziej się ucieszyłem czy zrobiło się
przykro. Ichiro nie wydał na mnie centa od jedenastu lat, a teraz mi go żałuje?
-
Pani Kasumi przekazuje pieniądze na konto, pana Seiichi – dodał po chwili
wahania.
Moja
głowa poleciała do góry tak szybko, że poczułem szczyknięcie w karku.
-
Kłamiesz, Oscar!- On nie mógł tak postąpić. To prawie jakby trzymał mnie za
pieniądze matki – Ile?
-
Paniczu…- powiedział proszącym głosem, bym z niego nie wyciągał tej wiadomości.
-
Ile, Oscar?- powtórzyłem pytanie, czując jak łzy zbierają mi się w oczach.
Czułem się jak jakaś kurwa – Chcę wiedzieć ile jestem wart dla matki!- ostatnie
słowa wyszlochałem, wtulając się w mężczyznę.
-
Twoja złota karta powinna być odpowiedzią na to pytanie, paniczu – usłyszałem
to, co chciał, abym wiedział.
- Masz racje!- nie, nie
zamierzałem jej uświadamiać - Za to ty powiesz tej dziwce, skąd bierzesz
pieniądze. No dalej powiedz skąd masz kasę! I ile ci przybyło, od kiedy tu
jestem!
- Nie wiem, o czym mówisz!-
odpowiedział chłodno.
- Aha. Czyli taki się
bawimy?- odezwałem się szyderczo- Ile dajesz tej dziwce z mojej kasy?-
zamilkłem, czekając na odpowiedź- No powiedz, przecież to już nie jest
tajemnicą. Prawda?
- Yuki, przestań!- pisnął
Taschi.
Spojrzałem na niego
morderczym wzrokiem. W tej chwili nic nie czułem, prócz bólu. Nie bolały mnie
wystraszone i zapłakane oczy rodzeństwa. Sam miałem ochotę płakać bez
opamiętania.
- Wychodzę!- krzyknąłem,
opuszczając pomieszczenie.
Zrobiłem to tylko dla nich.
W drodze do pokoju napisałem do
kuzyna, że wpadnę na parę dni do niego. Musze odpocząć. Poukładać sobie w
głowie. Nie musiałem czekać długo na odpowiedź.
„Czekam, słoneczko. Wiesz,
gdzie jestem”. Uśmiechnąłem się do siebie. Już wiem jak dziś skończę. Schlany,
naćpany i zrelaksowany.
Wyciągnąłem torbę ze szafy.
Spakowałem kilka rzeczy, nie zapominając o kosmetykach. Które były całym moim
światem. Odświeżyłem się jeszcze przed wyjściem. Na schodach minąłem się z młodym. Nie
spojrzał na mnie, ani się nie odezwał. Co było mi na rękę.
- Weź plecak z auta, bo nie wiem,
kiedy wrócę!- odezwałem się do Taschiego, nim trzasnąłem drzwiami wyjściowymi.
Nie przyszedł, więc
wychyliłem się po plecak na tylne siedzenie. I wyrzuciłem go z auta, nie
zwracając uwagi na trzask, gdy plecak walnął o ziemie. Odpaliłem fajkę.
Włączyłem głośno muzykę i ruszyłem przed siebie.
Nacisnąłem mocno na hamulec,
zdając sprawę, gdzie zajechałem. A mianowicie stałem pod domem Jacobsena. Agrr.
Ja chyba zwariowałem! Totalny głupek! Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wysłałem
smsa do Samuela.
„ Jestem pod twoim domem.”-
rzuciłem komórkę na siedzenie pasażera.
Odpaliłem fajkę, otwierając
okno. Zaciągnąłem się parę razy, czując jak się uspokajam. Jacobsen przyszedł
po paru minutach. Wskoczył na miejsce pasażera, uprzednio biorąc mój telefon,
którym zaczął się bawić.
- No, co tam?- spytał smutnym
głosem, nie odwracając się w moją stronę. Widziałem jak walczy sam ze sobą.
- Wyjeżdżam - powiedziałem
prosto z mostu. Szybko odwrócił się w moją stronę. Chciał coś powiedzieć, ale
go ubiegłem - Nie wiem, kiedy wrócę - zacisnąłem dłoń na kierownicy - Musze
sobie wszystko poukładać - sztachnąłem się fajkiem, i wyrzuciłem peta przez
okno.
- A co ze szkołą?- zapytał
cicho.
Powinien powiedzieć, żebym
spierdalał na księżyc, w końcu stać mnie na tą podróż, za to, co mu zrobiłem. A
ten? Martwił się jakąś jebana szkołą!
- Tym się najmniej przejmuję -
wzruszyłem ramionami – Chciałem tylko…- zamyśliłem się - abyś wiedział,
dlaczego mnie nie ma w szkole. I… pożegnać się - odpaliłem silnik - To będę
jechał.
- Aha. To część?- odezwał się
niepewnie, otwierając drzwi.
- I Sam?- zatrzymałem go, gdy
wysiadał - Nie pozwól zrobić mu krzywdy. Dobrze?
- Nie poradzi sobie bez
ciebie – odparł - Zostawisz nas… To znaczy go. Tak po prostu.- odezwał się z
wyrzutami w głosie.
- Tak będzie lepiej. Dal
niego. Dla ciebie.- przejechałem dłonią po włosach, rozwalając moją fryzurę.
- Chyba dla ciebie -
parsknął.
- Może – skapitulowałem - Ale
nie udawaj, że się o niego martwisz. Przecież oboje wiemy, że to nie prawda.
Martwisz się tylko o siebie!- prychnąłem.
- Przyjechałeś się pożegnać,
tak?- syknął - Więc mnie nie obrażaj. Bo chyba już dziś mnie nie uderzysz, co?
- Postaraj się trzymać z
daleka od niego tych imbecyli – poprosiłem, udając, że nie słyszałem ostatniego
zdania.
- To są moi…
- Przyjaciele - dokończyłem
gorzko, tym samym mu przerywając - Tak wiem. Już to mówiłeś i udowodniłeś -
przypomniałem jak mnie potraktował.
Po tym co, kurwa przeszliśmy?
- Więc ich nie obrażaj!-
fuknął nadal ich broniąc.
- Dobrze…- podniosłem ręce w
geście poddania - Tylko zrób to, o co cię poprosiłem.
- Niech będzie… - spasował,
dochodząc do wniosku, że nie zmienię o nich zdania. O nie! Nie w tym życiu!- Więc
kiedy wrócisz?
- Sam…- westchnąłem - Ja naprawdę nie wiem.
- Yuki…- zaczął cicho - Mi
też na nas zależy - ukucnął, trzymając się siedzenie - Nie uciekaj od tego. Ode
mnie - spuścił wzrok na swoje ręce.
- Ja…- wziąłem głęboki wdech.
Pochyliłem się i położyłem dłoń na jego policzku- Nie uciekam od ciebie. Od nas
- przejechałem kciukiem po jego ciepłych i miękkich wargach - Nie chce cię
ranić - patrzyliśmy sobie w oczy - Pocałuj mnie…- uśmiechnąłem się niemal
prosząco.
Przez chwile nic nie zrobił.
Nie ruszył się, ani nie odezwał. Zobaczyłem jak się lekko podnosi, a jego usta
zbliżają się do moich. Poczułem wargi Samuela na moich. Przejechałem językiem
po dolnej wardze, prosząc o przyłączenie się do zabawy. Uchylił lekko usta. Wysunął
język bawiąc się moim. Pocałunek był delikatny i namiętny. Po chwili
oderwaliśmy się od siebie, gdy brakło nam powietrza w płucach. Przyłożyłem
nasze czoła, patrząc sobie w oczy.
- Yuki…- szepnął.
- Wiem - wpiłem się w jego
usta, nie pozwalając mu wypowiedzieć tych dwóch słów. Tym razem całował
desperacko i chaotycznie. Czułem zęby na swoich wargach. Syknąłem, gdy ugryzł
mocno. Pozwoliłem mu na dominacje. Ten jeden raz - Sam…- odezwałem się w jego
usta - Sam…- odciągnąłem go od siebie, gdy rozpaczliwie uczepił się mojej
marynarki, nie chcąc się odsunąć - Proszę…- skinął głową. Odsunął się ode mnie,
nie spuszczając ze mnie swych pięknych ocząt.
Wyprostowałem się w fotelu,
patrząc przed siebie. Wiedziałem, że jak dłużej będę spoglądać na Samuela. Na
jego proszący wzrok bym go nie zostawiał, to bym został. A nie chciałem go
ranić. A raniłem go, walcząc z jego przyjaciółmi, bo byli ważniejsi ode mnie. I
to bolało najbardziej. Siedzieliśmy w ciszy. Odwróciłem się, gdy trzasnął
drzwiczkami. Widziałem jego oddalającą się sylwetkę. I wiedziałem, że zabrał ze
sobą moje szczęście, a zostawił mi ból.
Ból, który muszę zapić!
O, tak muszę się upierdolić!
Najlepiej do nieprzytomności.
OooO
Na miejscu dojechałem po
trzech godzinach. Byłem tak rozkojarzony, że o mało nie spowodowałem wypadku!
Dlatego wolałem zwolnić swoją maszynę do minimum. A przynajmniej nie
przekraczać za bardzo prędkości. Samochód zaparkowałem za klubem. Udałem się do
głównego wejścia i byłem w mega szoku. Totalnie! Sznureczek ludzi, ciągnął się
na jakieś pięćdziesiąt metrów. W oczy rzucały się oczywiście cioty. Umalowane,
ubrane w obcisłe lateksowe ciuchy! Agrr. Czasami przez takich ludzi wstydzę się
tego, że jestem gejem! I nie wiem jak ktoś może lecieć na takie coś. Ni to
facet, ni to baba! Porażka. Następnie wyróżniali się pakerzy. W białych
koszulkach na ramiączkach, a śmiali się tak głośno, że aż uszy bolały. Na końcu
szaraczki. Czyli normalni faceci! Ubrani modnie, ale jak na faceta przystało!
I, taki typ lubię. Ale nie jakieś, cnotki!
Zatrzymałem się przed
„gorylem”.
- Pan Seiichi?- zapytał,
przepuszczając mnie w przejściu. Ci co czekali w tym „łańcuszku”, zawyli
oburzeni na specjalne traktowanie. Oj, jestem BOSKI!- Witam! Dawno cię tu nie
było!
- Siema, Mały - przywitałem
się z ochroniarzem, co mu się nie spodobało.
I wcale nie był mały!
Muskulaturą przypominał strongman 'a. Raz obiło mi się o uszy, że parę razy
startował w MMA. A dlaczego wołamy na niego mały?
****
Siedzieliśmy
przy barze. To znaczy… Ja, Takumi, Han, Junsu i David. No i oczywiście barman
Steven. David narzekał na swoją ex, że nie daje mu spokoju i wydzwania do
niego. Po paru kieliszkach wódki musiałem wyjść do kibla, a kiedy wróciłem do
chłopaków, stała z nimi jakaś laska. Taki typ kobiety spod latarni. Długie
czerwone kozaki, czarna obcisła sukienka. Wyzywający makijaż. Podszedłem bliżej
i usłyszałem końcówkę kłótni.
-
Mówiłem ci, że to koniec!- krzyknął David do kobiety lekkich obyczajów, moim
zdaniem - I daj mi spokój kobieto!
-
Mnie się nie rzuca!- odpowiedziała, podpierając się po bokach.
-
Och, jakże mi przykro!- odparł sarkastycznie, przykładając dłoń do serca.
-
Pożałujesz tego – zagroziła, wypierzając w niego swój długi palec - Bo nikt nie
będzie cię chciał! Masz tak małego penisa, że musiałeś nadrabiać…- nie
skończyła, bo David złapał laskę za szmaty i wyciągnął siła z klubu.
Oczywiście
nasza piątka wybuchła śmiechem. Nie uspokoiliśmy się nawet wtedy, kiedy wrócił.
-
Bardzo, kurwa śmieszne!- wysyczał, siadając na krzesełku.
-
No i co się tak wpieniasz…- klepnąłem Davida w ramie. Przytuliłem Han ‘a od
tyłu, lekko wychylając się za pleców - Mały!- dodałem, chowając się za
chłopakiem.
Ha,
jakby mi miało to pomóc.
-
Bardzo, kurwa śmieszne!- powtórzył, i wypił haustem setkę wódki, nie krzywiąc
się.
I
tak, właśnie od tamtej pory wołamy na Davida- Mały!
***
- Jak zawsze dowcipny!
Brakowało mi twoich żartów!- ironizował, zły o swoją ksywkę, która przyjęła się
na stałe.
- Za to ty jak zwykle
sztywny…- zripostowałem, wystawiając dłoń po pieczątkę - ale co się dziwić!
Skoro włożono ci kija w dupę - wszedłem do klubu nim zdążył coś odpowiedzieć.
W oczy od razu rzuciła się
ilość ludzi! Parkiet był tak zaludniony, że nie można było przejść.
Przepychałem się. Jednego kolesia pchnąłem, aż się wywrócił. Inny wpadał na
innego, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Moim celem było dostanie się do
baru, a później do loży. Tak, więc po ciężkich przepychankach stałem przy
barze.
- Stev!- krzyczałem po
barmana - Stev! Kurwa mać!- Było tak tłoczno, głośno, że mnie nie słyszał. W
sumie ja sam swoich myśli nie słyszałem.
Ale to akurat był plus.
Zdenerwowany, wskoczyłem za
bar. Nie ma to jak samo obsługa.
- Hej… Co ty robisz?!-
spojrzałem na barmana, który do mnie sapał.
- A na o ci to, kurwa
wygląda!?- wziąłem szklane od whisky. Złapałem butelkę wódki z półki.
Napełniłem prawie całe szkło alkoholem, po czym wypiłem wszystko na raz.
Poczułem jak wypala mi przełyk, a w żołądku robi się cieplutko - Jak mi tego
brakowało- pomyślałem.
- Proszę stąd iść, albo pójdę
po szefa!- zagroził. Napełniłem znów szklankę, wypijając jej zawartość.
- Po szefa mówisz?!-
spojrzałem na barmana. Na pewno był nowy. Nie widziałem go tu nigdy. Polałem
wódki do szklanki.
- Tak. Jest u góry!- odpowiedział
hardo, wskazując ręką w stronę loży na piętrze.
- To powiedz, temu swojemu
szefowi…- opróżniłem szklankę – że czekam za barem - odpaliłem fajkę, opierając
się biodrami o ladę baru - No już! Na co, kurwa czekasz!-syknąłem wypuszczając
dym. Chłopak odwrócił się na pięcie i pobiegł po Gi.
- Oj brakowało cię tu, Yuki!-
Parsknął śmiechem Stev, podając mi dłoń - Straszysz nam nowego!
- Nie wiem, o czym mówisz.-
zrobiłem minę niewiniątka, ściskając dłoń barmana - Skąd on bierze takich
ludzi?!- sztachnąłem się papierosem.
- Z pośredniaka, kurwa!-
parsknął Takumi, za moimi plecami - Seiichi, nie pozwalasz sobie za dużo!?-
spytał tak zimnym głosem, że aż przeszły mi ciarki po plecach. I gdybym go nie
znał, to wziąłbym to na poważnie.
-A ty tylko przy nowych zgrywasz
takiego kozaka?- odwróciłem się do Gi, zaciągając się fajką - No i na chuj się
tak gapisz?!- syknąłem, wypuszczając chmurkę. „Nowy” barman stał i patrzył to
na mnie to na Takumi‘ego. Ledwo wstrzymywałem się od wybuchnięcia śmiechem.
- Ależ się wyszczekany
gówniarzu zrobił!- Gi schowa ręce do kieszeni spodni, a ja nalałem następną
szklankę wódki, wrzucając peta do brudnej szklanki na barze.
- Też cię kocham!-wypiłem
zawartość szklanki. Podszedłem do czerwonogłowego i go przytuliłem.
- Zwłaszcza jak pijesz na mój
koszt.- burknął, przytulając się do mnie - A teraz mi grzecznie powiesz, co się
stało.
- Taa. Jasne jak się najebie!- odsunąłem się od
kuzyna.
- Aha, Sebastian …- zaczął Gi
- To jest Yukimura. Yukimura to jest Sebastian. Jak zauważyłeś…- zwrócił się do
barmana - on…- wskazał na mnie - robi co chce! Więc się nim nie przejmuj! Nie
przybiegaj do mnie jak wejdzie za bar i sam będzie się obsługiwać - Takumi
stanął za mną, oplótł ręce na moich biodrach - Masz go traktować jak mnie. A ty,
słońce - złożył pocałunek na mojej szyi - Nie strasz mi pracowników.
- Oczywiście szefie –
zażartowałem, czując skutki alkoholu - Idziemy na górę?!- podszedłem po swoją
szklankę i pół-dopitą wódkę.
- Zostaw. Sebastian zaraz nam
przyniesie - wzruszyłem ramionami. Wlałem wódki do szklanki. Pełną złapałem w
rękę i ruszyłem za kuzynem na piętro.
Stanęliśmy przy szklanej
balustradzie. Stąd mieliśmy widok na cały klub. Po lewej stronie były boksy.
Półokrągłe czarne skórzane sofy i białe szklane stoły. Nad każdym boksem
wisiały kryształowe żyrandole. Po lewej stronie znajdywał się bar. Długa lada
barowa była podświetlana kolorami tęczy! Vivat geje! I ich pieprzona tęcza!
Stały również białe wysokie krzesła. DJ‘eki nie było widać, bo znajdywała się
pod balustradą.
- Kogo szukasz?- zagadał Gi,
opierając się przedramionami o balustradę.
- Nikogo - spojrzałem na
parkiet, gdzie tańczyli faceci. Rzuciła mi się w oczy znajoma fryzura. A raczej
złotowłosy. Już wiedziałem, kto to jest. Tylko jedna osoba ma taki kolor włosów
- A ten tu czego!?- pokazałem palcem Gi, kiedy spojrzał na mnie pytająco.
- Wpada tu od jakiegoś czasu -
wyprostował się, i schował dłonie do kieszeni spodni - Raz czy dwa z nim
rozmawiałem. Powiedział, że przychodzi tu, aby z tobą porozmawiać - powiedział
sucho. Napiłem się wódki. Duuużo wódki.
- Szefie, gdzie postawić
tace?- spytał Sebastian, mijając goryla na schodach.
- Na podłodze, kurwa jak nie
wiesz gdzie - syknąłem, opróżniając szklankę.
- Na stoliku w loży -
odpowiedział spokojnie Takumi - Idę sobie nalać whisky. Chcesz też?
- Yhym…- bąknąłem. Podałem
kuzynowi pustą szklankę.
Czekałem na kuzyna,
rozmyślając, patrząc na Han ‘a.
Nic się nie zmienił. Ciekawy
jestem czy utrzymuje bliższe stosunki z Junsu.
Właśnie Junsu.
Czy to nie dziwne, że
człowiek, którego znasz niemal od dziecka przestał mieć dla ciebie jakiekolwiek
znaczenie. Od kilku miesięcy nawet o nim nie pomyślałem! Ale to raczej dobrze.
Nie zakrzątam sobie myśli nie potrzebnymi myślami. I ludźmi, którzy są dla mnie
nic nie wartym ścierwem, którego powinno się pozbywać.
Tak jak to Hitler robił z
Żydami.
- Nad czym tak rozmyślasz?-
zapytał Gi, podając mi whisky.
- O wszystkim co wydarzyło się
w ciągu tych pięciu miesięcy – odparłem, sącząc drinka. Mówiłem patrząc przed
siebie pustym wzrokiem - I powiem ci, że cieszę się z tego, co się wydarzyło -
sięgnąłem do kieszeni po papierosy - A mianowicie, ich zdrada. Hana i Junsu -
włożyłem papierosa do ust - Zdałem sobie sprawę, że wcale nie kochałem Han ‘a -
odpaliłem fajkę. Zaciągnąłem się mocno. Delektując się smakiem papierosa.
Uwielbiałem czuć lekkie ukucie w płucach - Owszem, straciłem przyjaciela przez
jego głupotę, ale cóż takie jest życie. Straciłem matkę, która z kolei mnie nie
kochała…- sztachnąłem się - a zyskałem ojca, który zostawił nas dla jakiejś
dziwki. Mam przyrodnie rodzeństwo, na, którym mi zależy...- łyknąłem zawartość
szklanki - I chyba się zakochałem - zakończyłem, zaciągając się ostatni raz.
Wrzuciłem kiep do popielniczki, którą Gi zamontował specjalnie dla mnie.
- Chyba?- prychnął, opluwając
się - Daj spokój Yuki, dobrze wiesz, że prócz siebie nie kochasz nikogo.
A Oscar, to co?
- Zajebiste masz o mnie
zdanie! Nie ma to jak polegać na rodzinie - odparłem cynicznie. Poszedłem do loży, zostawiając kuzyna samego.
Polałem sobie whisky. Wypiłem kilka łyków naraz. Alkohol, który krążył w mojej
krwi, dawał mi powoli po berecie.
- No już. Nie denerwuj się,
słońce - Takumi usiadł naprzeciwko mnie. Napełnił szklanki bursztynowym napojem
- To powiedz, co się stało, że przyjechałeś - zażądał, podając mi szklankę.
- A musiało się coś stać?-
odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Tylko nie mów, że się za mną
stęskniłeś - wysyczał kąśliwie.
- Ja, i sentymentalizm?-
parsknąłem - Proszę cię, nawet ty nie jesteś, aż tak naiwny.
- To co cię do mnie
sprowadza?
- Chciałem się zabawić -
wzruszyłem ramionami - A tu bawię się najlepiej!
- Jasne! Tu bawisz się za
darmo!- roześmiał się.
- Właśnie, że nie!- zacząłem
się bronić - Płace za siebie!- z każdym łykiem whisky, moje powieki robiły się
coraz cięższe, a świat kręcił się coraz bardziej!
Uuu… Nie dobrze.
- Tak?- spytał, udając
zamyślenie - Jakoś sobie nie przypominam…- podrapał się po brodzie - abyś
zostawił u mnie złamanego centa.
Bo prawda była taka, że ja
nigdy nie płaciłem. Nawet mając piętnaście lat, był to jedyny klub, do, którego
mnie wpuszczano, i dawano alkohol. Co prawda nie piłem wtedy takich mocnych
trunków jak teraz, ale równie mocno się spijałem. I rzadko pamiętałem poprzedni
wieczór. Kuzyn pozwalał barmanom tylko na browary, i ograniczenie też było.
Mogłem wypić do pięciu piw. I tyle mi wtedy wystarczało, aby zaliczyć totalny
zgon. Od tamtego czasu piłem, co
weekend.
No dobra raz w miesiącu, ale
koledzy mi wierzyli.
Naiwniacy!
- Bo centy są dla biedaków. A
ja do nich nie należę!- wstałem, a raczej próbowałem.
Co nie było takie łatwe jak
myślałem. Musiałem się podeprzeć o ścianę, bo zajebałbym na twarz.
- Gdzie ty idziesz?- spytał
poirytowany - Ledwo stoisz na nogach.
- Nie pierdol!- machnąłem
ręką, o którą byłem podparty - Widzisz? Stoję prosto! Idę po fajki i… I…- Gi
spojrzał na mnie rozbawiony - No i czemu się śmiejesz!?
- Bo ledwo stoisz, a chcesz
iść do baru po fajki!
Ach. No tak. Jak piłem to i
więcej paliłem.
- Chyba po to tu przyszedłem,
nie?- Takumi podniósł brwi po same czoło - No żeby się schlać i nie myśleć!
- Tylko zrób coś dla mnie!-
poprosił nadal rozbawiony moim upojeniem alkoholowym.
- Hę?- ruszyłem w stronę
schodów.
- Nie spierdol się ze
schodów.- wyszedł za mną, oparł się o balustradę, i patrzył jak walczę z
własnymi nogami.
- Nie martw się! Jestem już
dużym chłopcem - odparłem wesoło.
I naprawdę byłem rozbawiony
swoją walką ze schodami. To tak jakby na ruchomych schodach. Ty stoisz, a one
jadą w dół. I ja, głupek stałem i czekałem jak w końcu się ruszą. Ale ni chuja!
Jebane stały w miejscu. Zmusiłem swoje nieporadne nogi do jakiegokolwiek ruchu.
Ha! Udało mi się! Właśnie stoję przy barze. Tylko barmani są zajęci, ale spoko
poczekam. Oparłem czoło o blat, przymknąłem powieki, które już strasznie mi
ciążyły. Oho! Jeszcze trochę i odwiedzę Morfeusza! Ale spoksik, żadnej piguły
nie biorę!
- Hej przystojniaku!-
usłyszałem pisk nad uchem.
- Hmpf…- wymamrotałem pod
nosem, otwierając oko. Od razu je zamknąłem, bo ujrzałem najgorszą podróbkę
Spears, jaką w życiu widziałem.
- Na co masz ochotę?- odezwał
się namiętnym głosem.
- Byś się ulotnił sprzed moich
oczów! I to teraz!- odwróciłem głowę w drugą stronę.
- To rozszerz nogi -
flirtował ze mną, co mi się nie spodobało.
- Mówiłeś coś?- spojrzałem
na… No właśnie, na co?- Bo przez chwile miałem cię w dupie!
- Nie masz ochoty na szybki
numerek?!- spytał, oblizując sugestywnie wargi.
- Z tobą?- przyjrzałem się
„podróbce”, z góry na dół pokazując, że brzydzi mnie jego wygląd - Chyba nie
muszę odpowiadać – powiedziałem pogardliwym głosem.
Ha, jeszcze byłem w stanie
zmieniać jego barwy!
- Wcześniej ci nie przeszkadzał
mój wygląd – przypomniał, łapiąc się wspomnień jak ostatniej deski ratunku - I
spotkaliśmy się trzy razy.
DESPERAT!
- Jak już to raz. Bo nie
popełniam dwa razy tego samego błędu.
- Aleś ty nie miły! Ty ciągłe
tak czy tylko dziś?- odparł nadąsany.
- Tylko dla ciebie!- pomachałem
ręką jakbym odganiał muchę - A teraz wypierdalaj!- nieznajomy odwrócił się na
pięcie i odszedł, a ja położyłem z powrotem głowę na blacie. Czekając na Stev
‘a lub na tego drugiego. Jak mu było? Sebastian? Tak? Ha, na pewno!
- Yuki, co podać?- spytał
Stev, podchodząc do mnie.
- Fajki, te, co zawszę. I
setkę czystej - odparłem nie podnosząc baniaka.
- Setkę czystej?- zapytał
zaskoczony.
- Hmpf…- wymamrotałem coś,
czego sam nie zrozumiałem, he?- Muszę się najebać.- stwierdziłem z naciskiem na
„najebać”.
- No. Teraz jesteś
trzeźwiuteńki!- rzucił sarkastycznie, sięgając po paczkę papierosów.
- Jesteś nie miły!- odezwałem
się smutny, sięgając po fajki - Teraz jestem pijany – Że co proszę? O, kłamanie
też mi jeszcze wychodzi!
- Okeeey.- przeciągnął wyraz.
Postawił na ladzie setkę, którą obaliłem na raz. Potrzepało mną trochę,
krzywiąc się
– To samo?
- Ma się rozumieć.-
przytaknąłem, otwierając paczkę papierosów. Po ciężkiej walce z folią,
wyciągnąłem fajkę.
- To, co się stało?- zagadał
Stev, podając wódkę.
- Nie wiedziałem, że życie
jest tak… Tak pojebane – odpowiedziałem, wypijając zawartość kieliszka.
Już straciłem rachubę w
liczeniu.
Czy to źle?
- Ukrywanie się, nie rozwiążę
problemów.- wyjaśnił, rozszyfrując mnie jak, kurwa prostego rebusa.
- Nie ukrywam się -
zaprzeczyłem, odpalając fajkę - No dobra ukrywam się…- przyznałem, widząc jego
minę, „Nie wpieraj mi głupot. Znam cię dobrze”. Tak się kończy jak alkohol
podaje ci ten sam barman od dwóch lat- ale czas goi rany, czy coś takiego, nie?-
broniłem się, paląc fajkę, i pijąc wódkę.
- To, przed czym się
ukrywasz?!
- Stev? Miałeś kiedyś tak, że
kochałeś kogoś… To znaczy czy kochałeś swoją dziewczynę?- zapytałem,
wypuszczając dym.
- Jasne. Czemu pytasz?
- Nie, nie ma sensu ci tego tłumaczyć
-oparłem łokcie na blacie, podpierając brodę na dłoni, strzepałem popiół do
pustego kieliszka - Ty jesteś hetero, a ja gejem.
- Yuki, rozejrzyj się.
Wszyscy tu są gejami. Nie wiem, o co ci chodzi.- wzruszy ramionami, wycierając
kufle.
- Wiesz… Zależy mi na jednym
chłopaku. I jemu, niby też - przymknąłem oczy, zaciągając się, i wypuściłem
dymka.
- Więc w czym problem?-
barman podsunął mi kieliszek z wódką.
- A w tym… Że nikt nie wie o
jego orientacji. Do tego ma kolegów imbecyli. Totalna porażka. Mówię ci -
spojrzałem na kieliszek, krzywiąc się - Po chuj mi to pod nos podsuwasz?!-
odsunąłem od siebie kielonka - Chcesz mnie schlać, a później wykorzystać?-
posłałem mu całuska.
- O niczym innym nie marzę do
dwóch lat - odparł z przekąsem, zabierając kieliszka, do którego wrzuciłem
peta- Więc co z nimi?
- Ma-mam do-dosyć-
wybełkotałem. Położyłem głowę na rękach. I to był zły pomysł. Bardzo, bo
włączył mi się helikopter. Obstawiam, że to przez fajki! – On- oni są waż-
ważniejsi ode mnie. C-co mnie ni- nie dzi-dziwi – zerknąłem na Stev‘a- Po-
powiedz, kto by chciał ko-kogoś ta-takiego jak ja?- wybąknąłem, dziwiąc się, że
ten zrozumiał cokolwiek.
- Ciebie? Yuki, nie bądź
głupi. Oboje wiemy, że każdy się za tobą ogląda, nawet heterycy…
- Ta- tak wiem - przerwałem
barmanowi - Je-jestem chu-chujem, aro-arogancki, cy-cyniczny…- wymieniałem po
kolei - Coś pominąłem?
- Coś by się znalazło, ale
nie będę cię dobijał.
- Yhym…- wymamrotałem na
pół-śpiąco.
Czułem jak Morfeusz zabiera
mnie w swoje objęcia. Powoli przestawałem słyszeć głośną muzykę, przestawałem
czuć smród fajek, alkoholu i czegoś tam jeszcze. Krzesełko zaczynało być
wygodne, a blat nie wydawał się już taki twardy. A najważniejsze, że świat
przestawał się kręcić.
***
Safira Luna Blacke -> Nie bardzo rozumiem Twój komentarz. Ja tylko Was poinformowałam, że nie będzie drugiego tomu, bo głosów oddało ledwo pięć osób. Mam wgląd na statystyki, i wybacz, ale czytelników jest o wiele więcej, i jeżeli Wy < czytelnicy > nie macie ochoty znać dalszych losów, to co mi pozostaje? Mam napisać 2 tom, z myślą o pięciu osobach. Fakt, może to jest nie fair... Ale, powiedz czy to jakikolwiek sens? Hmm...? Nie wiem czy zauważyłaś, ale w lewym górnym rogu jest ankieta, i to Wy mieliście dokonać wyboru. Nie chodzi mi o to, że jest mało komentarzy, bo nie. Już wspomniałam kilkakrotnie, że nie będę wstawiać rozdziałów za komentarze. Piszę ( choć nie zawsze mi to wychodzi ), i dzielę się tym z wami, bo chcę. Jeśli czytałaś wcześniejsze opowiadanie " Bo kocha się za nic", to pragnę zauważyć, że komentowała jedna osoba, i to w dodatku moja znajoma, która przekonała mnie do pisania, i założenia bloga. Więc jak widzisz, nie chodzi mi o komentarze - to od was zależy czy wyrazicie swoją opinie czy nie. Oczywiście każdą osobę, która prowadzi bloga i dzieli się z Wami, Nami, to co naskrobała, cieszy i motywuje do pisania, widząc ile osób ją w tym wspiera, zostawiając po sobie jakiś ślad. Oczywiście to do Ciebie należy decyzja czy będziesz komentować czy nie. Ja do niczego nie zmuszam. Jednak cieszy mnie fakt, że zostaniesz ze mną do końca opowiadania " Ukryta Miłość". Pozdrowionka :)
Witam,
OdpowiedzUsuńsmutno mi, biedny Taichi, no trochę jednak za dużo słów padło...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hejka, Hejka,
OdpowiedzUsuńbardzo jest mu smutno, biedny nasz Taichi, trochę jednak tutaj za dużo słów padło tych nieodpowiednich, raniących...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga