sobota, 9 stycznia 2016

Mój Świat - 12

Nie rozmawiałem z Jacobsenem od tygodnia. Nawet nie patrzyłem w jego stronę, gdy mijaliśmy się w szkolnych korytarzach. Za to wyładowywałem całą gorycz i złość na jego tępych przyjaciołach. Tak jak teraz, gdy oni wchodzili po schodach do góry, a ja schodziłem na dół. Z całych sił jebnąłem Alexa z barka. Chłopak zachwiał się i zleciał ze schodów.
Co za sierota!
- Uważaj jak chodzisz, gamonie!- ośmieszyłem go na oczach wszystkich uczniów. No dobra. Może nie było ich tylu, ale większość.
Najbardziej przyglądali się ci co bali się sportowców.
I czego oni trzęsą tak portkami?
- To twoja wina!- warknął, wstając z podłogi.
Na jego szczęście nic mu się nie stało. A szkoda! Już miałem w planach wysłać mu wyschniętą wiązankę kwiatów do szpitala. Również ma też pecha, bo to znaczy, że to nie koniec. Mógł udawać trupa. A tak czeka go dokładka z rozrywki.
- Gdyby twoja matka zamiast wlewać w siebie hektolitry taniego alkoholu, nauczyła cię twojego miejsca, psie – zszedłem ze schodów. Zatrzymałem się krok przednim, mierząc w niego morderczym wzrokiem. Może nie bez powodu mama wyrzuciła mnie z domu? Może miałem coś do zrobienia? I nie mówię tu o moim ojcu, bracie czy siostrze. Może miałem zrobić porządek w tej szkole? Bo jak nie ja to, kto?- To nie panoszyłbyś się po szkole jak król – oj, tak uwielbiałem pokazywać ludziom, gdzie jest ich miejsce.
A on? On nie był wart nawet lizania mi butów.
- Yuki przestań – usłyszałem z boku głos Jacobsena, którego całkowicie zlałem.
Tak jak on mnie tamtego dnia.
- Ale…- złapałem go za szyje, wbijając w ścianę – będę tak dobry, i pokaże ci gdzie twoje miejsce – uderzyłem go kilka razy z pięści w brzuch.
Z barku tlenu jak i siły uderzeń na twarzy zrobił się cały czerwony. Gałki oczne, wyglądały jakby miały mu zaraz wyskoczyć. Oczy zaszły łzami, które powstrzymywał przed gapiami. Wpadłem w taki sam amok jak pierwszego dnia, gdy go zobaczyłem. Waliłem go bez opamiętania. Tylko tym razem nie dostawał za żywot, a za to, że przegrałem z takim ścierwem jak on.
- Zostaw go!- w obronie przyjaciela stanął Jacobsen.
Co on myślał?
Że mu nie jebne tylko, dlatego, że nastawiał mi dupy?
Bo go polubiłem?
Śmiał się i płakał przy mnie?
O, nie!
Nie wybaczę mu tego, że mnie odrzucił dla tego nieudacznika.
Wtedy odszedłem z uniesioną głowa. Teraz mu zajebałem. I to tak mocno, że upadł.
- Trzymaj tego kundla przy nodze – ukucnąłem przy Jacobsenie – Bo tam jest jego miejsce – powiedziałem zimnym głosem, myśląc o czymś mi obojętnym, by nie pokazać swoich uczuć.
Tego jak przez chwilę żałowałem uderzenia Samuela, gdy zobaczyłem strach i łzy w jego oczach. 
- Kundle mają to do siebie, że trzeba karać je w ten sam sposób – wstałem na proste nogi, rozglądając się. Uśmiechnąłem się w duszy jak dziecko, widząc tyle osób. Teraz będzie wiadome, kto rządzi tą zasyfiałą szkołą.
O, tak. Jestem BOSKI!
- Ścierwo…- odezwałem się do Alexa. Siedział skulony pod ścianą, obejmując ramionami brzuch – tym dla mnie jesteś – splunąłem na niego, zostawiając go upokorzonego tak jak to miałem w planach.
Teraz to nie na Taschiego tak patrzyli tylko na niego.
\Gdy ruszyłem w stronę schodów, uczniowie robili mi miejsce jakby sam prezydent szedł.
O tak!
Na kolana, tępaki!
- Co tam?- zapytał rudy, podchodząc do mnie. W dłoniach dzierżył swoje książki.
- Postanowiłem zrobić porządek w szkole – odparłem zadowolony, uśmiechając się od uch do ucha.
Ten spojrzał na mnie podejrzliwie, idąc koło mnie. Zmarszczył brwi, gdy zauważył jak przechodząca obok nas osoba, odsuwała się pod ścianę.
- Eee… To było dziwne – stwierdził, odwracając się.
- Nie – powiedziałem swoim pewnym siebie głosem – Jesteśmy Seiichi, i mają nam schodzić z drogi, Taschi – dodałem.
- Nawet nie chcę wiedzieć, co zrobiłeś by to osiągnąć.

OooO

Od powrotu ze szkoły nie mogłem przestać myśleć O Jacobsonie. Jego wystraszonych oczach. Było w nich tyle strachu jakby patrzył na potwora.
Czy byłem nim w oczach tych wszystkich uczniów?
Czy tak właśnie mnie widzieli?
Jeśli tak. To osiągnąłem swój cel, który przez chwile został przyćmiony.
Miałem żal do Jacobsena, że wybrał ich. Jednak teraz mógłbym złożyć mu pokłon za to co zrobił. To otworzyło mi oczy. Oczy, które widziały jego urodę, a nie świat.
Świat, który sprawił Taschiemu tyle bólu.

Podczas obiadu siedziałem o dziwo cicho. Nie marudziłem, że ziemniaki są przesolone, że stek jest mało wysmażony, a w sałatce są orzechy, na, które jestem uczulony. Nie byłem głodny, ale panujące tu zasady nie pozwalają na opuszczenie stołu dopóki ostatnia osoba nie odłoży sztucy na talerz. Bawiłem się jedzeniem, wyciągając orzechy z sałatki, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia.
- Yukimura, co się stało?- spytał ojciec, popijając wino.
- Nic - odpowiedziałem sucho, wzruszając ramionami.
Proszę. Zamilcz ojcze, bo kurwa nie wytrzymam!
- To, dlaczego nie jesz?- spojrzałem na ojca.
Odłożyłem widelec. Wytarłem usta w serwetkę.
- Nie jestem głodny…- rzuciłem serwetkę na talerz – Zresztą w sałatce są orzechy.- odpowiedziałem, sięgając po szklane z wodą.
- Pamiętam, że lubiłeś orzechy włoskie - odparł, wpychając do ust surowy stek. Aż się skrzywiłem.
To prawie jakby wpierdalał żywe zwierzę!
- Taa…- westchnąłem głośno, powstrzymując swoje nerwy – Zwłaszcza po wstrząsie anafilaktycznym - syknąłem – Potem je uwielbiałem - rzuciłem ironią.
- Słucham?- spytał osłupiały, zatrzymując widelec z sałatka, przy ustach.
- No fakt, nie wiesz - powiedziałem, dolewając wody do szklanki. Jakoś zaschło mi w ustach z nerwów- Nie było cię wtedy. Zresztą, nigdy cię nie było!- zamilkłem, udając, że myślę - Byłeś zajęty posuwaniem jakiejś dziwki, gdy lekarze walczyli o życie twojego syna!- krzyknąłem, wyrzucając z siebie to, co siedziało mi na sercu.
Nie wincie mnie za to, jaki jestem. To nie ja jestem tego powodem.
- Dość!- uderzył pięścią w blat. Wszystko co znajdowało się na stole, podskoczyło. Taschi odsunął się krzesełkiem. Arumikuy pisnęła wystraszona. A rudowłosa spokojnie odłożyła sztućce na talerz.
- Co, prawda boli?- szybko wstałem, przewracając krzesełko - Aż dziwię się, że możesz patrzeć w lustro!- popatrzyłem na ojca, i w lodowych oczach zobaczyłem ból.
Ból, w, którym żyłem całe życie.
- Wyjdź!- powiedział cicho, chowając twarz w dłoniach.
Wiem, wiem. Jestem chujem bez uczuć! Cierpiałem, dlatego sam chciałem kogoś zranić. A, że padło na mojego kochanego ojca, to nie moja wina.
- Wspaniale!- wydarłem się, podnosząc krzesło. Odwróciłem się na pięcie, wychodząc z jadalni.
- Powinieneś dziękować ojcu, że cię przygarnął- głos macochy był ostry – Powinieneś nam dziękować, że cię przygarnęliśmy- obróciłem się w jej stronę.
Co ja kurwa pies?
Popierdoliło tą sukę doszczętnie?
- Mam dziękować dziwce, która rozwaliła mi rodzinę?- skrzywiłem się na samą myśl.
Jeszcze może mam, kurwa klęknąć, co?
- Yukimura, wyjdź…- Ichiro urwał w pół zdania, gdy Maria podniosła rękę, by się nie wtrącał.
- Nie będziesz mnie obrażał w moim domu!- prychnąłem, czekając na dalszy ciąg – A jeżeli tak kochasz prawdę, to ja ci ją powiem!- skrzyżowałem ręce na piersi, uśmiechając się szyderczo- To ciebie matka wyrzuciła z domu. Jesteś pedałem…
- Ge- jem!- poprawiłem.
Taschi odetchnął głośno słysząc tą cudowną wiadomość.
Ach. No przecież mu nic nie powiedziałem!
-… dlatego się ciebie wyrzekła! Co mnie nie dziwi…
- I myślisz, że interesuje mnie zdanie takiej kurwy jak ty?- przerwałem je bezczelnym głosem.
Słyszałem to już od matki, więc myśli, że jej słowa coś dla mnie znaczą?
- ... zostawiła cię bez pieniędzy…- kontynuowała, pijąc spokojnie wino. Jakbyśmy rozmawiali o pogodzie-… bez dachu nad głową. Zwalając nam ciebie na głowę!
- Och. O pieniądze ci chodzi? Myślisz, że płacisz za moje utrzymanie?- tym razem pozwoliłem jej skończyć. Niech zna moje dobre, lodowate serce!
- Nie zrobisz tego!-odezwał się ojciec, wstając - Nie odważysz się.
- Cóż… sam myślałem, że tatuś płaci za moje utrzymanie.- przyznałem.
I szczerze powiedziawszy, naprawdę myślałem, że za mnie płaci. Że płaci za moje paliwo, za moje ubrania, za moje zachcianki. Jednak prawda była inna. I dowiedziałem się o niej przez przypadek od Oscara. Przy ostatniej wizycie dał mi kartę kredytową.

- Panicza matka kazała ją przekazać, bo pan Seiichi dzwonił z pretensjami o rozpieszczenie ciebie – powiedział smutnym głosem. Jakby zdając siebie sprawę z tego, że jest winowajcą – Powiedział, że wydajesz więcej pieniędzy niż zarabia.
- Mówisz serio?- nie wiedziałem czy bardziej się ucieszyłem czy zrobiło się przykro. Ichiro nie wydał na mnie centa od jedenastu lat, a teraz mi go żałuje?
- Pani Kasumi przekazuje pieniądze na konto, pana Seiichi – dodał po chwili wahania.
Moja głowa poleciała do góry tak szybko, że poczułem szczyknięcie w karku.
- Kłamiesz, Oscar!- On nie mógł tak postąpić. To prawie jakby trzymał mnie za pieniądze matki – Ile?
- Paniczu…- powiedział proszącym głosem, bym z niego nie wyciągał tej wiadomości.
- Ile, Oscar?- powtórzyłem pytanie, czując jak łzy zbierają mi się w oczach. Czułem się jak jakaś kurwa – Chcę wiedzieć ile jestem wart dla matki!- ostatnie słowa wyszlochałem, wtulając się w mężczyznę.
- Twoja złota karta powinna być odpowiedzią na to pytanie, paniczu – usłyszałem to, co chciał, abym wiedział.

- Masz racje!- nie, nie zamierzałem jej uświadamiać - Za to ty powiesz tej dziwce, skąd bierzesz pieniądze. No dalej powiedz skąd masz kasę! I ile ci przybyło, od kiedy tu jestem!
- Nie wiem, o czym mówisz!- odpowiedział chłodno.
- Aha. Czyli taki się bawimy?- odezwałem się szyderczo- Ile dajesz tej dziwce z mojej kasy?- zamilkłem, czekając na odpowiedź- No powiedz, przecież to już nie jest tajemnicą. Prawda?
- Yuki, przestań!- pisnął Taschi.
Spojrzałem na niego morderczym wzrokiem. W tej chwili nic nie czułem, prócz bólu. Nie bolały mnie wystraszone i zapłakane oczy rodzeństwa. Sam miałem ochotę płakać bez opamiętania.
- Wychodzę!- krzyknąłem, opuszczając pomieszczenie.
Zrobiłem to tylko dla nich.
W drodze do pokoju napisałem do kuzyna, że wpadnę na parę dni do niego. Musze odpocząć. Poukładać sobie w głowie. Nie musiałem czekać długo na odpowiedź.
„Czekam, słoneczko. Wiesz, gdzie jestem”. Uśmiechnąłem się do siebie. Już wiem jak dziś skończę. Schlany, naćpany i zrelaksowany.
Wyciągnąłem torbę ze szafy. Spakowałem kilka rzeczy, nie zapominając o kosmetykach. Które były całym moim światem. Odświeżyłem się jeszcze przed wyjściem.  Na schodach minąłem się z młodym. Nie spojrzał na mnie, ani się nie odezwał. Co było mi na rękę.
- Weź plecak z auta, bo nie wiem, kiedy wrócę!- odezwałem się do Taschiego, nim trzasnąłem drzwiami wyjściowymi.
Nie przyszedł, więc wychyliłem się po plecak na tylne siedzenie. I wyrzuciłem go z auta, nie zwracając uwagi na trzask, gdy plecak walnął o ziemie. Odpaliłem fajkę. Włączyłem głośno muzykę i ruszyłem przed siebie.
Nacisnąłem mocno na hamulec, zdając sprawę, gdzie zajechałem. A mianowicie stałem pod domem Jacobsena. Agrr. Ja chyba zwariowałem! Totalny głupek! Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wysłałem smsa do Samuela.
„ Jestem pod twoim domem.”- rzuciłem komórkę na siedzenie pasażera.
Odpaliłem fajkę, otwierając okno. Zaciągnąłem się parę razy, czując jak się uspokajam. Jacobsen przyszedł po paru minutach. Wskoczył na miejsce pasażera, uprzednio biorąc mój telefon, którym zaczął się bawić.
- No, co tam?- spytał smutnym głosem, nie odwracając się w moją stronę. Widziałem jak walczy sam ze sobą.
- Wyjeżdżam - powiedziałem prosto z mostu. Szybko odwrócił się w moją stronę. Chciał coś powiedzieć, ale go ubiegłem - Nie wiem, kiedy wrócę - zacisnąłem dłoń na kierownicy - Musze sobie wszystko poukładać - sztachnąłem się fajkiem, i wyrzuciłem peta przez okno.
- A co ze szkołą?- zapytał cicho.
Powinien powiedzieć, żebym spierdalał na księżyc, w końcu stać mnie na tą podróż, za to, co mu zrobiłem. A ten? Martwił się jakąś jebana szkołą!
- Tym się najmniej przejmuję - wzruszyłem ramionami – Chciałem tylko…- zamyśliłem się - abyś wiedział, dlaczego mnie nie ma w szkole. I… pożegnać się - odpaliłem silnik - To będę jechał.
- Aha. To część?- odezwał się niepewnie, otwierając drzwi.
- I Sam?- zatrzymałem go, gdy wysiadał - Nie pozwól zrobić mu krzywdy. Dobrze?
- Nie poradzi sobie bez ciebie – odparł - Zostawisz nas… To znaczy go. Tak po prostu.- odezwał się z wyrzutami w głosie.
- Tak będzie lepiej. Dal niego. Dla ciebie.- przejechałem dłonią po włosach, rozwalając moją fryzurę.
- Chyba dla ciebie - parsknął.
- Może – skapitulowałem - Ale nie udawaj, że się o niego martwisz. Przecież oboje wiemy, że to nie prawda. Martwisz się tylko o siebie!- prychnąłem.
- Przyjechałeś się pożegnać, tak?- syknął - Więc mnie nie obrażaj. Bo chyba już dziś mnie nie uderzysz, co?
- Postaraj się trzymać z daleka od niego tych imbecyli – poprosiłem, udając, że nie słyszałem ostatniego zdania.
- To są moi…
- Przyjaciele - dokończyłem gorzko, tym samym mu przerywając - Tak wiem. Już to mówiłeś i udowodniłeś - przypomniałem jak mnie potraktował.
Po tym co, kurwa przeszliśmy?
- Więc ich nie obrażaj!- fuknął nadal ich broniąc.
- Dobrze…- podniosłem ręce w geście poddania - Tylko zrób to, o co cię poprosiłem.
- Niech będzie… - spasował, dochodząc do wniosku, że nie zmienię o nich zdania. O nie! Nie w tym życiu!- Więc kiedy wrócisz?
- Sam…- westchnąłem -  Ja naprawdę nie wiem.
- Yuki…- zaczął cicho - Mi też na nas zależy - ukucnął, trzymając się siedzenie - Nie uciekaj od tego. Ode mnie - spuścił wzrok na swoje ręce.
- Ja…- wziąłem głęboki wdech. Pochyliłem się i położyłem dłoń na jego policzku- Nie uciekam od ciebie. Od nas - przejechałem kciukiem po jego ciepłych i miękkich wargach - Nie chce cię ranić - patrzyliśmy sobie w oczy - Pocałuj mnie…- uśmiechnąłem się niemal prosząco.
Przez chwile nic nie zrobił. Nie ruszył się, ani nie odezwał. Zobaczyłem jak się lekko podnosi, a jego usta zbliżają się do moich. Poczułem wargi Samuela na moich. Przejechałem językiem po dolnej wardze, prosząc o przyłączenie się do zabawy. Uchylił lekko usta. Wysunął język bawiąc się moim. Pocałunek był delikatny i namiętny. Po chwili oderwaliśmy się od siebie, gdy brakło nam powietrza w płucach. Przyłożyłem nasze czoła, patrząc sobie w oczy.
- Yuki…- szepnął.
- Wiem - wpiłem się w jego usta, nie pozwalając mu wypowiedzieć tych dwóch słów. Tym razem całował desperacko i chaotycznie. Czułem zęby na swoich wargach. Syknąłem, gdy ugryzł mocno. Pozwoliłem mu na dominacje. Ten jeden raz - Sam…- odezwałem się w jego usta - Sam…- odciągnąłem go od siebie, gdy rozpaczliwie uczepił się mojej marynarki, nie chcąc się odsunąć - Proszę…- skinął głową. Odsunął się ode mnie, nie spuszczając ze mnie swych pięknych ocząt.
Wyprostowałem się w fotelu, patrząc przed siebie. Wiedziałem, że jak dłużej będę spoglądać na Samuela. Na jego proszący wzrok bym go nie zostawiał, to bym został. A nie chciałem go ranić. A raniłem go, walcząc z jego przyjaciółmi, bo byli ważniejsi ode mnie. I to bolało najbardziej. Siedzieliśmy w ciszy. Odwróciłem się, gdy trzasnął drzwiczkami. Widziałem jego oddalającą się sylwetkę. I wiedziałem, że zabrał ze sobą moje szczęście, a zostawił mi ból.
Ból, który muszę zapić!
O, tak muszę się upierdolić!
Najlepiej do nieprzytomności.

OooO

Na miejscu dojechałem po trzech godzinach. Byłem tak rozkojarzony, że o mało nie spowodowałem wypadku! Dlatego wolałem zwolnić swoją maszynę do minimum. A przynajmniej nie przekraczać za bardzo prędkości. Samochód zaparkowałem za klubem. Udałem się do głównego wejścia i byłem w mega szoku. Totalnie! Sznureczek ludzi, ciągnął się na jakieś pięćdziesiąt metrów. W oczy rzucały się oczywiście cioty. Umalowane, ubrane w obcisłe lateksowe ciuchy! Agrr. Czasami przez takich ludzi wstydzę się tego, że jestem gejem! I nie wiem jak ktoś może lecieć na takie coś. Ni to facet, ni to baba! Porażka. Następnie wyróżniali się pakerzy. W białych koszulkach na ramiączkach, a śmiali się tak głośno, że aż uszy bolały. Na końcu szaraczki. Czyli normalni faceci! Ubrani modnie, ale jak na faceta przystało! I, taki typ lubię. Ale nie jakieś, cnotki!
Zatrzymałem się przed „gorylem”.
- Pan Seiichi?- zapytał, przepuszczając mnie w przejściu. Ci co czekali w tym „łańcuszku”, zawyli oburzeni na specjalne traktowanie. Oj, jestem BOSKI!- Witam! Dawno cię tu nie było!
- Siema, Mały - przywitałem się z ochroniarzem, co mu się nie spodobało.
I wcale nie był mały! Muskulaturą przypominał strongman 'a. Raz obiło mi się o uszy, że parę razy startował w MMA. A dlaczego wołamy na niego mały?

****
Siedzieliśmy przy barze. To znaczy… Ja, Takumi, Han, Junsu i David. No i oczywiście barman Steven. David narzekał na swoją ex, że nie daje mu spokoju i wydzwania do niego. Po paru kieliszkach wódki musiałem wyjść do kibla, a kiedy wróciłem do chłopaków, stała z nimi jakaś laska. Taki typ kobiety spod latarni. Długie czerwone kozaki, czarna obcisła sukienka. Wyzywający makijaż. Podszedłem bliżej i usłyszałem końcówkę kłótni.
- Mówiłem ci, że to koniec!- krzyknął David do kobiety lekkich obyczajów, moim zdaniem - I daj mi spokój kobieto!
- Mnie się nie rzuca!- odpowiedziała, podpierając się po bokach.
- Och, jakże mi przykro!- odparł sarkastycznie, przykładając dłoń do serca.
- Pożałujesz tego – zagroziła, wypierzając w niego swój długi palec - Bo nikt nie będzie cię chciał! Masz tak małego penisa, że musiałeś nadrabiać…- nie skończyła, bo David złapał laskę za szmaty i wyciągnął siła z klubu.
Oczywiście nasza piątka wybuchła śmiechem. Nie uspokoiliśmy się nawet wtedy, kiedy wrócił.
- Bardzo, kurwa śmieszne!- wysyczał, siadając na krzesełku.
- No i co się tak wpieniasz…- klepnąłem Davida w ramie. Przytuliłem Han ‘a od tyłu, lekko wychylając się za pleców - Mały!- dodałem, chowając się za chłopakiem.
Ha, jakby mi miało to pomóc.
- Bardzo, kurwa śmieszne!- powtórzył, i wypił haustem setkę wódki, nie krzywiąc się.
I tak, właśnie od tamtej pory wołamy na Davida- Mały!

***

- Jak zawsze dowcipny! Brakowało mi twoich żartów!- ironizował, zły o swoją ksywkę, która przyjęła się na stałe.
- Za to ty jak zwykle sztywny…- zripostowałem, wystawiając dłoń po pieczątkę - ale co się dziwić! Skoro włożono ci kija w dupę - wszedłem do klubu nim zdążył coś odpowiedzieć.
W oczy od razu rzuciła się ilość ludzi! Parkiet był tak zaludniony, że nie można było przejść. Przepychałem się. Jednego kolesia pchnąłem, aż się wywrócił. Inny wpadał na innego, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Moim celem było dostanie się do baru, a później do loży. Tak, więc po ciężkich przepychankach stałem przy barze.
- Stev!- krzyczałem po barmana - Stev! Kurwa mać!- Było tak tłoczno, głośno, że mnie nie słyszał. W sumie ja sam swoich myśli nie słyszałem.
Ale to akurat był plus.
Zdenerwowany, wskoczyłem za bar. Nie ma to jak samo obsługa.
- Hej… Co ty robisz?!- spojrzałem na barmana, który do mnie sapał.
- A na o ci to, kurwa wygląda!?- wziąłem szklane od whisky. Złapałem butelkę wódki z półki. Napełniłem prawie całe szkło alkoholem, po czym wypiłem wszystko na raz. Poczułem jak wypala mi przełyk, a w żołądku robi się cieplutko - Jak mi tego brakowało- pomyślałem.
- Proszę stąd iść, albo pójdę po szefa!- zagroził. Napełniłem znów szklankę, wypijając jej zawartość.
- Po szefa mówisz?!- spojrzałem na barmana. Na pewno był nowy. Nie widziałem go tu nigdy. Polałem wódki do szklanki.
- Tak. Jest u góry!- odpowiedział hardo, wskazując ręką w stronę loży na piętrze.
- To powiedz, temu swojemu szefowi…- opróżniłem szklankę – że czekam za barem - odpaliłem fajkę, opierając się biodrami o ladę baru - No już! Na co, kurwa czekasz!-syknąłem wypuszczając dym. Chłopak odwrócił się na pięcie i pobiegł po Gi.
- Oj brakowało cię tu, Yuki!- Parsknął śmiechem Stev, podając mi dłoń - Straszysz nam nowego!
- Nie wiem, o czym mówisz.- zrobiłem minę niewiniątka, ściskając dłoń barmana - Skąd on bierze takich ludzi?!- sztachnąłem się papierosem.
- Z pośredniaka, kurwa!- parsknął Takumi, za moimi plecami - Seiichi, nie pozwalasz sobie za dużo!?- spytał tak zimnym głosem, że aż przeszły mi ciarki po plecach. I gdybym go nie znał, to wziąłbym to na poważnie.
-A ty tylko przy nowych zgrywasz takiego kozaka?- odwróciłem się do Gi, zaciągając się fajką - No i na chuj się tak gapisz?!- syknąłem, wypuszczając chmurkę. „Nowy” barman stał i patrzył to na mnie to na Takumi‘ego. Ledwo wstrzymywałem się od wybuchnięcia śmiechem.
- Ależ się wyszczekany gówniarzu zrobił!- Gi schowa ręce do kieszeni spodni, a ja nalałem następną szklankę wódki, wrzucając peta do brudnej szklanki na barze.
- Też cię kocham!-wypiłem zawartość szklanki. Podszedłem do czerwonogłowego i go przytuliłem.
- Zwłaszcza jak pijesz na mój koszt.- burknął, przytulając się do mnie - A teraz mi grzecznie powiesz, co się stało.
- Taa.  Jasne jak się najebie!- odsunąłem się od kuzyna.
- Aha, Sebastian …- zaczął Gi - To jest Yukimura. Yukimura to jest Sebastian. Jak zauważyłeś…- zwrócił się do barmana - on…- wskazał na mnie - robi co chce! Więc się nim nie przejmuj! Nie przybiegaj do mnie jak wejdzie za bar i sam będzie się obsługiwać - Takumi stanął za mną, oplótł ręce na moich biodrach - Masz go traktować jak mnie. A ty, słońce - złożył pocałunek na mojej szyi - Nie strasz mi pracowników.
- Oczywiście szefie – zażartowałem, czując skutki alkoholu - Idziemy na górę?!- podszedłem po swoją szklankę i pół-dopitą wódkę.
- Zostaw. Sebastian zaraz nam przyniesie - wzruszyłem ramionami. Wlałem wódki do szklanki. Pełną złapałem w rękę i ruszyłem za kuzynem na piętro.
Stanęliśmy przy szklanej balustradzie. Stąd mieliśmy widok na cały klub. Po lewej stronie były boksy. Półokrągłe czarne skórzane sofy i białe szklane stoły. Nad każdym boksem wisiały kryształowe żyrandole. Po lewej stronie znajdywał się bar. Długa lada barowa była podświetlana kolorami tęczy! Vivat geje! I ich pieprzona tęcza! Stały również białe wysokie krzesła. DJ‘eki nie było widać, bo znajdywała się pod balustradą.
- Kogo szukasz?- zagadał Gi, opierając się przedramionami o balustradę.
- Nikogo - spojrzałem na parkiet, gdzie tańczyli faceci. Rzuciła mi się w oczy znajoma fryzura. A raczej złotowłosy. Już wiedziałem, kto to jest. Tylko jedna osoba ma taki kolor włosów - A ten tu czego!?- pokazałem palcem Gi, kiedy spojrzał na mnie pytająco.
- Wpada tu od jakiegoś czasu - wyprostował się, i schował dłonie do kieszeni spodni - Raz czy dwa z nim rozmawiałem. Powiedział, że przychodzi tu, aby z tobą porozmawiać - powiedział sucho. Napiłem się wódki. Duuużo wódki.
- Szefie, gdzie postawić tace?- spytał Sebastian, mijając goryla na schodach.
- Na podłodze, kurwa jak nie wiesz gdzie - syknąłem, opróżniając szklankę.
- Na stoliku w loży - odpowiedział spokojnie Takumi - Idę sobie nalać whisky. Chcesz też?
- Yhym…- bąknąłem. Podałem kuzynowi pustą szklankę.
Czekałem na kuzyna, rozmyślając, patrząc na Han ‘a.
Nic się nie zmienił. Ciekawy jestem czy utrzymuje bliższe stosunki z Junsu.
Właśnie Junsu.
Czy to nie dziwne, że człowiek, którego znasz niemal od dziecka przestał mieć dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. Od kilku miesięcy nawet o nim nie pomyślałem! Ale to raczej dobrze. Nie zakrzątam sobie myśli nie potrzebnymi myślami. I ludźmi, którzy są dla mnie nic nie wartym ścierwem, którego powinno się pozbywać.
Tak jak to Hitler robił z Żydami.
- Nad czym tak rozmyślasz?- zapytał Gi, podając mi whisky.
- O wszystkim co wydarzyło się w ciągu tych pięciu miesięcy – odparłem, sącząc drinka. Mówiłem patrząc przed siebie pustym wzrokiem - I powiem ci, że cieszę się z tego, co się wydarzyło - sięgnąłem do kieszeni po papierosy - A mianowicie, ich zdrada. Hana i Junsu - włożyłem papierosa do ust - Zdałem sobie sprawę, że wcale nie kochałem Han ‘a - odpaliłem fajkę. Zaciągnąłem się mocno. Delektując się smakiem papierosa. Uwielbiałem czuć lekkie ukucie w płucach - Owszem, straciłem przyjaciela przez jego głupotę, ale cóż takie jest życie. Straciłem matkę, która z kolei mnie nie kochała…- sztachnąłem się - a zyskałem ojca, który zostawił nas dla jakiejś dziwki. Mam przyrodnie rodzeństwo, na, którym mi zależy...- łyknąłem zawartość szklanki - I chyba się zakochałem - zakończyłem, zaciągając się ostatni raz. Wrzuciłem kiep do popielniczki, którą Gi zamontował specjalnie dla mnie.
- Chyba?- prychnął, opluwając się - Daj spokój Yuki, dobrze wiesz, że prócz siebie nie kochasz nikogo.
A Oscar, to co?
- Zajebiste masz o mnie zdanie! Nie ma to jak polegać na rodzinie - odparłem cynicznie.  Poszedłem do loży, zostawiając kuzyna samego. Polałem sobie whisky. Wypiłem kilka łyków naraz. Alkohol, który krążył w mojej krwi, dawał mi powoli po berecie.
- No już. Nie denerwuj się, słońce - Takumi usiadł naprzeciwko mnie. Napełnił szklanki bursztynowym napojem - To powiedz, co się stało, że przyjechałeś - zażądał, podając mi szklankę.
- A musiało się coś stać?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Tylko nie mów, że się za mną stęskniłeś - wysyczał kąśliwie.
- Ja, i sentymentalizm?- parsknąłem - Proszę cię, nawet ty nie jesteś, aż tak naiwny.
- To co cię do mnie sprowadza?
- Chciałem się zabawić - wzruszyłem ramionami - A tu bawię się najlepiej!
- Jasne! Tu bawisz się za darmo!- roześmiał się.
- Właśnie, że nie!- zacząłem się bronić - Płace za siebie!- z każdym łykiem whisky, moje powieki robiły się coraz cięższe, a świat kręcił się coraz bardziej!
Uuu… Nie dobrze.
- Tak?- spytał, udając zamyślenie - Jakoś sobie nie przypominam…- podrapał się po brodzie - abyś zostawił u mnie złamanego centa.
Bo prawda była taka, że ja nigdy nie płaciłem. Nawet mając piętnaście lat, był to jedyny klub, do, którego mnie wpuszczano, i dawano alkohol. Co prawda nie piłem wtedy takich mocnych trunków jak teraz, ale równie mocno się spijałem. I rzadko pamiętałem poprzedni wieczór. Kuzyn pozwalał barmanom tylko na browary, i ograniczenie też było. Mogłem wypić do pięciu piw. I tyle mi wtedy wystarczało, aby zaliczyć totalny zgon.  Od tamtego czasu piłem, co weekend.
No dobra raz w miesiącu, ale koledzy mi wierzyli.
Naiwniacy!
- Bo centy są dla biedaków. A ja do nich nie należę!- wstałem, a raczej próbowałem.
Co nie było takie łatwe jak myślałem. Musiałem się podeprzeć o ścianę, bo zajebałbym na twarz.
- Gdzie ty idziesz?- spytał poirytowany - Ledwo stoisz na nogach.
- Nie pierdol!- machnąłem ręką, o którą byłem podparty - Widzisz? Stoję prosto! Idę po fajki i… I…- Gi spojrzał na mnie rozbawiony - No i czemu się śmiejesz!?
- Bo ledwo stoisz, a chcesz iść do baru po fajki!
Ach. No tak. Jak piłem to i więcej paliłem.
- Chyba po to tu przyszedłem, nie?- Takumi podniósł brwi po same czoło - No żeby się schlać i nie myśleć!
- Tylko zrób coś dla mnie!- poprosił nadal rozbawiony moim upojeniem alkoholowym.
- Hę?- ruszyłem w stronę schodów.
- Nie spierdol się ze schodów.- wyszedł za mną, oparł się o balustradę, i patrzył jak walczę z własnymi nogami.
- Nie martw się! Jestem już dużym chłopcem - odparłem wesoło.
I naprawdę byłem rozbawiony swoją walką ze schodami. To tak jakby na ruchomych schodach. Ty stoisz, a one jadą w dół. I ja, głupek stałem i czekałem jak w końcu się ruszą. Ale ni chuja! Jebane stały w miejscu. Zmusiłem swoje nieporadne nogi do jakiegokolwiek ruchu. Ha! Udało mi się! Właśnie stoję przy barze. Tylko barmani są zajęci, ale spoko poczekam. Oparłem czoło o blat, przymknąłem powieki, które już strasznie mi ciążyły. Oho! Jeszcze trochę i odwiedzę Morfeusza! Ale spoksik, żadnej piguły nie biorę!
- Hej przystojniaku!- usłyszałem pisk nad uchem.
- Hmpf…- wymamrotałem pod nosem, otwierając oko. Od razu je zamknąłem, bo ujrzałem najgorszą podróbkę Spears, jaką w życiu widziałem.
- Na co masz ochotę?- odezwał się namiętnym głosem.
- Byś się ulotnił sprzed moich oczów! I to teraz!- odwróciłem głowę w drugą stronę.
- To rozszerz nogi - flirtował ze mną, co mi się nie spodobało.
- Mówiłeś coś?- spojrzałem na… No właśnie, na co?- Bo przez chwile miałem cię w dupie!
- Nie masz ochoty na szybki numerek?!- spytał, oblizując sugestywnie wargi.
- Z tobą?- przyjrzałem się „podróbce”, z góry na dół pokazując, że brzydzi mnie jego wygląd - Chyba nie muszę odpowiadać – powiedziałem pogardliwym głosem.
Ha, jeszcze byłem w stanie zmieniać jego barwy!
- Wcześniej ci nie przeszkadzał mój wygląd – przypomniał, łapiąc się wspomnień jak ostatniej deski ratunku - I spotkaliśmy się trzy razy.
DESPERAT!
- Jak już to raz. Bo nie popełniam dwa razy tego samego błędu.
- Aleś ty nie miły! Ty ciągłe tak czy tylko dziś?- odparł nadąsany.
- Tylko dla ciebie!- pomachałem ręką jakbym odganiał muchę - A teraz wypierdalaj!- nieznajomy odwrócił się na pięcie i odszedł, a ja położyłem z powrotem głowę na blacie. Czekając na Stev ‘a lub na tego drugiego. Jak mu było? Sebastian? Tak? Ha, na pewno!
- Yuki, co podać?- spytał Stev, podchodząc do mnie.
- Fajki, te, co zawszę. I setkę czystej - odparłem nie podnosząc baniaka.
- Setkę czystej?- zapytał zaskoczony.
- Hmpf…- wymamrotałem coś, czego sam nie zrozumiałem, he?- Muszę się najebać.- stwierdziłem z naciskiem na „najebać”.
- No. Teraz jesteś trzeźwiuteńki!- rzucił sarkastycznie, sięgając po paczkę papierosów.
- Jesteś nie miły!- odezwałem się smutny, sięgając po fajki - Teraz jestem pijany – Że co proszę? O, kłamanie też mi jeszcze wychodzi!
- Okeeey.- przeciągnął wyraz. Postawił na ladzie setkę, którą obaliłem na raz. Potrzepało mną trochę, krzywiąc się
 – To samo?
- Ma się rozumieć.- przytaknąłem, otwierając paczkę papierosów. Po ciężkiej walce z folią, wyciągnąłem fajkę.
- To, co się stało?- zagadał Stev, podając wódkę.
- Nie wiedziałem, że życie jest tak… Tak pojebane – odpowiedziałem, wypijając zawartość kieliszka.
Już straciłem rachubę w liczeniu.
Czy to źle?
- Ukrywanie się, nie rozwiążę problemów.- wyjaśnił, rozszyfrując mnie jak, kurwa prostego rebusa.
- Nie ukrywam się - zaprzeczyłem, odpalając fajkę - No dobra ukrywam się…- przyznałem, widząc jego minę, „Nie wpieraj mi głupot. Znam cię dobrze”. Tak się kończy jak alkohol podaje ci ten sam barman od dwóch lat- ale czas goi rany, czy coś takiego, nie?- broniłem się, paląc fajkę, i pijąc wódkę.
- To, przed czym się ukrywasz?!
- Stev? Miałeś kiedyś tak, że kochałeś kogoś… To znaczy czy kochałeś swoją dziewczynę?- zapytałem, wypuszczając dym.
- Jasne. Czemu pytasz?
- Nie, nie ma sensu ci tego tłumaczyć -oparłem łokcie na blacie, podpierając brodę na dłoni, strzepałem popiół do pustego kieliszka - Ty jesteś hetero, a ja gejem.
- Yuki, rozejrzyj się. Wszyscy tu są gejami. Nie wiem, o co ci chodzi.- wzruszy ramionami, wycierając kufle.
- Wiesz… Zależy mi na jednym chłopaku. I jemu, niby też - przymknąłem oczy, zaciągając się, i wypuściłem dymka.
- Więc w czym problem?- barman podsunął mi kieliszek z wódką.
- A w tym… Że nikt nie wie o jego orientacji. Do tego ma kolegów imbecyli. Totalna porażka. Mówię ci - spojrzałem na kieliszek, krzywiąc się - Po chuj mi to pod nos podsuwasz?!- odsunąłem od siebie kielonka - Chcesz mnie schlać, a później wykorzystać?- posłałem mu całuska.
- O niczym innym nie marzę do dwóch lat - odparł z przekąsem, zabierając kieliszka, do którego wrzuciłem peta- Więc co z nimi?
- Ma-mam do-dosyć- wybełkotałem. Położyłem głowę na rękach. I to był zły pomysł. Bardzo, bo włączył mi się helikopter. Obstawiam, że to przez fajki! – On- oni są waż- ważniejsi ode mnie. C-co mnie ni- nie dzi-dziwi – zerknąłem na Stev‘a- Po- powiedz, kto by chciał ko-kogoś ta-takiego jak ja?- wybąknąłem, dziwiąc się, że ten zrozumiał cokolwiek.
- Ciebie? Yuki, nie bądź głupi. Oboje wiemy, że każdy się za tobą ogląda, nawet heterycy…
- Ta- tak wiem - przerwałem barmanowi - Je-jestem chu-chujem, aro-arogancki, cy-cyniczny…- wymieniałem po kolei  - Coś pominąłem?
- Coś by się znalazło, ale nie będę cię dobijał.
- Yhym…- wymamrotałem na pół-śpiąco.
Czułem jak Morfeusz zabiera mnie w swoje objęcia. Powoli przestawałem słyszeć głośną muzykę, przestawałem czuć smród fajek, alkoholu i czegoś tam jeszcze. Krzesełko zaczynało być wygodne, a blat nie wydawał się już taki twardy. A najważniejsze, że świat przestawał się kręcić.
***


Safira Luna Blacke -> Nie bardzo rozumiem Twój komentarz. Ja tylko Was poinformowałam, że nie będzie drugiego tomu, bo głosów oddało ledwo pięć osób. Mam wgląd na statystyki, i wybacz, ale czytelników jest o wiele więcej, i jeżeli Wy < czytelnicy > nie macie ochoty znać dalszych losów, to co mi pozostaje? Mam napisać 2 tom, z myślą o pięciu osobach. Fakt, może to jest nie fair... Ale, powiedz czy to jakikolwiek sens? Hmm...?  Nie wiem czy zauważyłaś, ale w lewym górnym rogu jest ankieta, i to Wy mieliście dokonać wyboru. Nie chodzi mi o to, że jest mało komentarzy, bo nie. Już wspomniałam  kilkakrotnie, że nie będę wstawiać rozdziałów za komentarze. Piszę ( choć nie zawsze mi to wychodzi ), i dzielę się tym z wami, bo chcę. Jeśli czytałaś wcześniejsze opowiadanie " Bo kocha się za nic", to pragnę zauważyć, że komentowała jedna osoba, i to w dodatku moja znajoma, która przekonała mnie do pisania, i założenia bloga. Więc jak widzisz, nie chodzi mi o komentarze - to od was zależy czy wyrazicie swoją opinie czy nie. Oczywiście każdą osobę, która prowadzi bloga i dzieli się z Wami, Nami, to co naskrobała, cieszy i motywuje do pisania, widząc ile osób ją w tym wspiera, zostawiając po sobie jakiś ślad. Oczywiście to do Ciebie należy decyzja czy będziesz komentować czy nie. Ja do niczego nie zmuszam. Jednak cieszy mnie fakt, że zostaniesz ze mną do końca opowiadania " Ukryta Miłość". Pozdrowionka :)

2 komentarze:

  1. Witam,
    smutno mi, biedny Taichi, no trochę jednak za dużo słów padło...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka, Hejka,
    bardzo jest mu smutno, biedny nasz Taichi, trochę jednak tutaj za dużo słów padło tych nieodpowiednich, raniących...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń