wtorek, 5 stycznia 2016

Mój Świat - 11



Dni, tygodnie, miesiące leciały szybko. Nim się obejrzałem, a minęły cztery miesiące, od kiedy mieszkam z ojca rodzina. Nie, zaraz. Moją rodziną. Tak, dokładnie. Chociaż nadal uczę się jak żyć w rodzinie, to nie jest tak źle jakby się wydawało. Sam rozwiązywałem swoje problemy i sam szedłem przez życie. Nie liczyłem się z innymi, nawet z własną matkę. Nie martwiłem się o nikogo, prócz siebie. Jednak teraz mam rodzinę. Mam ojca, który mnie kocha. Stara się nadrobić stracone lata. Co niezmiernie jest irytujące, bo chyba zapomina, że mam siedemnaście lat, a nie siedem. Mam brata, o, którego teraz się martwię. I tak, kocham go. Dbam o niego, i o to, aby mu się nic nie stało. By przede wszystkim był szczęśliwy. I wiem, że tak jest. Od kiedy pojawiłem się w jego życiu, początki były trudne. Niby wiedziałem, że nie łatwo ma w domu i w szkole. Ojciec odsunął się od niego, w szkole dali mu popalić, każdego dnia, a ja? Nie ułatwiałem niczego. Sprawiłem, że we własnym domu ze strachu bał się wychodzić z pokoju. A teraz? Teraz, go zastać w jego sypialni jest niemal cudem. Przebywamy ze sobą mnóstwo czasu. Rzadko też widzę go smutnego. W oczach młodszego pojawiły się iskierki radości, dorównujące siostrze. Mógł znów cieszyć się z życia. A ja? Ja byłem szczęśliwy wraz z nim, i dumny z siebie, bo wiedziałem, że to dzięki mnie. I to mnie zaślepiło, i nie zauważyłem jak Taschi ukrywa swój ból. Ojciec chcąc nadrobić wszystkie lata spędza z nami wolny czas. Natomiast z Arumikuy od początku było dobrze. Działała na mnie jak lekarstwo. Kiedy miałem zły dzień czy po prostu nic mi się nie chciało. Wystarczał jej uśmiech i zapominałem o złych chwilach. Nasza trójka tak różna, a uzupełnialiśmy się we wszystkim. Brat mnie potrzebowałby być szczęśliwym, a ja siostry, która nauczyła mnie kochać i stać się lepszym człowiekiem.
Z Taschim dzieliłem nie tylko dom, wolny czas, ale i pasje do sporu. Sportu, który został mu siłą odebrany. Postanowiłem, więc wziąć sprawy w swoje ręce. Oj, biada temu, kto mi się przeciwstawi.
- Taschi, nie daj się namawiać - mruknąłem do młodszego - Nie proś, abym błagał...- spiorunowałem rudego wzrokiem-  bo wiesz, że prędzej piekło zamarznie!
- Yuki, czy ty nie rozumiesz?!- spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem - Nie zmuszaj mnie do rzeczy, których nie chce robić!
- Nie karzę ci zabić człowieka - potarłem zmęczony twarz rękoma. Jak z dzieckiem, kurwa - To tylko dla twojego dobra. Wiem, że to kochasz i przez pewne niedogodności musiałeś zrezygnować.
Siedzieliśmy w moim pokoju. Ja na swoim wielkim łożu, no dobra łóżku, a Taschi na krzesełku przy biurku. Przychodził do mnie, siadał przy nim i odrabiał zadania domowe. Stało się to tak naturalną rzeczą jak jedzenie czy spanie. A mnie to w ogóle nie przeszkadzało. Czasem jak byłem sam w sypialni, denerwowała mnie ta cisza. I to bardzo!
- Wiesz jak oni zareagują?- spytał, odrywając się od książki – Nie. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać - spojrzałem na niego z podniesionymi brwiami i szyderczym uśmieszkiem - Oh, nie patrz już tak na mnie! To parzy!- położyłem się na plecy i wybuchłem śmiechem.
Tak szczerym i radosnym. Tylko przy Oscarze byłem sobą. Więc teraz wiecie jak dużo znaczył dla mnie Taschi.
- No to jutro pójdziemy i wszystko załatwię - odwróciłem się na bok i podparłem głowę na dłoni - Przecież tam będę. Nie pozwolę nikomu zrobić ci krzywdę!- dodałem młodszemu otuchy.
- Jak chcesz - odpowiedział sucho, ucinając temat – Spadam - zebrał swoje rzeczy i schował do plecaka - Nauczyłeś się na egzamin z matematyki?- zagadnął, wychodząc z pokoju.
- Nie twoja sprawa, gówniarzu!- rzuciłem poduszką w stronę drzwi, które szybko się zamknęły.
Ja się nie uczę. Ja tylko czasami sobie odświeżam przerabiany materiał. Leżałem i myślałem jak rozwiązać tą całą sytuacje. No, bo zależało mi, aby Taschi robił to, co kocha, a strach mu na to nie pozwala. Nie wiele wymyśliłem, więc sięgnąłem po telefon i wyszukałem numeru do…
Jeden sygnał… Arrrr … Drugi sygnał… Zaraz coś mnie strzeli… Trzeci sygnał…
- Yuki, no siema!- usłyszałem w słuchawce radosny głos.
- Siema, Sam!- zerwałem się z łóżka - Widzisz jest taka sprawa…- zacząłem chodzić w kółko po pokoju.
Spokojnie, idioto!
- No, mów, o co chodzi - powiedział rozbawiony, moim nerwowym głosem.
- Tylko nie wiem, od czego zacząć - odpowiedziałem zmieszany, i niepewny tym, co chcę zrobić.
Kucnąłem, opierając się o ścianę, przegryzając wnętrze policzka.
- Może od początku?- spytał sarkastycznie.
- Weź mnie nie wkurwiaj!- krzyknąłem oburzony na tak jawną kpinę do MOJEJ osoby.
Nikt nie ma prawa odzywać się tak do mnie! Nawet osoby, które kocham.
- Oj dobra, skarbie. Będę grzeczny - zacmokał wesoły.
- Samuel…- syknąłem - Nie przeginaj pały!
- To mówisz, o co chodzi? Bo wiesz ja mam dużo czasu…
- Oj, weź się pierdol!- rozłączyłem się i rzuciłem telefonem o ścianę.
Tak, tak. Wiem, nasza znajomość nie zaczęła się najlepiej. Najpierw wpierdol, parę kłótni, a na końcu miłość do grobowej deski! Oczywiście z tą miłością to żart. Lubię go. Ale tak lubię, lubię. Oczywiście mu tego nie powiem. Nie powiem mu, że jak z nim rozmawiam, to serce mi wali jak oszalałe. Nie powiem mu jak się denerwuje za każdym razem jak go widzę. Że moje oczy szukają jego osoby w tłumie uczniów. Jak ciężko mi skupić się na lekcji, gdy czuje jego zapach w klasie.
Zaraz po hałasie, jakiego narobiłem, do pokoju wpadł Taschi.
- Yuki, co ty robisz?!-zapytał wystraszony. Stanął w drzwiach, a ja stałem przy otwartym oknie, paląc fajkę.
- Co cię to gówniarzu obchodzi?!- nie odwróciłem się w jego stronę, i nie zobaczyłem jego smutnych oczu.
Tak, wiem. Po mimo tego, że kocham go, martwię, spędzam z nim wolny czas. Nie umiałem się przed nim otworzyć. Owszem, on przychodził do mnie z każdym problemem. I naprawdę pomagałem mu jak umiałem. Tylko nie zawsze mi to wychodziło. Nie umiałem trzymać język za zębami. Nie potrafiłem utrzymać swojego jadu. Wiedziałem, że go to boli i innych domowników jak się do nich odnoszę, ale to było silniejsze ode mnie.
- Przestaniesz?!- ryknął zły,
Zaciągnąłem się i poczułem przyjemne uczucie w płucach.
- Weź wyjdź...- rozkazałem jak to miałem w takich chwilach - I co tak stoisz?! Nie rozumiesz, co do ciebie mówię?!- odwróciłem się w stronę młodszego.
- Yuki...- jękną. Usłyszałem w jego glosie żal.
- Nie wkurwi...- nie skończyłem, bo zadzwonił mój telefon.
No bylem w szoku. Totalnym. Przeżył spotkanie ze ścianą! Ha. Moje maluszek! Podniosłem urządzenie z podłogi, przejechałem palcem po ekranie, aby odebrać.
- Czego chcesz...- odezwałem się do dzwoniącej osoby - Wyjdziesz sam, czy mam ci pomoc?!- zwróciłem się do młodszego.
I opuścił pomieszczenie bez słowa.
- Yuki, kochanie uspokój się.- lgnąłem na wyrko.
Odetchnąłem głęboko parę razy.
- Po co dzwonisz?- przymknąłem oczy. Zobaczyłem obraz, który chciałem zobaczyć. On uśmiechający się do mnie. Zawsze to robił. Wiedział, że uwielbiam jego uśmiech. Jest taki piękny jak się śmieje. Uwielbiam jego dołeczki i przymrożone oczy - Już mnie dziś wkurwiłeś!
- Przestań dramatyzować...- uspokajał mnie - To do ciebie nie pasuje.
- Sam, nie denerwuj mnie.- ostrzegłemgo przed swoim wybuchem.
- Dobra, słońce mów, po co dzwoniłeś?- chciał wyciągnąć powód wcześniejszego telefonu.
- Ale nie będziesz mi przerywał - raczej stwierdziłem niż spytałem.
- Nie ma sprawy, kochanie.- zgodził się od razu.
- Samuel…- wysyczałem - Nie mów do mnie jak do baby!- upomniałem go, kolejny raz z resztą - A teraz do rzeczy - wziąłem głęboki wdech i zacząłem nawijać - Bo widzisz chodzi o mojego brata. Chce, żeby robił to, co kocha. Tylko, że on się boi twoich kolegów…
- Yuki…-przerwał mi - O czym ty mówisz? Bo chyba nie o tym, o czym myślę!- dodał z wyrzutem.
- Miałeś dać mi skończyć!- krzyknąłem - Tak dokładnie o tym – potwierdziłem jego domysły.
- Ale wiesz jak to może się skończyć?- zapytał smutny.
- Tak, wiem - odparłem smętny.
- Zależy ci na tym?- od kiedy jesteśmy kolegami, nie był taki smutny jak teraz.
Wiedzieliśmy, co za tym idzie. Znów zaczniemy ze sobą walczyć, a wiem, że tak samo jak ja jak i blondyn nie mieliśmy na to ochoty. Owszem na początku wszystko było proste, bo go nie znałem, nie nawiedziłem go za to, co robił z kolegami mojemu bratu.
Jednak po bliższym poznaniu i po tym jak zostaliśmy zmuszeni do spędzenia razem czasu, wszystko się zmieniło. A dokładnie moje uczucia do tego idioty. Poznałem go na tyle, że wiedziałem, iż udaje to, kim jest. W szkole był uważany za bogatego snoba, który pomiata ludźmi na około. Wydaje kasę na lewo i prawo. Nie przejmuje się opinią innych ludzi. I chowa się za piątką zidiociałych przyjaciół.
Prawda była taka, że po mimo pieniędzy rodziców chciał, aby traktowano go jak każdego innego człowieka. Nie pomiatał ludźmi, wręcz przeciwnie. Kochał swoją rodzinę. Zależało mu na tym, aby jego przyjaciele byli szczęśliwi, nawet, jeśli pod kapsułą mieli ptasi móżdżek. I parę razy udawał, że nie bolą go słowa osób, które go obrażały. Atakowany odpowiadał na atak. I widziałem jak płacze, po mimo tego, iż uważa płacz za ból.
Byłem przy nim. Nie zawsze. W szkole mijaliśmy się szerokimi łukami, aby nie skrzywdzić się nawzajem. Natomiast po szkole był moim przyjacielem. Może kimś ważniejszym. Może chciałem czegoś więcej, ale bałem się wszystko zniszczyć.
- Sam, nie ułatwiasz mi tego - czułem się jak bym musiał wybierać. Miedzy szczęściem brata, a swoim.
- Oh, wiem…- przytaknął zmartwiony - I mam nadzieje, że tobie jest równie ciężko, co mi.
- Yhym- dopowiedziałem półgębkiem - Ale, proszę…
- Postaram się, tylko niczego nie obiecuję - przerwał mi - To do usłyszenia - nie czekał, aż odpowiem. Rozłączył się, a ja patrzyłem na wyświetlacz, widziałem „połączenie zakończone”, i miałem przeczucie, że to ostatnie połączenie.
Wstałem z łóżka i poszedłem do rudowłosego. Jego pokój był troszkę większy i jaśniejszy oraz o wiele, wiele czyściejszy. Taki mały pedancik z niego. Ubrania ma poukładane kolorystycznie.  Książki od najmniejszej do największej. Poduszki na łóżku ułożone w równej odległości. Żadnego paprocha na podłodze, czy na dywanie.
Mogli sobie z Oscarem podać ręce.
Wszedłem bez pukania jak miałem to w zwyczaju. Młodszy siedział przy biurku z nosem w książce. Położyłem się na łóżku na brzuchu i schowałem twarz w poduszce.
Nie odezwał się słowem. Czekał, aż pierwszy coś powiem. Tylko ja nie wiedziałem, co mam powiedzieć.
Nie wiedziałem, że posiadanie rodziny i jej uszczęśliwienie jest tak ciężkie!
- Życie jest do dupy!- powiedziałem, nie odrywając buzi od poduszki.
- Tak. Masz racje - przytaknął rudzielec - Nikt nie mówił, że będzie lekko - dodał.
I miał, kurwa świętą rację.

OooO

Can’t can’t can’t go... Złapałem budzik i rzuciłem nim o ścianę tylko, żeby dał sobie i mi spokój.
Can’t can’t can’t go… No, co jest? Schowałem głowę pod poduszkę.
Can’t can’t can’t go… Aha, już wiem. Wziąłem wkurwiający przedmiot do ręki. Ale nie, nie rzuciłem nim.  Odebrałem telefon.
- Cooo jest, kurwa?!- ziewnąłem, wyciągając głowę spod poduszki.
- Yuki?!- spytał zdziwiony Taschi.
- Nie, kurwa krasnoludki!- krzyknąłem zaspanym głosem. Jak on śmiał mnie obudzić? Do tego miał i ma prawo Oscar. Usiadłem na łóżku wyciągając się - Co jest? I po co do mnie dzwonisz jak możesz przyjść!?
- Yuki, co ty gadasz?- spytał zdziwiony - Wiesz, która godzina? Nie?-podrapałem się po karku, rozglądając się po pokoju. Uderzyłem się w czoło, widząc rozwalony budzik. Tak kończą ci, co ze mną zadzierają - Ja ci powiem! Ósma trzydzieści! I jak się zaraz nie pośpieszysz…
- Co…?- przerwałem młodszemu - Jak to kurwa ósma trzydzieści?- zerwałem się z wyra i wbiegłem do łazienki- Nie, nie! Mam przejebane jak się spóźnię - stwierdziłem fakty. A dlaczego. Otóż mój zajebisty nauczyciel Mort uwziął się na mnie. Za co? Za moją bezczelność, chamstwo i narcyzm. W sumie nie jest on pierwszy ani ostatni. Przejebane miałem nie tylko u niego i trenera, ale jeszcze kilku ich było. Do odpowiedzi leciałem niemal codziennie. A, że mam pamięć fotograficzną to nie osiągali swojego celu. Uśmiechnięty z kpiącym spojrzeniem wracałem do ławki.
- No to się ruszaj…!- popędził mnie. Oczywiście, że się będę streszczać - Masz półgodziny.
- Tye to i ja wem…- odpowiedziałem myjąc żeby- Jhk hoś to ho...- wypukałem usta - Zatrzymaj!- poprosiłem. Szybko ułożyłem włosy.
- Zrobię, co mogę, ale wiesz, jaki on jest…- wbiegłem do pokoju. Z szafy brałem pierwsze lepsze rzeczy. I jak na złość jakieś szmaty, ale nie mam czasu na wybrzydzanie i zmianę. Czasami brakuje mi po prostu Oscara. On nie pozwoliłby mi zaspać, i wyglądać jak biedak - Jak coś to dzwoń jak będziesz pod szkołą. To na razie!
- Spoko…-rzuciłem i się rozłączyłem.
To chyba najgorszy dzień, od kiedy tu jestem. Mam na sobie jakieś rozciągnięte ciemne jeansy, białą koszulkę z nadrukiem, chuj wie, co to jest, i jasną bluzę z kapturem. Złapałem plecak i zbiegałem po schodach, a raczej zeskakiwałem. I mój pech chciał, że się poplątałem i zleciałem ze schodów! Nie no to jest porażka. Za dużo czasu spędzam z Taschim. Jego niezdarność właśnie przeszła na mnie. Pozbierałem swój zgrabny zadek z podłogi i wybiegłem na podjazd do auta. I niech mnie dziś piorun jebnie, a pogoda na to wskazywała! Lało jak z cebra.
- Aaa!-krzyknąłem sfrustrowany.
Wbiegłem szybko do domu i pobiegłem do pokoju po kluczyki. Jak na złość nie mogłem ich znaleźć. Zbiegłem na parter, rozglądałem się szukając lokaja.
- Sanzooo!- wołałem starucha. Ehh.. Na kimś musiałem się wyżyć – Sanzooo!- ja się chyba rozpłacze.
- Paniczu? Co się stało?- zapytał osłupiały. Właśnie wchodził do domu.
- Gdzie moje kluczyki od auta?- odwróciłem się w jego stronę - I nie patrz tak na mnie!- zjebałem nic niewinnego dziadka.
- W gablocie koło drzwi wejściowych - poinformował mnie - I, um, paniczu. Radziłbym założyć buty!
- No chuj mnie dziś strzeli!- wydarłem się, ściągając do holu żonę ojca.
- Co to za krzyki?- spytała zaskoczona macocha - Yukimura język! Nie jesteś sam w domu!
- Nie, tylko jej jeszcze tu brakuje – pomyślałem - A spierdalaj!- podniosłem na nią głos.
- Nie zostawię tak tego!- krzyknęła urażona.
- Pierdol się!- odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę samochodu, biorąc po drodze kluczyki, i tak, buty!
Gdy byłem pod szkołą zadzwoniłem do rudego, że już jestem na miejscu. O, dziwo nie spóźniłem się. Byłem nawet minutę przed dzwonkiem. Co prawda zmachany, zdyszany i wyglądałem jak jakiś menel!
Gorsze od upadku ze schodów było to, iż zatrzasnąłem się w kiblu, i spędziłem tam pół długiej przerwy. Po waleniu w drzwi i krzyczeniu o wolność, byłem tak spragniony, że wypiłbym wszystko, co znajdywało się w automacie. Kupiłem w maszynie Pepsi, i kiedy otworzyłem puszkę zadzwonił dzwonek na lekcje.
- Boże, za co ty mnie tak karzesz…- mruknąłem do siebie, wznosząc wzrok do nieba. Chociaż, nie. Do sufitu.
Stałem na parterze, a musiałem wbiec na drugie piętro. I przebiec labirynt. Wszystko było by ślicznie, pięknie, gdybym na coś nie wpadł i się nie obalił na plecy, wylewając na siebie napój.
- Co za popierdolony dzień…- jęknąłem podnosząc się z podłogi. I ostatecznie stwierdzam, że nigdy w życiu nie miałem tak pechowego dnia jak dzisiaj.
- Seiichi…- syknął nauczyciel - Pohamuj język! Jesteś w szkole!- pochylił się, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- No nie…- zajęczałem. Cała koszulka i bluza była brązowa od napoju - Pierdolone szczęście…-podniosłem wzrok na nauczyciela i zamarłem. No jasne! To oczywiście musiał być on!
- Bezczelny smarkacz!- obraził mnie, a ja posłałem mu kpiący uśmiech - Zero kultury…
- Oczywiście…- wszedłem w zdanie trenerowi. Zacząłem zbierać z nim kartki - chamski i narcystyczny bachor!- dokończyłem - To już wiem. Może chcesz coś dodać? - zapytałem z podniesioną brwią. Jak tego człowieka szybko wyprowadzić z równowagi.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na… Ty - wysyczał przez zaciśnięte żeby - Szczeniaku.
- Oho.. To jeszcze jedno wyzwisko do kolekcji!- podałem starszemu kartki i wstałem.
- Nie rób z siebie idioty, Seiichi! Obaj wiemy, że nim nie jesteś - wziął ode mnie swoje papierki.
- A to coś nowego!- minąłem go i szedłem w stronę schodów. Niestety jak mój pech chciał, byłem spóźniony, a babka od historii nie wpuszcza na lekcje jak nie wejdziemy równo z dzwonkiem.
- A ty, dokąd się wybierasz? Jeśli mogę wiedzieć?- złapał mnie za kaptur i przyciągnął do siebie.
- Nie, nie może pan wiedzieć!- odpyskowałem, wyrywając się z jego uścisku. I jak wspomniałem bluza była stara, więc się podarła - Jak ja nie cierpię tego dnia - jęknąłem. Ściągnąłem bluzę i rzuciłem ją zdenerwowany na podłogę.
A masz szmato!
Na dokładkę jeszcze ją kopnąłem, wyobrażając sobie twarz mężczyzny obok.
- Jaką masz teraz lekcje?- spytał spokojny.
- A interesuje to pana, bo…?- szczeknąłem jak rasowy rotwailer. Nauczyciel podniósł brwi do góry, a ja się uśmiechnąłem drwiąco.
- Nie denerwuj mnie!
- Gdzież bym śmiał - odparłem sarkastycznie - A jak już pan musi wiedzieć, to mam historie, a Shackeford nie wpuszcza po dzwonku.
Co się stało z tym facetem? ON nie zwrócił mi uwagi, że powiedziałem kobiecie na ty! Albo się wyspał, albo miał niezłe ruchanko w nocy.
- Chodź!- rozkazał. I jak nigdy nic, ruszył przed siebie, a ja za nim. Ja wytresowana małpka, kurwa. Szliśmy w ciszy. Po korytarzu odbijało się tylko echo naszych kroków. Szkoda, że tylko w czasie lekcji jest taki spokój. Stanęliśmy pod klasą 305. Trener zapukał, po usłyszeniu „Wejść”, nauczyciel złapał za klamkę i wszedł pierwszy.
- Dzień dobry - przywitał się, uśmiechając się - Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyprowadziłem zgubioną owieczkę - wychylił się z klasy i złapał mnie za ramie i wciągnął do pomieszczenia.
- No jasne, kto by inny jak nie Seiichi!- krzyknęła - Siadaj na miejsce! I tylko, dlatego, że pan Ephacsen cię przyprowadził, pozwolę ci zostać!- popatrzyłem na nauczyciela, i normalnie miałem ochotę jej i jemu przypierdolić!- Głuchy jesteś!?-wrzasnęła.
- Głuchy to raczej by usłyszał te piski!- odwarknąłem. Starszy pchnął mnie i ruszyłem na miejsce. Odwróciłem się w stronę nauczyciela i powiedziałem bezgłośnie „dziękuje”, i…
 Potknąłem się o plecak.
No ja się pytam, za co!?
Byłem i jestem grzecznym chłopcem. Oczywiście jak śpię. Nie zapominałem o prezentach dla rodziny i kupowałem je na czas. Co z tego, że nie za moje pieniądze? Ale się liczy! Wiec ja się pytam, za co?
- Cisza!- nauczycielka próbowała uspokoić rozbawionych uczniów - Seiichi, nie wygłupiaj się! Podnoś się z tej podłogi i na miejsce!
- A wyglądam jak klaun, aby zabawiać ludzi?- tysięczny raz podniosłem się z podłogi. Bez żadnych upadków zająłem swoje miejsce.
Lekcja zleciała dość spokojnie. Może, dlatego, że nic sobie nie zrobiłem. Chociaż nie, prawie wsadziłem sobie długopis w oko.
No, masakryczny pech.
Gdy zadzwonił dzwonek, zerwałem się z ławki i jako pierwszy ruszyłem w stronę drzwi. Jakiś pacan stał za nimi i jak je pchnąłem to się odbiły od kogoś i uderzyły mnie w czoło. I nie powiem, że nie bolało, wręcz zajebiście bolało. A siła uderzenia była tak mocna, że znów zderzyłem się plecami o podłogę. I co ja biedny mam zrobić? Teraz to już się boje prowadzić samochód. A to gumę złapie, albo jakiś wypadek. Jestem za młody i za przystojny na tak wczesną śmierć!
- No ja pierdole…- zajęczałem, zakrywając oczy ramieniem. Miałem ochotę płakać.
- Seiichi, wstawaj!- poczułem jak ktoś mnie podnosi. Sam bym chyba nie miał sił. Dobrze, że ten dzień się kończy.
I kim okazał się sprawca? Oczywiście nie, kto inny jak Ephacsen we własnej osobie. Wyszedłem z klasy i kucnąłem pod ścianą opierając się o nią plecami. Schowałem twarz w dłoniach i uspokajałem się w ciszy. Co było niemal czystą kpiną, bo panował straszny harmider na korytarzach.
 - Może zadzwonię po Liama…- pomyślałem.
Serio bałem się wsiąść za kółko. Jeszcze mi życie miłe, choć dawało mi popalić.
- Masz – usłyszałem głos trenera. Podniosłem wzrok i zobaczyłem jakąś czarna szmatę - Chyba nie chcesz paradować tak po szkole?- spytał z szyderczym uśmieszkiem, wskazując palcem na moją brudną koszulkę, a ja wzruszyłem ramionami.
- Znając moje szczęście, gdzieś się obalę czy coś gorszego! Chociaż nie. Dziś już nie spotka mnie nic gorszego - stwierdziłem po dłuższym czasie - No chyba, że jakiś wypadek śmiertelny- dodałem po chwili całkiem poważnie.
- Nie gadaj bzdur…- zbeształ mnie za myślenie. Czy wy to słyszycie? Oh, czyżby się martwił? Ale się kurwa wzruszyłem!- Masz – podał, a wręcz wcisnął mi koszulkę w ręce.
- Ja tylko mówię, co myślę…- burknąłem. Wziąłem koszulkę i ją rozłożyłem. I był n niej napis „kolej na ciebie”- To jakaś sugestia?-spytałem zaintrygowany.
- Może -uciął i odszedł.
Siedziałem jak wmurowany do podłogi i patrzyłem za nim w szoku. No, co za dziwni ludzie. Najpierw się na mnie uwziął a teraz chce się pogodzić?
Chociaż miło z jego strony, że przejął się bardziej moim wyglądem niż ja.
Bożuś kochany, świat się kończy. ON przejął się bardziej ode mnie.
Nie, nie… To się kurwa nie dzieje naprawdę!

OooO

Zaraz po lekcjach zbiegłem na parter budynku, gdzie czekał na mnie Taschi.
- Jak coś to zadzwonię - spojrzałem na brata nim ruszyłem biegiem do szatni.
Bylem spóźniony. I to bardzo. Rozbierałem się w biegu, wchodząc do szatni, tam czekał na mnie Samuel. Bałem się tej rozmowy, bo wiedziałem, że wszystko może pójść się jebać.
Tak jak ja wczoraj z Liamem.
Oj, rozwiązła ze mnie dupa.
- Hej, skarbie!- przywitałem się z Jacobsenem. Nie, nie byliśmy parą. Nic z tych rzeczy. Po prostu lubiłem widzieć jego uśmiechnięta twarz, więc tak się do niego zwracałem, bo to powodowało, że cały, AŻ promieniował szczęściem - Rozmawiałeś z przyjaciółmi?- zapytałem, wieszając na wieszaczkach koszulkę i marynarkę do szafki.
- No, siema -  jęknął markotnie, siadając na ławce. Opuścił głowę, wplatając dłonie we włosy.
- Ej, co jest?- ukucnąłem przed nim, kładąc dłonie na jego kolanach - Zazwyczaj się cieszysz jak mowie do ciebie skarbie.
- Nawet to nie poprawi mi humoru - złapałem młodszego pod brodę, unosząc głowę, by spojrzał mi w oczy.
- Nie rozmawiałeś z nimi - bardziej stwierdziłem niż spytałem, zabierając dłonie z jego ciała.
Ode chciało mi się na niego patrzeć, a co dopiero skupiać na nim swoją uwagę.
Jak ja mogłem wierzyć, że jestem ważniejszych od tych zakutych pał?
- Nie rozmawiałem - westchnął. Ścigałem buty, spodnie, paradując przed Samem w samych bokserkach - To nie jest takie łatwe. Nie znasz ich. Wciągnąłem na tyłek spodenki.
- Jasne, że nie znam - założyłem buty do koszykówki, nie sznurując ich- Nie koleguje się z zakutymi łbami – wyjaśniłem swoim wywyższającym głosem.
Masz szczęście, że tobie dałem szanse!
- Yuki, przestań!- spojrzałem na niego i zobaczyłem zajebistego buraka.
- Ach... Jaki on słodki!- pomyślałem.
- Nie chce się z nimi pokłócić!- kontynuował - Wiem, że obiecałem, ale nie mogę. Po mimo swoich charakterów są dobrymi przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi?- spojrzałem na Samuela- To, kim ja dla ciebie jestem?
Żywym wibratorem, kurwa?!
- No...- patrzył mi w oczy, myśląc nad odpowiedzią. Mogłem zobaczyć ten sam strach, co za pierwszym razem, gdy się spotkaliśmy- Przyjacielem - szepnął po chwili.
- Przyjacielem?!- prychnąłem rozbawiony, zakładając czerwony bezrękawnik z numerem 23. Nie wyglądałem w nim okropnie, tak jak połowa drużyny. Może, dlatego, że podkreślała moją urodę? A nie. Jestem tak zajebisty. A zajebistemu we wszystkim zajebiście.
- Nie rób tego – poprosił płaczliwym głosem, zdziwiony podniosłem brwi.
- Nie robić, czego?- powtórzyłem ze zdziwioną mina.
- Nie każ mi wybierać!
- Słucham?- odezwałem się po chwili - Wybierać? Chyba nie rozumie twojej pokręconej logiki - trzasnąłem drzwiczkami od szafki.
- Przestań...- uspokajał mnie. On mnie uspokaja? Najpierw mnie wkurwia, a później chce mnie ugłaskać jak jakiegoś jebanego psa?-Rozwalaniem szafek nie rozwiążemy tej sytuacji.
- Dlaczego?!- spytałem ni stad ni zowąd - Skoro bałeś się z nimi porozmawiać, to, po co obiecałeś, że to zrobisz?!
- Yuki, ja naprawdę chciałem...- zaczął tłumaczyć.
- A myślisz, że ja, kurwa jestem jakimś robotem?! Że nic nie czuje?!- naskoczyłem na przyjaciela - Myślisz, że nie bałem się, kiedy poprosiłeś mnie, abym powiedział Taschiemu o nas. O naszej przyjaźni!
- To nie ma znaczenia!- krzyknął -  Prawie go nie znasz! A ja? Ja znam ich od piaskownicy!
- Nie ma znaczenia?- wysyczałem zły -  Do chuja, jebana mać! To jest mój brat!- przypomniałem mu - I wbrew temu, co myślisz, kocham go!
- Przepraszam, nie to miałem na myśli.
- Dokładnie to miałeś namyśli...- oskarżyłem go – Dobrze wiedzieć, że masz w dupie moje uczucia!
- Yuki, słońce! Wiesz, że nie o to mi chodziło!
- Mam dosyć - przejechałem dłonią po twarzy, by ukryć swoje rozczarowanie. Ja myślałem, że z nim stworze swój pierwszy poważny związek... Ale…
- Czego?!- stanął naprzeciw mnie - Czego masz dosyć?!- zatrzymałem wzrok na tych pięknych oczach, które wyglądały tak prosząco, chowając swoje uczucia. W takich chwilach myślałem o czymś, co nie ma dla mnie znaczenia. W ten sposób mój wzrok i twarz stawała się pusta.
- Nas! Naszej przyjaźni!- glos miałem cichy i zachrypnięty - Całe to ukrywanie mnie meczy!- odetchnąłem głośno - W szkole się unikamy. Niby się nienawidzimy. A po szkole jak gdyby nigdy nic, udajemy najlepszych przyjaciół - złapałem twarz blondyna w dłonie – Żyłem tak jak chciałem. Nikt nie dyktował mi jak mam to robić - położyłem swoje czoło do jego - Teraz oszukuje sam siebie!- czułem na ustach ciepły oddech, który pachniał tak samo jak pierwszego dnia. Gumą owocową, którą żuł bez przerwy - Oszukuje się, że wszystko jest dobrze, a prawda jest taka, że jest do dupy, Sam - westchnąłem - Ja już tak dłużej nie mogę...- złożyłem delikatny pocałunek na ciepłych wargach – Przepraszam - odszedłem, kierując się na sale.
- Yuki...- zatrzymałem się z rekom na klamce, stojąc plecami - Co będzie z nami, po tym, co przeszliśmy?- zapytał smutny.
- A co z zaufaniem?
- Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić - przyznał przygnębiony.
- A co ze mną?!- spojrzałem Jacobsena.
- Co powinienem zrobić?
- Zapomnijmy o wszystkim, Sam - odpowiedziałem zrezygnowany.  Wyciągnąłem telefon. Po wyszukaniu numeru do Taschiego połączyłem się z nim.
- Co chcesz zrobić?!- spytał, siadając na ławce.
- Przyjaciele na ciebie czekają - powiedziałem zimnym głosem - Taschi! No w końcu. Ile można czekać?- ruszyłem na sale, nie czekając na bruneta - Tak, czekam na ciebie! Nie, nie obchodzi mnie to!  Masz pięć minut! Pięć!- powtórzyłem - Inaczej zwlekę cię tu za szmaty!- zakończyłem polaczenie.
Wszedłem na sale. Byli wszyscy. To znaczy, koledzy Jacobsena. Nie. Przyjaciele. Dobre żarty! I dwóch głąbów. Mark Shmit i Gregory Mcmillan. W sumie nic do nich nie miałem. Nie rozmawiali za dużo ze mną i Jacobsena przyjaciółmi. No chyba, że miedzy sobą. Ale to raczej, dlatego, że chodzili do tej samej klasy. I byli rok młodsi od blondyna i jego „paczki”.  Raczej rzadko grali. Nigdy nie opuścili treningu, jeżdżą na każdy mecz, chodź na boisko wchodzili na parę minut. I oczywiście trener.  Jak na czterdziestolatka, był bardzo przystojny. Wysportowana sylwetka. Włosy zawsze postawione na żel. Na treningach, zawsze był w dresie, po za nią stawiał na garnitury. Nie przebierał w słowach. Ale miał jedną wadę. Bał się ojca Jacobsena, bo sponsorował szkolną drużynę. Dlatego zawsze osiągali to, co chcieli.
- Seiichi! Znów spóźniony!- krzyknął trener, gdy zobaczył mnie w drzwiach sali gimnastycznej - Nie wytrzymam z tobą!
- Spokojnie!- podniosłem dłonie w geście poddania się - Dzień dobry!- przywitałem się, odwracając uwagę od mojego spóźnienia.
- Nie wytrzymam...- powtórzył - Cholerny gówniarz! Bedzie mnie uspokajał!- wziął w ręce piłkę i rzucił nią w moja stronę - Chowaj telefon!- odskoczyłem, bo nie chciałem dostać po genitaliach.
- Ałaa...- odwróciłem się słysząc jęk. I nie był to nikt inny jak mój braciszek.
- Co ty tu robisz?!- naskoczył na niego Alex.
- Od dziś będzie grał z nami!- poinformowałem wszystkich - Oczywiście jak trener...- podkreśliłem - się zgodzi.
- Zatrujesz, prawda?- syknął zły, Alex.
- A widzisz, żebym się śmiał?- spytałem ironicznie.
To wszystko ich wina, że Jacobsen mnie olał. Wybrał ich zamiast mnie. Czy tak dużo mu dają, że są u niego najważniejsi?
- Zostawił drużynę! Wiec nie ma powrotu!- spojrzał na rudego - Ciota, nie będzie z nami grała.
- Wiec ja też nie będę grał!- oznajmiłem, podnosząc piłkę.
- Seiichi, o czym ty mówisz?- zapytał trener.
- Jeżeli go nie przyjmiecie, odchodzę - odpowiedziałem spokojnie, stawiając jeden warunek.
- Słuchaj Seiichi! To nie jest zabawne!- spojrzałem na trenera z szyderczym uśmieszkiem.
- Nie wiem jak ich...- wskazałem na chłopaków z boku - ale mnie to też nie bawi - odparłem spokojnie, kozłując piłkę.
Grunt to spokój.
Tsa, jasne!
- Nie możesz tak porostu odejść - stwierdził, patrząc na mnie jakby miał mnie zaraz rozszarpać.
- Jasne, ze może...-  głos zabrał ten ptasi móżdżek - w końcu maja to we krwi! Opuszczenie drużyny!- patrzył to na mnie to na Taschiego.
- Weź nie udawaj, że się tym martwisz!- parsknąłem - Na boisku nie widzisz nikogo po za sobą!
- Ja przynajmniej zdobywam punkty! A ty?- złapałem piłkę, którą cały czas kozłowałem.
- Ja?- posłałem mu mordercze spojrzenie-  Dzięki mnie zdobywasz te punkty, imbecylu! Jak nie zauważyłeś to ja zbieram i zabieram piłki!- sprostowałem.
Jak mnie ten człowiek wkurwia.
- Jasne!- oburzył się - Tak sobie to tłumacz.
- Powiedz mi…- zakręciłem piłkę na palcu. Niewzruszony jego stanem - Kiedy ta drużyna wygrała siedem razy pod rząd? Kiedy miała szanse na stanowe?
- Chłopcy, uspokójcie się!- odezwał się trener - Jebane bachory!
- Nie będziemy grać z pedałem!- upierał się przy swoim, Alex.
- Jak jeszcze raz go obrazisz, to nie ręczę za siebie!- cisnąłem w niego piłką.
Niech się cieszy, że w mordę nie dostał. Złamany nos, mur beton.
- Yuki, to nie ma sensu!- odezwał się rudy, stając przy moim boku - Ja naprawdę nie muszę grać! Ale ty nie rezygnuj.- poprosił - Nie przeze mnie!
- To nie przez ciebie rezygnuje!- odparłem spokojnie -  Skoro tak jednogłośnie się zgadzają, że nie będą z tobą grać to nie ma sensu być w  drużynie. Tu. Na boisku powinniśmy się wspierać, a nie szkodzić.
 - Dobre! Wspierać? Kiedy ty właśnie zostawiasz drużynę. Zresztą tak jak mała ciota!
- Z tego, co pamiętam, to go do tego zmusiliście! Wiec nie pierdol, że odszedł!
Złość odebrała mi normalny tok myślenia. W tej chwili nie złościłem się tylko o Taschiego, ale i o to, że z nimi przegrałem.
Przegrałem miłość?
- Ta mała ciota się pierdoli!- wskazał na Taschiego.
- Co zazdrościsz?- syknąłem wkurwiony.
Ile trzeba im powtarzać, że mają go nie obrażać.
- Że wali się facetami?- spytał zszokowany - Porąbało cię!
- Go przynajmniej chcą!- zripostowałem -  A ciebie?! – zmierzyłem go z góry na dół - Pewnie wszystkie laski omijają cię szerokim łukiem.- posłałem mu kpiący uśmiech-  Co mnie nie dziwi! Z taka morda bym z domu nie wychodził!- trener złapał Alexa za koszulkę, kiedy rzucił się w moją stronę.
- Już dosyć!- szarpał się z Alexem – Zagłosujemy - odezwał się, gdy już uspokoił tego idiotę - Ci, co się nie zgadzają, aby…- rzucił Taschiemu wrogie spojrzenie - Młody do nas dołączył podniosą dłoń.
W górę poleciała szybko dłoń Alexa, oczywiście. Druga i trzecia była jego kolegów. Zdziwiłem się, gdy jeden z ich grupy nie podniósł ręki. Młodsi zawodnicy też nie podnieśli ręki, ale to tylko, dlatego, że lubili Taschiego. Z tego, co wiem, oni nie uwierzyli w to, że jest gejem.
Bo i taka prawda.
- A ty, czemu nie głosujesz?- Alex burknął do kolegi.
- Mi nie przeszkadza w drużynie - odpowiedział spokojnie - Nie chce się kłócić. Dlatego nie będę głosował - wzruszył ramionami. Usiadł na ławce ignorując przyjaciół, którzy byli czerwoni ze złości.
- Dobrze jest, więc trzy – trzy - odezwał się trener - Jeszcze Jacobsen - rozejrzał się po sali - Gdzie ten cholerny gówniarz!?- krzyknął, wyrywając sobie włosy z głowy- Alex, biegnij po niego - wydał polecenie.
- Yuki to naprawdę nie ma sensu!- Taschi mówił cicho, aby nikt go nie słyszał prócz mnie- Zostań! Kochasz koszykówkę!- ścisnął moją dłoń - Ja dam sobie radę. Dawałem radę!- nalegał, wiedząc jak to się skończy.
-  Już nie chodzi o to - odwróciłem się w stronę młodszego - Teraz udowodnię im, że dzięki mnie wygrywali - odgarnąłem mu grzywkę z oczu - Nie martw się! Jestem dużym chłopcem.- owinąłem rękę na szyi rudego, przytulając do siebie brata.
Po paru minutach pojawili się Jacobsen i Alex. Samuel patrzył na mnie łzawym wzrokiem, a ja nie okazywałem żadnych uczuć. Choć w środku czułem się rozdarty. Niby nie kazaliśmy sobie wybierać. Ale wiedzieliśmy jak to się skończy. Ja zostawię go dla brata, a on mnie dla przyjaciół.
- Jacobsen…- fuknął trener - kolega ci wyjaśnił, jaki spór trzeba rozwiązać?-  kiwnął głową - Wiec, jaki jest twój głos?- spytał prosto z mostu. Wszyscy czekali na decydujący głos.
 Nie, nie wszyscy. Samuel patrzył na mnie przepraszająco.
- Przepraszam, Yuki - odezwał się, zasłaniając oczy grzywką.
- W porządku - odparłem spokojnie – Trenerze - przeniosłem wzrok na mężczyznę - Jutro oddam wszystkie rzeczy!- ruszyłem do szatni, nie puszczając brata.
- Co? Jak to? O czym wy mówicie!?- spytał zszokowany blondyn, patrząc po kolei na wszystkich.
- Aha. Powodzenia w drodze do stanowych! – krzyknąłem, za nim trzasnęły za nami drzwi.
Udałem się do szatni, aby się przebrać.
- To było nie potrzebne - jęknął rudy, siadając na ławce - Ale jedno muszę ci przyznać!- ściągnąłem koszulkę i spodenki - Nie mógłbym wymarzyć lepszego przyjaciela - rzucił sarkazmem.
Wsunąłem spodnie na tyłek.
- Taschi?- odezwałem się, gdy ubrałem podkoszulek.
- Hmmm?-
Wsunąłem nogi w buty.
- Odpierdol się!- roześmiałem się, widząc jego zdziwioną minę. Schowałem resztę ciuchów do torby - Idziemy?- spytałem zarzucając torbie na ramie. Taschi pokiwał głową, wstając z ławki.
To musiało się tak skończyć. Nie zostawię brata dla kogoś, kto, ma mnie szeroko i głęboko. Chociaż nie powiem, że nie boli. Bo boli. Każda strata bliskiej osoby jest bolesna. Ale wiem, że bardziej bolało by mnie, gdybym stracił brata.
- Yuki…- poczułem jak oplata mnie ręką w pasie- Kocham cię.
- Taa…- westchnąłem, przytulając go - Ja ciebie też - ucałowałem go w czubek rudych włosów.
A tego bym sobie nie wybaczył.
***


2 komentarze:

  1. Witam,
    och Yuki bardzo się troszczy o brata, cóż może w końcu sam się postawi i będzie miał swoje zdanie, a ten dzień to koszmarny pech...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, och Yuki bardzo się troszczy o brata, może w końcu sam się postawi... i będzie miał swoje zdanie, a ten dzień to koszmarny pech...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń