sobota, 4 lipca 2015

Ukryta Miłość - 6




Pięćdziesięcioletnia, elegancko ubrana kobieta wkroczyła do windy dumnym krokiem, patrząc na windziarza z pogardą.

- Dzień dobry – przywitał się, ze sztucznym uśmiechem – Na, które piętro?- zapytał formalnym tonem.

- Czterdzieste – odpowiedział chłodno.

Młody mężczyzna nacisnął guziczek, przeklinając swój los. Nie chciał tu pracować, ale nie miał wyjścia. Musiał utrzymać dziewczynę i dziecko. Wiele razy żałował swoich decyzji i czynów będąc nastolatkiem. Jednak czasu cofnąć nie można, tak też została mu praca, której nienawidzi i wszystkich ludzi tu mieszkających.

Kobieta wyszła z windy z uniesioną głową niczym królowa. Po drodze wyciągnęła klucze z torebki ze skóry. Stanęła przed zamkniętymi drzwiami. Włożyła klucz w zamek jakby wchodziła do własnego mieszkania. Będąc w środku położyła torebkę i klucze na szafce stającej przy wejściu. Pokręciła głową, widząc bałagan w salonie. Marynarka powieszona byle jak na oparcie fotela, turkusowa koszula rzucona na pufie. Jeden but leżał pod stołem, a drugi obok kominka. Na szklanym blacie stał kubek od kawy, brudny kieliszek do czerwonego wina oraz pusta butelka. Jak u nastolatka, który robiąc na złość rodzicom nie sprząta swojego pokoju. Zebrała ubrania, wchodząc po drodze do łazienki, i wrzuciła je do kosza. Pokręciła głową widząc jeszcze większy bałagan. Ręczniki zamiast wisieć na wieszakach, walały się na podłodze. Pozbierała je, i tak jak ciuchy włożyła do kosza. Zaschnięta pasta na zlewie, i brudne lustro. Ramiona opadły jej dopiero, gdy zobaczyła sypialnie. Mężczyzna spał odkryty na wielkim łożu, z głową na laptopie. Skopana kołdra leżała na podłodze. Kilka stron od maszynopisu walało się po materacu, a parę pod łóżkiem. Podeszła po pilota, omijając skarpetki niczym bomby na polu minowym. Wcisnęła guziczek, a w sypialni z każdą sekundą robiło się jaśniej. Ciemne kotary rozsunęły się, wpuszczając do pokoju słońce. Mężczyzna mruknął pod nosem, próbując schować głowę pod poduszkę. Jakie było jego rozczarowanie, gdy zamiast miękkiej poduchy znalazł laptopa. Rozłożył się na plecach, przecierając twarz dłońmi.

- Jak rozpieszczony, gówniarz – usłyszał to zamiast otrzymać matczynego buziaka.

- Witaj, mamo – przywitał się sennym głosem, wstając – Sama mnie rozpieściłaś – sięgnął po szlafrok od kobiety -  Ale gówniarzem już nie jestem – związał pasek w pasie – Kawy, herbaty?

- Nie chciałam, aby czegoś ci brakowało – broniła się, idąc za synem do kuchni.

I, taka była prawda. Nigdy niczego mu nie odmówiła. Gdy w wieku pięciu lat chciał konia, kupiła. Gdy miał siedem lat i jego koledzy przyjeżdżali do szkoły „swoimi ” samochodami, wynajęła dla niego kierowcę. Na trzynaste urodziny wynajęli całe wesołe miasteczko, choć zaprosił tylko kilka kolegów i koleżanek. Na szesnaste urodziny kupili mu trzy samochody i zatrudnili piosenkarzy, których ten uwielbiał. Jednak Alex nie przejmował się wydawanymi pieniędzmi. Wiedział, iż niczego mu nie odmówi, dlatego też na osiemnaste urodziny zażyczył sobie samochód za milion. Tłumaczył się tym, że musi czymś dojeżdżać na uczelnię. W tym momencie doszło do niej, że ich syn nie zna wartości pieniędzy. I, to było tylko i wyłącznie jej wina.

- Nie widzę różnicy – stwierdził, wyciągając dwie filiżanki – Nie wiem czy wiesz, ale mamy takie małe urządzenia z kolorowym wyświetlaczem…

- Nie błaznuj!

- …zwanymi telefonami komórkowymi – dokończył, włączając expres do kawy – Wiesz, do czego to służy, mamo?

- Oczywiście, że wiem!- syknęła oburzona, żartami syna.

- To nie wiń mnie za to, co zastałaś – wlał do porcelanowych filiżanek kawy.

- Alexandrze Michaelu Thompsonie!- krzyknęła na niego jak na pięciolatka – Jestem twoją matką, a nie koleżanka!

- Wiem, przepraszam – odparł potulnie, widząc zawiedzony wzrok kobiety – Po prostu nie radzę sobie z tym wszystkim – przeczesał włosy palcami, opierając pośladki o blat.

- Synku…- podeszła do niego, kładąc swoją zadbaną dłoń na ramieniu, Alex ’a – co się dzieje?- pogłaskała go po twardym bicepsie, dając tym samym do zrozumienia, że jest tu po to, by go wysłuchać.

- Oczekujecie ode mnie niemożliwego – powiedział z wyrzutem po dłuższej chwili, patrząc na nią miną zbitego psa.

- Możesz rozwinąć?- dopytała, nie rozumiejąc mężczyzny.

- Ta praca…- zamilkł na chwile, nie będąc pewnym czy ta rozmowa ma sens – mnie przytłacza. Czuję jakbym się dusił! Przeczytałem tyle maszynopisów, że śnią mi się po nocach! Poznałem tylu autorów, że połowy nawet nie pamiętam! Pan, Macedon oczekuje…

- Wystarczy!- przystopowała syna, uderzając pięścią o blat wysepki – Masz trzydzieści pięć lat, na Boga, a nie pięć!

- Wiem ile mam lat, mamo!- wziął filiżankę, zaciskając na niej dłoń. Powstrzymał się tym samym od uderzenia jej, albo rzucenia filiżanki o ścianę – Dziękuje, że mi i tym przypominasz przy każdej swojej wizycie!- powiedział sarkastycznie – Niezapowiedzianej, muszę dodać.

Wiedział, że tak będzie. Każda rozmowa tego typu kończy się fiaskiem. Czasami czuł się, jakby miał naprawdę pięć lat. Matka narzuca mu swoje zdanie i rozkazuje mu jak jednemu ze swoich piesków. A on jak szczeniak wypełnia jej rozkazy. Jeszcze brakuje, by zaczęła temat ślubu!

- Jestem twoją matką! Mam prawo przychodzić do mojego syna bez zapowiedzi!

- Żebym później musiał wysłuchiwać, jaki to ja jestem rozkapryszony i…
- rozpieszczony – dodała, kończąc wypowiedź syna – Mam już dosyć tej rozmowy!- wstała, i ruszyła do wyjścia.

I kolejny raz jego matka ucieka, gdy zaczyna poważnie z nią rozmawiać. Kochał ją tak samo jak ojca. I, dlatego nie potrafił im niczego odmówić, ani postawić się im. Może, gdyby umiał to nie musiałby pracować w wydawnictwie i żenić się z dziewczyną, którą ledwie zna. Nie chciał wyrządzić jej jakiejkolwiek krzywdy. Prawda była taka, że choć zna ją dłużej od Philipa to to jego darzył, jakąkolwiek sympatią niż ją.

- Dziękuje za miłą pobudkę, mamo – sarknął, podążając za nią.

- A zmieniając temat. Dlaczego nie ma cię u narzeczonej?- zapytała, chowając klucze do torebki, nim mężczyzna zdążył je zabrać.

- Bo wróciłem do domu po pierwszej w nocy – odpowiedział, zły na siebie, że dał matce klucze od swojego mieszkania - Brat, Elizabeth potrzebował pomocy, a ja mu jej udzieliłem – otworzył matce drzwi, i czekał, aż ta da mu spokój i sobie pójdzie.

- Ach, Elizabeth mi o nim mówiła – krzywiła się, na samo wspomnienie nastolatka, a przecież go nawet nie poznała. Nie wiedziała również, że Eli lubi ubarwić swoje historie – Unikałabym go na twoim miejscu – poradziła, wychodząc z mieszkania.

- Mamo…- zaczął chłodno, opierając się o drzwi – on należy do rodziny, Elizabeth. Czy tego chcecie czy nie również będzie częścią naszej rodziny, gdy się z nią ożenię.

- Jestem taka szczęśliwa na samą myśl – położyła dłoń na policzku młodszego, zapominając o nastolatku słysząc ostanie słowo – Mój syn się żeni.

- A mam inny wybór?- pomyślał smutno, uśmiechając się do matki, lecz nie objął on jego pięknych niebieskich oczu – Do widzenia, mamo – pochylił się lekko, i ucałował ją w policzek.

- Do zobaczenia, synku – odpowiedziała, zostawiając Alex ‘a samego.

***


W poniedziałkowy ranek, wstał nim słońce się budziło. Przez prace w wydawnictwie przestał czytać książki dla relaksu. Teraz robił to z obowiązku, a to już nie to samo. Na początku chętnie to robił jednak po miesiącu miał dość. Zwłaszcza, że niektóre były kompletnie beznadziejne albo banalne. Kilka miały ten sam temat, a kilka było niezrozumiałych, nawet dla niego. Początek jednej książki czytał kilka razy i nie ruszył dalej. Wręcz przeciwnie, usypiała! I, tak też godzinę porządkował strony maszynopisu. Po, mimo, iż pracę zaczynał od dziewiątej z domu wychodził dwie godziny wcześniej. Korki to była zmora każdego miasta. Po drodze podjeżdżał do kawiarni po kawę. Pił ją spokojnie, czytając gazetę. Do drapacza chmur wchodził równo o ósmej pięćdziesiąt. Witał się z mijanymi pracownikami, którzy również mieli swoje biura w budynku. O tej godzinie było tak tłoczno, że wszystkie cztery windy pracowały pełną parą. W końcu za pięć dziewiąta wysiadał na swoim piętrze. Idąc do biura poprawił poły swojego płaszcza. Choć nie miało to sensu, bo go zaraz ściągał i podawał swojej sekretarce, czekającej przy wejściu.

- Witam, panie Thompson – witała się oficjalnie – Dzwonił pan Carew, odwołując swoje spotkanie.

- Znowuż?- wziął od kobiety swój neseser oraz torbę z laptopem – Ten człowiek jest niewiarygodny – powiedział chłodno, obwiniając sekretarkę. Mogła się mu postawić, a nie dać się urobić -Następnym razem mnie z nim połącz – rozkazał, wchodząc do gabinetu.

Na wprost wejścia było wielkie okno. Przed oknem stało biurko i fotel oraz dwa krzesła dla klientów. Na blacie mebla leżał stacjonarny telefon stacjonarny, kalendarz obrotowy, lampka biurowa. Z boku po prawej stronie pod ścianą stała brązowa sofa i mały, okrągły stolik. Ten kącik służył mu do krótkiej przerwy. Natomiast naprzeciw stały szafy oraz mały regał z najnowszymi książkami. Przeczytanymi lub nie.

- Oczywiście – przytaknęła, stając na środku pomieszczenia, z płaszczem w ręce – Poinformowałam go również, że to w jego interesie, aby przybyć na spotkanie, a nie w pańskiej.

- Dobrze – pochwalił kobietę, siadając przy biurku – Co odpowiedział?- wyciągnął laptopa.

- Emmm…

- Rozumiem, że nie był zbyt kulturalny – domyślił się, że klient obraził kobietę – Czy pan Macedon już przyszedł?- wpisał hasło do komputera.

- Nie. Mam pana poinformować jak się pojawi, panie Thompson?

- Nie widzę takiej potrzeby, pani Pittshreg – spojrzał na kobietę – Coś jeszcze?- podniósł ironicznie brew.

- Nie, nie – pisnęła, wychodząc z gabinetu.

- Nienawidzę tej pracy!- syknął pod nosem.

Czuł się źle traktując tak swoją pracownicę. Nie miał jednak innego wyjścia. Gdyby był miły i pijał z nią kawkę to weszłaby mu na głowę. A na to pozwolić nie mógł. Ma być jego sekretarką, a nie przyjaciółką od ploteczek. Tych miał w nadmiarze dzięki narzeczonej. Ta marudziła mu i paplała od rzeczy godzinami. Wychodząc od niej lub kładąc się w pokoju gościnnym, głowę miał tak ciężką, że czasami miał ochotę walić nią w ścianę. Może wtedy wyleciałyby z niej te głupoty, jakimi faszeruje ją, Elizabeth.


***


Od czytania, oderwał go telefon. Odkładając książkę, podniósł słuchawkę, przyłożył ją do ucha.

- Alexander Macedon, słucham – powiedział obojętnym głosem.

- Możesz do mnie podejść, Alexandrze?- to raczej nie było pytanie, a rozkaz.

- Naturalnie – odparł, klnąc pod nosem za głupotę. Pan Macedon nie oczekiwał odpowiedzi, a jego w gabinecie starszego, teraz.

Zapukał trzy razy, i wszedł słysząc pozwolenie od właściciela wydawnictwa.

- Witaj – starszy wstał, podając dłoń młodszemu – Usiądź – wskazał na wolne krzesło.

- Dzień dobry, panie Macedon.

- Dzwonił do mnie pan Carew – przeszedł od razu do celu rozmowy.

- Rozumiem – odparł formalnym tonem.

- Skarżył się na niekompetencje twojej sekretarki – powiedział surowo, łając go za zachowanie kobiety.

- Rozumiem – powtórzył.

Wielu ludzi mu zazdrościło tego, że pracuje z przyszłym teściem. Jednak nie było powodu. W pracy był traktowany jak podwładny, a nie jak przyszły zięć. Mimo, iż w domu traktował go jak syna, to musiał umieć pogodzić pracę z domem. I, Alex rozumiał to doskonale.

- Wyjaśnij – Pan Macedon, rozsiadł się wygodnie, czekając na wytłumaczenie.

- Ten człowiek zachowuje się jak początkujący autor – mimo, iż ledwo trzymał nerwy na wodzy, to wyraz twarzy był niczym maska. Nie wyrażała żadnej najmniejszej emocji. Nie dość, że ten autor od siedmiu boleści odwleka spotkanie od miesiąca to jeszcze dzwoni do właściciela ze skargą na sekretarkę, a on musi się tłumaczyć – Umawia się na spotkanie, a później je odwołuje. Dałem zgodę pani Pittshreg na takie traktowanie – dodał, wiedząc, że musi ją bronić.

- To jest nasz długoletni klient. I najlepszy pisarz, muszę zaznaczyć – powiedział ostro, opierając przedramienia na blacie biurka, pochylając się w stronę młodszego.

- Dlatego mam dać się zwodzić za nos?- Alex nie krył irytacji w głosie.

- Przekazałem ci go, myśląc, iż sobie poradzisz – odparł niezadowolony odpowiedzą młodszego – Ale widocznie nie jesteś tak wspaniały jak mówi twój ojciec.

- Rozumiem – tylko tyle powiedział.

Wstał z krzesła, wychodząc nic nie dodając. Dalsza rozmowa nie miała sensu. Już zapadł wyrok i niekoniecznie na jego korzyść.


- Jak ja nienawidzę tej pracy!- krzyknął, zrzucając wszystko ze swojego biurka. 

4 komentarze:

  1. Czekam z niecierpliwością by Alex w końcu przejrzał na oczy, że nie chce takiego życia i zaczął podrywać Phila :3
    Weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz, że poprzedniego wpisu nie skomentowałam. Miałam urwanie, do tego musiałam pisać swój rozdział i no... Tak wyszło.
    Rozdział genialny. Muszę przyznać, że twój styl pisania już się poprawił.
    Popieram poprzedniczkę. Widać, że Alex nie jest zadowolony ze swojego życia, a ślub z Elizabeth... Prawdopodobnie ustawiony. Mam nadzieję, że szybko zorientuje się, że Philip jest kimś wspaniałym.
    Teraz z innej beczki... Pamiętasz ten one-shot, który miałam napisać z bohaterami "Bo kocha się za nic"? Przewiduje, że w najbliższym czasie prześle ci jego tekst na GG... Chyba, że wolisz na pocztę, to podaj mi proszę swój e-mail.
    Pozdrawiam, życzę weny i czekam na kolejne rozdziały ~

    OdpowiedzUsuń
  3. Super własnie tu trafiłam mam nadzieję że dalej potoczy sie z górki:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    wspaniały rozdział, czekam na moment kiedy Alex zrozumie, że takie życie to nie dla niego, ech nie lubię takich ludzi, aż chciałabym aby spadli na samo dno...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń