Do końca opowiadania zostały dwa lub trzy rozdziały z epilogiem.
I, dziękuję za komentarze.
Obudziłem się, w jakiej ciemnej piwnicy. Położyłem się na
plecach, próbując dojść do siebie.
Pff… Jakby to było możliwe… Jęknąłem głośno, a
echo rozniosło się po pomieszczeniu. Bolało mnie całe ciało. Wstałem z
wielkim wysiłkiem, modląc się do
wszystkich znanych mi Bogów, by w kieszeni był mój
portfel. Nie żebym był wierzącym. O,
nie. Ja byłem wręcz niewierzącym człekiem, ale jak to mówią? „Jak trwoga to do, Boga”. Każdą kieszeń miałem pustą! Zacząłem się drapać i to do
krwi, czując jakby pod skórą zapierdalały mi
mrówki, i wpierdalały mnie od
środka. Odczuwałem, każdy najmniejszy nerw. W nosie czułem zaschniętą krew. I, to nie tylko od uderzeń. Nos zaczął mi
krwawić już jakiś czas temu. Mogłem się tylko domyślać, że to od
narkotyku. Usiadłem pod ścianą, by czuć chłód
zimnych ścian na plecach. Podciągnąłem kolana
pod brodę i schowałem w nich
twarz.
- Aaaa…- krzyknąłem zdzierając sobie suche gardło – Niech to się już skończy – prosiłem cicho, łkając.
Z bólu rwałem sobie włosy z głowy, które tak nawiasem mówiąc też bolały.
W całym swoim życiu, nie przeżyłem takiego bólu fizycznego. Przy tym
uderzenia Kenzō nie były tak bolesne.Wbiłem
paznokcie w skórę, zdrapując ją. Krew
miałem rozmazaną na
przedramionach jak i na dłoniach. A
pod paznokciami czułem grudki
skóry.
Dopiero teraz zdałem sobie
sprawę, w jakie gówno wpadłem. Na jakie dno spadłem. Stoczyłem się tak nisko, że nie myślałem o
niczym innym jak o prochach. Nie miało dla
mnie znaczenia, że siedzę zamknięty w
jakiejś zasyfiałej
piwnicy, w której inni czekali na śmierć. Dla mnie ona była wybawieniem. Na, którą
przyjdzie mi poczekać.
Tyle razy wypierałem fakt, że jestem narkomanem… Bałem się sam
sobie przyznać, że wpadłem w nałóg jak śliwka w
kompot.
Jestem słaby jak
mój ojciec. Jednak nie tak silny, by sobie samemu odebrać życie.
- Cześć, młody – przy kratach stanął, Brian – A, żeś się wpakował – otworzył metal.
Nie podnosiłem głowy z kolan. Miałem w dupie wszystko i wszystkich. Nawet jego, choć nic mi nie zrobił.
Usłyszałem jak stawia metalową tace przede mną.
- Zjedz ciepły posiłek – poprosił smutno – Twoje ulubione naleśniki – próbował mnie przekupić, bym na niego spojrzał.
- Niech sam je sobie wpierdla!!!- krzyknąłem zły. Złapałem za tacę i rzuciłem ją przed siebie.
- Sam sobie robisz krzywdę.
O, tak… Robię jak byś nie widział, mutancie!
- Brian – powiedziałem przepraszająco. Czas zobaczyć jak moje zdolności aktorskie – Ja przepraszam – podniosłem na niego moje oczy.
- Nic się nie stało – odparł, spokojnie zbierając resztki po posiłku jak i pęknięty talerz – Zaraz przyniosę nowe.
- Wiesz tak sama jak ja, że nie tego potrzebuję – załkałem cicho. O, tak idzie mi doskonale – Musisz mi pomóc, Brian. Tylko ty mi zostałeś – zacząłem nim manipulować, wiedząc jak miękkie ma serce.
Mimo tego gdzie i z kim pracuje.
- Nie każ mi tego robić – powiedział cicho, ale jego słowa rozniosły się po pomieszczeniu.
Oh, jaki ja jestem samolub! Gram na jego uczuciach, nie biorąc pod uwagę jego życia. Załkałem głośno, nie powstrzymując się. Dla prochu byłem w stanie zmanipulować ostatnią osobę, jaka mi została.
- Przepraszam – wyszlochałem, przesuwając się najciemniejszy kąt w piwnicy – Zostaw mnie.
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Obaj wiedzieliśmy jak
skończę. Tylko
nieznany był nam dzień i
godzina. Tą piwnicę… Nawet,
Bóg opuszczał to
miejsce. Należało ono,
bowiem do człowieka
gorszego od samego Szatana.
Jakiś czas później. Nie wiem ile czasu minęło. Dla mnie była to
wieczność nim
zobaczyłem,
Briana w wejściu.
Zdrapałem sobie tyle skóry, że wyglądałem, jak by ktoś obdarł mnie z
niej. Jeansy miałem nie tylko brudne od ziemi, ale całe z krwi.
Ciepła szkarłatna
ciecz spływała po całym ciele.
Z policzków kapała niczym łzy, które nie chciały już lecieć.
To tak miała wyglądać moja śmierć?
Obdarciem się ze skóry, i po przez zakażenie?
No nie powiem, nie była to śmierć, jaką bym sobie wymarzył.
- Coś ty, kurwa sobie zrobił?!- podbiegł do mnie spanikowany, rzucając coś.
No, cóż… wyglądałem jakbym wykąpał się w basenie pełnej krwi.
- Justin!- zawołał współpracownika, który przybiegł po chwili – Idź po szefa.
Zaśmiałem się ponuro, słysząc jego rozkaz. Śmiałem się jak jakiś szaleniec. I wiecie, co? Nie mogłem przestać. Im bardziej próbowałem się uspokoić, tym głośniej rechotałem.
Brian ściągnął marynarkę, a później koszulę. Założył mi ją delikatnie uważając na rany. Podkoszulkiem zaczął ocierać moją twarz,
nie przejmując się moją głupawką.
oOo
Młody chłopak
wystraszony wybiegł z piwnicy. Pracował dla Kenzō od kilku
miesięcy,
i jedyne, co robił, to jeździł samochodem. Nie był przygotowany na taki widok. Pierwszy raz
widział,
kogoś
tak rannego. Biegł szybko, o mało nie przewracając się na
schodach. Zwolnił przy wejściu do biura mafiosa.
- Sze - szefie – wysapał, podpierając się dłońmi o kolana, by złapać oddech.
Mężczyzna wstał, odkładając papierosa na popielniczkę. Podszedł do młodszego, i zdzielił go po twarzy. Chłopak niespodziewający się uderzenia upadł na podłogę. Nim wstał, złapały go silne ręce, stawiając na nogach. Pracownik chciał naprawić swój błąd, lecz słowa nie opuściły jego ust, gdyż cios padł ponownie. Mafioso rzucił swoim ochroniarzem o ścianę. Ten osuną się po niej, stęknął z bólu, klękając przed starszym. Opuścił głowę, ocierając krew z ust.
- Prze-przepraszam, szefie – powiedział uniżenie – To…
- Oby to było ważne – przerwał, wracając na miejsce – Słucham – ponaglił pracownika.
Młodzieniec
popatrzył przepraszająco na swojego szefa. Ze strachu i obawy o życie
nastolatka, zapomniał najpierw zapukać, poprosić o
pozwolenie wejścia i udzielenia głosu.
Oberwał
za przerwanie spotkania. Wiedział, że Kenzō Suzuki nie toleruje niesubordynacji, i tak właśnie kara
swoich ludzi.
- Chodzi o, panicza, szefie.
- Czyżby nie odpowiadały mu warunki?- zakpił, nie zwracając uwagi na klienta.
- Nie, szefie – spojrzał na mężczyznę przerażonym wzrokiem.
Choć twarz,
Kenzō
nie wyrażała żadnych uczuć, to przerażenie młodzieńca wywołało niepokój o nastolatka.
- Panicz zrobił sobie krzywdę.
- Krzywdę?- powtórzył, uśmiechając się zimno – W pustym pomieszczeniu? Kpisz sobie ze mnie?- powiedział lodowatym głosem.
- Nie, szefie – zaprzeczył pokornie – On… Panicz jest cały… Zdrapał sobie…
- Wysłowisz się w końcu?- przerwał zirytowany – Czy mam ci pomóc?
- On krwawi, szefie – rzekł cichym głosem.
Mafioso zerwał się z kanapy. I, nie czekając na dalsze wyjaśnienia wyminął sługusa. Ruszył szybkim krokiem do piwnicy. Szedł szybkim krokiem, patrząc na każdą mijaną osobą zimnym wzrokiem.
Nie był
przygotowany na to, co zobaczył. Aż musiał się oprzeć ramieniem o wejście.
Gdyby nie umiał panować nad swoimi emocjami, padłby na
kolana i łapał spazmatyczne oddechy. A, tak. W oczach
swojego ochroniarza wyglądał na obojętnego i nieporuszonym stanem nastolatka.
Brian klęczał półnago przed
śmiejącym się chłopakiem.
Jego biała koszula była cała czerwona, twarz wyglądała jakby
jakiś
dziki zwierz przejechał mu pazurami po twarzy.
Kenzō podszedł do nich.
Odepchnął
ochroniarza, samemu klęcząc przed nastolatkiem.
- Dzwoń po lekarza – rozkazał, Brian’owi, biorąc w ramiona swojego chłopca – Słyszysz, kurwa?!- krzyknął na pracownika, gdy ten nie ruszył się nawet o centymetr – Rusz się, kretynie!- miał ochotę zdzielić go po mordzie byle by tylko wybudzić go z tego bezruchu, ale nie chciał wypuszczać, DJ’a z objęć. Zwłaszcza, gdy nastolatek czując, u kogo jest w objęciach przestał się śmiać jak szaleniec.
Brian zamrugał kilka razy, oprzytomniając. Drżącymi rękoma sięgnął po telefon i wyszukał numeru do lekarza. Kenzō szedł za nim z nastolatkiem na rękach. Wyszli tylnym wyjściem, by nie wystraszyć klientów klubu.
Brian wybiegł z lokalu, wsiadł do auta i podjechał po szefa na tylni parking.
Kenzō wsiadł do auta,
uważając na
ranne ciało. Trzymał je w swoich ramionach jak ostatnią deskę ratunku.
Wplótł
dłoń we włosy
nastolatka, przeczesując je delikatnie.
-
Wtrzymaj, skarbie – przyłożył usta do jego czoła – Zaraz
będziemy w
domu – nie wiedział, kogo próbuje bardziej pocieszyć. Siebie
czy DJ’a. Kenzō, nawet
nie poczuł jak z oczu popłynęły mu łzy. Chciał go tylko
ukarać
za zdradę. Przetrzymać go kilka godzin w zamknięciu i
wypuścić. Nie mógł mu tak
po prostu wybaczyć. Każdy inny był by już martwy. Ale jego nie potrafił zabić. A, w
momencie, gdy poczuł zapach innego na ciele jego chłopca
ledwo nad sobą panował. Ostatkami sił powstrzymał się przed popełnieniem najgorszego błędu.
Zabiciem DJ’a. Zgładzenie tamtego chłopaka było dla
niego jak zdeptanie muchy. Nic nieznaczące. Jednak wiedział, iż nigdy by
sobie nie wybaczył, gdyby to DJ’owi odebrał życie.
oOo
Co on ze sobą zrobił? :O Fuuuu.... aż Kenzo łezka poleciała? No nie wierzę ! :D Czyżby Dj obudził w Kenzo aż taką wrażliwość? No zobaczymy jak się teraz będzie zachowywał wobec niego.
OdpowiedzUsuńTylko trzy rozdziały i koniec? Abuuuu :(
Ps. fajna nutka na blogu.... :D
Barbara
Witam,
OdpowiedzUsuńco zrobił sobie, och łezka popłynęła Kenzo więc jednak ma uczucia...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka