poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Bo Kocha się na nic... Część 2


Witam!

Wierzcie lub nie, ale do ostatniej kropki nie byłam pewna, by uśmiercić Kenzo. Ale, cóż... Taki był plan. A ci co oczekują, że drasnęła go kula czy dostał w ramie... Jest to nie możliwe...


A, Miku Nao jak najbardziej możliwe, że wuj Kenzo jest Koreańczykiem, tak jak jego rodzina. W, którymś z rozdziałów napisałam, że Kenzo pochodzi z Korei, i tam też się wychowywał. Natomiast DJ jest mieszańcem. I, oczywiście dziękuje za komentarze. Musisz mi wybaczyć, ale teraz nie mam czasu na czytanie. I, pewnie gdybym nie zaczęła pisać tego rozdziału wcześniej to pewnie byśmy jeszcze długo, długo poczekali.Jednak obiecuje, że w tym tygodniu wszystko nadrobię:)

Oh, i pozdrowionka dla Ciebie Basieńko :*

A teraz nie męczy już buły...











Uchyliłem powieki. Zamrugałem kilka razy, przyzwyczajając oczy do półmroku. Rozejrzałem się po pokoju, upewniając się tym samym, że leże na łóżku w swojej sypialni. Po chwili do ust została mi przyłożona szklanka. Wypiłem kilka łyków wody. Odwróciłem głowę, gdy miałem już dość. Koło łóżka na fotelu siedział, Kenzō. Uśmiechnął się ciepło, wstając. Usiadł koło mnie, łapiąc za dłoń.

- Cześć, skarbie – pochylił się, chcąc mnie pocałować.

Uciekłem ustami w drugą stronę.
Co on sobie myśli?
W co innego może mnie pocałować!

- Jak się czujesz?- usłyszałem gruby męski głos.

Spojrzałem na starszego mężczyznę. Stanął po drugiej stronie wyrka. Ubrany był w czarny garnitur. Liczne zmarszczki zdobiły jego twarz, a zielone oczy patrzyły na mnie przyjaźnie.

- Wyśmienicie – odparłem sarkastycznie, podnosząc dłonie, by na nie spojrzeć. Były zabandażowane tak samo jak ramiona, tors i głowa. Musieli mnie na szprycować jakimś lekiem przeciwbólowym, bo nic mnie nie bolało - Wyglądam jak pieprzona mumia!

Mężczyźni zaczęli się śmiać, jakbym powiedział im coś śmiesznego.

- Żyjąca mumia – poprawił mnie rozbawiony lekarz.

- Ściągaj to!- krzyknąłem na dziadka – Słyszysz, starcze?

Ten pokręcił głową, wzdychając ciężko.

- Przykro mi, ale nie mogę – nie zgodził się, poprawiając okulary na nosie – Będą ci potrzebne przez najbliższe dni – stwierdził nie wyjaśniając, po co.

- Kenzō?- spojrzałem na niego, bojąc się jego odpowiedzi – O czym on mówi?

- Zdecydowałem, że przejdziesz…- przerwał, wstając z łóżka – Kochanie chce dla ciebie jak
najlepiej…

- Co przejdę?- przerwałem, bo chciał jebany zmienić temat.

Oj, nie ze mną te numery!

- Będę tu z tobą cały czas – unikał odpowiedzi, a to znaczyło coś strasznego – I, twój lekarz,
oczywiście.

- Kenzō!- uderzyłem dłonią o kołdrę – Wyduś to z siebie.

- Detoks w domu – powiedział, co mu leżało na wątrobie.

- De… Co?- zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi – Że, co to jest?

- Usuwanie toksyn z organizmu – odezwał się dziadzio w okularach – A dokładnie jest to sposób leczenia uzależnień…

- Co ty bredzisz?- aż usiadłem z nerwów.

On chce mnie leczyć?

- Polega on na nagłym odstawieniu danej substancji psychoaktywnej…

- Sranie w banie!- znów przerwałem lekarzowi – Mogę przestać brać, kiedy będę chciał – próbowałem wcisnąć mu kit – No powiedz mu, Kenzō!

- Więc zobaczymy jak będziesz się czuł za…- lekarz spojrzał na zegarek, który miał na nadgarstku – dwadzieścia minut.

- Powalony dziad!

I niczym obrażone dziecko schowałem się pod kołdrą. Robiłem tak samo będąc dzieckiem. Gdy, Kenzō nie chciał mi czegoś kupić lub na mnie nakrzyczał.
A, żeby wiedzieli, że wytrzymam.
Pff… Kogo ja próbowałem oszukać? Siebie czy ich?



Nie wiem ile czasu minęło, gdy poczułem pierwsze mrowienie na rękach. Choć to nie był taki straszny ból. Najgorsze było, gdy poczułem jak skręca mi żołądek. To czułem pierwszy raz, bo zawsze już wciągałem kreskę. Po tym jak zwymiotowałem było coraz gorzej. Randall przychodził, co piętnaście minut z wodą i sprzątał po mnie. Pociłem się jakby w pokoju było z pięćdziesiąt stopni. Dłonie mi drżały, a ból od wcześniejszego był gorszy. Już wiedziałem, dlaczego miałem bandaż na dłoniach. Inaczej bym sobie zdarł skórę do samego mięcha.

Załkałem cicho, czując kolejny atak bólu. Powieki zaciskałem tak mocno, że widziałem czarne mroczki. W tej chwili nie pragnąłem niczego jak śmierci.

- Osobiście dopilnuje, abyś cierpiał jeszcze bardziej - przypomniały mi się słowa, Kenzō.

Cóż, dotrzymał obietnicy.

Odwróciłem się, by spojrzeć na Kenzō. Siedział na fotelu w lekkim rozkroku, opierając łokcie na kolanach. Na złożonych dłoniach opierał brodę. Wzrok miał nieobecny. Wyglądał, jakby modlił się.
Zaszlochałem głośniej, zwracając tym samym na siebie uwagę, Kenzō.

- Proszę…- wychlipałem, patrząc na niego błagająco – nie dam rady.

Od kilku godzin siedzi koło mnie, nie opuszczając mnie nawet na krok. Na sofie przed łóżkiem siedzi lekarz, który zajmuje się narkomanami. Pomaga w najgorszych chwilach odstawienia.
Co prawda dostałem małą dawkę narkotyku… Ale nie działała za długo. Prochy puściły po godzinie.

- Nie mogę ci więcej dać – poinformował lekarz, popijając sobie kawę – Pozwoli to uzyskać pewną kontrolę nad twoim nałogiem oraz złagodzi skutki odstawienia narkotyku. Musimy zredukować dawki do minimum, a następnie do zera – dodał, rozsiadając się wygodnie w fotelu.

Niech go chuj strzeli! Jebana mać!

- Wytrzymaj, skarbie – Kenzō uklęknął przed łóżkiem. Złapał mnie za obandażowaną dłoń i ścisnął lekko.

- Ale to tak boli – zapłakałem, mocząc bardziej bandaż na twarzy.

- Wiem, skarbie. Wiem – powiedział cicho.  Jego głos był pełen miłości. Taki, jaki miałem zaszczyt tylko ja słyszeć.

Choć powinienem go nienawidzić za wszystko, przez co teraz przechodziłem, to cieszyłem się, że tu ze mną jest i wspiera mnie w najgorszym momencie.






Mekka trwał koło tygodnia, jednak najgorsze okazało się całkowite odstawienie. Wtedy też leżałem w ramionach, Kenzō, mówiącym mi jak bardzo mnie kocha. A mnie to wystarczało. Bo w chwilach, gdy miałem ochotę się poddać i wciągnąć kreskę zapewniając sobie tym samym „ złoty strzał". On był przy mnie.


Lekarz przepisał mi lekarstwa o podobnym działaniu, i powiedział, że muszę je brać póki nie przestanę czuć potrzeby szprycowania się. Polecił również rozmowy z psychologami, którzy zajmują się uleczeniami odwykowymi.


Leżałem na łóżku i oglądałem film. Do pokoju wszedł, Kenzō i kobieta. Spojrzałem na nich przelotnie i wróciłem oczami do telewizora. Mężczyzna stanął przed łóżkiem, tym samym zasłaniając mi ekran. Skrzywiłem się lekko, widząc jak posyła mi zimne spojrzenie.

- To jest…- dłonią wskazał na kobietę, która do niego zaraz podeszła. – Pani Patricia Brown – skinęła mi głową. Nie zaszczyciłem jej nawet spojrzeniem – Twój psycholog.

Otworzyłem szeroko oczy, czekając, aż powie, że to jakiś jebany żart czy coś innego.

- Powinienem był to zrobić dawno temu – kontynuował, gdy z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk jak oczekiwał – Nim wpadłeś w nałóg – dodał z bólem w głosie.

- Słu- słucham?- wydukałem po chwili – Co ty pieprzysz?- odrzuciłem kołdrę, i zerwałem się na nogi – Nie jestem żadnym narkomanem!- krzyknąłem.

Wtf?
Oh, marny mój los! Wiedziałem, że jestem w czarnej dupie, ale nadal szedłem w zaparte i wypierałem się  w żywe oczy.

- Pierwszy krok do leczenia…- zwróciła na siebie uwagę kobieta.
- A tobie pięć do wyjścia z tego pokoju – warknąłem na nią, wskazując jej dłonią wyjście.
- DJ…- Kenzō stanął krok przede mną. Złapał mnie za ramiona – Słyszałeś, co lekarz powiedział?- kiwnąłem głową – Potrzebujesz jej bardziej niż mnie.

- To nie…- próbowałem zaprzeczyć, ale mi nie pozwolił skończyć.

- Prawda, skarbie – przyłożył usta do mojej skroni – Pozwól sobie pomóc.


Zrobię wszystko by ze mną i z moim, Kenzō było wszystko dobrze. Tak jak wcześniej. Nim zabiłem człowieka. Nim zacząłem ćpać. Nim on zabił mojego przyjaciela. W sercu nadal czułem jakby ktoś mi je wyrwał, i go nie było. Wciąż nie wróciły mi chęci do życia, bo teraz moja psychika nie należała do najsilniejszych. Moje rozmowy z psychologiem były do bani, bo ja nie miałem ochoty jej się spowiadać.

Przychodziła do mnie po obiedzie. Siedziałem na wyrku i patrzyłem bezwolnie w okno. Po tym jak zapukała, a ja jej nie udzieliłem pozwolenia na wejście, ta i tak to robiła. Siadała w pustym fotelu, który zazwyczaj był zajęty przez, Kenzō.

- Dzień dobry – przywitała się jak zwykle, wyciągając kajecik z torby – Jak się dziś czujesz?- zapytała, zakładając okulary.

Tak jak podczas pierwszej rozmowy tak samo dziś jej ton głosu, choć był miły i ciepły to również był obojętny. Nie było słychać, że jest zła lub zdenerwowana, gdy się nie odzywałem lub pyskowałem.

Nie odpowiedziałem. Nie zaszczyciłem jej wzrokiem. Dla mnie była tu zbędna. Nie potrzebowałem
jej pomocy. Jest tu tylko, dlatego, że zgodziłem się dla Kenzō.

- Drake…- spojrzałem na nią, słysząc zrezygnowanie w jej głosie – jestem tu by ci pomóc – uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Nie potrzebuję twojej pomocy – burknąłem, odwracając wzrok w stronę okna.

- Owszem potrzebujesz – odparła sucho – Wiesz, że będę przychodzić tak długo, aż nie zaczniesz ze mną rozmawiać z własnej woli?

- Nie masz zamiaru się poddać?

- Dobrze wiesz, że nie – zapisała coś w notesie z uśmiechem na ustach – To powiedz mi, co lubisz robić?

Zdębiałem słysząc jej pytanie. Ja myślałem, że ona będzie mnie wypytywać o ćpanie czy inne brednie, a ona z czymś takim.

- Teraz?- usiadłem tak, by na nią cały czas patrzeć.

- Wcześniej – kobieta założyła nogę na nogę – Jak chcesz możesz się położyć – zaproponowała.
Nie odrzuciłem jej propozycji. Włożyłem ręce pod głowę, i zacząłem z nią rozmowę patrząc w sufit.

- Lubiłem spędzać czas z moimi…- i wyrzucałem z siebie wszystko, co mi ślina na język przyniosła.
Ta tylko pomrukiwała czasem w odpowiedzi lub zadawała pytania. Nawet nie wiem, kiedy zacząłem odpowiadać na jej pytania. Opowiedziałem jej jak odbierali mnie przyjaciele. Jak się czułem, spotykając się z nimi. O matce, i ojcu. Jak przygarnął mnie, Kenzō.

Aż w końcu padło to nieszczęsne pytanie.

- Co cię skłoniło do sięgnięcia po narkotyki?

- Zrobiłem coś bardzo złego – przed oczami stanął mi obraz tamtego dnia – Bo widzisz ja zabiłem człowieka…- opisałem jej co wtedy czułem.

Z, każdym wyrzuconym słowem czułem jakbym zrzucił z pleców wielki ciężar. Teraz wiedziałem, że rozmowa była najlepszym pomysłem w tamtym czasie, a nie zamykanie się w sobie. Może gdybym wysłuchał Kenzō wiele rzeczy by się nie wydarzyło.
 Ja bym nie wpadł w nałóg.
A, przede wszystkim Tony by żył. 


Kilka razy dziennie miałem ochotę popełnić samobójstwo. A milion razy o tym myślałem. Wtedy do pokoju przychodzi, Kenzō… I wszystkie złe myśli znikały wraz z jego pojawieniem. Tak jak kiedyś powiedziałem On był moim słońcem, które oświetlało moje życie.

Rany na moim ciele goiły się wolno, ale ze skutkiem. Najgorsze było ściąganie bandaży, które poprzyklejały się do ran. W tych właśnie chwilach miałem ochotę wciągnąć białą kreskę, i nie myśleć o bólu. Ale zamiast tego faszerowali mnie jakimś gównem. Ale przeżyłem detoks i byłem czysty od kilku dni, i nie miałem zamiaru sięgać po kokę.


OoO   Od tego momentu, pisałam do piosenki " In heaven"- dlatego też proponuje ją włączyć   OoO




Do pokoju wszedł Brian, niosąc herbatę jak i owoce. Nie miałem ochoty na żadne z tych rzeczy, mimo to wciskali mi je siłą w gardło.

- Jak się czujesz, młody?- położył talerz na łóżko, a obok na szafkę herbatę. Poczułem jak pod jego ciężarem ugina się materac, dlatego też odsunąłem się kawałek robiąc mu miejsce.

- Możesz wierzyć lub nie… Ale mój stan nie zmieni się w ciągu…- spojrzałem na zegarek – pięciu minut – powiedziałem ironicznie, otwierając usta, gdy ten małym nożykiem odkroił kawałek jabłka.

- Grzeczny chłopczyk – pochwalił mnie jakbym był dzieckiem.

Dobrze, że mnie nie pogłaskał!
A… Tam też mam bandaż!

- To, co dziś ogląda…- nie skończył, bo usłyszeliśmy huk.

Spojrzałem na niego zlękniony i wystraszony, przysuwając się do niego. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, ciało trząść jak galaretka. Poczułem jak ze strachu spływają mi łzy.

- Spokojnie – złapał moją twarz – Jestem tu – zapewnił. Podszedł do drzwi. Otworzył je lekko, a po całym domu rozniósł się dźwięk strzałów.

Tylko to nie on powinien tu być. A, Kenzō! Wyskoczyłem z łóżka jak torpeda.

- Brian!- zawołałem go. Spojrzał na mnie pytająco, przykładając palec do ust, bym był cicho – Ściągaj to. Ale już! Słyszysz?- wystawiłem przed siebie obandażowane dłonie – Teraz!- dodałem groźnie.

Stanąłem krok przed nim. Zaczął mozolnie odwijać bandaż. Przegryzałem nerwowo wargę byle tylko nie krzyknąć.

- Weź ten pierdolony nóż – syknąłem na niego, tracąc cierpliwość.

Tam na dole jest gdzieś, Kenzō, a ja tutaj. Daleko od niego! Muszę iść zobaczyć czy wszystko jest z nim dobrze. I, czy jest cały!
Brian zaczął ostrożnie rozcinać biały siatkowany materiał. A, strzały na dole nie ucichły. Usłyszałem dźwięk przychodzącego sms ’a. Poczekałem, aż skończy i pobiegłem do telefonu.  O mało nie opuściłem telefonu, widząc, od kogo.

Od: Kenzō <3
Powiedz Brian'owi, że dokumenty i list dla ciebie jest w biurku. Kocham Cię, Skarbie, i przepraszam.


Zaszlochałem głośno, domyślając się, co się właśnie dzieje. Mój Kenzō… On… Opadłem na kolana…. On mnie zostawia! Ja walczę dla niego… Dla nas…A, on...!
Brian podbiegł do mnie i zaczął uspokajać, gdy zacząłem mieć kłopoty z oddychaniem. Klepnął mnie kilka razy w plecy, tym samym zacząłem łapać krótkie oddechy.

- Ściągnij mi ten bandaż!- zanim ochroniarz dotknął mojej głowy, zerwałem się biorąc po drodze nożyk. Podszedłem do lustra i delikatnie zacząłem go rozcinać.  Po chwili kawałki materiału odrzuciłem na bok. Nie zwróciłem uwagi na moją pokiereszowaną twarz. Teraz liczył się, Kenzō.
I, tak jak mnie szkolił chwyciłem za broń. Tym razem z własnego wyboru. Wziąłem zapasowy magazynek i wybiegłem z pokoju. A za mną Brian. Jak u nas na piętrze było czysto, tak na pierwszym była istna rzeźnia.  Leżały martwe i krwawiące ciała znanych, a także nie znanych mi ludzi. Naładowałem magazynek, odbezpieczyłem broń, wyciągnąłem ją przed siebie… Już miałem wyjść zza rogu , ale wyminął mnie Brian.

- Będę cię ochraniał, paniczu – powiedział i ruszył, ściągając obcych ludzi z drogi.

Czułem się jakbym grał w jakimś pierdolonym filmie, albo grał w grze. Strzały padały z każdej strony. Brian, strzelał jak zawodowy strzelec. Ja szedłem skulony za nim. Choć drogę miałem czystą dzięki niemu, to nadal się pilnowałem. Do gabinetu, Kenzō doszedłem bez pozbawienia kogoś życia. Przy wejściu leżało kilka ciał. Minąłem ich z niemałym wysiłkiem.

- Kenzō?- nie wiem, po, co zadałem tak głupie pytanie – Kenzō!- pisnąłem wystraszony, widząc jak całe jego ciało jest w krwi. Kaszlną lekko, plując szkarłatną cieczą. Podbiegłem i uklęknąłem, biorąc jego wątłe ciało w ramiona – Nie zostawiaj mnie, słyszysz? Proszę… Kenzō! Wybaczę ci wszystko… Tylko mnie nie zostawiaj…- z moich ust wydostał się głośny szloch. Przyłożyłem do jego czoła swoje. Wplotłem dłoń w jego włosy, przeczesując histerycznie – Pro-proszę…

- Sk-skarbie – próbował podnieść dłoń, więc ją złapałem, i przyłożyłem do swojego policzka.

- Tak bardzo cię kocham, Kenzō!- powiedziałem w jego usta.

Z, każdą sekundą widziałem jak ulatuje z niego życie. Powieki opadały mu ciężko, choć próbował mieć je otwarte. Jakby chciał zapamiętać to, co widzi. Nasycał się moim widokiem. Łapał coraz płytsze oddechy…

Aż oczy stały się puste, a ciało zesztywniało w moich objęciach.

- Nie, proszę…- przyłożyłem ucho do klatki piersiowej, by usłyszeć ostatni raz bicie serca, które należało do… Mnie.


3 komentarze:

  1. Mocne...
    Ale...
    Uwielbiam dramaty, ah!
    I teraz sprzydałoby się "po latach". Pięknie.
    Planujesz już zrobić kolejne opowiadanie? Bo jak tak, to już się doczekać nie mogę.
    I mogłabyś mnie zaprosić do swojego pierwszego bloga? Chciałbym sobie przypomnieć to i owo. Mimo, iż mało dramatu tam jest, to i tak fajne.
    To mój e-mail:
    natka.sokol99@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Patrząc na całokształt opowiadania, to Dj życie miał naprawdę do bani. Najgorsze, że stracił OSTATNIĄ mu bliską osobę... Jest to najbardziej wzruszający, a zarazem straszny moment opowiadania..

    Nie lubię takich zakończeń!

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    Kenzo się o niego bardzo to troszczył, był na takim domowym detoksie... powiedz, że to nie prawda i Kezno żyje...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń