Pewnie będziecie zadowoleni z tego rozdziału... A zwłaszcza Ci, co nie przepadają za Kenzo.
Mnie się osobiście ciężko pisało rozdział... Oh, ale co zrobić? Musiałam się zmusić i nie zmienić końcówki opowiadania.
A teraz, zapraszam do czytania.
oOo
Kilka
dni później.
Kenzō nie opuścił willi, nawet na ważne spotkania. Zaszył się w
gabinecie, a lokaj wymieniał puste
butelki od whisky na pełne.
Wychodził tylko
wtedy, gdy szedł zobaczyć, co u DJ’a. I wracał, wiedząc, że z nim wszystko w porządku. Na stole
leżały
papierosy i pusta popielniczka. Siadał w
skórzanym fotelu, nalewał całą szklankę
bursztynowego alkoholu i wypijał połowę jednym
duszkiem. Odpalał
papierosa, i palił. Pił i palił na
przemian. Wiedział, iż długo tak
nie pociągnie, ale
pierwszy raz poczuł, że postąpił źle, że pierwszy raz ukarał kogoś bezlitości. Ale, kurwa on go zdradził! Pluł sobie w
brodę za to, co wtedy powiedział i zrobił, jednak
czasu cofnąć nie może. I, nie ma na myśli zabicia tego bogatego cymbała, bo wybiłby
wszystkich jego przyjaciół, skoro
ci się z niego wyśmiewali,
bo co? Bo nie miał na sobie
drogich ubrań? Nie jeździł drogim
samochodem? A, do tego jak patrzył na DJ’a
w jego obecności. Jego
wzrok był pełen miłości, i choć dla jego
chłopca skok w bok nic nie znaczył w końcu był naćpany, tak
dla jego przyjaciela znaczyło wiele.
I, to była tylko
kwestia czasu, by to powtórzyli. Zwłaszcza, że DJ ćpał dzień w dzień. A, na to pozwolić nie mógł! Nie ważne, jaką cenę za to poniosą inni.
Sam sobie gówniarz był winny.
On… „ Pan
Śmierci ” jak go nazywali, chciał przeprosić za to,
co powiedział w biurze
chłopakowi, a on poczuł zapach spermy… Poczuł się wtedy
jakby DJ uderzył go w
twarz, jakby wyśmiał jego uczucia… I, wtedy to mroczna strona wzięła nad nim górę. Działał jak w
amoku. Stracił całą kontrole nad sobą. Robił to czego
się nauczył. Zabijał i ranił. Nie
patrząc na nic ani na nikogo.
Upił whisky, zaciągając się
papierosem.
Wiele
nocy nie przespał myśląc jak mu
pomóc. Zamknięcie mu
drogi do narkotyków nie miało sensu.
Znalazłby gdzie indziej. A tak miał pewność, że DJ szprycował się narkotykami najlepszej, jakości. Próbował go
zastraszyć,
traktować chłodniej myśląc, że to pomoże. Pomylił się.
Kenzō rzucił szklanką o ścianę.
Jak mógł pozwolić, aby to
się tak skończyło? Całe życie nastolatka wymknęło mu się spod
kontroli.
Kochał go. Najbardziej na świecie… Ale nie potrafił się zmienić z dnia na dzień. To tak jakby mięsożercy
nagle kazali jeść roślinki, kurwa! Nie umiał poskromić swojej
mrocznej strony. Brała nad nim
górę, gdy działo się coś nie po
jego myśli i nie tak jak to sobie zaplanował.
Nie
zwrócił uwagi na pukanie. Dopiero, gdy się powtórzyło i to głośniej.
- Wejść – udzielił
pozwolenia, gasząc
papierosa.
- Panie,
Suzuki…- do gabinetu wszedł lokaj z
tacą w ręce, na
której stany dwie czyste szklanki i butelka alkoholu – ma, pan gościa –
poinformował, kładąc na biurku przyniesione rzeczy.
- Mówiłem, że nie ma
mnie dla nikogo – przypomniał lokajowi słowa sprzed kilku dni.
- Pana
wuj nalegał na spotkanie - Randall podszedł do
rozbitego szkła – Nie mogłem nic zrobić – powiedział przepraszająco, zbierając resztki szklanki.
- Oczywiście, że nie mogłeś – zakpił z lokaja
zimno – Nawet, gdybym miał przystawioną broń do skroni tego faceta, by nic nie zatrzymało.
- Mam
poprosić,
pana wuja?- lokaja zabrał z blatu pustą tacę, patrząc oczekująco na pracodawcę.
- Nie
trzeba – usłyszeli zimny glos gościa –
Zostaw nas – rozkazał służącemu.
Ten skiną głową panu domu, i opuścił biuro zamykając za sobą drzwi.
- Cóż cię do mnie
sprowadza, wuju?- zwrócił się do starszego szyderczo. Odwrócił się na
fotelu przodem do niego.
Mężczyzna
ubrany był w czarną marynarkę ze stójką tego samego koloru spodnie i buty. Koszula
zapięta
na ostatni guzik i czarny krawat. W prawej ręce trzymał laskę, a w lewej kapelusz. Po mimo swoich pięćdziesięciu pięciu lat,
wyglądał na
czterdzieści. Barwa tęczówek koloru ciemnego mahoniu, zlewała się z źrenicami,
o
kształcie migdałów podkreślały inną narodowość
-
Przywitałbyś się najpierw – złajał bratanka za brak kultury.
Wuj, Kenzō stał na środku
pomieszczenia i czekał, aż ten zaproponuje mu fotel, jednak ten się nawet
nie kwapił.
Patrzył na niego kpiąco, sięgając po papierosa.
- Witaj,
wuju – rzekł kpiąco, odpalając papierosa – Więc, co cię do mnie
sprowadza – powiedział, wypuszczając dym prosto w stronę
starszego.
- Witaj,
Kenzō
– odpowiedział spokojnie, wuj siadając
naprzeciw młodszego.
- Długo będziesz ciągnął tą farsę?- zapytał
zirytowany, nalewając do jednej szklanki whisky.
- Kenzō, Kenzō, Kenzō – mężczyzna
zacmokał
niezadowolony tym jak traktuje go podwładny – Poczęstowałbyś gościa – położył kapelusz na biurku, a laskę oparł o nogę.
- Ależ, oczywiście –
zamiast nalać wytrawnej wódki, wujowi, Kenzō rozsiadł się wygodnie
w fotelu, oparł o podłokietnik rękę, w której trzymał szklankę z
alkoholem – Częstuj się, przecież w Korei nie mają Jack’a
Daniels’a – dodał ironicznie, po czym upił kilka łyków.
- Chciałem
dowiedzieć się, co u mojego bratanka – rzekł chłodniej niż wcześniej, sięgając po
butelkę,
i samemu nalewając alkoholu.
- Czytaj
raporty to będziesz wiedział – bardziej rozkazał niż
stwierdził, co nie spodobało się jego
wujowi.
Mężczyzna
porywczo odłożył butelkę na biurko. Kenzō,
natomiast parsknął rozbawiony jego zachowaniem.
- Jestem
twoim bossem!- krzyknął na syna swojego zmarłego
brata. Zaczynał tracić kontrolę nad swoimi nerwami.
- Tylko,
dlatego, że ja odmówiłem!- odparł bezwzględnym głosem – Popatrz na siebie!- wstał, odkładając szklankę na
biurko. Podparł się dłońmi o blat, górując tym
samym nad starszym –
Trzęsiesz się jak pieprzona osika!- wytknął
zachowanie, wuja, gdy odezwał się swoim wypracowanym przez lata tonem.
- Twój
ojciec…
- nie żyje!-
dokończył surowo –
Masz jeszcze, coś do powiedzenia?
- Właśnie po to
tu przyjechałem!- starszy wstał, czując się pewniej,
gdy ich oczy znalazły się w tej samej linii.
- Słucham, więc –
ponaglił
wuja, siadając na miejscu.
- Doszły mnie słuchy, że za dużo sobie
pozwalasz – wyjawił, przyczynę swojej wizyty.
- Doszły?-
powtórzył, nie kryjąc zdziwienia w głosie jak
i szoku na twarzy – Chcesz mi powiedzieć, że mam konfidenta wśród
swoich ludzi?
- Moich
ludzi – poprawił go wuj – Nie zapominaj się –
ostrzegł,
marszcząc
groźnie
brwi.
- Proszę cię – parsknął
rozbawiony – Nie rozśmieszaj mnie! Twoich ludzi? A, co ty takiego
robisz, że tak uważasz, hmm?
- Płacę im…
- Nie kończ, proszę – przerwał, wyciągając
papierosa z paczki. Włożył do ust, z blatu wziął
zapalniczkę i go odpali – Skompromitowałeś się już
wystarczająco – zaciągnął się kilka razy, po czym zgasił
papierosa – A teraz usiądź i posłuchaj mnie, bo nie będę się więcej
powtarzał, wuju – usiadł prosto, czekając, aż mężczyzna
wykona polecenie – Tylko dzięki mnie…- zaczął pozbawiony skrupułów – ta
mafia jest jedną z najgorszych. Tylko dzięki moim
kontaktom, interesom i pieniądzom boi się ciebie policja, wiedziesz luksusowe życie i
jak to powiedziałeś…- zawiesił głos, udając, że próbuje sobie przypomnieć słowa wuja
– płacisz
swoim ludziom – zakpił ze starszego – A, jeżeli wątpisz w
moje słowa…
To zobaczymy jak sobie poradzisz beze mnie.
- Chcesz
odejść?-
powiedział pół zły, pół wystraszony tą opcją.
- Czy
mówię
niewyraźnie?
- Wiesz, że od nas
odchodzi się w jeden sposób?
- Grozisz
mi, wuju?- Kenzō podniósł kpiąca brew.
-
Odbieraj to jak chcesz – mężczyzna odparł obojętnie. Sięgnął po szklankę – To do ciebie należy decyzja
– zamoczy usta, delektując się smakiem whisky.
- Grozisz
mi w moim domu?- zaśmiał się groźnie, obnażając swoje białe zęby – Naprawdę zgłupiałeś na starość, wuju – Kenzō wstał, wskazując wujowi drzwi – Lepiej opuść mój dom
nim powiemy o wiele za dużo.
Brat
ojca, Kenzō wstał bez słowa. W drodze do drzwi nałożył kapelusz
na głowę.
Przystaną nim dłoń nacięła klamkę.
- To nie
ja, a ty zgłupiałeś, smarkaczu – powiedział chłodno, nie
odwracając się – Chcesz wszystko rzucić dla tego
bachora?
- Nie
pozwalaj sobie, wuju!- ostrzegł- Wynoś się!
- A, więc to
prawda. Kochasz go?- bardziej stwierdził niż spytał – Pożałujesz tego – zagroził, nim
zniknął
za drzwiami.
Kenzō wiedział, że ma
kilka minut, by poukładać sobie wszystko w głowie.
Musi ratować DJ’ a, choćby sam miał umrzeć. Za dużo krzywdy mu wyrządził, by myśleć w tej
chwili o sobie. Cieszył się, że przy
nastolatku jest teraz Brian. On nie pozwoli, aby jakaś zbłąkana kula
w niego trafiła. Zresztą wiedział od, trzech dni, że jego
wuj przyjeżdża, ale nikomu nie powiedział. Miał wszystko
przygotowane. Podszedł do obrazu, zdjął go,
wpisał
kod do sejfu, i wyciągnął z niego wszystko, co potrzebował. Wczoraj
Viktor zatwierdził, że wszystkie pieniądze,
jakie miał przelał na konto DJ’a, które było całkowicie
nowe, jak i tożsamość chłopaka i jego zaufanego człowieka.
Od paru dni byli uznani za martwych. Mieli również otwarte
wszystkie granice, nieważne gdzie pojadą. Dokumenty i wszystko im potrzebne schował w
kopercie, a następnie włożył do biurka. Sięgnął po
telefon w chwili, gdy padły pierwsze strzały. Zostały mu
ledwie minuty. Wystukał krótką wiadomość i wysłał. Wyciągnął pistolety z kabury, w tym samym momencie, co
otworzyły
się drzwi.
Wyciągnął przed
siebie pistolety, mierzył i strzelał. Teraz był zabójcą, na jakiego go szkolili. Póki, co miał przewagę, bo naciskał spust, gdy tylko ktoś staną w wejściu. Nie
był pewny ile
ludzi wziął wuj. Jeżeli to nie jego ludzie go zabiją to
zginie jak ledwo przekroczy granicę Korei. Oh, on się już o to
postarał.
Niech tylko na światło dzienne wyjdzie jego śmierć.
Nie
wiedział
ile czasu stał i strzelał. Nie wiedział też ilu ludzi postrzelił. Nie
liczył
również
ile kul wpakował w ciała. Widział natomiast jak do biura wpada dwóch kolesi z
karabinami maszynowymi, i zaczynają strzelać jak nowicjusze. Kilka kul trafiło w meble
zamieniając je w drobny wiór. Po całym
gabinecie fruwały pióra, które wyleciały z sofy
jak i z foteli. Po szybie i firankach nie zostało nic prócz dziury w ścianie.
Dopiero jak, Kenzō oddał dziesięć strzałów, trafiając żółtodziobów w głowy, sam poczuł jak jego ciało przeszywa ogromny ból. Nie ogarniał, która
rana bolała bardziej. Osłabione ciało poprzez wykrwawianie się opadło na
kolana. Kenzō prosił, Boga, by jeszcze jeden ostatni raz spojrzeć na
swojego chłopca. Nawet, jeśli
zobaczy tam ból, smutek i tęsknotę, to dla niego będzie to
najpiękniejsza
śmierć, jaką sobie
mógł
wymarzyć.
Ale to chyba nie jest ostatni rozdział?
OdpowiedzUsuńNo proszę jaki obrót sytuacji. Mimo, że mam do Kenzo uraz po tym jak zabił Tonego to i tak trochę mi go szkoda. Zastanawia mnie tylko czy to były ostatnie sekundy jego śmierci czy jeszcze w ostatniej sekundzie będzie miał możliwość zobaczyć Dja.
Barbara
O ja pierdolę!
OdpowiedzUsuńJak nienawidziłam Kenzo, tak teraz jest mi go cholernie szkoda.
A może on nie zginie? Może to tylko postrzał w ramię, bądź nogę? Albo w bok ciała?
Zbyt błahe. Drake powinien wygarnąć wszystko Kenzo, powinien od niego odejść. To byłaby kurewsko bolesny dla mafiosa cios.
Ale jego śmierć?
Zbyt przewidywalnie, ale to nie oznacza, że rozdział mi się nie podobał.
Bardziej ucieszyła by mnie śmierć Dj-a, bo to by najbardziej zraniło Kenzo.
Wybacz, że pod poprzednim rozdziałem nie wstawiłam komentarza, ale gdy przeczytałam musiałam iść w pewne miejsc i tak mi kompletnie wyleciało z głowy.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, bo te opowiadanie jest cudowne.
Ale, Ale!:
"(...)Oczy koloru ciemnego zlewał się z źrenicami, o kształcie migdałów podkreślały inną narodowość (...)"
Jak myślisz, czy to zdanie brzmi logicznie? Bo dla mnie nie. Jak już powinnaś napisać tak:
"Barwa tęczówek koloru ciemnego mahoniu, zlewała się z źrenicami"
To, że jest innej narodowości jest niemożliwe.
Jeżeli matka jest Koreanką, a ojciec, załóżmy, Anglikiem, dziecko będzie mieszańcem, a oczy będą na wpół Europejskie. Są nawet przypadki, że oczy w ogóle nie są skośne. Karnacja również może być ciemniejsza bądź jaśniejsza. To tak na przyszłość.
Pozdrawiam i weny życzę! ~
Witam,
OdpowiedzUsuńco? ale Kenzo przeżyje, prawda? Wszystko zorganizował tak aby mógł zacząć nowe życie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka