piątek, 17 kwietnia 2015

Bo kocha się za nic.... Część 1

Witam!

Pewnie będziecie zadowoleni z tego rozdziału... A zwłaszcza Ci, co nie przepadają za Kenzo.
Mnie się osobiście ciężko pisało rozdział... Oh, ale co zrobić? Musiałam się zmusić i nie zmienić końcówki opowiadania.
A teraz, zapraszam do czytania.




oOo



Kilka dni później.



Kenzō nie opuścił willi, nawet na ważne spotkania. Zaszył się w gabinecie, a lokaj wymieniał puste butelki od whisky na pełne. Wychodził tylko wtedy, gdy szedł zobaczyć, co u DJ’a. I wracał, wiedząc, że z nim wszystko w porządku. Na stole leżały papierosy i pusta popielniczka. Siadał w skórzanym fotelu, nalewał całą szklankę bursztynowego alkoholu i wypijał połowę jednym duszkiem. Odpalał papierosa, i palił. Pił i palił na przemian. Wiedział, iż długo tak nie pociągnie, ale pierwszy raz poczuł, że postąpił źle, że pierwszy raz ukarał kogoś bezlitości. Ale, kurwa on go zdradził! Pluł sobie w brodę za to, co wtedy powiedział i zrobił, jednak czasu cofnąć nie może. I, nie ma na myśli zabicia tego bogatego cymbała, bo wybiłby wszystkich jego przyjaciół, skoro ci się z niego wyśmiewali, bo co? Bo nie miał na sobie drogich ubrań? Nie jeździł drogim samochodem? A, do tego jak patrzył na DJ’a w jego obecności. Jego wzrok był pełen miłości, i choć dla jego chłopca skok w bok nic nie znaczył w końcu był naćpany, tak dla jego przyjaciela znaczyło wiele. I, to była tylko kwestia czasu, by to powtórzyli. Zwłaszcza, że DJ ćpał dzień w dzień. A, na to pozwolić nie mógł! Nie ważne, jaką cenę za to poniosą inni. Sam sobie gówniarz był winny.
On… „ Pan Śmierci ” jak go nazywali, chciał przeprosić za to, co powiedział w biurze chłopakowi, a on poczuł zapach spermy… Poczuł się wtedy jakby DJ uderzył go w twarz, jakby wyśmiał jego uczucia… I, wtedy to mroczna strona wzięła nad nim górę. Działał jak w amoku. Stracił całą kontrole nad sobą. Robił to czego się nauczył. Zabijał i ranił. Nie patrząc na nic ani na nikogo.
Upił whisky, zaciągając się papierosem.
Wiele nocy nie przespał myśląc jak mu pomóc. Zamknięcie mu drogi do narkotyków nie miało sensu. Znalazłby gdzie indziej. A tak miał pewność, że DJ szprycował się narkotykami najlepszej, jakości. Próbował go zastraszyć, traktować chłodniej myśląc, że to pomoże. Pomylił się.
Kenzō rzucił szklanką o ścianę.
Jak mógł pozwolić, aby to się tak skończyło? Całe życie nastolatka wymknęło mu się spod kontroli.
Kochał go. Najbardziej na świecie… Ale nie potrafił się zmienić z dnia na dzień. To tak jakby mięsożercy nagle kazali jeść roślinki, kurwa! Nie umiał poskromić swojej mrocznej strony. Brała nad nim górę, gdy działo się coś nie po jego myśli i nie tak jak to sobie zaplanował.
Nie zwrócił uwagi na pukanie. Dopiero, gdy się powtórzyło i to głośniej.

- Wejść – udzielił pozwolenia, gasząc papierosa.

- Panie, Suzuki…- do gabinetu wszedł lokaj z tacą w ręce, na której stany dwie czyste szklanki i butelka alkoholu – ma, pan gościa – poinformował, kładąc na biurku przyniesione rzeczy.

- Mówiłem, że nie ma mnie dla nikogo – przypomniał lokajowi słowa sprzed kilku dni.

- Pana wuj nalegał na spotkanie - Randall podszedł do rozbitego szkła – Nie mogłem nic zrobić – powiedział przepraszająco, zbierając resztki szklanki.

- Oczywiście, że nie mogłeś – zakpił z lokaja zimno – Nawet, gdybym miał przystawioną broń do skroni tego faceta, by nic nie zatrzymało.

- Mam poprosić, pana wuja?- lokaja zabrał z blatu pustą tacę, patrząc oczekująco na pracodawcę.

- Nie trzeba – usłyszeli zimny glos gościa – Zostaw nas – rozkazał służącemu.

Ten skiną głową panu domu, i opuścił biuro zamykając za sobą drzwi.

- Cóż cię do mnie sprowadza, wuju?- zwrócił się do starszego szyderczo. Odwrócił się na fotelu przodem do niego.

Mężczyzna ubrany był w czarną marynarkę ze stójką tego samego koloru spodnie i buty. Koszula zapięta na ostatni guzik i czarny krawat. W prawej ręce trzymał laskę, a w lewej kapelusz. Po mimo swoich pięćdziesięciu pięciu lat, wyglądał na czterdzieści. Barwa tęczówek koloru ciemnego mahoniu, zlewała się z źrenicami, o kształcie migdałów podkreślały inną narodowość

- Przywitałbyś się najpierw – złajał bratanka za brak kultury.

Wuj, Kenzō stał na środku pomieszczenia i czekał, aż ten zaproponuje mu fotel, jednak ten się nawet nie kwapił.  Patrzył na niego kpiąco, sięgając po papierosa.

- Witaj, wuju – rzekł kpiąco, odpalając papierosa – Więc, co cię do mnie sprowadza – powiedział, wypuszczając dym prosto w stronę starszego.

- Witaj, Kenzō – odpowiedział spokojnie, wuj siadając naprzeciw młodszego.

- Długo będziesz ciągnął tą farsę?- zapytał zirytowany, nalewając do jednej szklanki whisky.

- Kenzō, Kenzō, Kenzō – mężczyzna zacmokał niezadowolony tym jak traktuje go podwładny – Poczęstowałbyś gościa – położył kapelusz na biurku, a laskę oparł o nogę.

- Ależ, oczywiście – zamiast nalać wytrawnej wódki, wujowi, Kenzō rozsiadł się wygodnie w fotelu, oparł o podłokietnik rękę, w której trzymał szklankę z alkoholem – Częstuj się, przecież w Korei nie mają Jack’a Daniels’a – dodał ironicznie, po czym upił kilka łyków.

- Chciałem dowiedzieć się, co u mojego bratanka – rzekł chłodniej niż wcześniej, sięgając po butelkę, i samemu nalewając alkoholu.

- Czytaj raporty to będziesz wiedział – bardziej rozkazał niż stwierdził, co nie spodobało się jego wujowi.

Mężczyzna porywczo odłożył butelkę na biurko. Kenzō, natomiast parsknął rozbawiony jego zachowaniem.

- Jestem twoim bossem!- krzyknął na syna swojego zmarłego brata. Zaczynał tracić kontrolę nad swoimi nerwami.

- Tylko, dlatego, że ja odmówiłem!- odparł bezwzględnym głosem – Popatrz na siebie!- wstał, odkładając szklankę na biurko. Podparł się dłońmi o blat, górując tym samym nad starszym – 
Trzęsiesz się jak pieprzona osika!- wytknął zachowanie, wuja, gdy odezwał się swoim wypracowanym przez lata tonem.

- Twój ojciec…

- nie żyje!- dokończył surowo – Masz jeszcze, coś do powiedzenia?

- Właśnie po to tu przyjechałem!- starszy wstał, czując się pewniej, gdy ich oczy znalazły się w tej samej linii.

- Słucham, więc – ponaglił wuja, siadając na miejscu.

- Doszły mnie słuchy, że za dużo sobie pozwalasz – wyjawił, przyczynę swojej wizyty.

- Doszły?- powtórzył, nie kryjąc zdziwienia w głosie jak i szoku na twarzy – Chcesz mi powiedzieć, że mam konfidenta wśród swoich ludzi?

- Moich ludzi – poprawił go wuj – Nie zapominaj się – ostrzegł, marszcząc groźnie brwi.

- Proszę cię – parsknął rozbawiony – Nie rozśmieszaj mnie! Twoich ludzi? A, co ty takiego robisz, że tak uważasz, hmm?

- Płacę im…

- Nie kończ, proszę – przerwał, wyciągając papierosa z paczki. Włożył do ust, z blatu wziął zapalniczkę i go odpali – Skompromitowałeś się już wystarczająco – zaciągnął się kilka razy, po czym zgasił papierosa – A teraz usiądź i posłuchaj mnie, bo nie będę się więcej powtarzał, wuju – usiadł prosto, czekając, aż mężczyzna wykona polecenie – Tylko dzięki mnie…- zaczął pozbawiony skrupułów – ta mafia jest jedną z najgorszych. Tylko dzięki moim kontaktom, interesom i pieniądzom boi się ciebie policja, wiedziesz luksusowe życie i jak to powiedziałeś…- zawiesił głos, udając, że próbuje sobie przypomnieć słowa wuja – płacisz swoim ludziom – zakpił ze starszego – A, jeżeli wątpisz w moje słowa… To zobaczymy jak sobie poradzisz beze mnie.

- Chcesz odejść?- powiedziałł zły, pół wystraszony tą opcją.

- Czy mówię niewyraźnie?

- Wiesz, że od nas odchodzi się w jeden sposób?

- Grozisz mi, wuju?- Kenzō podniósł kpiąca brew.

- Odbieraj to jak chcesz – mężczyzna odparł obojętnie. Sięgnął po szklankę – To do ciebie należy decyzja – zamoczy usta, delektując się smakiem whisky.

- Grozisz mi w moim domu?- zaśmiał się groźnie, obnażając swoje białe zęby – Naprawdę zgłupiałeś na starość, wuju – Kenzō wstał, wskazując wujowi drzwi – Lepiej opuść mój dom nim powiemy o wiele za dużo.

Brat ojca, Kenzō wstał bez słowa. W drodze do drzwi nałożył kapelusz na głowę. Przystaną nim dłoń nacięła klamkę.

- To nie ja, a ty zgłupiałeś, smarkaczu – powiedział chłodno, nie odwracając się – Chcesz wszystko rzucić dla tego bachora?

- Nie pozwalaj sobie, wuju!- ostrzegł- Wynoś się!

- A, więc to prawda. Kochasz go?- bardziej stwierdził niż spytał – Pożałujesz tego – zagroził, nim zniknął za drzwiami.

Kenzō wiedział, że ma kilka minut, by poukładać sobie wszystko w głowie. Musi ratować DJ’ a, choćby sam miał umrzeć. Za dużo krzywdy mu wyrządził, by myśleć w tej chwili o sobie.  Cieszył się, że przy nastolatku jest teraz Brian. On nie pozwoli, aby jakaś zbłąkana kula w niego trafiła. Zresztą wiedział od, trzech dni, że jego wuj przyjeżdża, ale nikomu nie powiedział. Miał wszystko przygotowane. Podszedł do obrazu, zdjął go, wpisał kod do sejfu, i wyciągnął z niego wszystko, co potrzebował. Wczoraj Viktor zatwierdził, że wszystkie pieniądze, jakie miał przelał na konto DJ’a, które było całkowicie nowe, jak i tożsamość chłopaka i jego zaufanego człowieka. Od paru dni byli uznani za martwych. Mieli również otwarte wszystkie granice, nieważne gdzie pojadą. Dokumenty i wszystko im potrzebne schował w kopercie, a następnie włożył do biurka. Sięgnął po telefon w chwili, gdy padły pierwsze strzały. Zostały mu ledwie minuty. Wystukał krótką wiadomość i wysłał. Wyciągnął pistolety z kabury, w tym samym momencie, co otworzyły się drzwi. Wyciągnął przed siebie pistolety, mierzył i strzelał. Teraz był zabójcą, na jakiego go szkolili.  Póki, co miał przewagę, bo naciskał spust, gdy tylko ktoś staną w wejściu. Nie był pewny ile ludzi wziął wuj. Jeżeli to nie jego ludzie go zabiją to zginie jak ledwo przekroczy granicę Korei. Oh, on się już o to postarał. Niech tylko na światło dzienne wyjdzie jego śmierć.

Nie wiedział ile czasu stał i strzelał. Nie wiedział też ilu ludzi postrzelił. Nie liczył również ile kul wpakował w ciała. Widział natomiast jak do biura wpada dwóch kolesi z karabinami maszynowymi, i zaczynają strzelać jak nowicjusze. Kilka kul trafiło w meble zamieniając je w drobny wiór. Po całym gabinecie fruwały pióra, które wyleciały z sofy jak i z foteli. Po szybie i firankach nie zostało nic prócz dziury w ścianie. Dopiero jak, Kenzō oddał dziesięć strzałów, trafiając żółtodziobów w głowy, sam poczuł jak jego ciało przeszywa ogromny ból. Nie ogarniał, która rana bolała bardziej. Osłabione ciało poprzez wykrwawianie się opadło na kolana. Kenzō prosił, Boga, by jeszcze jeden ostatni raz spojrzeć na swojego chłopca. Nawet, jeśli zobaczy tam ból, smutek i tęsknotę, to dla niego będzie to najpiękniejsza śmierć, jaką sobie mógł wymarzyć

3 komentarze:

  1. Ale to chyba nie jest ostatni rozdział?

    No proszę jaki obrót sytuacji. Mimo, że mam do Kenzo uraz po tym jak zabił Tonego to i tak trochę mi go szkoda. Zastanawia mnie tylko czy to były ostatnie sekundy jego śmierci czy jeszcze w ostatniej sekundzie będzie miał możliwość zobaczyć Dja.

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. O ja pierdolę!
    Jak nienawidziłam Kenzo, tak teraz jest mi go cholernie szkoda.
    A może on nie zginie? Może to tylko postrzał w ramię, bądź nogę? Albo w bok ciała?
    Zbyt błahe. Drake powinien wygarnąć wszystko Kenzo, powinien od niego odejść. To byłaby kurewsko bolesny dla mafiosa cios.
    Ale jego śmierć?
    Zbyt przewidywalnie, ale to nie oznacza, że rozdział mi się nie podobał.
    Bardziej ucieszyła by mnie śmierć Dj-a, bo to by najbardziej zraniło Kenzo.
    Wybacz, że pod poprzednim rozdziałem nie wstawiłam komentarza, ale gdy przeczytałam musiałam iść w pewne miejsc i tak mi kompletnie wyleciało z głowy.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, bo te opowiadanie jest cudowne.
    Ale, Ale!:
    "(...)Oczy koloru ciemnego zlewał się z źrenicami, o kształcie migdałów podkreślały inną narodowość (...)"
    Jak myślisz, czy to zdanie brzmi logicznie? Bo dla mnie nie. Jak już powinnaś napisać tak:
    "Barwa tęczówek koloru ciemnego mahoniu, zlewała się z źrenicami"
    To, że jest innej narodowości jest niemożliwe.
    Jeżeli matka jest Koreanką, a ojciec, załóżmy, Anglikiem, dziecko będzie mieszańcem, a oczy będą na wpół Europejskie. Są nawet przypadki, że oczy w ogóle nie są skośne. Karnacja również może być ciemniejsza bądź jaśniejsza. To tak na przyszłość.
    Pozdrawiam i weny życzę! ~

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    co? ale Kenzo przeżyje, prawda? Wszystko zorganizował tak aby mógł zacząć nowe życie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń