czwartek, 2 kwietnia 2015

I jak ja skończę?

No... Tak na początku, to chciałabym Wam życzyć Wesołych, choć, krótkich Świąt! Smacznego jajeczka i mokrego dyngusa. 
Oh, wiem słabo mi to wyszło. I mam na myśli życzenia, rzecz jasna :) Ale, co zrobić? Idziemy i żyjemy dalej. 



Po szkole do razu pojechałem do klubu. Ochroniarz stojący przed wejściem już nie zwraca na mnie uwagi. Odsuwa się tylko, by zrobić mi przejście. Ja idę do baru. Siadam, czekam na barmana jak i mojego dealera ‘a. Zazwyczaj trwa to kilka sekund nim się pojawia. Dziś jednak miało się to zmienić. Przede mną staje jakiś nowy pracownik.

- Dzień dobry – mówi radośnie, wyciągając przed siebie dłoń – Jestem Percy.

- Gdzie jest Sebastian?- warczę na niego, zlewając jego gest witania.

- Poprzedni barman?- spłoszony opuszcza rękę. Nie odpowiadam. Patrzę na niego zimnym wzrokiem. Widzę jak się wzdryga. A mnie tak jakoś inaczej na sercu. Nie chciałem, aby ludzie się mnie bali – Nie wiem – odpowiada w końcu na moje proste pytanie – Szef jest u siebie. Jak chcesz to cię zaprowadzę – proponuje, wyłamując sobie palce.

- Od, kiedy zatrudnia idiotów?- mówię bardziej do siebie niż do niego – Brian!- krzyczę, odwracając się na krzesełku w stronę schodów na piętro.

Nie powiem, bo się zdziwiłem widząc nową osobę w klubie. Zacząłem się zastanawiać, gdzie jest, Sebastian. Nie mógł od tak zniknąć. Chyba, że… Nie to nie możliwe – podnoszę się na duchu. Pewnie wziął sobie wolne – wpieram sobie głupoty. Ale i tak zaczynam się denerwować. Bo jak on… Znaczy jak Kenzō go… Nie nawet o tym nie myśl – karcę się w myślach. Wszystko jest dobrze…. Zaraz przyjdzie goryl i powie, że Sebastian jest na urlopie. I jutro będzie w pracy. Tylko jak ja do jutra wytrzymam?

- Paniczu?- słyszę.

- Paniczu?- powtarzam w myślach. Tylko tamten glos był inny. Bardziej męski i należący do…

- W czym mogę pomóc?- pyta, lekko zaniepokojony.

- A, Brian!- uśmiecham się do mężczyzny – Czy możesz mi powiedzieć gdzie jest Sebastian?- mrużę groźnie oczy.

- Zapraszam – wystawia dłoń w stronę wejścia do biura Kenzō

Wstaję bez słowa, i kieruję się na piętro. Po drodze chowam swoje drżące dłonie do kieszeni kurtki. Staram się nie myśleć, co może chcieć ode mnie, Kenzō. Wchodzę do pomieszczenia z opuszczoną głową.

- Jak w zegarku – mówi zimnym głosem.

Podnoszę na niego oczy. Siedzi rozparty na fotelu, paląc papierosa. Na szklanym stoliku stoi butelka whisky, którą ubóstwia i do połowy wypita w szklance zawartość. Obok leży laptop jak i różne papiery oraz popielniczka.

- Nie rozumie?- próbuje udawać, że nie wiem, o co mu chodzi. Zresztą nadal musiałem iść w zaparte.

- Czyli nadal będziesz udawał błazna – zdrętwiałem, słysząc ten jego bezwzględny głos – A ze mnie robił idiotę?- pochylił się, by strzepać popiół do popiołki.

- To nie moja wina, że sobie coś ubzdurałeś!

Co mnie pchało do robienia z siebie totalnego durnia? Nie mam pojęcia. Widziałem natomiast w jego oczach furię i chęć mordu za każdym razem, gdy wypierałem się w żywe oczy. Doskonale zdałem sobie sprawę z tego, że wie o wszystkim, ale nie chciałem się przyznawać.

- To nie zmartwi cię…- zacisnąłem mocno dłonie w pięści nadal schowane w kieszeni – śmierć Sebastiana?

- Ja- Jak to?- odpiąłem kurtkę, bo zrobiło mi się tak jakoś ciepło. 

Nie zmartwiło mnie to, że Sebastian nie żyje tylko brak narkotyków – To nie możliwe…- dochodzi to jednak do mnie po chwili, i to z taką mocą, że muszę podeprzeć się o ścianę – To nie możliwe…- mówię bardziej do siebie.

- A co ty, kurwa myślałeś?- zadaje retoryczne pytanie - Miałem pozwalać, aby mnie okradał?

- Ale to…- chciałem powiedzieć, że to przecież ja. Ale powstrzymałem się w ostatniej chwili.

- Tak, to było dla ciebie – kończy zimno. Zaciąga się papierosem. Ja opadam na kolana, zdając sobie sprawę, ze już po mnie – Tylko wiesz, co mnie zastanawia?- wypuszcza dym, wyglądając groźniej niż zazwyczaj. A może to mój mózg tak to odbiera?- Skoro już szprycowałeś się tym chujstwem to, czemu nie płaciłeś?

No właśnie, czemu? Bo myślałem, że mam to świństwo za darmo!

- Skoro wiedziałeś, to…

- To, co?- zaśmiał się. Nie był to śmiech radości czy wesoły. Był raczej mrożący krew w żyłach. Przez chwile miałem wrażenie, że widzę swój oddech – Interesy to interesy, kochanie – Kenzō wstał z kanapy, wcześniej gasząc peta. Zbliżał się do mnie niczym lew polujący na gazelę. Nie zdawałem sobie sprawy, że z każdym jego krokiem ja się wycofywałem – W tym świecie nie ma znaczenia, kim dla mnie jesteś – powiedział to takim tonem jakbym był jego pracownikiem, a nie… Syknąłem, czując jego zaciskającą dłoń na moich włosach. Oczywiście gdybym był naszprycowany to bym nic nie poczuł. A kokaina miała to do siebie, że jak puszczała to bolał, każdy najmniejszy nerw. A skończę chyba tak jak mój dealer. Będę wąchał chwasty od spodu, kurestwo!- Wiesz jak tak na ciebie patrzę…- zaczął tak przesłodzonym głosem, że aż skręciło mi zęby – to zabicie tego kretyna nie było tak złym wyjściem – usłyszałem to już dziś drugi raz, ale nadal nie chciałem w to uwierzyć – Lepsze było to, niż kupowanie moich narkotyków za moje pieniądze za prochy, prawda?

- He?- nie zrozumiałem nic, a nic z tego, co powiedział.

- A jak myślisz, skąd mamy pieniądze?

- Z klubu?- powiedziałem cicho.

No, co? To tu sprzedawał wszystko? To tak jakby z klubu, nie?

- Tak, oczywiście – odparł ironicznie, odrzucając moją głowę. Oś, kurwa. W taki sposób, że wyszła na spotkanie ścianie! Zabolało.

- Nie wiem czy te narkotyki wyżarły ci mózg – stanął nade mną niczym „pan śmierci” – Czy byłem tak zaślepiony, i nie widziałem, jakim jesteś głupcem…

- Nie jestem głupi!- szybko wstałem na nogi. To nic, że musiałem podpierać się ściany.

- Nie?- owinął pace wokół mojej szyi – Twoja bezmyślność i uzależnienie zmusiło mnie do zabicia – syknął. Z każdym słowem zaciskał dłoń coraz mocniej – Wiesz, czemu? Ten, kretyn bał się powiedzieć prawdy, że to ty ćpasz – przyszpilił mnie do ściany. Położyłem mu dłonie na biodrach, próbując go odepchnąć. Ten stanął bliżej – Zresztą nieważne czy okradał mnie dla ciebie – przyłożył usta do mojego ucha – Dał ci spróbować tego świństwa. A to niewybaczalny błąd.

- Kenzō – jęknąłem z bólu.

Z minuty na minutę ból był coraz mocniejszy. Najbardziej paliła mnie szyja. W tym momencie nie czułem dłoni Kenzō, a owiniętą kolczatkę z cierni. Złapałem jego rękę, wybijając mu paznokcie w skórę.

- Jak długo wytrzymasz ten ból?- szarpnłą mnie za włosy, odchylając głowę – Czy mam ci pomóc w skróceniu tych męczarni?

Otwieram szeroko oczy.

- To…- waham się przez chwilę czy dokończyć pytanie – znaczy?- moje usta kończą, mimo woli.

- Dostaniesz to, czego potrzebujesz pod jednym warunkiem – rzuca perfidnie i uśmiecha się wrednie.

Poluzował uścisk na szyi. Momentalnie opadły mi ramiona. Ręce wisiały wzdłuż ciała. Czułem się jak kukiełka, która czeka, aż jej pan podniesie sznurki i wykona ruch. Byłem stracony. Milcze. Kenzō patrzy mi cały czas w oczy, a ja w jego. Po mimo tego, co z nim przeżyłem. Tylu rzeczy, które robiłem na jego rozkaz. Widzę w jego oczach swoje odbicie. Widzę miłość, ukrytą pod mrokiem, z którego wyciągałem go swoją miłością. I choć ukrywa wszystko pod zimną i bezwzględną maską, wiem, że gdzieś tam głęboko w sercu cierpi prze ze mnie.
A ja… Nie mogę mu pomóc. Dać tego, czego on sam potrzebuje, bo… Pogubiłem się. We wszystkim. Włącznie z uczuciami.

- Zagramy…- przerywa ciszę, biorąc ją za odpowiedź – w rosyjską ruletkę. Co ty na to?
Szczęka leży na podłodze, a oczy wyskoczyły mi chyba z orbit. Mam ochotę mu jebnąć. Tak mocno, by zmyć mu z twarzy ten wredny uśmieszek.
I ja przed chwilą myślałem, że on mnie kocha?

- To może od razu strzel mi w głowę! – próbowałem ukryć ból w głosie, to mi nie wyszło. Słyszę swój płaczliwy głos – Zaoszczędzi ci to czasu!- krzyczę.

- Ja też mogę zginąć – stwierdza fakt.
Tylko jego głos był tak obojętny, jakby właśnie powiedział, że pada deszcz, a on nie lubi takiej pogody.

Przez szesnaście lat jak żyję, ani razu. Ani przez sekundę mi nie przeszło przez myśl, by umarł. Nie ważne czy z mojej ręki czy kogoś innego. Od kiedy mnie zabrał od matki, był moim światem i słońcem.

Ze wszystkich sił, a miałem ich nie wiele, biorąc pod uwagę, że mój organizm był osłabiony. Odepchnąłem go. W ostatniej chwili podtrzymałem się ściany.

- Jesteś popierdolony!- wykrzykuje, oddychając jak mały rozwścieczony byczek, lub jak jaka starta lokomotywa?.

Nie bacząc na jego sadystyczny wzrok, jakim raczył mnie obdarować, podchodzę i walę go w pysk. Oczywiście z liścia.  Jeszcze chcę pożyć mimo mojego uzależnienia. Kenzō stoi niczym posąg. Jego twarz i oczy są puste jak u porcelanowej laleczki.
Uciekam z biura. Zbiegam ze schodów, mało nie gubiąc zębów. Wybiegam z klubu. Ręce trzęsą mi się tak bardzo, że nie mogłem wyciągnąć z kieszeni kluczyków, ani włożyć ich do stacyjki.



   OoO



Pukam do drzwi tak mocno, że zaczynają boleć mnie kostki, i czuję jak pęka mi skóra. Przestaje w pół ruchu, gdy się otwierają, a w nich staję pulchna kobieta w czaro - białym fartuszku.

- Dobry wieczór, paniczu – wita się sztywnie, otwierając drzwi szerzej, abym wszedł.

I wchodzę nie odpowiadając.

- Proszę chwilę poczekać. Pójdę po młodego panicza – dodaje i odchodzi.

Nie ruszam się z miejsca, wpatrzony w podłogę. Kafelki tak lśnią, że widzę w nich własne odbicie. Zauważam swoje roztrzepane włosy. Próbuje je przygładzić dłonią, i jako tako się to udaje.

- DJ – słyszę głos przyjaciela – Dawaj wchodź do góry!

- Potrzebuję pomocy – zlewam propozycje wejścia. Nie przyszedłem by grać na kompie czy chuj wie, na czym.

- No…- schodzi na dół – mów.

- Widzisz, potrzebuje…- postanawiam podnieść wzrok na niego.

- Kurwa…- wciąga głośno powietrze – wyglądasz…

- Tak, wiem. Jak gówno – dokańczam za niego.

- To jak mogę ci pomóc?- pyta zmartwiony, łapiąc mnie za łokieć. Prowadzi mnie do salonu – 
Richard!- woła swojego lokaja – Chcesz coś do picia?- Zaprzeczam głową. Jedyne, czego chce to zaspokoić swój głód, a on nie daje mi przejść do celu wizyty – A, już nic – mówi do starszego mężczyzny – To słucham.

Siadamy koło siebie tak, blisko, że stykamy się bokiem. Ból jest tak okropny. Wręcz nie do wytrzymania. Odsuwam się z sapnięciem i z ulgą.

- Masz dalej kontakt z tym kolesiem od…- zawieszam, nie wiedząc czy mogę skończyć.

- Dopalaczy?

Chowam twarz w dłoniach.

- Nie… Potrzebuje coś mocniejszego – mówię, nie odkrywac ust.

Miedzy nami zapanował tak grobowa cisza, że słyszałem brzęczenie żarówek. Zaniepokojony odwróciłem głowę, by zobaczyć Tony’ ego.

- Ćp…Ćpa…Ćpasz?- wyjąkał po kilku sekundach.

- To nie tak, że jestem uzależniony – nie wiem, dlaczego nie chce się przyznać – Po prostu mam pewne problemy i no wiesz…- kłamię jak z nut, na twarzy pojawia się fałszywy uśmiech – rozerwać.

- To, co potrzebujesz?- wyciąga z kieszeni telefon – Haszysz? Ekstazy?- rzuca zadowolony, bo nie przegapi najmniejszej okazji, by wziąć.

- Nie – mówię cicho. Tony, zatrzymuje się rękę z telefonem koło ucha, i patrzy na mnie pytającym wzrokiem – Koki, albo hery – głos mi nieco drży na samą myśl, że za niedługo zaspokoję swój głód.

- Uuu… To mocno – skomentował. Przyłożył telefon do ucha i czeka na połączenie.

- Co, dupa?- zapytałem nieco zaniepokojony, gdy Tony siedział cicho i patrzył gdzieś przed siebie.

- Tsy…- machnął ręką bym się zamknął – No Siema!- zawył radośnie do telefonu – A jakoś nie było, kiedy…No tak, tak… Masz rację… No trzeba to powtórzyć… Dam znać jak tylko będę mógł. Wiesz, szkoła i te sprawy… No, raczej…- trzymajcie mnie, bo oszaleje. Ten sobie pogaduchy urządza!- Dobra… Sprawa jest… To też, ale potrzebuje coś mocniejszego… Tak… Aha… Spoko…- zacząłem zgryzać wargę, czując mocniejsze skurcze i bóle nerwów. Jęknąłem głośniej, łapiąc się za brzuch – To jak załatwisz? No… Na wczoraj… Ok. No, spoko… Tam gdzie zawsze, tak? Dobrze, to do zobaczenia!- pożegnał się, omal nie piszcząc z radości – DJ!- krzyknął wystraszony, podchodząc do mnie. Pomógł mi wstać z podłogi. Położyłem się na niej, bo łatwiej było się zwinąć w pozycję embrionalną – Od dawna bierzesz? Musimy pojechać w jedno miejsce.

- Od…- wychodzę z Tony’ z domu pod ręką – Tylko dzisiaj muszę wziąć – ledwo powstrzymuje mój niewyparzony jęzor od powiedzenia mu prawdy.

I dochodzę do jednego wniosku! Umiem kłamać… Chyba.

- Tak, jasne – poddaje się od drążenia tematu.

Wsiadamy do auta, Tony’ go. Nie rozmawiamy całą drogę. Tak sobie myślę, że jest na mnie zły, za okłamanie go. Nie jest mi jednak ani ciut – ciut przykro. Teraz myślę jedynie o prochach, które są moim istnieniem na tym kurewsko zjebanym świecie.



   OoO



Jakiś czas później. Siedzę w aucie i czekam na przyjaciela. Zatrzymał się pod jakimś obskurnym budynkiem. Odchyliłem głowę, proszą wszystkie bóstwa o to, by wrócił, Tony. Męczę się już kilka godzin, i jest coraz gorzej. Nawet oddychanie sprawia mi ból. Odetchnąłem z ulgą, widząc kolegę jak wychodzi z baru, i idzie w moją stronę. Ręce zaczynają mi się pocić z ekscytacji.

- Masz?- pytam, nim wsiadł.

- Cieszy mnie twa wiara we mnie – ironizuje, wyciągając z kieszeni woreczek.

Oczy mi się zaświeciły jak wigilijna gwiazdka na widok białego proszku.

- Dzięki – niemal wyrwałem mu go z ręki.
Sięgnąłem po pudełko od płyty. Z kieszeni wyciągnąłem kartę i oczywiście banknot. Po wciągnięciu, liczyłem w myślach, aż skończy się ta męczarnia.

- Dzięki, Tony. Naprawdę – mówię już spokojny – Ile mam ci oddać?- pytam spokojny, Wręcz jak nowo narodzony, nie wiedząc ile kosztuje kokaina.

- Może byś się podzielił, co?- burczy obrażony.

- A brałeś kiedyś?- pytam ciekawy.

W powietrzu wymachuję woreczkiem, w którym jest proszek. Tak szczerze to trochę go kupił.

- Nie – odpowiada cicho, uciekając wzrokiem w okno – Ale mogę…

- Nie, nie możesz – ucinam mu, chowając wszystko do portfela – Ile mam ci oddać?

- Czterysta dolarów – syczy na mnie zły.

- Nie bądź zły - wyciągam kasę i podaję mu – Tylko nie chcę, byś…- przyłapuję się drugi raz o mało się nie wygadałem – Tony, słońce… Zrozum…- kładę mu rękę na policzku. Spogląda na mnie. Uśmiecham się uwodzicielsko, a ten zmienia wyraz twarzy z naburmuszonej w zadowoloną – nie chcę dla ciebie źle – sięgam jego ust.

Krótki moment, czuję jak napina mięśnie, a kiedy przejeżdżam językiem po jego wargach wypuszcza drżący oddech, i odpowiada na pocałunek. 

3 komentarze:

  1. Będą razem?
    Omatkokochanatojestcudowne!
    A może Tony będzie z DJ-em?
    Wole nie wiedzieć co zrobi młodemu Kenzo, gdy się dowie...
    Jestem jasnowidzem, więc w końcu będę musiała zgadnąć xd
    Pozdrawiam i weny życzę (dzisiaj tak krótko, bo na komórce jestem) ~

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, Dj odważył się dać w papę Kenzo.. :O Na to czekałam ! :D

    Pocałunek z Tonym? Aaaa ! To było mocne :D chcę więęęęęcej takich akcji maleńka !!!

    PS: Ładne, nowe kolory na blogu :D luuuubię. <3

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    ten pocałunek z Tommym, ja chcę aby był z Kezo i niech w końcu zacznie walkę z tym nałogiem...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń