No... Tak na początku, to chciałabym Wam życzyć Wesołych, choć, krótkich Świąt! Smacznego jajeczka i mokrego dyngusa.
Oh, wiem słabo mi to wyszło. I mam na myśli życzenia, rzecz jasna :) Ale, co zrobić? Idziemy i żyjemy dalej.
Po szkole do razu pojechałem do
klubu. Ochroniarz stojący przed
wejściem już nie
zwraca na mnie uwagi. Odsuwa się tylko,
by zrobić mi przejście. Ja
idę do baru. Siadam, czekam na barmana jak i mojego
dealera ‘a. Zazwyczaj trwa to kilka sekund nim się pojawia.
Dziś jednak miało się to zmienić. Przede
mną staje jakiś nowy
pracownik.
- Dzień dobry –
mówi radośnie, wyciągając przed
siebie dłoń – Jestem
Percy.
- Gdzie jest Sebastian?- warczę na
niego, zlewając jego gest witania.
- Poprzedni barman?- spłoszony
opuszcza rękę. Nie odpowiadam. Patrzę na niego zimnym wzrokiem. Widzę jak się wzdryga.
A mnie tak jakoś inaczej
na sercu. Nie chciałem, aby
ludzie się mnie bali – Nie wiem –
odpowiada w końcu na moje proste pytanie
– Szef jest u siebie. Jak chcesz to cię
zaprowadzę – proponuje, wyłamując sobie
palce.
- Od, kiedy zatrudnia idiotów?- mówię bardziej do siebie niż do niego – Brian!- krzyczę, odwracając się na krzesełku w
stronę schodów na piętro.
Nie powiem, bo się zdziwiłem widząc nową osobę w
klubie. Zacząłem się zastanawiać, gdzie
jest, Sebastian. Nie mógł od tak
zniknąć. Chyba, że… Nie to nie możliwe – podnoszę się na duchu. Pewnie wziął sobie wolne – wpieram sobie głupoty. Ale i tak zaczynam się denerwować. Bo jak
on… Znaczy jak Kenzō go… Nie
nawet o tym nie myśl – karcę się w myślach. Wszystko jest dobrze…. Zaraz przyjdzie
goryl i powie, że
Sebastian jest na urlopie. I jutro będzie w
pracy. Tylko jak ja do jutra wytrzymam?
- Paniczu?- słyszę.
- Paniczu?- powtarzam w myślach.
Tylko tamten glos był inny.
Bardziej męski i należący do…
- W czym mogę pomóc?-
pyta, lekko zaniepokojony.
- A, Brian!- uśmiecham
się do mężczyzny –
Czy możesz mi powiedzieć gdzie jest Sebastian?- mrużę groźnie oczy.
- Zapraszam – wystawia dłoń w stronę wejścia do biura Kenzō.
Wstaję bez słowa, i kieruję się na piętro. Po
drodze chowam swoje drżące dłonie do kieszeni kurtki. Staram się nie myśleć, co może chcieć ode mnie, Kenzō. Wchodzę do pomieszczenia z opuszczoną głową.
- Jak w zegarku – mówi zimnym głosem.
Podnoszę na niego
oczy. Siedzi rozparty na fotelu, paląc papierosa.
Na szklanym stoliku stoi butelka whisky, którą ubóstwia
i do połowy wypita w szklance zawartość. Obok leży laptop jak i różne papiery oraz popielniczka.
- Nie rozumie?- próbuje udawać, że nie wiem, o co mu chodzi. Zresztą nadal musiałem iść w zaparte.
- Czyli nadal będziesz
udawał błazna –
zdrętwiałem, słysząc ten
jego bezwzględny głos – A ze mnie robił idiotę?-
pochylił się, by
strzepać popiół do popiołki.
- To nie moja wina, że sobie
coś ubzdurałeś!
Co mnie pchało do
robienia z siebie totalnego durnia? Nie mam pojęcia.
Widziałem natomiast w jego oczach furię i chęć mordu za
każdym razem, gdy wypierałem się w żywe oczy. Doskonale zdałem sobie sprawę z tego, że wie o wszystkim, ale nie chciałem się
przyznawać.
- To nie zmartwi cię…- zacisnąłem mocno dłonie w pięści nadal
schowane w kieszeni – śmierć Sebastiana?
- Ja- Jak to?- odpiąłem kurtkę, bo zrobiło mi się tak jakoś ciepło.
Nie zmartwiło mnie
to, że Sebastian nie żyje tylko brak narkotyków – To nie możliwe…- dochodzi to jednak do mnie po chwili,
i to z taką mocą, że muszę podeprzeć się o ścianę – To nie możliwe…-
mówię bardziej do siebie.
- A co ty, kurwa myślałeś?- zadaje
retoryczne pytanie - Miałem
pozwalać, aby mnie okradał?
- Ale to…- chciałem
powiedzieć, że to przecież ja. Ale
powstrzymałem się w ostatniej chwili.
- Tak, to było dla
ciebie – kończy zimno. Zaciąga się
papierosem. Ja opadam na kolana, zdając sobie
sprawę, ze już po mnie
– Tylko wiesz, co mnie zastanawia?- wypuszcza dym, wyglądając groźniej niż
zazwyczaj. A może to mój
mózg tak to odbiera?- Skoro już
szprycowałeś się tym
chujstwem to, czemu nie płaciłeś?
No właśnie, czemu? Bo myślałem, że mam to świństwo za darmo!
- Skoro wiedziałeś, to…
- To, co?- zaśmiał się. Nie był to śmiech
radości czy wesoły. Był raczej mrożący krew w
żyłach.
Przez chwile miałem wrażenie, że widzę swój oddech – Interesy to interesy, kochanie
– Kenzō wstał z
kanapy, wcześniej gasząc peta. Zbliżał się do mnie
niczym lew polujący na
gazelę. Nie zdawałem sobie
sprawy, że z każdym jego
krokiem ja się wycofywałem – W tym świecie
nie ma znaczenia, kim dla mnie jesteś –
powiedział to takim tonem jakbym był jego pracownikiem, a nie… Syknąłem, czując jego zaciskającą dłoń na moich włosach. Oczywiście gdybym był
naszprycowany to bym nic nie poczuł. A
kokaina miała to do siebie, że jak puszczała to bolał, każdy
najmniejszy nerw. A skończę chyba tak jak mój dealer. Będę wąchał chwasty
od spodu, kurestwo!- Wiesz jak tak na ciebie patrzę…- zaczął tak
przesłodzonym głosem, że aż skręciło mi zęby – to zabicie tego kretyna nie było tak złym wyjściem – usłyszałem to już dziś drugi raz, ale nadal nie chciałem w to uwierzyć – Lepsze
było to, niż
kupowanie moich narkotyków za moje pieniądze za
prochy, prawda?
- He?- nie zrozumiałem nic, a
nic z tego, co powiedział.
- A jak myślisz, skąd mamy pieniądze?
- Z klubu?- powiedziałem cicho.
No, co? To tu sprzedawał
wszystko? To tak jakby z klubu, nie?
- Tak, oczywiście –
odparł ironicznie, odrzucając moją głowę. Oś, kurwa. W taki sposób, że wyszła na
spotkanie ścianie! Zabolało.
- Nie wiem czy te narkotyki wyżarły ci mózg – stanął nade mną niczym „pan śmierci” –
Czy byłem tak zaślepiony,
i nie widziałem, jakim jesteś głupcem…
- Nie jestem głupi!-
szybko wstałem na nogi. To nic, że musiałem
podpierać się ściany.
- Nie?- owinął pace
wokół mojej szyi – Twoja bezmyślność i uzależnienie zmusiło mnie do
zabicia – syknął. Z każdym słowem
zaciskał dłoń coraz mocniej – Wiesz, czemu? Ten, kretyn bał się
powiedzieć prawdy, że to ty ćpasz –
przyszpilił mnie do ściany. Położyłem mu dłonie na biodrach, próbując go odepchnąć. Ten
stanął bliżej – Zresztą nieważne czy okradał mnie dla
ciebie – przyłożył usta do
mojego ucha – Dał ci
spróbować tego świństwa. A to niewybaczalny błąd.
- Kenzō – jęknąłem z
bólu.
Z minuty na minutę ból był coraz mocniejszy. Najbardziej paliła mnie szyja. W tym momencie nie czułem dłoni Kenzō, a owiniętą kolczatkę z
cierni. Złapałem jego rękę, wybijając mu
paznokcie w skórę.
- Jak długo
wytrzymasz ten ból?- szarpnłą mnie za włosy,
odchylając głowę – Czy mam ci pomóc w skróceniu tych męczarni?
Otwieram szeroko oczy.
- To…- waham się przez
chwilę czy dokończyć pytanie – znaczy?- moje usta kończą, mimo
woli.
- Dostaniesz to, czego potrzebujesz pod jednym warunkiem –
rzuca perfidnie i uśmiecha się wrednie.
Poluzował uścisk na szyi. Momentalnie opadły mi ramiona. Ręce wisiały wzdłuż ciała. Czułem się jak
kukiełka, która czeka, aż jej pan podniesie sznurki i wykona ruch. Byłem stracony. Milcze. Kenzō patrzy mi cały czas w
oczy, a ja w jego. Po mimo tego, co z nim przeżyłem. Tylu rzeczy, które robiłem na jego rozkaz. Widzę w jego oczach swoje odbicie. Widzę miłość, ukrytą pod mrokiem, z którego wyciągałem go
swoją miłością. I choć ukrywa wszystko pod zimną i bezwzględną maską, wiem, że gdzieś tam głęboko w sercu cierpi prze ze mnie.
A ja… Nie mogę mu
pomóc. Dać tego, czego on sam
potrzebuje, bo… Pogubiłem się. We wszystkim. Włącznie z uczuciami.
- Zagramy…- przerywa ciszę, biorąc ją za
odpowiedź – w rosyjską ruletkę. Co ty na to?
Szczęka leży na podłodze, a
oczy wyskoczyły mi chyba z orbit. Mam
ochotę mu jebnąć. Tak
mocno, by zmyć mu z twarzy ten wredny uśmieszek.
I ja przed chwilą myślałem, że on mnie kocha?
- To może od razu
strzel mi w głowę! – próbowałem ukryć ból w głosie, to
mi nie wyszło. Słyszę swój płaczliwy głos –
Zaoszczędzi ci to czasu!- krzyczę.
- Ja też mogę zginąć –
stwierdza fakt.
Tylko jego głos był tak obojętny,
jakby właśnie
powiedział, że pada deszcz, a on nie lubi takiej pogody.
Przez szesnaście lat
jak żyję, ani
razu. Ani przez sekundę mi nie
przeszło przez myśl, by
umarł. Nie ważne czy z
mojej ręki czy kogoś innego.
Od kiedy mnie zabrał od
matki, był moim światem i słońcem.
Ze wszystkich sił, a miałem ich nie wiele, biorąc pod uwagę, że mój organizm był osłabiony.
Odepchnąłem go. W ostatniej chwili
podtrzymałem się ściany.
- Jesteś
popierdolony!- wykrzykuje, oddychając jak mały rozwścieczony byczek, lub jak jaka starta
lokomotywa?.
Nie bacząc na jego
sadystyczny wzrok, jakim raczył mnie
obdarować, podchodzę i walę go w pysk. Oczywiście z liścia. Jeszcze chcę pożyć mimo
mojego uzależnienia. Kenzō stoi niczym posąg. Jego twarz i oczy są puste jak u porcelanowej laleczki.
Uciekam z biura. Zbiegam ze schodów, mało nie gubiąc zębów. Wybiegam z klubu. Ręce trzęsą mi się tak
bardzo, że nie mogłem wyciągnąć z
kieszeni kluczyków, ani włożyć ich do
stacyjki.
OoO
Pukam do drzwi tak mocno, że
zaczynają boleć mnie
kostki, i czuję jak pęka mi skóra. Przestaje w pół ruchu, gdy się otwierają, a w nich staję pulchna
kobieta w czaro - białym
fartuszku.
- Dobry wieczór, paniczu – wita się sztywnie, otwierając drzwi szerzej, abym wszedł.
I wchodzę nie
odpowiadając.
- Proszę chwilę poczekać. Pójdę po młodego
panicza – dodaje i odchodzi.
Nie ruszam się z
miejsca, wpatrzony w podłogę. Kafelki tak lśnią, że widzę w nich własne
odbicie. Zauważam swoje roztrzepane włosy. Próbuje je przygładzić dłonią, i jako
tako się to udaje.
- DJ – słyszę głos
przyjaciela – Dawaj wchodź do góry!
- Potrzebuję pomocy –
zlewam propozycje wejścia. Nie
przyszedłem by grać na
kompie czy chuj wie, na czym.
- No…- schodzi na dół – mów.
- Widzisz, potrzebuje…- postanawiam podnieść wzrok na niego.
- Kurwa…- wciąga głośno
powietrze – wyglądasz…
- Tak, wiem. Jak gówno – dokańczam za
niego.
- To jak mogę ci
pomóc?- pyta zmartwiony, łapiąc mnie za łokieć. Prowadzi mnie do salonu –
Richard!- woła swojego lokaja – Chcesz coś do picia?- Zaprzeczam głową. Jedyne,
czego chce to zaspokoić swój głód, a on nie daje mi przejść do celu wizyty – A, już nic – mówi do starszego mężczyzny – To słucham.
Siadamy koło siebie
tak, blisko, że stykamy się bokiem. Ból jest tak okropny. Wręcz nie do wytrzymania. Odsuwam się z sapnięciem i z
ulgą.
- Masz dalej kontakt z tym kolesiem od…- zawieszam, nie wiedząc czy mogę skończyć.
- Dopalaczy?
Chowam twarz w dłoniach.
- Nie… Potrzebuje coś
mocniejszego – mówię, nie odkrywając ust.
Miedzy nami zapanował tak grobowa cisza, że słyszałem brzęczenie
żarówek. Zaniepokojony odwróciłem głowę, by zobaczyć Tony’ ego.
- Ćp…Ćpa…Ćpasz?- wyjąkał po kilku sekundach.
- To nie tak, że jestem uzależniony – nie wiem, dlaczego nie
chce się przyznać – Po prostu mam pewne problemy i no wiesz…- kłamię jak z nut,
na twarzy pojawia się fałszywy uśmiech – rozerwać.
- To, co potrzebujesz?- wyciąga z kieszeni telefon – Haszysz?
Ekstazy?- rzuca zadowolony, bo nie przegapi najmniejszej okazji, by wziąć.
- Nie – mówię cicho. Tony, zatrzymuje się rękę z
telefonem koło ucha, i patrzy na mnie pytającym wzrokiem – Koki, albo hery –
głos mi nieco drży na samą myśl, że za niedługo zaspokoję swój głód.
- Uuu… To mocno – skomentował. Przyłożył telefon do ucha i
czeka na połączenie.
- Co, dupa?- zapytałem nieco zaniepokojony, gdy Tony siedział
cicho i patrzył gdzieś przed siebie.
- Tsy…- machnął ręką bym się zamknął – No Siema!- zawył radośnie do
telefonu – A jakoś nie było, kiedy…No tak, tak… Masz rację… No trzeba to powtórzyć… Dam
znać jak tylko będę mógł. Wiesz, szkoła i te sprawy… No, raczej…- trzymajcie mnie,
bo oszaleje. Ten sobie pogaduchy urządza!- Dobra… Sprawa jest… To też, ale
potrzebuje coś mocniejszego… Tak… Aha… Spoko…- zacząłem zgryzać wargę, czując mocniejsze skurcze i bóle nerwów. Jęknąłem
głośniej, łapiąc się za
brzuch – To jak załatwisz? No… Na wczoraj… Ok. No, spoko… Tam gdzie zawsze,
tak? Dobrze, to do zobaczenia!- pożegnał się, omal nie piszcząc z radości – DJ!- krzyknął
wystraszony, podchodząc do
mnie. Pomógł mi wstać z podłogi. Położyłem się na niej, bo łatwiej było się zwinąć w
pozycję embrionalną – Od dawna bierzesz? Musimy pojechać w jedno miejsce.
- Od…- wychodzę z Tony’ z domu pod ręką – Tylko dzisiaj muszę wziąć – ledwo
powstrzymuje mój niewyparzony jęzor od powiedzenia mu prawdy.
I dochodzę do jednego wniosku! Umiem kłamać… Chyba.
- Tak, jasne – poddaje się od drążenia tematu.
Wsiadamy do auta, Tony’ go. Nie rozmawiamy całą drogę. Tak
sobie myślę, że jest na mnie zły, za okłamanie go. Nie jest mi jednak ani ciut –
ciut przykro. Teraz myślę jedynie o prochach, które są moim istnieniem na tym
kurewsko zjebanym świecie.
OoO
Jakiś czas później. Siedzę w aucie i czekam na przyjaciela. Zatrzymał się pod
jakimś obskurnym budynkiem. Odchyliłem głowę, proszą wszystkie bóstwa o to, by
wrócił, Tony. Męczę się już kilka godzin, i jest coraz gorzej. Nawet oddychanie
sprawia mi ból. Odetchnąłem z ulgą, widząc kolegę jak wychodzi z baru, i idzie w moją stronę.
Ręce zaczynają mi się pocić z ekscytacji.
- Masz?- pytam, nim wsiadł.
- Cieszy mnie twa wiara we mnie – ironizuje, wyciągając z
kieszeni woreczek.
Oczy mi się zaświeciły jak wigilijna gwiazdka na widok białego proszku.
- Dzięki – niemal wyrwałem mu go z ręki.
Sięgnąłem po pudełko od płyty. Z
kieszeni wyciągnąłem kartę i oczywiście
banknot. Po wciągnięciu, liczyłem w myślach, aż skończy się ta męczarnia.
- Dzięki, Tony. Naprawdę – mówię już spokojny – Ile mam ci oddać?- pytam spokojny,
Wręcz jak nowo narodzony, nie wiedząc ile kosztuje kokaina.
- Może byś się podzielił, co?- burczy obrażony.
- A brałeś kiedyś?- pytam ciekawy.
W powietrzu wymachuję woreczkiem, w którym jest proszek. Tak
szczerze to trochę go kupił.
- Nie – odpowiada cicho, uciekając wzrokiem w okno – Ale mogę…
- Nie, nie możesz – ucinam mu, chowając
wszystko do portfela – Ile mam ci oddać?
- Czterysta dolarów – syczy na mnie zły.
- Nie bądź zły - wyciągam kasę i podaję mu – Tylko nie chcę,
byś…- przyłapuję się drugi raz o mało się nie wygadałem – Tony, słońce… Zrozum…- kładę
mu rękę na
policzku. Spogląda na mnie. Uśmiecham się uwodzicielsko, a ten zmienia wyraz twarzy z
naburmuszonej w zadowoloną – nie chcę dla ciebie źle – sięgam jego ust.
Krótki moment, czuję jak napina mięśnie, a kiedy przejeżdżam
językiem po jego wargach wypuszcza drżący oddech, i odpowiada na pocałunek.
Będą razem?
OdpowiedzUsuńOmatkokochanatojestcudowne!
A może Tony będzie z DJ-em?
Wole nie wiedzieć co zrobi młodemu Kenzo, gdy się dowie...
Jestem jasnowidzem, więc w końcu będę musiała zgadnąć xd
Pozdrawiam i weny życzę (dzisiaj tak krótko, bo na komórce jestem) ~
Wow, Dj odważył się dać w papę Kenzo.. :O Na to czekałam ! :D
OdpowiedzUsuńPocałunek z Tonym? Aaaa ! To było mocne :D chcę więęęęęcej takich akcji maleńka !!!
PS: Ładne, nowe kolory na blogu :D luuuubię. <3
Barbara
Witam,
OdpowiedzUsuńten pocałunek z Tommym, ja chcę aby był z Kezo i niech w końcu zacznie walkę z tym nałogiem...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka