czwartek, 17 marca 2016

Mój świat - 20



Było ciężko. I to strasznie. Nie, dlatego, że potrzebowałem pomocy przy wszystkim. Bo już się do tego przyzwyczaiłem, a raczej do tego, że, Oscar jest zawsze, gdy go potrzebuje. Nawet przy jedzeniu. Nie, nie karmił mnie nikt. Nic z tych rzeczy. Ale posiłki były wykładane do dużych talerzy, których niestety nie dawałem rady podnieść. Nawet ciężko ćwicząc moje ciało nadal było słabe.
Nie poddawałem się tak jak w szpitalu. Byłem zdeterminowany, aby powrócić do pełni sił. Nie ważne czy sam czy z czyjąś pomocą. Chciałem już sobie radzić.
Sam.
Sam.
Sam.
I nie, dlatego było mi ciężko, a dlatego że nie widywałem, Marka.
Nie widziałem jego pięknych czekoladowych, pełnych miłości oczu.
Nie słyszałem jego głosu, który był muzyką dla moich uszu.
I nie czułem jego zapachu, który działał na mnie pobudzająco.
Po kłótni nie wybiegł za mną ze szpitala. Nie biegł za samochodem tak jak to robią zakochani w filmach.
I Wiedziałem, że w życiu nie happy endu.
No, przynajmniej w moim.
Chciałem się zmienić. A przynajmniej moje zachowanie względem rodziny. Ale ni chuja, odeszła mi wszelka chęć po powrocie do domu.
Czułem się samotny w tej dużej willi. Nie powiem, że mi się nie podobała, bo podobała i to w chuj.
Ale po za mną i pracownikami, nikogo nie było.
Matka dużo pracowała. Zdarzało się, iż nie było jej kilka dni w domu.
I, to dobijało mnie jeszcze bardziej. Nie miałem, z kim rozmawiać.
 No niby był, Oscar.
Tylko, że ja chciałem obecności rodziny.
Ojciec rzadko przyjeżdżał, tak samo, jak mój brat czy siostra, bo mieszkali za daleko. A do tego, ojciec pracował, a, brat miał szkołę.
Takumi w ciągu tygodnia wpadł do mnie dwa razy. I to pod wieczór. Nie siedział długo, bo ma swój bar, w, którym jest szefem, więc codziennie musiał tam być.
Dlatego całymi dniami jestem sam!
Mam tego dosyć.
Pracowałem dużo ciężej i więcej. Nie mając przy sobie Sloana, nie miał mnie, kto pilnować, i łajać mnie za to, że nie okazuje fizjoterapeucie szacunku lub podważam jego decyzje, gdy mówi, że pora kończyć.
- To ja decyduję, kiedy koniec – warknąłem na fizjoterapeutę, którego zatrudniła moja matka – A teraz przyprowadź tu swój, jebany, zad i jedziemy dalej!- krzyknąłem na starszego, gdy zobaczyłem, że chcę się ulotnić z pomieszczenia, specjalnie wynajętego na czas mojej rekonwalescencji. Mieć matkę lekarkę miało swoje plusy.
- Uważaj, szczeniaku – ostrzegł, posyłając mi groźne spojrzenie – Nie jestem twoim kolegą!- wszedł do pokoju, trzaskając drzwiami.
Dobry chłopczyk.
- Oczywiście, że nie jesteś – zgodziłem się z nim, kładąc się na plecy – Nie chce mieć kolegi, idioty – podciągnąłem kolano pod brodę i opuściłem. Zmieniając przy tym nogi na zmianę.
Powtórzyłem ćwiczenie kilka razy.
- I nie zadaje się z plebsem – dodałem, gdy skończyłem.
- Ciekawe czy twoja matka wie jak się odnosisz do ludzi, szczeniaku – powiedział zły, łapiąc mnie za ramiona. I to nie delikatnie.
 Pewnie zostaną siniaki, pomyślałem.
- Grozisz mi?- spytałem, wyrywając ramie z uściski. Uderzając go niby niechcący z łokcia w brzuch.
- Aaa..- syknął z bólu – Uważaj trochę, szczeniaku!- rozkazał, masując obolałe miejsce.
- Co się tak uczepiłeś tego szczeniaka – zeskoczyłem z łóżka do ćwiczeń. No dobra, nie zeskoczyłem, tylko się zsunąłem, siadając na podłodze, kładąc się, by schłodzić ciało  – Szczeniaki są słodkie, milutkie i śliczne – wymieniłem – A ja taki nie jestem, chociaż…- zamilkłem, udając zadumę. Wstałem. Powoli podszedłem do atlasu ćwiczeń, podpierając się różnych rzeczy po drodze. Usiadłem na siedzeniu – śliczny to ja jestem – uśmiechnąłem się uwodzicielsko do mężczyzny.
- Nie wiem, kto nagadał ci takich głupot – burknął pod nosem, mrużąc oczy– Dobra, bierz się do roboty – stanął naprzeciwko mnie – Łap za drążek i podciągaj piętnaście razy po trzy rundki – polecił – No dajesz!– klasnął – Dalej, dalej.
- To nie są głupoty - wyciągnąłem dłonie do góry, łapiąc drążek – Wystarczy, że się na mnie spojrzy – mrugnąłem kokieteryjnie.
- Ja nie mam zamiaru podbudowywać twojego ego – powiedział sucho – I tak jest za duże – stwierdził.
- Znam swoją wartość – poprawiłem starszego – Za to ty wysoko nie mierzysz – popatrzyłem na lewą rękę, na, której znajdywała się srebrna obrączka – Popraw mnie, jeśli się mylę, dobrze?- skinął głową, popatrzył na mnie wystraszonym wzrokiem – Ożeniłeś się, bo pewnie twoja żona wpadła w ciąże. Nie skończyła studiów. Teraz masz trójkę dzieci. Żona siedzi w domu, opiekując się małymi bachorami, a ty musisz zapierdalać na ich utrzymanie. Sądząc po tym, że nie wykłócasz się o to by już kończyć, to znaczy, że mało zarabiasz i chcesz dorobić nawet, jeśli cię obrażam. Albo… – zawiesiłem głos, patrząc na szeroko otwarte oczy mężczyzny. Swoją drogą ładne niebieskie oczka – nie chcesz wracać do domu, do żony. Bo albo się kłócicie i to nawet bardzo, i to tak, że nie ruchałeś od kilku dni, jak nie od tygodni. Albo narzeka ciągle na to, że mało zarabiasz i nie starcza wam na życie - szczęka opadła mu po samą podłogę – I obwinia cię o wszystko. Czyli się nie pomyliłem?- zapytałem, uśmiechając się ironicznie.
- Tylko z jednym – przyznał – Mam dwójkę dzieci.
- Których nie chciałeś – dodałem bezczelnie, wracając do ćwiczenia.
- To akurat nie twój interes!- syknął, odwracając się.
- No, co ty! Masz takie ciekawe życie!- rzuciłem sarkastycznie. Starszy spojrzał na mnie pustym wzrokiem.
Nie chciałem już go bardziej dołować, dlatego zamilkłem.
Gdy podciągnąłem drążek kilka razy, wysłałem mężczyźnie zimne spojrzenie, bo nie czułem żadnego ciężaru.
- Na razie masz pięć kilo na obciążnikach – wyjaśnił spokojnie – Nie możesz się forsować. To, że nie czujesz ciężaru nie znaczy, że możesz więcej obciążać drążek.
- Nie mów…- podciągnąłem drążek – mi, co mogę, a co nie!- fuknąłem na starszego, kończąc ćwiczenia.
- Czyżby – zakpił – Tak się składa, że jestem twoim fizjoterapeutą i ja decyduje o wszystkim – odparł stanowczo.
- Jasne – prychnąłem, wycierając czoło w opaskę, którą miałem na ręce.
Miał jebaniutki racje. Niby pięć kilo to nie dużo, ale się zmachałem. Ręce mi się trochę trzęsły z wysiłku.
Było trzeba się nie kłócić, kiedy powiedział, że na dziś koniec ćwiczeń.
No, ale przynajmniej sobie dorobi, nie?
Oparłem głowę o oparcie, przymykając oczy.
- Koniec na dzisiaj?
Uchyliłem powieki, uśmiechając się szyderczo.
- Dziwny człowiek z ciebie – stwierdziłem, patrząc na mężczyznę.
- Niby, dlaczego?- spytał, podchodząc do mojej… Mojej torby. I wyciągnął Mój bidon z wodą oraz Mój ręcznik.
Co za bezczelny typ.
- Raz mówisz, że ty o wszystkim decydujesz – przypomniałem mu jego słowa – A teraz się mnie pytasz czy na dziś koniec – wzruszyłem ramionami.
Wziąłem od starszego bidon i ręcznik, który mi podał.
Upiłem kilka łyków wody, a resztę wylałem sobie na twarz, którą wytarłem czystym ręcznikiem.
I w takich momentach brakowało mi, Marka. On by na mnie nakrzyczał za to, że robię to, co chcę. I nie myślę o swoim zdrowiu.
Chciałem jak najszybciej wrócić do pełni sił. I nie interesowało mnie nic. Żadne ostrzeżenia, Oscara czy tego idioty. Fizjoterapeuta zamykał jadaczkę, gdy mu pocisnąłem. I robił to, co ja kazałem, a nie na odwrót. Totalna cipka z niego, choć po nim nie widać.
Czasami byłem tak zmęczony, że po powrocie do domu, szedłem od razu spać. Dziś czuję, że będzie tak samo, bo ciut przeholowałem.
Po ćwiczeniach, udałem się do łazienki. Miałem ochotę poleżeć w jacuzzi i zrelaksować swoje obolałe mięśnie, ale nie mogłem, bo, Oscar miał zaraz po mnie przyjechać. A nie chciałem widzieć jego smutnych oczu, kiedy zobaczy, że znów przegiąłem z ćwiczeniami.
Wpadł do łazienki w momencie, kiedy wychodziłem z wanny. Nie odezwał się. Zabrał się od razu do roboty, czyli do pomocy mi w ubraniu się.
Nie wiedziałem, co mu się stało. Nigdy się tak nie zachowywał.
- Oscar, co ci dzisiaj, odjebało?- zagadnąłem go, bo miałem dosyć tej ciszy.
- Nie rozumie, paniczu – odparł, podając mi szczotkę do włosów.
Tak, tak wiem.
- No nic się nie odzywasz – spojrzałem na, Oscara w lustrze, który stał za mną.
- A co mam mówić?- zmrużył groźnie oczy – Chyba, że ty, paniczu masz mi coś do powiedzenia?- spytał chłodno.
No tak się bawić nie będziemy.
- Tobie?- syknąłem, rzucając szczotkę na półeczkę, która wisiała nad zlewem. Szczotka odbiła się i spadła na podłogę.
Ja tego podnosić nie będę!
- A widzisz tu jeszcze kogoś, paniczu?- schylił się podnosząc rzeczy z podłogi.
- Czy ty sobie ze nie kpisz, Oscar?- odezwałem się wyniośle – Pamiętaj, że jesteś tylko zwykłym pracownikiem – sprowadziłem go do pionu, patrząc mu twardo w oczy – Więc, kurwa, nie pozwalaj sobie za dużo – wbiłem mu palca w klatkę – Bo źle się to może skończyć, rozumiesz?- zobaczyłem w jego oczach szok jak i smutek.
- Oczywiście, paniczu – przytaknął, bez mrugnięcia okiem.
No i chuj!
Yuki, jaki tyś jest głupi człek!
Jak ja mogłem obrazić jedynego człowieka, który okazuje troskę o mnie. Który traktuje mnie jak brata. Jak przyjaciela.
Oscar, wyszedł z łazienki, zabierając ze sobą wszystkie rzeczy. Spojrzałem na siebie w lustrze.
Nic. Nie widać żadnych uczuć na twarzy. Nawet oczy wydają się jakby puste?
Teraz już wiem, o co chodziło, Markowi.
Miał racje.
Nie okazuje żadnych uczuć.
Skoro ich nie okazuje, to jak mogę kochać?
Jak może mi na kimś lub na czymś zależeć?
- I co się gapisz?- powiedziałem do odbicia – Jesteś jebaną kukłą, wiesz o tym?- przetarłem twarz dłonią.
Nie mam ochoty ŻYĆ!

OooO

Siedziałem z Oscarem w salonie i graliśmy na PS4. W sumie robiliśmy to od kilku dni. Jakoś zabić nudę musieliśmy, nie? No przynajmniej ja musiałem, bo Oscar, niestety, miał pracę. Czyt. Sprzątanie po mnie, usługiwanie mi, i sprzątanie po mnie. Gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi Oscar spojrzał na mnie pytająco.
No weź przestań człowieku! Ja nie mam przyjaciół, i na wróżbiarstwo też nie uczęszczałem. Tak się składa, że zaproszenie do szkoły Hogwart jakoś do mnie nie dotarło!
Oscar, poszedł otworzyć wrota domu, i zadziwiłem się, gdy usłyszałem głos, Sloana.
- Dobry wieczór – przywitał się jak zwykle. I nie mało znaczenia, że zna, Oscara od dobrych paru miesięcy.
No, bo, kurwa. nie dawał znaku życia od miesiąca, a tu nagle boom. Zjawia się jak, pieprzony, Dziadek Mróz. Bez zapowiedzi.
- Witam, doktorze – odpowiedział, równie uprzejmie – W czym mogę pomóc?-zapytał jak na lokaja przystało.
- Chciałbym porozmawiać z, Yukim.
 Wstałem z kanapy. Tak, tak. Już chodzę sam. Bez niczyjej pomocy.
- Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc, doktorze – skłamał.
- Nie rozumie.
Stanąłem w progu salonu, by lepiej słyszeć.
- Widzi pan, panicza nie ma w domu – brnął dalej w kłamstwie.
- Nie ma?- zapylał smutnym głosem.
- Mam to przeliterować?- odparł chłodno.
A mi, aż ścisnęło serce. No, bo ta ja powinienem go tak traktować. W końcu to ze mną się pokłócił, a nie z, Oscarem.
- Nie ma potrzeby. Chcę tylko zobaczyć się z…
- Jak już powiedziałem, panicza nie ma w domu - wszedł w zdanie lekarzowi.
Wychyliłem się troszkę, aby zobaczyć, Sloana. Nie widziałem go cały pieprzony miesiąc! Pech chciał, że zahaczyłem łokciem o wazon, który stał na stoliku. I pierdolnął robiąc hałas. Wyprostowałem się szybko, robiąc minę „ nie wiem, kto to zrobił”. Oscar spojrzał w moim kierunku, posyłając mi zimne spojrzenie.
- Oh!- Oscar, zrobił zdziwioną minę – Już jesteś, paniczu?
Wkurwiony pokazałem mu środkowy palec.
- Ależ, oczywiście, że jestem – odparłem radosnym głosem – Przecież siedzimy razem od rana – wkopałem, Oscara.
A niech ma za swoje, burak jeden!
Podszedłem bliżej drzwi, odpychając pracownika.
Serce zaczęło walić mi niesamowicie szybko, gdy moje piękne patrzałki ujrzały doktorka.
Był jak zwykle boski. Ubrany w czarny drogi, dopasowany garnitur. Włosy idealnie zaczesane do tyłu. I ten jego powalający uśmiech, pojawiający się na ustach, gdy mnie zobaczył.
Jak ja za nim tęskniłem!
- Witam doktorze – ukłoniłem się jak na wychowanego człowieka przystało.
Tsa, Jasne! Ja kulturalny?
 Machnąłem ręką na, Oscara, żeby nas zostawił.
- Oczywiście, paniczu – skłonił się, i odszedł.
- Możemy porozmawiać?- spojrzał na mnie prosząco.
- Mnie również miło cię widzieć – ironizowałem, jak to miałem w genach – Doktorze – dodałem po chwili.
Nie ta kolorowanka i nie te kredki!
- Yuki, przestań – poprosił, uśmiechając się smutno.
- Przestać?- powtórzyłem, opierając się o drzwi – Mam przestać być sobą, tak?- spytałem beznamiętnie.
Choć moje serce krwawiło, gdy tak go traktowałem. Miałem ochotę się na niego rzucić, przytulić z całych sił. Jednak rozum krzyczał „ zrań go tak jak on ciebie!”.
- To, co wtedy powiedziałem…
- Powiedziałeś prawdę – przerwałem starszemu – Nie musisz przepraszać - schowałem dłoń do kieszeni spodni, żeby nie zobaczył jak bardzo się denerwuje.
- Ja…- westchnął, przeczesując włosy.
Wiedziałem, że robi tak, kiedy się denerwuje.
-  Ja wcale tak nie myślę, Yuki – powiedział łamliwym głosem.
- No nie wiem, doktorze – stanąłem w lekkim rozkroku, splatając ręce na klatce – Powiedziałeś to dość przekonująco – mrugnąłem kilka razy, aby nie zobaczył w moich oczach bólu czy smutku.
- Znów to robisz – skarcił mnie.
- Robię, co?- wargi wygięły się drwiąco.
- Patrzysz tym pustym wzrokiem – wyjaśnił, znów przeczesując włosy dłonią.
- Przecież taki jestem – wzruszyłem ramionami, ala „ wszystko mam w dupie”.
- Nie jesteś – odparł stanowczo. Zrobił krok w moja stronę. Serce na chwile przestało mi bić, gdy poczułem jego zapach. Położył dłoń na moim policzku. Nie strąciłem jej tylko, dlatego, że osłupiałem jakby mnie zahipnotyzował. Chociaż na pewno mnie zahipnotyzował tym swoim smutnym i przepraszającym wzrokiem. Wciągnąłem mocno powietrze, zaciągając się jego zapachem. Serce na nowo zaczęło bić. Przyłożył swoje czoło do mojego – Nie jesteś – powtórzył.
Zamrugałem parę razy, odganiając, jebane łzy. Zrezygnowany opuściłem ręce po bokach. Lekarz położył swoją drugą dłoń na moich plecach i przyciągnął do siebie – Tak bardzo cię przepraszam, Yuki –szepnął w moje usta.
- Wejdziesz?- zapytałem, odsuwając się troszkę. Spojrzał na mnie jakby pierwszy raz mnie widział.
- Czyli mi wybaczyłeś?- zapytał głosem pełnym nadziei.
Przewróciłem oczami w geście irytacji.
- Myślisz, że inaczej pozwoliłbym, aby jakiś staruszek mnie obmacywał?- podniosłem rozbawiony brwi, gdy zobaczyłem skrzywioną twarz, Marka.
- Ej, tylko nie staruszek – odparł radośnie. Puknął mnie palcem w nos – Jestem młody – wypiął dumnie pierś – i przystojny – uśmiechnął się seksownie, pokazując przy tym swoje białe kły.
- Niech ci będzie – poddałem się. Wyswobodziłem się z jego ramion – Wchodzisz?- wskazałem dłonią gąb domu.
- Samochód może tak stać?- zapytał, nim wszedł do domu.
Wysunąłem się lekko, aby zobacz jak zaparkował. Jak dla mnie spoko.
- Jasne – odparłem, wchodząc do domu – Nikt nie jeździ tymi zastawionymi brykami.
- To twoje samochody?- spytał ciekawy, ściągając marynarkę.
- Oczywiście, że nie. Służba się u nas takimi wozi – odpowiedziałem sarkastycznie – Oscar!- krzyknąłem, trzaskając drzwiami, gdy starszy wszedł do domu.
- Brakowało mi tego sarkazmu – odparł wesoło, kręcąc głową. Spojrzałem na niego zszokowany.
Myślałem, że zobaczę w jego oczach kpinę czy kłamstwo. Ale on naprawdę mówił szczerze.
- Oscaaar!- wydarłem, mordziaga, gdy pracownik się nie zjawił – Napijesz się czegoś?- spytałem, Marka.
Weszliśmy do salonu. Ja usiadłem na fotelu, a, Mark na sofie naprzeciwko. Miedzy nami stał szklany stolik, na, którym leżał telefon i „ śmieciowe” żarcie.
- Herbaty – odpowiedział, patrząc krzywo na jedzenie – Widzę, że odżywiasz się zdrowo.
- Bardzo – wzruszyłem ramionami – No w końcu!- spojrzałem na, Oscara, wchodzącego do salonu – Co tak długo, co?- sięgnąłem po pada, aby wyłączyć grę – Przynieś herbatę i Red Bulla – rozkazałem, wyłączając telewizor.
- Oczywiście, paniczu.- rzucił, wychodząc.
- Jak relacje z rodziną?- odezwał się straszy.
- Nijak – westchnąłem – Matki nie ma całymi dniami w domu. Ojciec mieszka parę godzin stąd, a kuzyn ma swoje zajęcia – odpowiedziałem szczerze – Cały dzień, kurwa, sam siedzę. Jak jakiś, kurwa, jebany pustelnik – oparłem się plecami o oparcie fotela, odchylając głowę.
- A znajomi?- sięgnął po filiżankę, gdy, Oscar postawił tace z napojami na stole – Dziękuję – zwrócił się do lokaja.
Ten na niego popatrzył z góry, nie odzywając się.
- To wszystko, Oscar możesz iść – powiedziałem władczo.
A niech mnie chuj strzeli, nie będzie poniżał moich gości.
- Oczywiście, paniczu.
- Chyba mnie nie lubi – dostrzegł po zachowaniu, Oscara.
- Może – uciąłem, biorąc napój energetyczny z blatu – Każdy ma swoje fanaberie – upiłem łyk ze szklanki.
- To jak z tymi znajomymi?- rozsiadł się wygodnie w fotelu, zakładając nogę na nogę.
- A jak ma być?- wypiłem wszystko na raz. Odstawiłem szklankę na stół. Oparłem łokcie na kolanach, chowając twarz w dłoniach – Nie mam znajomych, bo ich nie pamiętam – wsunąłem palce we włosy – A ludzi znam tylu, że mogę zliczyć na palcach u rąk, a i tak połowa z tego to pracownicy tego domu.
- A próbujesz kogoś poznać?
- I co jeszcze? Mam biegać po ulicy z karteczką na plecach „ szukam, kurwa, przyjaciół”?
- No z takim napisem, to nie wiem czy ktoś by do ciebie podszedł – odezwał się rozbawiony.
- Oh, nabijaj się dalej – udałem irytacje.
Upił łyk herbaty. Usta miał wilgotne od napoju, a ja miałem ochotę podejść i zlizać pozostałości, ale zostało mi obserwowanie jak lekarz je oblizuje. Wiedziałem, że w moich oczach było widać pożądanie. A moje libido dało o sobie znać.
Wpatrzony na wargi starszego, zacząłem sobie wyobrażać jak jego cudne usteczka pieszczą moje ciało. Kawałek po kawałeczku. Jęknąłem, gdy poczułem, że ktoś budzi się do życia.
Oh, mam na niego taką ochotę!- krzyknąłem w myślach.
- … To jak?- mrugnąłem kilka razy, patrząc na niego jak na debila, choć to ja tak się zachowuje.
- Yyy..- odezwałem się elokwentnie, rumieniąc się przy tym jak, jebana, dziewica! No, ok. Skoro jebana, to nie będzie dziewicą. Chujowe porównanie.
- Odleciałeś troszkę, co?- nabijał się ze mnie.
- Taa…- odetchnąłem, uspokajając swoje myśli i ciało – To, co mówiłeś?
- Pytałem, czy nie chciałbyś wybrać się ze mną do baru czy coś – zakończył klawo.
- W sumie może być – Uśmiechnąłem się szczerze. I nie tylko ustami, ale i oczami – Mój kuzyn jest właścicielem klubu, więc możemy się tam wybrać – zaproponowałem – Oh…- chlasnąłem się w czoło -  i jeszcze zaprosimy Owena – przypomniałem sobie o fizjoterapeucie. Przyda mu się wyrwać z domu, w którym ma ciągłe dymy.
- Owena?- posłał mi chłodne spojrzenie – A któż to taki?
- Mój fizjoterapeuta – odpowiedziałem spokojnie, choć widziałem, jak Mark z nerwów ledwo siedzi na swojej zgrabniej dupie.
- I?- warknął groźnie, przeczesując włosy dłonią.
- I nico – uśmiechnąłem się zadziornie – To tylko kolega… Chyba – dodałem, niepewnie.
- Chyba? – pochylił się, opierając przedramienia na szklanym blacie – Łączy cię coś z nim?- zapytał głosem kipiącym ze złości.
- A co zazdrosny?- zignorowałem, tak głupie pytanie. Posłałem mu playboyowaty uśmiech, mrużąc lekko oczka.
- Może – powiedział tajemniczo – Więc?- podjął wcześniejsze pytanie.
- Nie – wplotłem dłoń we włosy starszego – Nie łączy. Zadowolony?-  nachyliłem się w stronę mężczyzny.
- Oczywiście – odparł usatysfakcjonowany moją odpowiedzią.
Nasze usta dzieliły milimetry, wystarczyło się tylko pochylić… Tylko troszeczku i…
Wstał z sofy!
W takim momencie?
Nosz, kurwa, jebana mać by była!
Siadaj z powrotem na ten fotel i…
I, co?
I, pstro!
- To do zobaczenia w piątek o dwudziestej?- upewnił się, wychodząc z salonu.
- Już nie mogę się doczekać – odpowiedziałem szczerze, idąc za nim.
Zatrzymaliśmy się koło drzwi, które otworzyłem, czekając, aż doktorek wyjdzie.
- Ja też – założył marynarkę, zapinając ją na dwa guziki. Poprawił poły – Dobranoc, skarbie – Pochylił się i mnie pocałował.
Pocałował mnie!
Pocałował mnie w policzek!
I powiedział do mnie skarbie!
DO – MNIE!
Jak ja go KOCHAM!
- Do – Dobranoc – czy ja się zająkałem?
No ja się pytam!?
Posłał mi jeszcze swój firmowy uśmieszek i poszedł.
A ja?
Stałem i patrzyłem jak wsiada do auta, odjeżdża, trąbi mi na pożegnanie i znika za wielką automatyczną bramą, którą otworzył ochroniarz.
Zamknąłem drzwi, gdy znikł z pola widzenia.
Oparłem czoło o kremowe drewno, uśmiechając się sam do siebie jak jakiś wariat, który nawiał z wariatkowa.
Ale był to śmiech radości.
I chyba pierwszy, od kiedy się obudziłem.
ON MNIE KOCHA!
Z całą pewnością!

OooO

Oh, jak dobrze, że dziś dopiero środa. Mam dwa dni, aby zrobić się na bóstwo.
OMG!
Tylko dwa dni?!
Spokojnie, Yuki nie panikuj!
Wdech… Wydech… Wdech… Wydech..
Wpadłem do mojej garderoby jak torpeda. Drzwi odbiły się od ściany, i o mało mi nie przypier… Kyhym.. Przywaliły. No!
Wielkością jest jak butik odzieżowy. Oczywiście z tych drogich. Oscar dba o porządek w moim pokoju jak i w garderobie. I starał się, bo w jednej szafie na wieszakach są koszulki, powieszone kolorystycznie. Pedant, jeden! W drugiej spodnie. Jeansy są z przodu, a spodnie na kant z tyłu. Również kolorystycznie. Bluzy, marynarki, koszule wiszą w innej szafie. I nie muszę wspominać, że również kolorystycznie? Na środku stoi komoda z szufladami. I, każda jest zapełniona. W jednej są zegarki, w drugiej bransoletki i sygnety. W innej są łańcuszki. A w następnych, oczywiście moja bielizna. Ah, zapomniałem! Jeszcze buty! Jest ich tyle, że każdego dnia mógłbym zakładać inną parę przez… pół roku, Tak sądzę. Ale to pomińmy. Nie chcę się za bardzo przechwalać.
I wiecie, co? Na tyle ubrań nie znalazłem nic ciekawego!
Nic, a nic. 
Muszę wyglądać zajebiście, w końcu to randka, prawda?
Na pewno!
Następnego dnia z rana, pojechałem z, Oscarem do galerii na zakupy.
No dobra nie było to, aż tak wcześnie, bo koło trzynastej, ale nie wchodźmy w szczegóły.
Byłem tak naćpany szczęściem, że chodziłem uśmiechnięty cały dzień. Byłem tak roztrzepany, że pod galerią przypomniałem sobie o tym, iż zapomniałem portfela. A co za tym idzie? Nie miałem przy sobie złamanego centa. Nie żebym miał go w ogóle w portfelu. Bo nie miałem. Musieliśmy się wracać. I za nim znów opuściliśmy dom, Oscar, dziesięć razy wypytywał mnie czy mam wszystko i czy na pewno niczego nie zapomniałem. Ugr.. Jak mnie wtedy wkurwiał, gdy zadawał to samo pytanie.
- Paniczu, na pewno masz wszystko – zapytał, otwierając mi drzwi wyjściowe.
- Oczywiście, że mam – odparłem wkurwiony – Weź idź już, co?!- warknąłem, wychodząc z domu.
- Nie denerwuj się, paniczu – podszedł do auta. Otworzył drzwi i wsiadł na miejsce kierowcy, a ja na miejscu pasażera, oczywiście.
I nie, nie jechaliśmy tą bestią.
Na moje szczęście, nie wszystkie moje samochody tak głośno chodziły. Znalazł się jeden samochód o dość cichym silniku. Lexus Is 350. Jak mnie poinformował Oscar dostałem go w prezencie na szesnaste urodziny od jakiegoś wujka.
- Jedź – rozkazałem, zapinając pas – Nie mam całego dnia!- włączyłem radio – A do fryzjera muszę jeszcze iść!
- Do fryzjera?- zapytał, patrząc na mnie – Nie widzę powodu – odpalił ślinik. I po chwili jechaliśmy.
- A co mam przylizywać włosy tak jak ty?- spojrzałem na, Oscara, podnosząc jedną brew – Nie, raczej podziękuje – sam sobie odpowiedziałem.
Za nim straciłem pamięć, to i może podobała mi się ta szopa na głowie, ale teraz stanowczo mi się to nie podoba!
 Do tego codzienne mycie włosów, aby nie stały, a co gorsze, każdy w inną stronę.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem w łazience prostownicę, to miałem zamiar ją wyjebać następnego dnia. No, bo, na, co młodemu mężczyźnie prostownica, co?
Jednak, gdy wstałem na następny dzień, sam zaciągnąłem, Oscara do łazienki i wiecie, co?
Prostował mi włosy!
Wiem, że jestem gejem, a nie jakąś ciotą.
Ale to była wyższa konieczność.
Nie mogłem wyglądać jak, pieprzony, strach na wróble!
- Jak chcesz, paniczu – odpowiedział, włączając się do ruchu.
- Och, dziękuje za pozwolenie – rzuciłem sarkastycznie.
W galerii, pierwsze, co udaliśmy się do sklepów odzieżowych.
Ja od razu udałem się do butiku z odzieżą od, Armani'ego.
Jako, że bywałem tu często, nie gubiłem się w sklepie.
- Dzień dobry, panie Seichii – przywitała się ekspedientka – Mogę w czymś pomóc?- zapytała formalnie.
- Oczywiście, że nie – odpowiedziałem obojętnie, patrząc na kobietę – chociaż… – spojrzała na mnie pytająco – możesz podać coś do picia – poleciłem kobiecie.
Co z tego, że była starsza?
W końcu klient nasz pan, prawda?
- Naturalnie – uśmiechnęła się sztucznie – Kawa czy herbata?
- Dla mnie Red Bull ‘a – odwróciłem się do, Oscar ‘a – A ty, co chcesz?
- Podziękuję – odpowiedział spokojnie – Nie…
Kobieta posłała mu wywyższające spojrzenie.
Że, co, kurwa?
Ona mu?
- Dla, Oscara kawa z mlekiem – dokończyłem za mężczyznę.
Nie czekając na odpowiedź kobiety udałem się w głąb sklepu.
I już nigdy nie idę na zakupy z, Oscarem!
Za żadne skarby kapitana Sparrow'a.
Kiedy mi się podobał jakiś ciuch, Oscar był innego zdania.
Spodobała mi się biała koszulka, która miała na barkach nadruki koliberków. Gdy chciałem ją przymierzyć, ten się ze mną nie zgadzał.
- Paniczu, dobieram ci ubrania odkąd pamiętam – powiedział, wyrywając mi ubranie z rąk – A ta koszulka nie pasuje – wepchnął mi niebieską polówkę z kołnierzykiem – Ta będzie idealna!
I tak było za, każdym razem!
Trzy kawy i dwa energetyki później byłem spłukany o kilka tysięcy. A w sumie mija, kochana, mamusia.

Byłem w łazience i poprawiałem swój wygląd, gdy równo o dwudziestej usłyszałem głośne pukanie do wrót mojego domu .
Cieszyłem się jak wariat na to wyjście.
W końcu to randka, co nie?
Nie wspomniałem mojemu ukochanemu, że idziemy do klubu dla gejów.
Ale cichosza…
Już nie mogę się doczekać, aż zobaczę jego minę, kiedy wejdziemy do lokalu.
Ah… To będzie bezcenny widok.
We włosy wtarłem żel, robiąc artystyczny nieład. Ah, nie wspomniałem, że ściąłem włosy? No to już wiecie.
Założyłem niebieską koszulkę polo, aby podkreślić moje piękne oczka, i oczywiście moje mięśnie.
Po długiej i żmudnej rehabilitacji, nie tylko wróciłem do sił, ale moje ciało wyglądało idealnie. Postawiłem biały kołnierzyk. Czarne ścierane jeansy, opinające mój zgrany tyłeczek. I oczywiście niebieskie najeczki. Wypsikałem się najlepszymi i najdroższymi perfumami, jakie miałem w łazienkowej szafce.
Wychodząc z łazienki, usłyszałem pukanie do drzwi pokojowych.
- No wejdź!- krzyknąłem, podchodząc do biurka – Co się stało, Oscar ?- zapytałem, gdy wszedł do pokoju. Schowałem portfel do tylnej kieszeni.
- No ten… - zmieszał się, stając w progu – przyszedł pan, Sloan – poinformował mnie.
- Spoko, już schodzę – odparłem niby obojętnie
A środku skakałem z radości. Tak jak dziecko, dostające najlepszy rower czy co tam innego.
Ruszyłem w kierunku holu. Na schodach zatrzymał mnie, Oscar.
- Paniczu – przystanąłem, spoglądając na niego – wyglądasz fantastycznie – rzucił komplementem, rumieniąc się lekko.
- Ależ oczywiście – no, zgodzić się nie mogłem – Żadna nowość – zszedłem do holu, gdzie czekał na mnie bóg seksu.
Orzesz, kurwa jebana mać!
Stanąłem jak wryty na schodach.
Mój ukochany wyglądał po prostu idealnie.
Miał na sobie brązowe jeansy, gdzieniegdzie były przetarte i tam były jaśniejsze. Biały pasek. Do spodni miał schowaną koszulkę w biało – beżowe -niebieskie pasy, która uwydatniała wszystkie jego mięśnie. A na to miał narzuconą beżową marynarkę. Włosy idealnie zaczesane do tyłu.
Uśmiechnął się kpiąco, widząc jak wlepiam w niego mój wzrok.
No, kurwa, gapiłem się na niego jak sroka w gnat!
Co za wstyd!
Szybko uciekłem wzrokiem w inna stronę, ukrywając swój rumieniec.
Nosz, kurwa!
Ja się nie rumienie!
Odetchnąłem głośno kilka razy, aby pozbyć się mojego całego wstydu, widocznego na mojej przepięknej, idealnej, ślicznej… O czym to ja? A, no tak! Pozbyć się wypieków na policzkach.
Straciłem dla niego głowę!
- Cześć – przywitałem się, kiedy odzyskałem głos.
Zszedłem ze schodów, stając przed nim.
- Witaj, skarbie – odpowiedział, posyłając mi drapieżne spojrzenie. Pochylił się lekko i cmoknął mnie w usteczka – To, co idziemy?- zapytał, splatając nasze dłonie.
- Jasne – odparłem wniebowzięty, spoglądając na nasze palce – Mamo!- krzyknąłem. Ale nie doczekałem się odpowiedzi, więc wszedłem głębiej do domu, puszczając przy tym, mojego ukochanego – Maaamo!- powtórzyłem krzyk, który rozniósł się jak echo po całym domu.
- Yuki?- wyszła ze swojego gabinetu – Stało się coś?- zapytała przestraszona, podchodząc do mnie.
Ma na sobie czerwoną obcisłą sukienkę bez ramiączek, która podkreślała jej atuty. A jeden miała bardzo duży. Piersi. I ma bardzo, a to bardzo wysokie czarne buty na obcasie. Dekolt ozdabiał delikatny złoty łańcuszek. Za to zawieszka z diamentem odwracała całą uwagę.
- Mamooo!- jęknąłem jak pięciolatek, jak by matka całował mnie przy kolegach – Nie rób mi wiochy!- odepchnąłem jej delikatne, zadbanie dłonie – Nic się nie stało – odpowiedziałem na wcześniejsze pytanie.
- To, po co krzyczysz? – spytała, patrząc na mnie zirytowana.
- Chciałem powiedzieć, że wychodzę – kiwnąłem głową w stronę mężczyzny.
- Oh, witam doktorze – podała speszona rękę lekarzowi, który odwzajemnił gest – Proszę mi wybaczyć, ale nie zauważyłam pana, doktorze – rozświetliła swoje zachowanie.
- Ależ nic się nie stało – odparł radosnym tonem.
- To gdzie się wybieracie?- zapytała ciekawa, patrząc na mnie.
- Kyhym – odkaszlnąłem zażenowany, chowając dłonie do kieszeni w spodniach.
- Do klubu, który należy do kuzyna, Yukiego – odpowiedział normalnie, Mark – Z tego, co mówił.
I chyba tylko, dlatego, iż nie wiedział, jaki to klub.
- Że co, proszę?!- zapytała cala czerwona na twarzy.
Tylko nie wiedziałem czy ze złości czy ze wstydu.
- Na słuch ci padło, matko?- odparłem bezczelnie.
Posłała mi tak zimne spojrzenie, że przez chwilę żałowałem swoich słów.
Ale tylko przez chwilę. Taką malutką.
- Trochę szacunku!- fuknęła na mnie, robiąc przy tym groźną minę.
I, wiecie, co było dziwne?
Jak skrzywiła swoją twarz, zwęziła oczy. Nie było widać żadnej zmarszczki.
Ani jednej.
Ciekawe ile płaci za botoks?!
- Nigdzie nie idziesz!- powiedziała stanowczo, odchodząc.
Zaśmiałem się jak człek szalony, albo chory psychicznie.
Ona mi zabrania?!
Mnie?!
Pff... Dobre sobie.
- Ha... Ha...- spojrzałem na doktorka, który stał jak posag. Patrzył to na mnie to na moja, ukochaną, mamusie, kurwa!- Muszę cię rozczarować - przystanęła, stając do mnie tyłem. Pewnie ślina ciekła jej z ust, jak psu ze wścieklizną, dlatego nie odwróciła się, by na mnie spojrzeć - Mam zamiar... Mamy zamiar... - poprawiłem, bo w końcu nie będę sam - iść i świetnie się bawić – uśmiechnąłem się w duchu, widząc jak zacisnęła pięści, trzymając swoje nerwy na wodzy.
- Mój syn nie będzie chodził do takich klubów!- wrzasnęła, odwracając się w naszą stronę.
I nie ciekła jej jednak ślina.
- Pani Kasumi – zabrał głos, Mark, uspokajając moja szaloną matkę - Nie ma, co się denerwować. Będę z pani synem przez cały wieczór. Idziemy tylko na piwo - powiedział, jak by tłumaczył pięcioletniemu dziecku - No, ja idę na piwo - sprostował, widząc jak moja matka ciśnie w niego piorunami z oczu - Odstawię go o stosownej godzinie - dodał, gdy wyraz twarzy i wzrok mojej matki nie zmienił się nawet o jot.
- Powiedziałam, że mój syn nie będzie chodził do takich klubów - powtórzyła, patrząc na nas chłodno - A może mój syn nie powiedział panu, co to za miejsce, prawda?!- tu posłała mi wyniosłe spojrzenie.
Co ona, kurwa, wróżka?!
- Yuki, o czym mówi twoja matka?- zapytał niby spokojne.
- Nie mam zielonego pojęcia - udałem głupa - Nie wiem, co tej szalonej kobiecie po głowie chodzi - odpowiedziałem obojętnie, choć w środku cały chodziłem z nerwów.
- Nie bądź idiotą, synu - wysyczała - Dobrze wiesz, że twój kuzyn jest pedałem i ten klub też jest dla takich jak on!
- Jest gejem, matko!- wydarłem mordę, plując przy tym – Ge-jem - podkreśliłem - A, Mark nie ma z tym problemu, prawda?!- matka spojrzała na mężczyznę, sadząc, że zgodzi się razem z nią.
- Proszę mu powiedzieć, że to jest chore!- ponaglała lekarza.
- Właściwie...- zaczął niepewnie - ja sam jestem gejem, dlatego nie mogę się z panią zgodzić, pani Kasumi.- zakończył twardo.
Od kiedy mieszkam z matka nie wiedziałem u niej takiego zdziwienia jak teraz. A w jej oczach można było zobaczyć obrzydzenie i wstręt do lekarza.
Bylem dumny z niego, że postawił się mojej matce.
Oh, jak ja go kocham!
- To są jakieś żarty - przerwała ciszę, jaka powstała po wyznaniu starszego - Jeszcze ty - zwróciła się do mnie - Mi powiedz, że jesteś gejem?!
- Jakby nie patrzeć idę z mężczyzna do gejowskiego klubu, więc chyba nie muszę odpowiadać?!- zakpiłem sobie z matki.
- Chcesz abym zmarła na zawał!- przyłożyła dłoń do serca.
- Nie dramatyzuj - uspokajałem mamę - Marna z ciebie aktorka!
- Trzymajcie mnie, bo oszaleje!- panikara to z niej nie zła.
- Za późno, kochana mamusiu - odparłem rozbawiony - Dobra mamuśka ja lecę. A ty weź te swoje czerwone tabletki na uspokojenie - żartowałem sobie z rodzicielki.
Klepnąłem, Marka w ramie, aby szedł za mną.
- To nie jest śmieszne -  powiedziała zła, łapiąc mnie za łokieć, gdy chciałem wyjść z domu. - Jeżeli wyjdziesz to...
- Wyrzucisz mnie z domu?! – dokończyłem spokojnie, patrząc jej w oczy.
Glowa rozbolała mnie tak mocno, że przez chwilę widziałem mroczki przed oczyma. Krzyknąłem z bólu, padając na kolana. Wplotłem dłonie we włosy, zaciskając je w pięści. Obrazy w mojej głowie zaczęły pojawiać się tak szybko jak bym przewijał film. Nie mogłem skupić się na żadnym wspomnieniu. Kiedy pojawiło się jedno zaraz ukazało się następne. I tak na okrągło.
- Yuki - przykląkł koło mnie mężczyzna - Co jest?!- zapytał wystraszony i zdenerwowany.
- Nie wiem, kurwa!- spojrzałem na niego moim rozbieganym wzrokiem - Nie wiem, co się dzieje!- krzyknąłem przerażony - Głowa mi zaraz pęknie!- położyłem głowę na chłodnych kafelkach.
- Oscar!- zawołała moja matka - Oscar!
Poczułem jak mnie podnoszą. Jak ktoś łapie mnie pod kolanami, przytula mnie opiekuńczo.

I chyba zemdlałem, bo nic więcej nie pamiętam.

2 komentarze:

  1. Nie zadziwiłabym się gdyby Yuki teraz wybrał Sama, bo Sloan zaczął się zachowywać jak dupek. Chociaż nie tylko on. Yuki powinnie zacząć doceniać innych, bo jak tak dalej pójdzie to zostanie całkiem sam. Rozumien, że jest rozpieszczony, ale nawet to powinno mieć jakieś granice. I zaczęłam się zastanawiać czemu matki w twoich opowiadaniach są takie nieczułe i nie kochają swoich dzieci?
    ~Eleila
    Ps. Cieszę się, że Yuki odzyskuje pamięć, bo to musiało być okropne nic nie pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    bardzo jest mi żal Oscara, Mark się w końcu pojawił, ale co robił przez cały miesiąc? co za wstrętna kobieta udaje kochającą mamusię, czyżby te słowa przywołały pamięć...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń