wtorek, 15 marca 2016

Mój świat - 19



Wspaniałe pożegnanie po półtorarocznym pobycie w szpitalu. Normanie, aż mam ochotę płakać ze szczęścia! Rok przespałem, a Mark pilnował, abym nie usnął na zawsze. Ale te pół roku, który był moim najlepszym czasem okazał się farsą. I, to tak tragiczną, że teraz dopiero do mnie dotarło, że straciłem pamięć. I w sumie nie wiem, co jest gorsze. Utrata jego czy jej. Oczywiście jest szansa, że pamięć mi wróci, gdy będę na to gotowy. Sloan powiedział, że sam mogę być powodem jej utraty. Strach przed tym, co stało się sprzed wypadku, blokuje ją, i dlatego nie wraca.
A strata jego? Może być na zawsze. A tego nie chce.
Może faktycznie zachowałem się egoistycznie, albo, co gorsza… Przemówiła prze zemnie zazdrość?!
Miłość jest do B - A - N - I…. Do bani!
Gdy zjechaliśmy na parter, moja matka załatwiała coś przy recepcji. Wyjechaliśmy przed szpital i tam na nią poczekaliśmy.
Na dworze było ciepło. Słońce świeciło wysoko na czystym niebie. Chłodny wiaterek rozwiał mi włosy, które wpadły mi do oczu. Odgarnąłem je z twarzy, unosząc głowę w stronę słońca, przymykając powieki.
Cóż trzeba łapać jakiś naturalnych witamin czy czego tam. A przede wszystkim muszę opalić swe bladziuchne, jak ściana, ciało.
- No to załatwione – dołączyła do nas moja matka, dzierżąc w dłoniach jakieś kartki, które bez słowa wręczyła Oskarowi – Zawieź go do domu – poleciła mu, a gdy uniosłem na nią wzrok… Przeszedł mnie dreszcz. Jej oczy były zmrużone, i patrzyła na niego Tak… Tak mściwie. Aż mi się go żal zrobiło. Muszę przyznać, że zdążyłem go polubić i tak jakoś coś mnie ścisnęło w sercu.
- Oczywiście – odparł posłusznie, sięgając po dokumenty.
- A ty mamo?- zwróciłem jej uwagę na siebie – Nie jedziesz?
- Muszę wrócić do kliniki – wyciągnęła z torby palmtopa – Mam dziś dwie operację – schowała go z powrotem – I muszę ci, synku, znaleźć nowego fizjoterapeutę – przytaknąłem, kiwając głową.
- A o której wrócisz?
Nie, nie interesowało mnie to w ogóle. Ale musiałem udawać, nie?
Nie mogłem przecież nagle stać się…
Sobą?
Jeszcze, by siłą wepchałaby w łapska lekarza.
Co w tym momencie było najgorszą opcją!
- Nie wiem, synku – posłała mi przepraszające spojrzenie. Że co, proszę? Oho, widzę, ze talent aktorski odziedziczyłem po niej. Nie nabierzesz mnie ty… Ty…– Oscar…- zwróciła się do pracownika – niech, Yuki zajmie swój pokój – podniosłem wzrok na, Oscara, który kiwnął głową.
- Lepiej będzie, jeśli zajmie pokój na parterze – zaproponował od razu. Ciekawe jak długo nad tym myślał? – Nie wiem czy da sobie rade codziennie wchodzić na piętro – wyjaśnił, kiedy moja matka chciała się odezwać.
Racja… Mądry chłopczyk!
- Masz rację, Oscar - zaaprobowała pomysł pracownika – Tylko na dole są pokoje dla służby…- przerwała, myśląc nad czymś – I na parterze są dwie łazienki.
Skrzywiłem się, kiedy wyobraziłem sobie, że mam z kimś dzielić łazienkę.
A, fuu..!
- Mogę poprosić, Olivie, aby jedną posprzątała dla, panicza – odparł spoglądając na mnie.
- No nie wiem, Oscar – jęknąłem, nieprzekonany, co do tego pomysłu.
- Chcesz się, paniczu męczyć codziennie z wchodzeniem na piętro?- jego brew powędrowała do góry. W ten sarkastyczny sposób.
- Oj tam, Oscar – machnąłem ręką – Mam przecież ciebie, prawda?
- Masz, paniczu?- A teraz prowokująco się uśmiechną.
Czy on ze mną flirtuje?
Przez chwile nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Wyglądał no… No… Zajebiście, no! Jeszcze ten jego zadziorny uśmieszek! Wrr…! Oscar, ty pajacu!
- A, weź się odczep, Oscar!- walnąłem go z pięści w żebra.
Jęknął z bólu, masując obolałe miejsce.
- Widzę, że siły już ci wracają, paniczu – zauważył, z tym głupim uśmieszkiem na twarzy.
- A żebyś wiedział, Oscar – odparłem dumnie – Później ci mogę pokazać ile ich jeszcze mam!– mrugnąłem do niego, posyłając mu całuska.
- Jak późno?- posłał mi uwodzicielskie spojrzenie.
Że co?! Oscar ty… Ty… Dewiancie jeden!
- Jestem otwarty…- przejechałem językiem po górnej wardze – na wszelkie propozycje.
- Jak bardzo otwarty?- spojrzał na mnie pożądliwie.
- Na tyle, ile mi pozwolisz – przegryzłem wargę, aby nie zacząć się śmiać. Ale wiem, że, Oscar zobaczył, co innego.
- Panowie – syknęła moja matka. Oh, zapomniałem, że ona jest z nami – Koniec tego flirtu – nie wytrzymałem i wybuchłem śmiechem. Oscar zawstydzony opuścił głowę i podziwiał brudny chodnik – Yuki spotkamy się w domu. I, Oscar jedź ostrożnie – poprosiła.
- Ależ oczywiście - zapewnił zażenowany. Brakowało mu tylko, zajebistego, rumieńca.
 – To ja jadę, synek – ucałowała mnie w oba policzki.
Ile ja mam lat?
Chciałem ją odepchnąć, ale cóż… Pozwoliłem jej na udawanie wspaniałej, i kochającej się rodzinki.
- Pa, mamuś – pomachałem jej na odchodne – To, która to nasza bryka?-
- Tamta – wskazał dłonią na samochód.

Szczęka opadła mi po sam chodnik i, gdybym nie siedział to pewnie bym to zrobił z szoku.
- Stać cię na taką maszynę?- odezwałem się, gdy pozbierałem szczękę z ziemi – To nieźle zarabiasz, Oscar!- nie odezwał się, tylko popchnął wózek w stronę samochodu.
- Podoba się?- zapytał, pomagając mi wstać.
- No jasne!- odpowiedziałem podekscytowany – Jest zajebisty!
- To dobrze – otworzył drzwiczki, które uniosły się do góry – Bo jest twój.
- Pierdolisz!?- usiadłem na miejscu pasażera – Zajebiście!
- Idę oddać wózek. Zaraz wracam.- i poszedł.
Gdy, Oscar wrócił i zajął miejsce kierowcy. Odpalił silnik, dociskając gaz. Ryk silnika sparaliżował mnie tak bardzo, że przez chwile zapomniałem jak się oddycha. Szybko złapałem za klamkę, aby otworzyć drzwi.
- Nigdzie tą bestią nie jadę!- krzyknąłem spanikowany.
Wysiadłem z samochodu. Nie przejmowałem się tym, że wyglądam jak totalny, debil. Klęczałem koło samochodu. Oparłem czoło o ziemie, i próbowałem się uspokoić, co było, w chuj trudne, bo ten czub nie wyłączył silnika!
- Paniczu!- z samochodu wyskoczył, Oscar –Wstawaj, nie wygłupiaj się!- złapał mnie za ramiona, próbując pomóc mi wstać.
- Wypierdalaj!- wyrwałem się z jego uścisku – Zostaw mnie! Słyszysz, kurwa! Zostaw mnie!- powtórzyłem, gdy poczułem jak próbuje mnie podnieść.
No już, Yuki… Spokojnie. Wdech… Wydech… Wdech… Wydech…- słyszałem w głowie słowa mojego lekarza.
Położyłem się na brudnej ziemi w pozycji embrionalnej. Nie ruszyłem się ani o jot, nawet słysząc za niepokojone głosy ludzi znajdujących się na parkingu.
Potrzebowałem jednej, jedynej osoby. Tak bardzo chciałem, aby był przy mnie.
Znów poczułem dłonie na swoich ramionach. Wystraszony zacząłem się wyrywać. Ale ten ktoś nie przejmował się w ogóle moim zachowaniem. Uklęknął przede mną, biorąc mnie w swoje ramiona.  Moja szamotanina trwała do puki, do moich nozdrzy dotarł ten wyjątkowy zapach. Dla pewności wciągnąłem mocno powietrze, upewniając się, że to na pewno jego zapach.
- Nie zostawiaj mnie!- odezwałem się, gdy byłem pewny, kto mnie trzyma – Nie zostawiaj!- wdrapałem mu się na kolana, chowając twarz w zagłębieniu szyi mężczyzny, owijając ją rękoma.
- Spokojnie, Yuki – zaczał głaskać mnie uspokajająco po plecach – Jestem tu – szepnął, po czym ucałował mnie w małżowinę uszną. Wplotłem dłonie w jego włosy, by się ode mnie nie odsunął. Na pewno nie miał zamiaru mnie puścić, bo poczułem jak obejmuje mnie mocniej.
Nie wiem ile byłem w jego objęciach. Chociaż jak dla mnie, mogłem być w nich wieczność. Bo przy nim czułem się bezpiecznie. A ja głupi chciałem od niego uciec. Teraz wiem, że nie poradzę sobie bez niego. Gdy się uspokoiłem, odsunąłem się lekko, aby spojrzeć w jego oczy, w, których zobaczyłem strach. Uśmiechnąłem się do starszego. Oparłem czoło o czoło mężczyzny, nie odrywając wzroku.
- Przepraszam – szepnąłem. Pokręcił głową, nie odsuwając się.
- Już dobrze?- zapytał zatroskany.
- Yhym – mruknąłem, czując jak musnął moje usta swoimi, kiedy mówił.
- Wstajemy – wstał z klęczek pierwszy. Złapałem jego dłonie, aby pomógł mi wstać – No koniec przedstawienia!- krzyknął do ludzi, którzy się na nas lampili. Zrobiło mi się głupio, gdy zobaczyłem ile ludu było w około. Zawstydzony schowałem facjatę w fartuch – No rozejść się!– wzdrygnąłem się, słysząc jego krzyk – To powiesz mi, co się stało?- potrząsnąłem głową, oplatając go rękoma w pasie – Panie Anderson?
- Wsiadł do samochodu i nagle z niego wyskoczył – odpowiedział drżącym głosem.
- Tak bez powodu?- zapytał zimno, Oscara.
- Nie chce jechać tym monstrum – powiedziałem cicho w tors, Sloana.
- Wyskoczył, kiedy odpaliłem silnik – wyjaśnił.
- A nie domyślił się pan, panie Anderson, że, Yuki mógł się wystraszyć?- syknął na, Oscara, przytulając mnie mocniej – Chyba pan, nie pamięta, panie Anderson, ale chłopak jechał sportowym samochodem w dniu wypadku!- przypomniał.
- Nie pomyślałem o…
- Oczywiście, że pan nie pomyślał, panie Anderson!- przerwał bezczelnie, Oscarowi – Ale pomyślał pan, aby pokazać…
- Mark…- zwróciłem na siebie jego uwagę – chcę stąd iść – ułożyłem usta w podkówkę, posyłając smutne spojrzenie.
- No dobrze – westchnął – Ale gdzie chcesz iść?
- Chcę iść z tobą – powiedziałem szeptem, by tylko on słyszał.
- Yuki, ja kończę dyżur za…- wyciągnął telefon z kieszeni w kitlu – cztery godziny – dokończył, gdy wiedział, która godzina – Lepiej jak wrócisz do domu.
- W porządku – odparłem ponuro. Spuściłem głowę, patrząc w swoje nowiutkie, białe adidasy.
- Chcesz na mnie poczekać?- spytał od razu, wyczuwając moją rezygnacje w głosie.
- A mogę?- odetchnął przegrany.
- A mam inne wyjście?- spytał retorycznie – Nie jestem w stanie ci odmówić, gdy patrzysz na mnie tym swoim proszącym wzrokiem.
- Dziękuje – splotłem nasze dłonie. Sloan, spojrzał zszokowany na nasze dłonie, ale po chwili poczułem jak ściska moją, posyłając mi radosny uśmiech – Idziemy?
- Poczekaj, pójdę po wózek, dobrze?
- Okay?- puściłem jego dłoń.
- No zaraz wrócę – zapewnił – Zadzwoń do matki – polecił, nim się odwrócił i pobiegł po wózek.
- Oscar, zadzwoń do mojej mamy i powiedz…-  oparłem się plecami o tą głośną bestie – że przyjadę z, Markiem.
- Dobrze, paniczu – wyjął komórkę. Po znalezieniu numeru, przystawił telefon do ucha i czekał na połączenie.
Ach, jak ja go… Oh, lepiej tego nie mówić! A jak powie, że jest tylko moim lekarzem? No, co wtedy zrobisz, co? Uciekniesz? Oczywiście, że nie, bo nie dasz sobie bez niego rady. Niech jest tak jak jest. Przynajmniej jest blisko.
- Nie, nic się nie stało…- odezwał się, gdy moja matka odebrała telefon – Tak… Nie jeszcze nie jesteśmy w domu… Proszę pani, pojawił się mały problem – parsknąłem, słysząc mały – Otóż, panicz chce, aby doktor Sloan odwiózł, panicza do domu… Tak… Oczywiście… Tak… Dobrze… Do widzenia – rozłączył się, wrzucając telefon do samochodu na siedzenie – Paniczu, jadę do domu, przygotować pokoje – oznajmił – I przyjadę innym samochodem, dobrze?
- Jasne, Oscar – odparłem, wzruszając ramionami – Ale odjedź dopiero jak będę daleko od tego potwora – poklepałem maskę samochodu.
Sloan pojawił się z wózkiem w towarzystwie jakieś pielęgniarki. Zmarszczyłem brwi, krzywiąc się lekko. Pff… Ile ja mam lat, że ktoś musi pchać wózek?! Dobre żarty! I tak o to z pomocą tejże kobiety dotarliśmy do szpitala. Gdy zamykały się drzwi, usłyszałem jak, Oscar odjeżdża. Nie sądziłem, że tak szybko trafie z powrotem do szpitala. Ha! Tylko ja jestem do tego zdolny. Razem z lekarzem i pielęgniarką udaliśmy się windą na trzecie piętro, gdzie był oddział dla osób w śpiączce. Na piętrze kobieta zajęła się swoimi obowiązkami, a ja z doktorem udałem się do jego gabinetu. Sloan zajął miejsce za biurkiem, składając papiery w jedną kupkę.
- To, co chcesz robić?- zapytał, chowając plik kartek do szuflady.
- Nie wiem – odpowiedziałem, podjeżdżając do biurka – A za ile masz obchód?
- Za…- spojrzał na zegarek, który wisiał nad drzwiami – dziesięć minut – dokończył, przeczesując palcami swoje długie włosy.
- A mogę iść z tobą?- podjechałem bliżej mężczyzny, stając przed nim, odwrócił się na krześle w moją stronę.
- A mogę wiedzieć, po co?- uśmiechnął się uwodzicielsko. Na co moje serce zaczęło bić jak szalone.
Czy ono za każdym razem będzie tak bić?
- Żeby być z tobą – pomyślałem, jednak na głos powiedziałem – Zobaczyć jak pracujesz – WTF? Przecież ja wiem jak on pracuje! Co za głupota! Weź, Yuki walnij tą swoją pustą głową o biurko, może wtedy sobie wszystko przypomnisz! Chociaż nie! Bo jak ja będę wyglądał z guzem na czole? – No, co tak patrzysz!- naskoczyłem na starszego widząc jego przeszywający wzrok – A weź spadaj!- chciałem odjechać wózkiem, ale złapał mnie za nogi, przybliżając do siebie.
- Yuki, Yuki, Yuki…- zacmokał – a już myślałem, że chcesz ze mną spędzić czas.
- Chyba w twoich snach!- odpyskowałem niczym rozpieszczone dziecko.
- Tam nie robimy tylko tego – odparł zagadkowo.
Musiałem mieć strasznie głupią minę! Bo zaczął się śmiać. Nie, brechtać! No, co ja na to poradzę, że mnie tak zatkało! Poruszałem ustami jak ryba w wodzie, ale nie wydałem przy tym żadnego dźwięku. Trzepnąłem go w głowę, rozwalając idealnie przyczesane włosy do tyłu. Ha! I od razu przestał się śmiać. A masz, wredoto!
- A… A… Goń się!- wykrztusiłem zawstydzony, odwracając wzrok na okno.
- No, co jest, Yuki?- uśmiechnął się uwodzicielsko – Od kiedy się jąkasz? A do tego, tak pięknie się rumienisz?- posłał mi zalotny uśmiech.
- Jasne! Nabijaj się z kaleki!- spojrzałem na niego z mordem w oczach - Pff... I ty jesteś lekarzem?
- Z tego, co wiem to najlepszym w mieście - odpowiedział dumnie.
- Taa... Przez grzeczność nie zaprzeczę - odepchnąłem się rękoma od jego kolan, zatrzymując pod samą ścianą.
- Grzeczność?- wstał z fotela, poprawił swój kitel – Ty wiesz, co to znaczy?- kpił sobie ze mnie.
- Ty za to nie wiesz, kiedy się zamknąć!- warknąłem na starszego, posyłając mu wrogie spojrzenie. Naburmuszony, odwróciłem się na wózku i ruszyłem w stronę drzwi. Przystanąłem na chwilę, aby otworzyć sobie wrota – No idziesz? Zaraz masz obchód – przypomniałem i wyjechałem z gabinetu lekarza.
Jedno wiem na pewno!
 Nigdy, ale to nigdy nie będę lekarzem.
A nawet, jeśli matka będzie mnie do tego nakłaniać, wszystkimi siłami odwiodę ją od tego pomysłu.
Zwłaszcza po dzisiejszym dniu.
W dwóch pierwszych salach leżały dziewczyny nie wiele starsze ode mnie. Jedna miała dziewiętnaście lat, a druga dwadzieścia jeden.
- Co jej się stało, że tu trafiła?- zapytałem ciekawy, patrząc jak przegląda jej kartę i coś sobie pomrukuje pod nosem.
- Oh…- odwiesił kartę na miejsce – nie mogę ci powiedzieć – podszedł do jakiegoś monitorka.
- No weź. Ona raczej nikomu nie powie!- zakpiłem sobie ze starszego.
- Yukimura!- syknął, nawet na mnie nie spoglądajac – To nie jest zabawne – opieprzył mnie niczym pięcioletnie dziecko.
Musiałem go nieźle wkurzyć, bo rzadko używał mojego pełnego imienia.
- No przecież się nie śmieje – wywróciłem oczami – Powiedz – jęknąłem. Spojrzał na mnie zirytowanym wzrokiem – No, co? Jak mi powiesz, dlaczego tu jest to…- jedna brew starszego poleciała do góry – Będę wiedział, czego unikać, aby znów tu nie trafić – podszedłem go z innej strony.
- Oj uwierz, nie trafisz – odparł stanowczo. Walczył przez chwile ze sobą czy mi powiedzieć, ale moja ciekawość wygrała – Miała wypadek.
I, co? To tyle? Nic więcej nie powie?
- No, co ty!- prychnąłem -  Nigdy by mi to do głowy nie przyszło – ironizowałem.
- Próbowała popełnić samobójstwo – powiedział tak zimnym głosem, że przez chwile żałowałem, że jestem tak upartym osobnikiem. I wyszedł z sali nie czekając na mnie.
No cóż? Moja głupota nie zna granic, ale nic na to poradzić nie mogę. Chyba!
Powoli ruszyłem za lekarzem, który jakby nigdy nic się nie stało sprawdzał stan pacjentki.
Tym razem nie pytałem, dlaczego tu leży. I nie, dlatego, że nie byłem ciekawy, bo byłem i to w chuj. Ale nie chciałem go już gorzej denerwować.
Źle mi było, kiedy wiedziałem, że to prze ze mnie jest zły czy smutny. Ja chciałem, aby miał dobry humor i się od mnie uśmiechał, tym swoim powalającym mnie na łopaty uśmiechem. Odzywał się do mnie miłym i radosnym tonem. No i czasami tym swoim erotycznym głosikiem, ale to tylko wtedy jak jesteśmy one – on – one. Posyłał mi pełne miłości spojrzenie, a nie pełne pogardy.
Tego to ja nie lubiłem.
O nie! Ja wręcz tego nienawidziłem.
W ostatniej sali, leżał ośmioletni chłopiec. W pokoju siedziała jego matka. Nawet nie usłyszała, kiedy weszliśmy do pomieszczenia. Była zapatrzona na twarz dziecka, które „spało”. Na twarzy miała taką rozpacz, że przez chwile było mi kobiety żal. I to tak bardzo, że miałem ochotę do niej podjechać i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że na pewno się obudzi. Jednak się opamiętałem i chlasnąłem sobie mentalnego liścia. I to takiego porządnego. Po, którym na twarzy odbiłaby się cała dłoń.
Oh, no, bo ile razy ona to słyszy?
- Dzień dobry – przywitał się lekarz – Jak się dziś czujemy?- zapytał.
Tylko nie wiedziałem czy spytał się kobiety czy dziecka.
Jedno było pewne. Jedna osoba na bank mu nie odpowie.
- Witam, panie doktorze – odpowiedziała, gdy się ocknęła ze swoich rozmyślań – Bez zmian – złapała dziecko za rękę.
- Trzeba być dobrej myśli – pocieszył kobietę, posyłając jej pokrzepiający uśmiech.
- P-Panie doktorze…- na chwile przerwała, powstrzymując łzy – kiedy on się obudzi?
- Pani Saversis – odłożył kartę na miejsce. Podszedł do mnie, stając za moimi plecami. Położył mi dłonie na ramionach, zaciskając lekko palce. Jakby moja obecność dodawał mu sił. Podniosłem wzrok na lekarza, uśmiechając – Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie – kobieta patrzyła na niego oczami pełnym smutku i łez.
Przez chwile miałem ochotę wybiec, to znaczy wyjechać z sali i nie wracać do tego szpitala. Było mi cholernie smutno.
I to z czyjegoś powodu!
Świat się kończy!
 Ja czuje współczucie!
- Proszę odpowiedzieć mi szczerze na to pytanie – zaskomlała, odwracając się w stronę dziecka – Już minęło tyle czasu, a my nic nie wiemy – powiedziała zapłakanym głosem.
- I za każdym razem, kiedy, pani zapyta odpowiedź będzie ta sama – odparł niby obojętnym głosem.
- Ja już tak nie mogę – zaszlochała – Nie mam już sił – położyła głowę na łóżku.
- Pani syn jest tu dwa miesiące – napomknął – Znam przypadki, gdzie osoby w śpiączce budziły się po roku lub kilku latach – znów spojrzałem na lekarza wzrokiem pełnym miłości i kiwnąłem mu głową – Ten młodzieniec…– kobieta spojrzała na mnie. Kiwnąłem jej głową na przywitanie. – Półroku temu, wybudził się po rocznej śpiączce. Dlatego nie może się, pani załamywać, pani Saversis.
- Na- Naprawdę?- zająkała się niedowierzająco.
- Myśli pani, że sobie żartujemy?- udałem złość.
A co tam! Niech kobieta przez chwile będzie zła, a nie pogrążona w żalu jakby jej syn zmarł, a nie zapadł w śpiączkę.
- Nie, nie! Oczywiście, że nie!- zaczęła się tłumaczyć. Wymachując przy tym rękoma, jak by pływała w basenie, tylko nie wiem, jakim stylem.
- Spokojnie, pani Saversis – odezwał się rozbawionym głosem – Chłopak jest niewychowany. I nie umie dostosować do sytuacji – roztrzepał mi włosy. Pewnie miało to wyglądać na przekomarzanie, ale poczułem się jak jakiś kundel!
- Taa, jasne! Jak zwykle moja wina!- odpyskowałem lekarzowi – To pani, Saversis nam nie wierzy!- posłałem starszej wrogie spojrzenie.
- To nie prawda!- krzyknęła zła.
Ha! Mój plan zadziałał!
- Teraz wmawia mi pani, że kłamię?- wyrwałem się z uścisku lekarza, gdy poczułem mocnej zaciskające się palce.
- Tego nie powiedziałam!- wstała z krzesełka. Teraz w jej oczach nie było smutku, a wściekłość. Policzki nie były czerwone od płaczu, a ze złości – Wyjdź, gówniarzu!- rozkazała.
- Ależ oczywiście!- odpyskowałem.
Nie patrząc już na kobietę i na lekarza wyjechałem z sali.
Wiedziałem, że, Mark będzie zły. Nie martwiłem się tym zbytnio. Ważne jest to, że kobieta przez chwile zapomniała o swoim żalu i bólu. Nawet, jeśli skończy się to krzykami mojego lekarza.
Do dziś nie zastanawiałem się nad tym, co czuła moja rodzina.
Po tym jak zobaczyłem ból i smutek w oczach tych wszystkich ludzi, którzy czekają na to, aż wybudzi się syn, córka, brat czy siostra. Żyć w nadziei, że, kiedyś tak się stanie. Że, kiedyś ujrzą oczy pełne życia, uśmiech na ukochanej twarzy i usłyszą jej głos. Zrobiło mi się tak jakoś… Jakoś wstyd za moje samolubne zachowanie.
Bo nawet, jeśli wiem, że mnie okłamują, ukrywają prawdę.
 Oni sami pewnie żyli w takim samym smutku jak ta kobieta czy inni.
A to, że nie chcą powiedzieć mi wszystkiego, robią to dla mojego dobra, prawda?
I, jeśli czuje, że moja matka potraktowała mnie, kiedyś źle to czy teraz nie stara się tego naprawić?
Stara I to bardzo.
A ja jej to utrudniam.
Zresztą nie tylko jej.
Prawda jest taka, że nie mogę się odciąć od rodziny, bo przecież na mnie czekali, czyż nie?
Cały jebany rok!
A jak ja się zachowuje?
- Czyś ty już do końca zgłupiał?- krzyknął na mnie lekarz, odwracając wózek w swoją stronę.
Nie powiem, że się nie wystraszyłem. Bo w chuj się zląkłem!
Tak jak myślałem. Sloan, miał twarz całą czerwoną, a z oczu tryskały mu małe sztyleciki. Jakby zabijały to bym tu leżał martwy! I nie wiem czy ratowałby mi życie!
- Nie wiem, o co ci chodzi – udałem głupka, wzruszając ramionami.
- W życiu nikt nie podniósł mi ciśnienia jak ty dzisiaj!- pochylił się, patrząc mi w oczy.
Nie, nie cofnę czasu nawet, jeśli w jego oczach nie ma niczego prócz wstrętu do mojej osoby.
- Kiedyś musi być pierwszy raz – odparłem spokojnie, przełykając łzy, które cisnęły mi się do oczu.
- Musiałem uspokajać tą kobietę – wysyczał, opluwając mnie – Nie chcę cię tu więcej widzieć!- odepchnął się od wózka, prostując się. Troszkę mocno się odepchnął, bo zatrzymałem się parę metrów od lekarza.
- Właśnie uspokajać!- podkreśliłem – A nie dawać jej żmudną nadzieje!- wykrzyczałem starszemu prosto w twarz – Przez chwile prócz rozpaczy, poczuła coś innego! I w momencie, kiedy podniosłem jej ciśnienie zapomniała o tym, że jej syn leży w śpiączce! Miałem okazać jej litość?- skrzywiłem się na samo wspomnienie, kiedy to mnie okazywali na każdym kroku litość, bo co?
Bo nie pamiętałem?
Bo miałem straszny wypadek, przez który wpadłem w śpiączkę?
- Nie rozśmieszaj mnie!- prychnął rozbawiony – Ty nie masz pozytywnych uczuć!- zrobił krok w moją stronę. A ja, aż otworzyłem szeroko oczy – Jesteś cyniczny, sarkastyczny, zgorzkniały i egoistyczny!- kiedy skończył wyliczać, stał tuż przede mną.
Z każdym jego słowem, czułem jak serce pęka mi po kawałku.
- Słucham?- spytałem osłupiały – Jeżeli chciałeś mnie obrazić, to ci nie wyszło!- powiedziałem obojętnie.
Choć bolało jak sam skurwysyn!
No, usłyszeć od osoby, którą się kocha takie rzeczy? Wiedziałem, że będzie zły za moje zachowanie, ale nie, aż tak!
- Właśnie o tym mówię! Moje słowa powinny cię zaboleć, a ty co?- czekał, aż mu odpowiem, ale siedziałem cicho – Siedzisz z obojętną twarzą i nie okazujesz żadnych uczuć!
- A jak twoim zdaniem mam okazywać uczucia, co?- spytałem, nadal obojętnie – Mam płakać? Krzyczeć?- skupiłem się na moim bólu, który teraz przez niego czułem – Proszę bardzo!- krzyknąłem, a po moich policzkach zaczęły płynąć zły, które kumulowały się od rana. Wcześniejsze wydarzenia… Potrafiłem mu wybaczyć, bo w gruncie rzeczy to rozumiałem, i wiedziałem, że przemawiała przeze mnie zazdrość. A teraz? Zrobiłem to nie dla siebie, a dla tej, obcej mi, kobiety. I to wcale nie było egoistyczne z mojej strony!- Wiesz, czemu nie okazałem jej litości?- otarłem twarz – Bo jej, kurwa, nie potrzebuje! Pewnie cała rodzina i znajomi ją okazują! Dlatego jest taka załamana! Bo, kiedy widzi w oczach rodziny czy innych współczucie to znaczy, że każdy się już poddał i ona sama ze sobą walczy czy się nie poddać!- wrzeszczałem. Walczyłem ze sobą, aby się nie zamknąć, gdy w oczach lekarza zobaczyłem poczucie winy. Ale sam chciał bym okazał uczucia – I co miałem zrobić, co?- zapytałem, Sloana. Uspokoiłem swój płaczliwy głos, czekając na odpowiedź – Gdybym okazałe jej litość, której w sobie nie mam jak to, kurwa, powiedziałeś to musiał byś jej mówić to co słyszy od każdego!- kontynuowałem, nie słysząc jego odpowiedzi.
- Yuki, ja…- próbował wytłumaczyć.
- I masz racje. Jestem cyniczny, sarkastyczny, zgorzkniały i egoistyczny!- powróciłem do wcześniejszego tematu – Ale taki jestem i tego nie zmienię! Mam być taki jak ty?- Mark posłał mi pytające spojrzenie pełne bólu – Udawać jaki to jestem, kurwa, dobry, miły i udawać, że mi na kimś zależy, by przy pierwszej lepszej okazji wykrzyczeć tej osobie w twarz co naprawdę o niej myślę?
- To nie tak – chciał położyć dłoń na moim czerwonym i mokrym policzku rękę, ale ją odepchnąłem z całych sił.
- A jak, kurwa?- zaszlochałem – Nie, nie odpowiadaj na to pytanie…- podniosłem rękę, by się nie odzywał -  bo chuj mnie to interesuje!- odwróciłem się, aby wyjechać ze szpitala jak najszybciej.
- Yuki…- próbował mnie zatrzymać.
Przystanąłem, ale nie po to by dać mu się wytłumaczyć.
- Pamiętasz jak kiedyś powiedziałem, że żałuję tego, że się obudziłem?- przypomniałem sobie własne głupie słowa – Teraz żałuję… - mój głos był cichy, ale i tak chłodny, że sam poczułem przez chwile jak mi zimno – że żyje. I, to przez ciebie – dokończyłem, chcąc go zranić najbardziej jak potrafiłem.
A w tym byłem doskonały.
OooO

No, heja ludki!
Pewnie się ucieszycie, ale od dzisiaj rozdziały będą pojawiać eis tak jak wcześniej... Co drugi dzień... Tak, tak... A to znaczy, że opowiadanie skończy się znacznie szybciej. Ale jak to mówią...?
" Coś za coś "

Pozdrowionka :*


1 komentarz:

  1. Witam,
    a już było tak pięknie, czasami Yukiego odbieram jakby miał jakieś rozdwojenie jaźni...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń