Ja wiem, że kochacie Yukiego,( On sam kocha siebie ) i nie możecie doczekać się dalszych jego losów... Więc to dla tych wszystkich niecierpliwców, co, co chwilę wchodzą, by zobaczyć czy pojawił się nowy rozdział :)
Nie meczę dupci, maleństwa :*
OooO
Szpital to okropne miejsce.
Dni zlewały się w jeden. I tylko dzięki kalendarzowi, który wisiał na ścianie, byłem świadom spędzonego tutaj czasu. Śmierdziało tu… Środkami czystości. Żarło… Oh, mimo zapewnień
lekarza, nie było wcale lepsze. Musiałem,
kurewsko, podpaść którejś
kucharce, bo moje jedzenie, zazwyczaj, było
albo przesolone, albo przypalone lub bez smaku. Myślę,
że porcelanowy talerz, z którego jadłem,
lepiej smakował. Ehh… Szkoda wypowiadać
się na ten temat. Mimo utraconej pamięci,
wiedziałem, że
wcześniej jak i teraz nie lubiłem
szpitali. Tyle dobrze, że miałem
Sloana za lekarza. Ten w wolnych chwilach spędzał
czas w moim pokoju. Ze mną. Inaczej bym tu ześwirował.
Chociaż, nie. Od kiedy zacząłem
rehabilitacje, opiekę nade mną
sprawował Oscar.
Z
bólem serca muszę przyznać,
że i przy nim czułem
się bezpiecznie. Nie reagował
na mój sarkastyczny ton. Nie przeszkadzał
mu mój egoizm. A kiedy z niego sobie kpiłem,
w odpowiedzi podnosił ironicznie brew, bądź
uśmiechał
się w ten swój sposób. Mówiąc
na swój sposó, mam na myśli,
że unosił
kącik wargi, jakby miał zamiar na mnie warczeć
niczym wściekły
ratlerek. I, wiecie, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? Nie przeszkadzało
mi to nic, a nic. Jakby była to najnaturalniejsza
rzecz na świecie. Za to wkurwiało
mnie, muszę zaznaczyć,
że niesamowicie, te jego „paniczu”. Powtarzałem
mu kilka razy dziennie, by sobie odpuścił,
ale ten zapierał się
nogami i rękoma. Poddałem
się. Niech mówi jak chce. Szczerze? W chuj to!
Mam
większe problemy. Na przykład
jak to, że dziś
nie miałem ochoty na nic. Nie żebym
robił w chuj rzeczy dziennie. Bo prócz leżenia
plackiem w szpitalnym łóżku,
i rehabilitacji oraz odprężającej
kąpieli po niej, nie robiłem
nic.
Leżałem
w wypasionym jacuzzi, patrząc czujnym wzrokiem na
Oskara, opierającego się
o ścianę
z założonymi ramionami na
klatce. I, nie przeszkadzało mi to jak przyglądał
się mojemu, zwiędłemu,
ciału.
-
Oscar?- odezwałem się
sennym głosem.
Spałem
rok, ale wysiłek na rehabilitacji robił
swoje. Chciałem jak najszybciej nabrać
mięśni i chodzić
o własnych siłach.
-
Tak, paniczu?- opowiedział od razu.
-
Opowiedz mi coś o rodzinie - poprosiłem,
uchylając jedną
powiekę.
-
O rodzinie powiadasz, paniczu - zmarszczył
brwi jak by nad czymś myślał
- Od czego by tu zacząć?- spytał
sam siebie, drapiąc się
po karku.
-
No nie wiem…- wzruszyłem ramionami,
rozpryskując wodę
wokoło siebie - może
od początku - zasugerowałem,
siadając wygodniej.
Od
matki niczego nie wyciągnąłem.
Zawsze miała ważniejsze
sprawy. Dziwnym zbiegiem okoliczności,
ktoś nagle do niej dzwonił
lub wzywał do kliniki.
Totalna
ściema, wiem. Ale nie mogłem
za nią pobiec.
-
No dobrze - zgodził się,
rozkładając
ręcznik na brzegu wanny, i usiadł
- To zaczynamy. Kiedy pojawiłem się
u twoich rodziców, paniczu, miałeś
dwa latka - spojrzałem na Oscara dużymi
oczami - Tak, wiem, paniczu. Miałem
wtedy piętnaście
lat. Moja matka pracowała u twoich rodziców,
jako gosposia. Po szkole często jej pomagałem,
a kiedy twoim rodzicom wypadło nagłe
spotkanie, prosili o pomoc moją matkę.
Gdy moja matka miała dużo
pracy, wtedy ja się tobą
opiekowałem - Oscar uśmiechnął
się czule na samo wspomnienie - Już
od dziecka dawałeś,
każdemu popalić.
A zwłaszcza mnie, bo spędzałem
z tobą większość
wolnego czasu. Ale to nie o mnie tu mowa – machnął
ręką - Więc
twój Ojciec, paniczu, zaczynał
prace, jako adwokat. A co za tym idzie? Rzadko bywał
w domu. Nie przeszkadzało mu to w byciu dobrym
mężem i ojcem. Z kolei twoja matka, paniczu, zaraz
po studiach zaszła w ciąże
i zrezygnowała z dalszej kariery. Wszystko było
piękne, idealne…-
westchnął ciężko,
jakby trudniej mu się oddychało
- w moich oczach. Bo kiedy się pojawiałem
z mamą u was w domu, każdy
był uśmiechnięty,
radosny i zadowolony z własnego życia.
Kiedy miałeś
cztery latka twoja matka, paniczu, zdecydowała,
że chce zostać
chirurgiem ogólnym i plastycznym. To
wtedy zaczęło się
dziać źle. Ty, paniczu, całymi
dniami siedziałeś
w domu. Moja matka miała więcej
pracy, a ja więcej nauki. Nie mogłem
jej pomagać tyle, co wcześniej
- zrezygnowany pokręcił
głową, jakby z wina -
Z tego, co wiem, a raczej z tego, co mama mi opowiadała,
wszystko było dobrze. Ty, paniczu, byłeś
radosnym diabełkiem. Rodzice cię
kochali, ale oddalali się od siebie przez pracę.
Pani Gabriela po mimo dużej ilości
godzin pracy zawsze znalazła czas dla swojego
syna. Pan Ichiro, również
zawsze miał dla ciebie czas. Chociaż
nie tak dużo jakbyś
sam tego chciał, paniczu - Oscar zamilkł,
przymykając oczy, zastanawiając
się czy kontynuować – Byłeś zapatrzony w ojca jak w obrazek. Już, jako
pięciolatek mówiłeś, że zostaniesz adwokatem jak on – zaśmiał się wesoło. No
ubawiłem się w chuj. To musiały być wspaniałe wspomnienia. I właśnie w tej
chwili żałowałem, że je utraciłem – Wszystko w porządku?- zapytał z troską w
głosie, widząc mój smutek w oczach.
Czy
on musi znać mnie tak doskonale?
-
Emm… No jasne – skłamałem, unosząc stopę, by ją pomasował. Oczywiście wykonał
niemy rozkaz bez słowa - A co z tobą Oscar?- zapytałem
po dłużej ciszy.
-
Ze mną?- powtórzył
pytanie, wstając z wanny - Nie rozumiem, paniczu?- odparł
zakłopotany - Pora już
wyjść z wanny, paniczu.
-
No tak, racja - przytaknąłem, wstając.
Starszy podał mi zielony ręcznik,
którym się
osuszyłem - No gdzie w tym wszystkim byłeś ty?-
wciągnąłem
na tyłek bokserki, i spodnie dresowe. Z małą pomocą.
-
Z tobą, paniczu - podjechał
wózkiem, abym usiadł
- A jeśli chodzi o kontakt z moją
matką, to zawsze była
przy mnie, kiedy jej potrzebowałem. Nawet mając
na głowie dwa domy i dwójkę
dzieci - wyjechaliśmy z łazienki
rehabilitacyjnej. W sali, Oscar pomógł
mi usiąść na łóżku.
-
Dwójkę?- poprawiłem
poduszkę, by się
o nią oprzeć.
Czy
wspominałem już o mojej wyjątkowej pościeli? Miałem ją czarno białą, z Goofim w
roli głównej.
To,
że straciłem pamięć, dowiedziałem się od lekarza.
Że
poprzestawiały mi się szare komórki w głowie wiedziałem, bo leciałem na faceta.
Ale, że jestem niedorozwojem?
W
życiu bym nie przypuszczał!
-
Tak, dwójkę - Oscar, przysunął
krzesło bliżej
łóżka,
po czym na nim usiadł - Moja matka traktowała
cię, paniczu, jak syna - splótł
dłonie na kolanie.
-
Czyli jesteś jedynakiem, Oscar?- spytałem
ciekawy.
-
Owszem – przytaknął - Chociaż
moja matka pragnęła mieć
więcej dzieci.
-
Musi być miłą
kobietą - stwierdziłem,
kładąc
się na boku, by patrzeć
starszemu w oczy.
-
Tak…- westchnął, a ja zobaczyłem
w jego oczach smutek, tęsknotę
i cierpienie. Zamknął oczy na dłuższą
chwile, i kiedy je otworzył były
takie jak wcześniej. Nic już
się dało
się w nich ujrzeć. Totalna studnia bez
dna - Była kochaną
kobietą - poprawił
mnie.
-
Ja…- chrząknąłem - przepraszam - wydukałem
zakłopotany.
-
Nic się nie stało,
paniczu.
Nie
wiedziałem, co mam powiedzieć,
więc siedziałem
cicho. Nasze milczenie przerwało pukanie do drzwi. I
kto się zaraz w nich pojawił?
-
Witam - przywitał się
lekarz, podając Oscarowi dłoń.
-
Dzień dobry, doktorze - również
uścisnął
dłoń, uśmiechając
się.
Coś
mi mówiło, że Oscar wie o moim zauroczeniu do lekarza.
Patrzył
na niego nieprzychylnie. Jego uśmiechy były sztuczne, a uściski mocne.
Tyle wyczytałem po minie Sloana.
-
To jak się miewa mój
najmilszy pacjent?- zapytał, zwracając
się w moją
stronę. W głosie
Sloana, można było
usłyszeć
ironie.
-
Jeżeli ja jestem najmilszym pacjentem, to ty jesteś
najwspanialszym lekarzem na świecie - zripostowałem.
-
To będę się
zbierał, paniczu - Oscar odstawił
krzesełko na miejsce - Jutro, panicza, matka ma
przyjść - poinformował
mnie - Ja będę
po rehabilitacji, aby pomóc, paniczowi - założył
płaszcz. Muszę mówić, że czarny?
-
Miałeś mi opowiedzieć
o rodzinie - przypomniałem Oscarowi.
Nie
wiem, czego bardziej pragnąłem. Dalszego ciągu
historii mojej, jakże kochającej się, rodzinki czy go po prostu zatrzymać.
Jednak
szybki rzut okiem na lekarza, przelał szalę. I zamilkłem.
-
Jutro, paniczu - uśmiechnął
się smutno, jakby siedział mi w głowie – Dobranoc -
rzucił jeszcze wychodząc
z sali.
-
Miły chłopak
- stwierdził lekarz. Usiadł
na łóżku,
poprawiając kitel.
-
Chłopak?- prychnąłem
- Jest w twoim wieku, doktorze…
-
Sugerujesz, że jestem stary?- odparł
sucho.
-
A nawet młodszy - dodałem
- No, młody to ty nie jesteś
- opowiedziałem uczciwie. I po części w żartach, bo
lubiłem się z nim droczyć.
Mark skrzywił
się słysząc
szczerą odpowiedź.
-
No fakt. Za rok może dwa będę chodził z balkonikiem – prychnął ironicznie.
Oho,
ktoś tu wstał lewą nogą!
-
Starość nie radość, nie?- wzruszyłem ramionami, i niczym dziecko z piaskownicy,
wpierdalające piasek, wystawiłem mu język.
Ooo…
Tak, dorosłe zachowanie!
-
Koniec tej, jakże, miłej rozmowy – nie, on wcale nie był zły. Klepnął mnie w
kolano, i wstał – Jak tam wyniki mojego ulubionego pacjenta?- nie odpowiedziałem
na jego pytanie. Sięgnął po kartę. I jak to miał w zwyczaju, zmarszczył brwi –
Hmm…- mruknął, wodząc oczami po
kartce - Widzę, że wszystko jest w porządku - wywnioskował z wyników
- Jeszcze tydzień, dwa i do domu - odwiesił kartę z powrotem.
-
Kiedyś mówiłem, że podskoczyłbym z radości, ale nie mogę, bo jestem przykuty do
łóżka. Teraz poprawię się. Skakałbym, kurwa, z radości, ale nie mogę, bo się przewrócę
– zaśmiałem
się, widząc
zniesmaczoną minę
lekarza.
No,
cóż… Powinien się już przyzwyczaić do moich przekleństw, nie?
-
Za twoim niewyparzonym językiem najmniej będę tęsknił.
Uniosłem
brwi tak wysoko, że ukryły się pod przydługą grzywką.
-
A za całą resztą pan doktor będzie?- posłałem mu zalotny uśmiech. No
przynajmniej miałem taki zamiar.
I
chyba na niego zadziałał, bo złapał mnie za kostki, i przyciągnął
do siebie. Ja oczywiście pisnąłem jak wystraszona cnotka
niewydymka. Puls mi przyśpieszył, gdy ten złapał mnie za koszule podciągając
do góry. Odruchowo złapałem poły jego fartucha. Uniosłem wzrok na mężczyznę.
Sapnąłem, aż widząc w jego oczach… Pragnienie. Siedziałem i patrzyłem na niego
jak spłoszona sarenka, czekając na kolejny ruch. Ale
ten tylko patrzył to na moje, w tym momencie, suche i spragnione usta, i w
oczy. Pochylił się, a jego ciepły, przyśpieszony oddech pieścił moją twarz.
No
rusz się!
Ten
jakby czytał mi w myślach, uśmiechnął się zadziornie.
-
Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo – szepnął
pociągającym głosem.
Aż
cały zadrżałem.
Już
układałem usta do pocałunku, a on?
Odsunął
się.
Hee?
Czy
on sobie ze mnie żartuje? Wycofał się w takim momencie!
-
Bardzo, kurwa, zabawne!- syknąłem jak rozpieszczony bachor. Obrażony na cały
świat… No dobra. Na Sloana, chuja! Powoli o własnych siłach, położyłem się na
łóżku, okrywając się kołdrą po same oczy! Niech ma pacan stary! Nie będę z nim
rozmawiał.
Ot
co!
OooO
Tak blisko, a jednak tak daleko. Tak bym opisała to co się teraz dzieje pomiędzy Yukim a lekarzem. Czy oni nie mogą w końcu się chociaż pocałować? (tak wiem jestem niecierpliwa)
OdpowiedzUsuńCzekam na next :)
~Eleila
Witam,
OdpowiedzUsuńech tak blisko było pocałunku... a tak daleko zarazem... mam nadzieję, że Oscar powie prawdę, o tym, że matka wywaliła go z domu bo okazał się gejem...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ech a tak blisko było tutaj do pocałunku... mam nadzieję, że Oscar powie prawdę, że matka wywaliła go z domu bo okazał się gejem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga