sobota, 5 marca 2016

Mój świat - 17

No już, już...
Ja wiem, że kochacie Yukiego,( On sam kocha siebie ) i nie możecie doczekać się dalszych jego losów... Więc to dla tych wszystkich niecierpliwców, co, co chwilę wchodzą, by zobaczyć czy pojawił się nowy rozdział :)

Nie meczę dupci, maleństwa :*


OooO

Szpital to okropne miejsce. Dni zlewały się w jeden. I tylko dzięki kalendarzowi, który wisiał na ścianie, byłem świadom spędzonego tutaj czasu. Śmierdziało tu… Środkami czystości. Żarło… Oh, mimo zapewnień lekarza, nie było wcale lepsze. Musiałem, kurewsko, podpaść którejś kucharce, bo moje jedzenie, zazwyczaj, było albo przesolone, albo przypalone lub bez smaku. Myślę, że porcelanowy talerz, z którego jadłem, lepiej smakował. Ehh… Szkoda wypowiadać się na ten temat. Mimo utraconej pamięci, wiedziałem, że wcześniej jak i teraz nie lubiłem szpitali. Tyle dobrze, że miałem Sloana za lekarza. Ten w wolnych chwilach spędzał czas w moim pokoju. Ze mną. Inaczej bym tu ześwirował. Chociaż, nie. Od kiedy zacząłem rehabilitacje, opiekę nade mną sprawował Oscar.
Z bólem serca muszę przyznać, że i przy nim czułem się bezpiecznie. Nie reagował na mój sarkastyczny ton. Nie przeszkadzał mu mój egoizm. A kiedy z niego sobie kpiłem, w odpowiedzi podnosił ironicznie brew, bądź uśmiechał się w ten swój sposób. Mówiąc na swój sposó, mam na myśli, że unosił kącik wargi, jakby miał zamiar na mnie warczeć niczym wściekły ratlerek. I, wiecie, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? Nie przeszkadzało mi to nic, a nic. Jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie. Za to wkurwiało mnie, muszę zaznaczyć, że niesamowicie, te jego „paniczu”. Powtarzałem mu kilka razy dziennie, by sobie odpuścił, ale ten zapierał się nogami i rękoma. Poddałem się. Niech mówi jak chce. Szczerze? W chuj to!
Mam większe problemy. Na przykład jak to, że dziś nie miałem ochoty na nic. Nie żebym robił w chuj rzeczy dziennie. Bo prócz leżenia plackiem w szpitalnym łóżku, i rehabilitacji oraz odprężającej kąpieli po niej, nie robiłem nic.
Leżałem w wypasionym jacuzzi, patrząc czujnym wzrokiem na Oskara, opierającego się o ścianę z założonymi ramionami na klatce. I, nie przeszkadzało mi to jak przyglądał się mojemu, zwiędłemu, ciału.
- Oscar?- odezwałem się sennym głosem.
Spałem rok, ale wysiłek na rehabilitacji robił swoje. Chciałem jak najszybciej nabrać mięśni i chodzić o własnych siłach.
- Tak, paniczu?- opowiedział od razu.
- Opowiedz mi coś o rodzinie - poprosiłem, uchylając jedną powiekę.
- O rodzinie powiadasz, paniczu - zmarszczył brwi jak by nad czymś myślał - Od czego by tu zacząć?- spytał sam siebie, drapiąc się po karku.
- No nie wiem…- wzruszyłem ramionami, rozpryskując wodę wokoło siebie - może od początku - zasugerowałem, siadając wygodniej.
Od matki niczego nie wyciągnąłem. Zawsze miała ważniejsze sprawy. Dziwnym zbiegiem okoliczności, ktoś nagle do niej dzwonił lub wzywał do kliniki.
Totalna ściema, wiem. Ale nie mogłem za nią pobiec.
- No dobrze - zgodził się, rozkładając ręcznik na brzegu wanny, i usiadł - To zaczynamy. Kiedy pojawiłem się u twoich rodziców, paniczu, miałeś dwa latka - spojrzałem na Oscara dużymi oczami - Tak, wiem, paniczu. Miałem wtedy piętnaście lat. Moja matka pracowała u twoich rodziców, jako gosposia. Po szkole często jej pomagałem, a kiedy twoim rodzicom wypadło nagłe spotkanie, prosili o pomoc moją matkę. Gdy moja matka miała dużo pracy, wtedy ja się tobą opiekowałem - Oscar uśmiechnął się czule na samo wspomnienie - Już od dziecka dawałeś, każdemu popalić. A zwłaszcza mnie, bo spędzałem z tobą większość wolnego czasu. Ale to nie o mnie tu mowa – machnął ręką - Więc twój Ojciec, paniczu, zaczynał prace, jako adwokat. A co za tym idzie? Rzadko bywał w domu. Nie przeszkadzało mu to w byciu dobrym mężem i ojcem. Z kolei twoja matka, paniczu, zaraz po studiach zaszła w ciąże i zrezygnowała z dalszej kariery. Wszystko było piękne, idealne- westchnął ciężko, jakby trudniej mu się oddychało - w moich oczach. Bo kiedy się pojawiałem z mamą u was w domu, każdy był uśmiechnięty, radosny i zadowolony z własnego życia. Kiedy miałeś cztery latka twoja matka, paniczu, zdecydowała, że chce zostać chirurgiem ogólnym i plastycznym. To wtedy zaczęło się dziać źle. Ty, paniczu, całymi dniami siedziałeś w domu. Moja matka miała więcej pracy, a ja więcej nauki. Nie mogłem jej pomagać tyle, co wcześniej - zrezygnowany pokręcił głową, jakby z wina - Z tego, co wiem, a raczej z tego, co mama mi opowiadała, wszystko było dobrze. Ty, paniczu, byłeś radosnym diabełkiem. Rodzice cię kochali, ale oddalali się od siebie przez pracę. Pani Gabriela po mimo dużej ilości godzin pracy zawsze znalazła czas dla swojego syna. Pan Ichiro, również zawsze miał dla ciebie czas. Chociaż nie tak dużo jakbyś sam tego chciał, paniczu - Oscar zamilkł, przymykając oczy, zastanawiając się czy kontynuować – Byłeś zapatrzony w ojca jak w obrazek. Już, jako pięciolatek mówiłeś, że zostaniesz adwokatem jak on – zaśmiał się wesoło. No ubawiłem się w chuj. To musiały być wspaniałe wspomnienia. I właśnie w tej chwili żałowałem, że je utraciłem – Wszystko w porządku?- zapytał z troską w głosie, widząc mój smutek w oczach.
Czy on musi znać mnie tak doskonale?
- Emm… No jasne – skłamałem, unosząc stopę, by ją pomasował. Oczywiście wykonał niemy rozkaz bez słowa - A co z tobą Oscar?- zapytałem po dłużej ciszy.
- Ze mną?- powtórzył pytanie, wstając z wanny - Nie rozumiem, paniczu?- odparł zakłopotany - Pora już wyjść z wanny, paniczu.
- No tak, racja - przytaknąłem, wstając. Starszy podał mi zielony ręcznik, którym się osuszyłem - No gdzie w tym wszystkim byłeś ty?- wciągnąłem na tyłek bokserki, i spodnie dresowe. Z małą pomocą.  
- Z tobą, paniczu - podjechał wózkiem, abym usiadł - A jeśli chodzi o kontakt z moją matką, to zawsze była przy mnie, kiedy jej potrzebowałem. Nawet mając na głowie dwa domy i dwójkę dzieci - wyjechaliśmy z łazienki rehabilitacyjnej. W sali, Oscar pomógł mi usiąść na łóżku.
- Dwójkę?- poprawiłem poduszkę, by się o nią oprzeć.
Czy wspominałem już o mojej wyjątkowej pościeli? Miałem ją czarno białą, z Goofim w roli głównej.
To, że straciłem pamięć, dowiedziałem się od lekarza.
Że poprzestawiały mi się szare komórki w głowie wiedziałem, bo leciałem na faceta. Ale, że jestem niedorozwojem?
W życiu bym nie przypuszczał!
- Tak, dwójkę - Oscar, przysunął krzesło bliżej łóżka, po czym na nim usiadł - Moja matka traktowała cię, paniczu, jak syna - splótł dłonie na kolanie.
- Czyli jesteś jedynakiem, Oscar?- spytałem ciekawy.
- Owszem – przytaknął - Chociaż moja matka pragnęła mieć więcej dzieci.
- Musi być miłą kobietą - stwierdziłem, kładąc się na boku, by patrzeć starszemu w oczy.
- Tak…- westchnął, a ja zobaczyłem w jego oczach smutek, tęsknotę i cierpienie. Zamknął oczy na dłuższą chwile, i kiedy je otworzył były takie jak wcześniej. Nic już się dało się w nich ujrzeć. Totalna studnia bez dna - Była kochaną kobietą - poprawił mnie.
- Ja…- chrząknąłem -  przepraszam - wydukałem zakłopotany.
- Nic się nie stało, paniczu.
Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, więc siedziałem cicho. Nasze milczenie przerwało pukanie do drzwi. I kto się zaraz w nich pojawił?
- Witam - przywitał się lekarz, podając Oscarowi dłoń.
- Dzień dobry, doktorze - również uścisnął dłoń, uśmiechając się.
Coś mi mówiło, że Oscar wie o moim zauroczeniu do lekarza.
Patrzył na niego nieprzychylnie. Jego uśmiechy były sztuczne, a uściski mocne. Tyle wyczytałem po minie Sloana.
- To jak się miewa mój najmilszy pacjent?- zapytał, zwracając się w moją stronę.  W głosie Sloana, można było usłyszeć ironie.
- Jeżeli ja jestem najmilszym pacjentem, to ty jesteś najwspanialszym lekarzem na świecie - zripostowałem.
- To będę się zbierał, paniczu - Oscar odstawił krzesełko na miejsce - Jutro, panicza, matka ma przyjść - poinformował mnie - Ja będę po rehabilitacji, aby pomóc, paniczowi - założył płaszcz. Muszę mówić, że czarny?
- Miałeś mi opowiedzieć o rodzinie - przypomniałem Oscarowi.
Nie wiem, czego bardziej pragnąłem. Dalszego ciągu historii mojej, jakże kochającej się, rodzinki czy go po prostu zatrzymać.
Jednak szybki rzut okiem na lekarza, przelał szalę. I zamilkłem.
- Jutro, paniczu - uśmiechnął się smutno, jakby siedział mi w głowie – Dobranoc - rzucił jeszcze wychodząc z sali.
- Miły chłopak - stwierdził lekarz. Usiadł na łóżku, poprawiając kitel.
- Chłopak?- prychnąłem - Jest w twoim wieku, doktorze
- Sugerujesz, że jestem stary?- odparł sucho.
- A nawet młodszy - dodałem - No, młody to ty nie jesteś - opowiedziałem uczciwie. I po części w żartach, bo lubiłem się z nim droczyć.
 Mark skrzywił się słysząc szczerą odpowiedź.
- No fakt. Za rok może dwa będę chodził z balkonikiem – prychnął ironicznie.
Oho, ktoś tu wstał lewą nogą!
- Starość nie radość, nie?- wzruszyłem ramionami, i niczym dziecko z piaskownicy, wpierdalające piasek, wystawiłem mu język.
Ooo… Tak, dorosłe zachowanie!
- Koniec tej, jakże, miłej rozmowy – nie, on wcale nie był zły. Klepnął mnie w kolano, i wstał – Jak tam wyniki mojego ulubionego pacjenta?- nie odpowiedziałem na jego pytanie. Sięgnął po kartę. I jak to miał w zwyczaju, zmarszczył brwi – Hmm…- mruknął, wodząc oczami po kartce - Widzę, że wszystko jest w porządku - wywnioskował z wyników - Jeszcze tydzień, dwa i do domu - odwiesił kartę z powrotem.
- Kiedyś mówiłem, że podskoczyłbym z radości, ale nie mogę, bo jestem przykuty do łóżka. Teraz poprawię się. Skakałbym, kurwa, z radości, ale nie mogę, bo się przewrócę – zaśmiałem się, widząc zniesmaczoną minę lekarza.
No, cóż… Powinien się już przyzwyczaić do moich przekleństw, nie?
- Za twoim niewyparzonym językiem najmniej będę tęsknił.
Uniosłem brwi tak wysoko, że ukryły się pod przydługą grzywką.
- A za całą resztą pan doktor będzie?- posłałem mu zalotny uśmiech. No przynajmniej miałem taki zamiar.
I chyba na niego zadziałał, bo złapał mnie za kostki, i przyciągnął do siebie. Ja oczywiście pisnąłem jak wystraszona cnotka niewydymka. Puls mi przyśpieszył, gdy ten złapał mnie za koszule podciągając do góry. Odruchowo złapałem poły jego fartucha. Uniosłem wzrok na mężczyznę. Sapnąłem, aż widząc w jego oczach… Pragnienie. Siedziałem i patrzyłem na niego jak spłoszona sarenka, czekając na kolejny ruch. Ale ten tylko patrzył to na moje, w tym momencie, suche i spragnione usta, i w oczy. Pochylił się, a jego ciepły, przyśpieszony oddech pieścił moją twarz.
No rusz się!
Ten jakby czytał mi w myślach, uśmiechnął się zadziornie.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo – szepnął pociągającym głosem.
Aż cały zadrżałem.
Już układałem usta do pocałunku, a on?
Odsunął się.
Hee?
Czy on sobie ze mnie żartuje? Wycofał się w takim momencie!
- Bardzo, kurwa, zabawne!- syknąłem jak rozpieszczony bachor. Obrażony na cały świat… No dobra. Na Sloana, chuja! Powoli o własnych siłach, położyłem się na łóżku, okrywając się kołdrą po same oczy! Niech ma pacan stary! Nie będę z nim rozmawiał.

Ot co!

OooO

3 komentarze:

  1. Tak blisko, a jednak tak daleko. Tak bym opisała to co się teraz dzieje pomiędzy Yukim a lekarzem. Czy oni nie mogą w końcu się chociaż pocałować? (tak wiem jestem niecierpliwa)
    Czekam na next :)
    ~Eleila

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    ech tak blisko było pocałunku... a tak daleko zarazem... mam nadzieję, że Oscar powie prawdę, o tym, że matka wywaliła go z domu bo okazał się gejem...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ech a tak blisko było tutaj do pocałunku... mam nadzieję, że Oscar powie prawdę, że matka wywaliła go z domu bo okazał się gejem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń