Zaraz
po szkole Philip Macedon, udał się do rodzinnego domu, w którym mieszkał z
rodzicami i starszą siostrą. A, i nie zapomnijmy o służbie. W jej skład
wchodziły dwie kobiety – sprzątaczka i kucharka oraz czterech mężczyzn – lokaj,
kierowca ojca i Elizabeth oraz ogrodnik. Nastolatek zdziwił się troszku, widząc
ojca samochód na podjeździe. Prawda była taka, że był on pracoholikiem. Całe
dnie i połowy nocy siedział w wydawnictwie i zapominał o całym bożym świecie
czytając książki. Dlatego wczesny powrót pana domu nie wróżył nic dobrego. Dla
młodzieńca, przynajmniej. Chłopak westchnął kilka razy szykując się na
najgorsze, sięgnął do klamki i otworzył drzwi. W przestronnym i oświetlonym
przez liczne okna holu, stał starszy mężczyzna, który podszedł do syna swojego
pracodawcy.
- Witaj w domu, paniczu - lokaj przywitał licealistę, sięgając po plecak.
- Cześć Rajmundo - odpowiedział przyjaźnie, mimo iż mężczyzna zazwyczaj miał obojętny i chłodny wyraz twarzy - Co na obiad?- zapytał, wchodząc do jadalni. W pomieszczeniu przy długim stole siedział postawny mężczyzna. Ubrany w drogi, czarny dopasowany garnitur – Ale jestem głodny – Phil zajął swoje miejsce nie witając się z ojcem.
Zsunął z głowy czapkę i położył ją na krześle obok.
-
Dzień dobry, synu – przywitał się ironicznie, Patrick Milton Macedon.
-
Zupa krem szparagowa. Na drugie danie jagnięce żeberka w sosie balsamicznym
ziemniaki i bukiet warzywny. A dla panicza klasyczny burger wołowy z frytkami –
wymienił, dania lokaj, informując tym samym pracodawcę jak i jego syna. Lokaj stał tuż obok swojego szefa, a w rękach nadal trzymał plecak nastolatka.
Pan
domu poczekał spokojnie, aż lokaj opuści pomieszczenie i poinformuje kucharkę,
że są gotowi, by ich obsłużyła. Kobieta pojawiała się w jadalni z wózkiem, na
którym stały dania przykryte srebrną pokrywką. Najpierw obsłużyła swojego
pracodawcę.
- Witaj Rosalinne - ukłonił się kobiecie z uśmiechem na ustach.
Nastolatek miał ochotę podejść i ucałować ją w policzek jak to zawsze robił, ale wiedział, co ojciec powie. Obrazi najpierw kobietę, że ma się nie spoufalać z domownikami, a później go. Albo gorzej, uderzy.
- Dzień dobry, paniczu - odpowiedziała sztywno, stawiając dania na stole.
- Synu...- odezwał się pan Macedon, czekając, aż kucharka ściągnie pokrywkę z talerza - za dwa dni odbędzie się bankiet charytatywny. Nie skończyłem - uprzedził nastolatka nim zdołał coś powiedzieć - Masz się na nim pokazać - rozkazał ostro - I nie chce słuchać, że masz inne plany lub inne brednie. Nie mam już sił tego wysłuchiwać - sięgnął po sztućce i zaczął jeść posiłek.
- Ale tato - jęknął Philip - Wiesz, że nie nadaje się na takie
wyjścia - próbował przekonać ojca, by
nie musiał brać udziału w jakiejś farsie.
- Synu - mężczyzną, spokojnie wywarł usta, po czym syknął na
nastolatka - Nie zmienię zdania.
- Wspaniale!- ironizował chłopak - Tylko pamiętaj, że nie chciałem się pojawiać na żadnym balu!- rzekł
opryskliwie i zaczął jeść hamburgera, pomijając
zupę, którą
odstawił na bok.
- Bankiecie - poprawił syna - A jak tam w szkole?- ciągnął dalej rozmowę, odkładając sztućce na talerz.
- Normalnie - odpowiedział z pełną buzią, nie zwracając uwagi na ojca, który posłał mu karcące spojrzenie - Nauczyciel...- zaczął, gdy przekonał to, co miał w ustach - od angielskiego powiedział, że mam brać z ciebie przykład.
- Ah, tak – pan Macedon,
sięgnął po kieliszek z czerwonym
winem i zmoczył lekko usta - Pod jakim względem?
- Mam przeczytać jakąś książkę - chłopak wcisnął do ust ostatni kęs bułki.
- Wiesz, do czego służy widelec i nóż? - zapytał
ironicznie wydawca.
- A wihaleś heys hah htoś je bułhe sztuhcami?!- odpowiedział z pełną
buzią. Wziął ze stołu szklankę z wodą i cytryną, i wypił połowę jednym duszkiem, oblewając się. Gdy odstawił szklankę na
miejsce, ręką wytarł brodę i usta.
- Przypomnij mi synu...-
chłopak spojrzał na ojca,
który patrzył na niego z obrzydzeniem - dlaczego my nigdzie z tobą nie wychodzimy?!- starszy popukał się palcem po brodzie, udając zadumę.
- Nie mam zielonego pojęcia - odparł luźno, wystając od stołu. Specjalnie nie podniósł krzesełka, by zrobić ojcu na złość.
- Ah, już wiem!- udał
zadowolenie - Bo zachowujesz się jak zwykły prostak - powiedział z
nagana w głosie.
- Wybacz, ojcze - odparł
nastolatek, opierając ręce na oparciu krzesła - Nawet
nie wiesz jak mi przykro z wiedzą, że nie spełniam
twoich oczekiwań, jako twój syn.
- Całe szczęście, iż Elizabeth przejmie wydawnictwo - odetchnął z ulgą - Inaczej popadło, by w ruinę po miesiącu - powiedział tak
spokojnie jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o tym, iż ma w planach wydziedziczyć syna. Nie od dziś wiedzieli, że
nastolatek nie zostanie dyrektorem w ich rodzinnym wydawnictwie. Nie palił się do czytania książek tak jak ojciec czy starsza siostra. On czytał tylko wtedy, kiedy musiał. Siłą trzeba było go przekonywać lub tak
jak w szkole grozić, że nie zaliczy semestru lub klasy - Jeszcze jedno - zatrzymał syna w progu jadalni - Na tym bankiecie poznasz
mojego wspólnika i narzeczonego, Elizabeth - poinformował go nim narobi im wstydu - I ubierz się przyzwoicie.
- Jak to narzeczonego?-
nastolatek nie krył nawet swojego szoku – Eli ma przecież dopiero 19 lat!-
próbował bronić siostry.
Philip kochał siostrę, choć nie akceptował jej stylu
życia. Nie rozumiał jak dziewczyna może wydawać tyle pieniędzy na niepotrzebne rzeczy. Jasne, nie miał nic,
przeciwko, że kupowała sobie
ubrania czy inne pierdoły. Tylko nie rozumiał, dlaczego
takie drogie.
- Nie interesuj się tym – upomniał syna – Z resztą tobie nie muszę się tłumaczyć!- warknął.
Phil podniósł ręce w geście poddania. Skoro ojciec nie chciał go słuchać to on
nie miał nic do gadania.
- Żadna nowość – pomyślał, wychodząc z jadalni z
opuszczoną głową.
oOo
Phil siedział w kuchni na
parapecie przy otwartym oknie. Ubrany w czarny garnitur i tego samego koloru
buty oraz białą koszulą. Włosy jak zwykle zaczesał na prawą stronę. Część
grzywki zakrywała duże piwne oczy. Z kieszeni marynarki wyciągnął zapalniczkę i papierosa, po czym go odpalił. Zaciągnął się kilka razy, wypuszczając dym
nosem. Popiół strzepał za okno i włożył papierosa do ust. Odchylił głowę do
tyłu, patrząc na dym unoszący się z fajki.
Nie lubił takiego typu
imprez. Niby charytatywne, a więcej pieniędzy wydali na organizacje i
poczęstunek niż wpłaciła cała śmietanka towarzyska. A to i tak, wpłacili tylko po to by
się pochwalić w gazetach lub by mówiono i chwalono ich datek w telewizji. Inaczej pewnie by nawet złamanego centa nie przeznaczyliby
dla potrzebujących.
Nastolatek poczuł jak po
policzku spłynęła mu łza na myśl, że oni piją szampana za kilka set dolarów, a
na świecie jest tyle istnień, które potrzebują pomocy. On sam pomagał jak
może. Każde kieszonkowe i inne zaskórniaki oddawał na schronisko, w którym był
wolontariuszem. Pomagał w sierocińcu oraz w domu starców.
Szybko otarł policzek, gdy
usłyszał jak ktoś wchodzi do kuchni. Był to średniego wieku mężczyzna. Ubrany
był w czarny smoking. I gdyby nastolatek znał się na modzie i znał projektantów
to na pewno wiedziałby, że to jeden z gości.
- Na co się patrzysz?-
zapytał starszego lekceważąco, wyrzucając kiep za okno.
- Nie jesteś za młody na
palenie?- odpowiedział pytaniem, podchodząc do wysepki kuchennej, która stała
na środku pomieszczenia.
- Może – wzruszył
ramionami, zeskakując z parapetu – Jesteś kelnerem?
- Może – udzielił mu tej
samej odpowiedzi, opierając się łokciami na blacie – A czemu pytasz?
- Potrzebuje napić się
czegoś normalnego – odparł nastolatek, stając po drugiej stronie wysepki.
- Moim zdaniem to jest jak
najbardziej normalne – kiwnął w stronę butelek, które stały w wiadereczku z
lodem. Każda osobno, oczywiście.
- Nie sądzisz, że jestem
za młody na alkohol?- zapytał podchwytliwie, uśmiechając się przyjaźnie.Chłopak nie wiedział, co
się z nim dzieje, gdy patrzył w niebieskie oczy mężczyzny. Serce biło mu
szybciej, ręce zaczęły mu się lekko pocić.
- Chyba nie chcesz mi
powiedzieć, że mówiłeś o soku?- zripostował, opierając brodę na dłoni.
Alexander nie chciał się oszukiwać.
Zaintrygował go chłopak stojący naprzeciw. I choć nie zdawał sobie sprawy, z
kim młody rozmawia to on wiedział doskonale. Te same rysy twarzy, co właściciel
wydawnictwa. Zgrabna i drobna sylwetka po projektantce wnętrz. Nie jedna
kobieta może mu zazdrościć. No i ten uśmiech! Taki szczery i przyjazny. Już
nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś się tak do niego uśmiechał.
- Nie jestem dzieckiem –
żachnął, marszcząc lekko brwi.
- Dorosły też nie jesteś –
napomknął młody wiek chłopaka.
- Racja – zgodził się,
wzruszając od niechcenia ramionami jak to miał w zwyczaju – Nie musisz
obsługiwać tych burżujów?- kiwnął głową w stronę drzwi, za którymi w sali
balowej bawili się goście.
- Naprawdę wyglądam jak
kelner?- zdziwił się lekko mężczyzna. Spojrzał po sobie od góry do dołu, i ni
chu chu, nie był ubrany jak kelner! Miał na sobie garnitur od Hugo Boss ‘a!
- Czy ja wiem – odparł od
niechcenia, sięgając po butelkę szampana - Dla mnie spodnie to spodnie, a koszula to koszula - otworzył ją i napił się z gwinta – Chcesz?-
zapytał, wyciągając przed siebie dłoń z butelką.
Czuł się winny z myślą, że będzie pił coś tak drogiego. Ale jedna butelka mniej dla tych samolubnych zapatrzonych w sobie bogaczy. I do tego wkurzyć ojca? Czemu, nie?
- Nie, dziękuję –
odpowiedział, krzywiąc się, widząc jak zachowuje się syn jego wspólnika.
- Jak sobie chcesz –
nastolatek odwrócił się, i usiadł s powrotem na parapecie. Swoje spojrzenie
wlepił w ogródek, który był oświetlony przez lampy ogrodowe. Co jakiś czas
popijał szampana, nie zwracając uwagi na starszego.
Wypił połowę musującego wina, gdy
do kuchni wszedł zły pan domu.
- Tu jesteś!- syknął zdenerwowany na syna, że musiał go szukać – Mówiłem ci, że masz być na bankiecie!- krzyknął
na nastolatka. Pan Macedon nie zauważył, że w kuchni stoi jego wspólnik, w
końcu z tyłu wyglądał jak kelner – Nie wiem, za jakie grzechy, Bóg pokarał mnie
takim synem! I odstaw tego szampana!- ojciec podszedł do niego i wyrwał mu butelkę
z rąk. Chłopak zachwiał się i spadł z parapetu na podłogę – Wstawaj!- złapał go
za rękę i szarpnął, pomagając mu wstać – Popraw ubranie i nie rób mi wstydu!-
odwrócił się, chcąc wyjść i zobaczył, że w pomieszczeniu stoi wspólnik jak i
narzeczony córki. Na twarz wpłynął sztuczny uśmiech – Alex! Szukałem cię
wszędzie – powiedział miło. Tak jakby właśnie nie kipiał ze złości, odstawiając alkohol na blat.
Nastolatek wstał i
poprawił marynarkę, która mu się podwinęła. Stanął prosto, patrząc to na ojca
to na kelnera jak myślał.
- Chodź tu – ojciec
szarpnął go do siebie – To jest Alexander Michale Thompson – przedstawiony
wyciągnął dłoń – Mój wspólnik i narzeczony Elizabeth – chłopak również
uścisnął dłoń mężczyzny.
Poczuł jak robi mu się głupio ze wstydu. Owszem ojciec
poniewierał nim, od kiedy pamięta. Jednak nie robił tego w obecności osób
trzecich, tak jak dziś.
- Philip Justin Macedon –
odpowiedział, zabierając rękę. Zawstydzony opóścił wzrok na kremowo - czarne kafelki, które są tak czyste, że zobaczył w nich swoją czerwoną twarz i włosy.
- Miło mi poznać – powiedział przyjaźnie – Mów
mi Alex – zaproponował przyszłemu szwagrowi.
- Ależ nie ma takiej potrzeby,
Alexandrze – wtrącił pan Macedon, ciągnąć syna za rękę do wyjścia – Jeśli będę
zmuszony cię szukać…- pochylił się do przysłoniętego włosami ucha – pożałujesz
tego. Na dowód słów zacisnął mocniej dłoń na ramieniu – Rozumiemy się?
- Tak, tato – odparł z
bólem w głosie, sięgając po kieliszek z szampanem z tacy od przechodzącego
kelnera.
- Grzeczny chłopiec –
powiedział jeszcze nim zniknął w tłumie gości.
Phil zlekceważył groźbę
ojca i ukrył się na tarasie. Tam oparł się przedramionami o barierkę i patrzył
pustym wzrokiem w rozgwieżdżone niebo, bawiąc się kieliszkiem.
- Widzę, że lubisz
denerwować, ojca – usłyszał Alexa. Podszedł do chłopaka, i stanął obok – Nie
masz zamiaru ze mną rozmawiać?- spytał, gdy nastolatek nie odpowiedział – Czyli
jednak?- powiedział smutnym głosem – Nie przedstawiłem się, bo chciałem
porozmawiać z tobą swobodnie – odetchnął z ulgą, gdy Phil na niego spojrzał nie
rozumiejąc, o co mu chodzi – Jakbym od razu się przedstawił to…
- To, co takiego, panie
Thompson?- przerwał starszemu, nadal zły i zawstydzony sytuacją z kuchni.
- Rozmawiałbyś ze mną z
dystansem – wyjaśnił, patrząc na chłopaka, który miał go w dupie.
Phil zaśmiał się sucho.
Już wiedział, że jest przegrany na stracie.
- Proszę sobie nie
schlebiać, panie Thompson – przystopował współwłaściciela firmy ojca – Nie jest
pan pierwszy, ani ostatni, z, którym tak rozmawiam – wzruszył lekceważąco
ramionami – A teraz proszę mi wybaczyć, ale…
- Zostań – poprosił Alex –
Porozmawiajmy…
- Niby, o czym chce pan ze
mną rozmawiać, panie Thompson?- przerwał mężczyźnie, zatrzymując się w progu –
O tym ile wydał pan pieniędzy na tą farsę? A może o tym ile pan wpłacił na
fundacje?
- Nie muszę ci się
spowiadać – powiedział zirytowany, tak otwartym atakiem na jego osobę.
- Oczywiście, że nie musi
pan, panie Thompson – chłopak przeczesał nerwowo swoje długie czerwone włosy –
Nie jestem księdzem – zakpił ze starszego.
Alexander zacisnął mocno
szczękę słysząc odpowiedź młodszego. Chciał się z nastolatkiem zaprzyjaźnić, a
nie spierać jak jakieś małolaty. Nie chciał mieć również wrogów w rodzinie, do,
której będzie należał. Jednak chłopak niczego mu nie ułatwiał. Stawiał mur,
przez który będzie się ciężko przebić. Ale niech mu Bóg świadkiem, że próbował
być miły.
- A ty niby lepszy
jesteś?- odpowiedział szyderczo. Niech sobie nie myśli, że pozwoli, gówniarzowi
drwić z siebie – Sam jesteś ubrany w drogie ubrania – wytknął nastolatkowi.
Philip poczuł się jakby
wymierzył mu liścia w policzek. Owszem, chciał zrazić do siebie starszego, bo
prędzej czy później i tak, by go odrzucił. Ludzie pokroju mężczyzny i ojca, tak
właśnie traktują ludzi. Niby mili i przyjaźni, a gdy otrzymają to, co chcą
wyciągnąć od człowieka zostawiają jak nic wartego śmiecia. To, że teraz wygląda
jak burżuj nie znaczy, że ubiera się tak, na co dzień. O, nie. Wręcz
przeciwnie. I, ten widząc jego ubiór dzienny, na pewno by się do niego nie
przyznał na ulicy.
- Teraz ocenia mnie pan
przez pryzmat mojej rodziny – powiedział łzawym głosem. Nie chciał, by ludzie
go oceniali przez wyczyny i styl życia krewnych. Zawiesił głowę chcąc opuścić
niechcianego towarzysza – Wie pan, panie Thompson – przystanął, stając tyłem do
starszego – To, że człowiek płacze wcale nie znaczy, że jest smutny… Widząc
człowieka jedzącego suchy chleb, nie znaczy, że jest biedny. Czy widząc kogoś
dobrze ubranego, nie znaczy, że jest on bogaty…- Phil starł łzę z policzka –
Czasami trzeba poznać człowieka nim się go osądzi – dokończył płaczliwie, i
odszedł zostawiając zszokowanego mężczyznę.
Philip miał dosyć tej
szopki. Mimo gróźb ojca schował się w swoim pokoju. Nie było w nim najlepszych
sprzętów elektronicznych. Nie było w nim mebli z najlepszego drewna czy
wielkiego łoża. Jak w każdym pokoju, stało biurko i krzesło. Zamiast mebli miał
wieszaki sklepowe, na których wisiały ubrania o rozmaitych kolorach. Od różowej
koszulki po jaskrawą zieleń spodnie. Obok, pod ścianą w pudełkach leżały buty. W rogu pokoju stała stara komoda. Pamiątka po
dziadkach. Może i była stara, ale nie miał serca jej wyrzucić. Przypominała mu ona o ludziach, których kochał. Na niej stał również telewizor. Nie jakaś super nowoczesna plazma,
ale zwykły. Na środku pod ścianą leżały dwa materace, służące mu za łóżko. A,
obok nocna szafka. Ściany były koloru morskiego błękitu. Nie były ozdobione
żadnymi plakatami, zdjęciami czy obrazami.
Phil mógł mieć, co tylko
sobie wymarzy, i nie jedna osoba mu zazdrościła. Ale mu prostota najbardziej
odpowiadała.
Ale mi się pokićkało... Nie widziałam tego rozdziału! Durny telefon...
OdpowiedzUsuńW każdym bądź razie...
Philip i Alex ♥ Jeeej ♥
Już ich kocham ♥
Niech się już zejdą, haha XD
Pozdrawiam ~
Mam wrażenie, że opowiadanie jest podobne do poprzednich. Różni się tylko tym, że główny bohater ma inne podejście. No, ale czytać oczywiście będę. :)
OdpowiedzUsuńBarbara
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo podoba mi się postawa Philipa, ze tak naprawdę pomaga potrzebującym, a ta rozmowa Philipa z Alexem cudowna...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka