środa, 6 maja 2015

Po burzy zawsze wychodzi słońce...





                 Epilog




3 Lata później



- Młody…- do gabinetu wpadł Brian lekko dysząc. Uniosłem zapłakaną twarz – musimy uciekać – mimo, iż był wystraszony to zupełnie nad sobą panował – Teraz!- dodał, widząc, że nie ruszyłem się nawet o milimetr.

Nie mogłem go zostawić. Nie mogłem odejść. Nie mogłem się ruszyć.

- A on?- wypłakałem, klęcząc koło Kenzō.

- Jemu już nie pomogę – przeskoczył nad martwymi ciałami, i siłą mnie podniósł – Ale tobie tak!

Wyrywałem się, kopałem i gryzłem byle tylko mnie puścił.

- W biurku są dokumenty i list dla mnie – przypomniało mi się.

- Nawet nie waż się ruszyć, słyszysz?- warknął stanowczo.

Nie śmiałem się sprzeciwiać. To on teraz tu rządzi. Jestem jego kukiełką, i to on porusza sznurkami.

- A moje rzeczy? Mam tak iść?
Spojrzał na mnie. Byłem ubrany w spodnie dresowe, miałem bandaż na torsie i skarpetki.
Brian wyciągnął dużą białą kopertę. Stanął nad martwmy ciałem Kenzō, milcząc.

- Szybko – złapał mnie za ramie, niemal za sobą ciągnąć, słysząc pojedyncze strzały na zewnątrz – Gdzie kluczyki od twojego auta?

- W pokoju – odpowiedziałem drżącym głosem, wbiegając za nim po schodach.

- Bierzesz tylko coś na górę i buty – rozkazał, rozglądając się do około na piętrze – Mamy kilka minut!
Weszliśmy do pokoju. Brian podszedł do biurka i wziął pilota z kluczykami do ferrari, a ja pobiegłem do garderoby. Ręce trzęsły mi się tak jak na głodzie. Z wieszaka ściągnąłem dość szeroką bluzę z kapturem. Na stopy wsunąłem czarne adidasy.

- Musimy iść – ponaglał. Złapał mnie za dłoń, niczym dziecko przechodzące przez pasy. Za paska wyciągnął broń, wyciągając przed siebie. Wystraszony tym, że jeszcze nam coś grozi, wtuliłem się w jego ramie.

Nie spotkaliśmy nikogo po drodze. Gdybym nie był świadkiem tego, co się dziś wydarzyło nigdy bym w to nie uwierzył. W domu była istna rzeźnia. Na podłodze leżało pełno ciał, grodząc nam drogę. Krwi było tak dużo, jakby ktoś wylał farbę. Takich makabrycznych scen nie widziałem, nawet w filmach. Tylko, że to nie był film. To był koniec mojego życia. Bez Kenzō jestem nikim. Moje serce biło tylko dla niego. Był moim światłem. Teraz panował ciemność.

- Wsiadaj!
Zająłem miejsce pasażera, a Brian kierowcy. Gdy wsiadł rzucił mi na kolana kopertę. Otworzyłem ja, szukając w niej listy dla mnie. Przejrzałem zawartość. Były w niej nowe dokumenty, paszporty i karty kredytowe. Drżącymi dłońmi wyciągnąłem list. Na kopercie było moje imię. Zaszlochałem, rozpoznając pismo mojego ukochanego. Wyjąłem kartkę, i rozłożyłem. 




Witaj kochanie!
Jeżeli czytasz ten list to znaczy, że nie żyje, i nie ma mnie koło Ciebie. Musisz mi wybaczyć, że tak postąpiłem, ale nie miałem innego wyboru. Twoje życie było jest i będzie najważniejsze. Dlatego też nie widziałem innego wyjścia.
Nie będę Cię przepraszać czy prosić o wybaczenie, bo nie ma takich słów ani czynów, które mógłbym powiedzieć czy zrobić.
Ostatnimi czasy zachowywałem się jak bezduszny skurwiel, sukinsyn… I wiele innych brzydkich słów…( wybacz, skarbie te słowa, ale nie znalazłem innych na moje zachowanie). Pisząc ten list zdałem sobie sprawę, że powinienem Cię wspierać. Być przy Tobie i okazywać miłość, jaką cię darzyłem.
Jednak czasu nie cofnę, ani nie zmartwychwstanę i nie odpokutowuje swoich grzechów, słów lub czynów.  Wracając do tematu. Widziałem jak się męczysz z zabiciem tego, zdrajcę. Wierz mi, że sam miałem ochotę go zajebać jak psa, ale, cóż, wyszło jak wyszło. Nie kazałem Ci tego zrobić byś się stoczył na dno. Zrobiłem to dla Ciebie. Każdego dnia, od kiedy przekroczyłeś próg mego domu, wiedziałem jak Cię traktuje. I to było powodem mojej decyzji. Może też chciałem sobie udowodnić, że jesteś silnym młodym mężczyzną. Myliłem się. Pierwszy raz w życiu się pomyliłem. Zawsze myślałem, by stać się mężczyzną trzeba pokonać swoje lęki. Ty, kochanie nie należałeś do tych ludzi. Nie byłeś wyszkolonym zabójcą, mimo iż z nimi mieszkałeś i wychowywałeś. Tak bardzo pragnąłem być z Ciebie dumny. Myślałem również, że stając się taki jak ja poradzisz sobie, kiedy mnie Tobie zabraknie. I tu też popełniłem błąd. Byłem, jestem i będę z Ciebie dumny. Nie, dlatego, że umiesz się posługiwać bronią, mieczami czy manipulować ludźmi. Jestem z ciebie dumny, bo nie stałeś się taki jak ja. Jedyne, co mogę zrobić to przeprosić za to, że dotarło to do mnie za późno. Wybacz, mimo, iż uważałem się za inteligentnego mężczyznę, byłem głupcem, który nie umiał docenić to, co miał.

Jedyne, co mogę zrobić to zapewnić Ci dostatnie życie i czego pragniesz. I tak się stanie. Wszystko, co mam należy do Ciebie. W kopercie są numery kont bankowych, których Ty jesteś właścicielem. Są również udziały firmy, z, której wyrzucili Twojego ojca. Miałeś otrzymać je w prezencie na osiemnaste urodziny. Masz ich 80%, więc jakby nie było jesteś jej właścicielem. I to do Ciebie będzie należała decyzja, co z tym zrobić. Ja nie będę ingerował w twoje postanowienie. Są również dokumenty, które pozwolą żyć ci własnym życiem. Wybacz, jeśli nie spodobają Ci się nowe dane osobowe.

Kochanie muszę Cię prosić o jedną rzecz. Żyj! To jest dla mnie najważniejsze. Nie myśl o przeszłości, bo jest przeszłością, która już do ciebie nie wróci. Nie płacz za mną, bo wiem, że na to nie zasłużyłem.
Muszę kończyć, skarbie. Kocham Cię!

                            Twój na zawsz, Kenzō.
Ps. Zaufaj mu tak jak ja mu zaufałem. 



- Zatrzymaj auto!- krzyknąłem zapłakanym głosem, sięgając do klamki.
Gdy tylko samochód stanął, wyskoczyłem z niego czując, że nie mogę oddychać. Upadłem na kolana zahaczając stopą o pas. Uklęknąłem chowając głowę w kolanach. W dłoni ściskałem list. Jedyna rzecz jaka mi po nim została.

- Paniczu?- podszedł do mnie Brian. Klęknął, porywając mnie w swoje ramiona. Łapałem się go jak ostatniej deski ratunku.

- Dlaczego mnie zostawił?- wtuliłem się w dużą klatkę, Briana, chowając twarz w zagięciu jego szyi – Dlaczego…? Dlaczego…? Dlaczego…?- powtarzałem jak mantrę, nie otrzymując odpowiedzi.

  

Otrząsnąłem się ze wspomnień słysząc ujadanie mojego psa, jak i ciągnięcie za nogawkę. Wstałęm z ławki, a ten kundel zaczął mi uciekać.

- Chodź tu!- zawołałem psa, widząc mężczyznę na końcu parku – Słyszysz, pchlarzu?

Musiałem za nim biegać, bo się jebany nie słuchał. Mówiłeś siad, a ten dawał łapę. Jak mówiłeś daj łapę to się kładł. Cóż, chujowy ze mnie treser.
Mężczyzna do nas podbiegł widząc, że pies mnie nie słucha. Zabrał ode mnie smycz, a ten od razu do niego przybiegł.

- Zdrajca!- prychnąłem obrażony.

Zobaczymy, kto jutro wyjdzie z tym powalonym kundlem? Bo na pewno nie ja! O, nie!

- Cześć, kochanie – mój ukochany pocałował mnie.

Po tym, co przeszedłem nie bałem się już opinii ludzi, ani ich wrogich spojrzeń. Zresztą mój partner sam rwał się do okazywania mi uczuć w miejscu publicznym.

- Hej – uśmiechnąłem się do niego ciepło, zabierając od niego smycz.

Myślałem, że już nikogo nie pokocham, a przynajmniej nie tak mocno jak jego. Myliłem się. Mężczyzna obejmujący mnie w pasie… Był ważniejszy od, Kenzō. I kochałem go bardziej. 

Po śmierci, Kenzō… Nie oszukujmy się. Ból po stracie był ogromny. Zwłaszcza, gdy moje życie przed jego śmiercią było do dupy. Śmierć przyjaciela. Później detoks. Rozmowy z psychologiem, a na końcu zabicie, Kenzō. Wtedy też się zamknąłem na wszystkich i wszystko. Przechodziłem multum operacji plastycznych. Nie tylko z powodu blizn, jakie sobie zapewniłem, zdrapując skórę. Ale musiałem się ukryć przed ludźmi, którzy obwiniali mnie o śmierć swojego Boss ‘a i Kenzō.
Nie wiem, kiedy na mojej „ nowej” twarzy pojawił się uśmiech. Moje oczy szukały mężczyzny, który był ze mną od śmierci Kenzō. Wspierał mnie w trudnych chwilach życia. Nigdy nie powiedział nic złego. Nawet, gdy słyszał milion razy, że brakuje mi, Kenzō. Gdy płakałem nie radząc sobie z własnym życiem. Gdy płakałem, nie radząc z bólem, który nie mieścił się w moim ciele. Trwał przy mnie w najgorszych momentach.
A, najważniejsze… Moje usta wypowiedziały słowa „ Kocham Cię”. Pamiętam jego szok jak i swój. Przez chwilę wtedy myślałem, że to on wypowiedział pierwszy te słowa. Ale wypowiedział drugi.

- O czym myślisz?- zapytał, gdy wyszliśmy z parku na zatłoczoną ulice.

- O…- nie byłem pewny czy skończyć.
Wbrew wszystkiemu widziałem w jego oczach smutek, gdy wspominałem o mafiosie. Nie chciałem go ranić, i nie chciałem by przeze mnie cierpiał.

- Kenzō – dokończył z żalem w głosie.

- Brian…- chciałem go przeprosić.

- Ja też nie mogę uwierzyć, że to już trzy lata – przerwał mi, patrząc w oczy.

To przy nim odnalazłem spokój, bezpieczeństwo i szczęście. To w jego oczach widziałem swoje odbicie i miłość.

- Kocham cię!- powiedziałem szczerze z uczuciem.

- Ja ciebie też – pocałował mnie namiętnie i delikatnie. Dokładnie tak jak lubiłem.

 Mimo tego, ile przeżyłem cierpienia los się do mnie w końcu uśmiechnął.

                               Bo po złych dniach nadchodzą dobre.




Wiem, że zawiodłam niektóre osoby, ale nie miałam w planach uśmiercać DJ'a!

Chciałam, aby wiedział czym jest szczęśliwe zakończenie, bo wycierpiał za dużo. Jednak mam nadzieje, że opowiadanie jako całość się podobało.

Ja sama nie mogę uwierzyć, że to koniec. Ale... Tak to już jest.

Pozdrowionka...








3 komentarze:

  1. Z Brianem?! :O

    Jak przeczytałam:
    'Był ważniejszy od, Kenzō. I kochałem go bardziej.' to aż tak dziwnie mi się zrobiło.
    Auć..

    No nic, ważne, że zobaczył co to szczęście, zasługiwał na to.

    Miło mi się czytało, pisarko ma :D

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Po tym co Drawe przeżył z Kenzō i ile cierpienia się nabawił przez niego, zasługuje na kogoś troskliwego.
    Coś tak przypuszczałam, że połączysz DJ-a z Braian'em.
    Kocham cię za te opowiadanie.
    Uwielbiam je ♥
    Czekam z niecierpliwością na nowe opowiadanie.
    Pozdrawiam ~

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    bardzo smutne zakończenie tego opowiadania, ale w końcu zaznał trochę szczęścia... Braian jest cały czas przy nim...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń