Kto wymyślił apele szkolne?
Taka strata czasu, że masakra. A tyle
mogłem się
nauczyć! Ha… Dobre sobie. Ja i nauka nie idą
w parze. Co to to nie. Ja się pytam, kto wymyślił jakiś
apel, a poważniejsze pytanie to jest, kto do chuja zimnego
wymyślił szkołę!? Jak bym złapał winnego, to… To… No, co, kurwa?
Nic. Powiedziałbym mu, że
ma w chuj najebane w głowie, a później bym mu ją odstrzelił.
Tak, więc siedzimy w sali gimnastycznej i czekamy na gościa, który
da nam jakiś wykład.. Na temat jaki mnie w ogóle nie interesuje. Choć nie mam zielonego
pojęcia, o czym będzie zanudzał.
Otoczony jestem bandą, zdurniałych i zidiociałych uczniów i nauczycieli.
Oczywiście
nie, każdy
należy do tej grupy. Mam
na myśli tylko moich
znajomych. Chociaż
ta blondynka, co siedzi koło mnie i wisi na moim ramieniu, nie należy do najmądrzejszych osób. Czasami się zastanawiam jak
dotarła do liceum. Moim
zdaniem powinna być
w drugiej klasie. No dobra trzecia. Ale więcej się nie targuje.
Jesteśmy najpopularniejsi w szkole! Dlaczego? A,
dlatego, że
jesteśmy najbogatsi i
najpiękniejsi. Mamy
najlepsze samochody, ciuchy i sprzęty elektroniczne.
I czego tu zazdrościć?
Przynajmniej mają dobry kontakt z rodzicami, siostrami
i innymi chujami, wężami.
Oni rodziców widują jak się z nimi umówią, i to jeszcze
przez ich sekretarkę
czy asystenta.
Ja na przykład nie pamiętam jak wygląda moja matka.
Gdy miałem dziesięć lat wyjechała robić karierę w Japońskiej firmie. I,
chyba się
jej jeszcze nie dorobiła, bo nie wróciła.
Czasami wyśle mi jakiś chiński badziew, który podziała miesiąc, kartki
urodzinowe i świąteczne.
Ale nie dlatego, że mnie kocha. O, nie!
Ona tylko przypomniana o swoim żywocie. Bym o
niej nie zapomniał.
- Blondynka pyta swojego chłopaka…- zaczął, Agron olewając dyrektorkę, która próbowała uspokoić bandę debili, zwanych uczniami
- Czy to prawda, że
płazy nie mają mózgu?- zapiszczał, udając głos koleżanki, która wisia mi na ramieniu -
Prawda żabciu
– powiedział swoim grubym głosem.
Sam kawał nie powalił mnie na łopatki, ale mina
koleżanki blondynki, to,
co już innego. Ma tak skupiony
wyraz twarzy, jakby zadał jej równanie matematyczne. Oczywiście na poziomie podstawowym. W skupieniu
zmarszczyła brwi, przegryzając swojego długiego różowego tipsa.
- Ah, no tak!- wybudziła się ze swojego myślącego transu – Żaba to, przecież płaz, prawda?- wydęła swoje wybłyszczykowane
wargi.
- No
brawo!- zaklaskał, Tony. Ta posłała mu poirytowane spojrzenie – No, co?- spytał
nie wiedząc,
o co jej chodzi – No zapytałaś czy prawda to odpowiedziałem – obrażona, odwróciła się do swojej koleżanki, a moje ramie
mogło spokojnie odpocząć – Nie rozumie tej
kobiety – powiedział cicho, by nie usłyszała.
- Ja nie rozumiem żadnej – wzruszyłem ramionami.
Spojrzałem na gościa, który właśnie wszedł na sale, spóźniony.
Był to trzydziestokilkuletni mężczyzna. Ubrany w
czarny, na pewno drogi garnitur. Czerwona koszula była rozpięta na dwa pierwsze
guziki. Blond włosy miał przylizane do tyłu. Na twarz miał przyklejone coś, co miało wyglądać na uśmiech. Z udawanym
zainteresowaniem, rozejrzał się, zatrzymując wzrok na mnie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Posłałem mu cierpki uśmiech.
- Dziś z nami jest pan, Derek Greey – przedstawiła nam gościa, dyrektorka.
- Dzień dobry – przywitał się ze wszystkim, uśmiechając się głupkowato, jakby miał przed sobą sześciolatki, a
nie szesnastolatki.
- Pan Greey opowie wam o swojej pracy, w, której
jest prezesem – wyjaśniła nam wizytę gościa.
Dalej nie słuchałem, bo, Agron zaczął powiadać następny kawał.
- Blondynka rozpoczęła pracę, jako szkolny psycholog…- zaczął jak, zwróciłem na niego uwagę - Zaraz pierwszego
dnia zauważyła chłopca, który nie biegał po boisku razem z
innymi chłopcami, tylko stał samotnie z boku.
Podeszła do niego i pyta:
- Dobrze się
czujesz?- zmienił głos na kobiecy – Dobrze –powiedział sepleniąc
lekko - To, dlaczego nie biegasz razem z innymi chłopcami?- powiedział kobiecym głosem - Bo ja jestem
bramkarzem –skończył, śmiejąc się lekko.
Nie wytrzymałem i wybuchłem głośnym śmiechem, który rozniósł się po całej sali.
Momentalnie ucichło. Otworzyłem oczy, które zamknąłem podczas śmiania się. Dyrektorka patrzy na mnie z mordem
w oczach. Nasz gość posłał mi karcące spojrzenie, a
reszta patrzy uśmiechając się lekko lub z
zainteresowaniem lub tak jak nauczyciele z naganną.
Wiedzieli, co się zaraz stanie.
- Mogłam się tego spodziewać, Parks – przerwała ciszę dyrektorka.
- Oh, nie zauważyłem naszej kochanej pani dyrektor – odparłem sarkastycznie.
- Nie bądź większym idiotą niż jesteś, Parks – powiedziała sucho, patrząc przepraszająco na prezesa,
dobrze znanej mi firmy.
- A pani większą, suką niż jest – zripostowałem, nie zważając na słowa.
- Masz jeszcze, coś do powiedzenia?- zapytała, siląc się na spokój.
- Oczywiście, że mam – odpyskowałem – Tylko tyle, że nie pani – wstałem z ławki, zarzuciłem plecak na ramie
i zacząłem się przepychać do wyjścia.
- Parks – ostrzegła mnie – Siadaj na miejsce –
ruszyła w moją
stronę.
- Niby, po co?- odparłem lekceważąco, zatrzymując się na środku Sali gimnastycznej
– I, co niby ma ciekawego do powiedzenia?- zacząłem walić mężczyźnie na ty.
- Jak usiądziesz to się dowiesz, Parks – odpowiedziała niewzruszona moim
zachowaniem.
- Nie usiądę – zaprzeczyłem, patrząc na gościa – Nie mam zamiaru wysłuchiwać, jakiej bujdy na
resorach.
- Przepraszam…- odezwał się prezes zwracając na siebie uwagę – skoro tak dobrze
znasz moją
firmę, to nam o niej
odpowiedz. Co ty na to?- wskazał dłonią, abym staną koło niego.
- Proszę bardzo – odwróciłem się w stronę tych wszystkim baranów – Jak już wiecie nasz gość jest prezesem
firmy komputerowej „ Ainpers”. Zapewne opowiedział wam, czym się zajmował przed założeniem firmy i co w
niej robił po otworzeniu – przez sale
przeszedł pomruk – Prawda jest jednak
taka, że
nawet nie wie, co robią jego pachołki. Tak zwani pracownicy – spojrzałem chłodno na
mężczyznę, stojącego, obok – Gdy
nie idzie coś
po ich myśli,
zwalniają
pracownika. Mają
w dupie, że
ma duży kredyt
hipoteczny, żonę i dzieci na
utrzymaniu – starszy stał i patrzył na mnie obojętnie, chociaż jego żyłka na skroni zaczęła pulsować – Ten jest tak
zdesperowany, że
chwyta się,
każdej deski ratunku.
Tylko wszystko przynosi odwrotny skutek. Ciągnie za sobą całą rodzinę. A w akcie
desperacji…- zrobiłem krok do przodu.
Stając przed nim tak, że stykaliśmy się nosami – pakuje
kulkę w łeb dwuletniej córce później żonie, a na końcu sobie – powiedziałem drżącym głosem. Wszystkie
osoby siedzące
wstrzymali oddech – Tym właśnie
zajmuje się
twoja firma – puknąłem go palcem w
klatkę piersiową – Wykorzystywaniem
ludzi i ich pomysłami, a w podziękowaniu zostają zwolnienie po tytułem „ wypierdalaj i radź sobie sam”.- zakończyłem swój monolog.
- Nie będę słuchał tych oszczerstw, szczeniaku – odezwał się, gdy dopuściłem go do głosu.
A, gdzie dziękuje?
- Właściwie już skończyłem – zripostowałem, mijając mężczyznę.
Witam,
OdpowiedzUsuńoch coraz ciekawiej jest tutaj, Parks nie przejmuje się zupełnie niczym...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka