piątek, 27 marca 2015

Dno... Dno.. I jeszcze raz DNO!

No... Ciężko mi się pisało ten rozdział, dlatego też proszę o wyrozumiałość...

Ps. Sorry Basiu, ze tak późno...



Wysiadłem z auta drżącą ręką wcisnąłem alarm, by go zablokować. Dłonie schowałem do kieszeni i bez słowa minąłem ochroniarza.

- Witam – przywitał się jak to miał w zwyczaju.

Poszedłem od razu do baru, za którym stał mężczyzna. 

- Masz?- zapytałem, rozglądając się po pustym klubie.

Czułem się jak złodziej, który kradnie w biały dzień.

- Nie mogę ci niczego dać – powiedział twardo, wycierając czysty blat.

- Jak to, kurwa nie możesz?- syknąłem zły – Nie widzisz, co się ze mną dzieje?- wystawiałem ręce, 
które trzęsły się jakbym miał delirę alkoholową

Fakt, byłem na głodzie, ale to nie alkoholu domagał się mój organizm.

- Właśnie, dlatego nie mogę – posłałem mu mordercze spojrzenie, tylko w moim stanie było to trudne.

- Nie pierdol mi tu śmieci – skuliłem się z bólu. Czułem jakby paliło mnie całe ciało. Jakby małe igiełki wbijały mi się w żołądku. Objąłem dłoniami brzuch – Daj mi to cholerstwo, słyszysz?

- Ostatni raz – uprzedził. Przewiesił szmatę przez ramię – Chodź – ruszyłem za nim.

Poszliśmy na zaplecze. Barman podszedł do szafki i wyciągnął z niej strzykawkę i igłę. Z drugiej szafki, która jako jedyna była zamknięta na trzy spusty, wyciągnął ampułkę z płynem. Nim on wszystko przygotował, ściągnąłem kurtkę i podwinąłem rękaw bluzy. Usiadłem na skrzyczę, opierając się plecami o ścianę. Mężczyzna podszedł do mnie, obwiązał mi rękę nad łokciem. Zacisnąłem kilka razy dłoń w pięść, by żyła bardziej widoczna. Gdy już byłem gotowy barman wbił igłę, powoli wpuszczając płyn do krwiobiegu. Odchyliłem głowę, czując jak mięsnie się rozluźniają. Ból i głód odchodzą z każdą sekundą. Czułem jak się uspokajam i relaksuję.
To nie tak, że jestem jakimś narkomanem. Tylko to mi pozwala zapomnieć o wszystkim. O tym, że zabiłem człowieka. O tym, że nienawidzę Kenzō! To jest mój sposób na zapomnienie. Na wyzbycie wszystkich złych wspomnień. A przede wszystkim zapominam o wyrzutach sumienia. Wiem, że postąpiłem głupio, ale nie miałem odwagi zabić się. Cały czas miałem ojca za słabego człowieka jednak musiał być odważny skoro odebrał życie żonie, córce i sobie. Ja nie umiałem, dlatego teraz żyję jak żyje.
Pierwszy raz wziąłem zaraz po tym jak zastrzeliłem Avery’ego. Dwa dni nie wychodziłem z pokoju. Leżałem w łóżku, mając przed oczyma martwe oczy mężczyzny. Jego upadające ciało. Wiedziałem, że wraz z jego ostatnim tchnieniem moja miłość do Kenzō odeszła wraz z Avery ’m.
Na początku udawałem, że nic się nie stało. Dlatego też poszliśmy do klubu się zabawić.

   oOo
Gotowy stałem i czekałem, aż jaśnie pan się zjawi. I się pojawił. Ubrany w czarne idealnie dopasowanie spodnie, tego samego koloru koszula, rozpięta na trzy guziki, spod której było widać mięśnie klatki piersiowej i nieśmiertelnik. Zdziwiłem się, bo nie miał kabury z bronią.
Ja miałem na sobie białe rurki, miały poziome dziury. Czarny lekko rozciągnięty bezrękawnik i tego samego koloru luźną marynarkę. Włosy oczywiście ułożone w artystycznym nieładzie.

- Kenzō mieliśmy iść się zabawić – powiedziałem, widząc w jego dłoni niebieską teczkę.

- I idziemy – wepchnął mi ją w dłonie – To mi zajmie tylko kilka minutek, naprawdę – ubrał płaszcz – A później jestem cały twój – cmoknął mnie w usta, nim zabrał ja s powrotem.

- Yyy… Bo widzisz…- spuściłem wzrok na swoje buty – Zaprosiłem znajomych – szepnąłem.

- Tych, z którymi nie rozmawiasz?- podszedł do drzwi – Tak?- otworzył i czekał, aż pierwszy wyjdę.

- Rozmawiam tylko z Tony’m – odpowiedział, mijając go w progu – A on zaprosił koleżanki – oparłem się plecami o samochód, przy którym stał już Brian, a w środku czekał kierowca.

- Dobrze – stanął przede mną. Położył dokumenty i oparł dłonie tak, ze miał miedzy nimi moją głowę. Spojrzałem na niego, nie wiedząc, co kombinuje – Ale…- pocałował mnie w usta, wdzierając się od razu językiem do moich ust. Odchyliłem głowę i pogłębiłem pocałunek, który był mocny i agresywny. Bolały mnie usta od jego ugryzień, ale biernie brałem wszystko, co mi dawał – później mi to – oderwał się od moich warg i pocałunkami zszedł na szczękę – wynagrodzisz – zassał się na mojej szyi, robiąc malinkę – Pięknie wyglądasz – skomentował, patrząc na moje zmaltretowane usta – A teraz wskakuj, skarbie – klepnął mnie w udo, popędzając.

- Kenzō!- pisnąłem niczym zmacana i wykorzystana dziewka.

- Słucham, skarbie?- udał, że nie wie, o co mi chodzi.

- No, Kenzō! – stanąłem przed otwartymi drzwiami.

- Jak mniemam musimy po nich jechać, tak?- podniósł kpiąco brew, wplątując mi dłoń we włosy – Oj, skarbie, skarbie – zamruczał mi do ucha, lekko je gryząc – Masz szczęście, że cię kocham, wiesz? 

- Ja ciebie też – ucieszyłem się i z radości wskoczyłem mu na ręce. Ten nie przegapił okazji, by zmacać mój tyłek, i położył na nim swoje dłonie – Kocham – pocałunek w nos – Kocham – w brodę – Kocham – w oczka – Kocham – w czoło – Cię – cmoknięcie w usteczka!

- Wariat – zaśmiał się, stawiając mnie na ziemi – Brian idź po Justin’a – rozkazał gorylowi – A ty wsiadaj – zwrócił się do mnie, samemu czekając na swoich pracowników. Wiedząc, że trochę im to zejdzie, wyciągnął papierosy i sobie zapalił.

Ja w tym czasie napisałem sms ‘a do Tony’go, że za niedługo będziemy po niego, a później podjedziemy po dziewczyny.Pewnie się dziwicie, że rodzice im na to pozwalają? Wątpię, by wiedzieli. Są tak zapracowanymi ludźmi, iż rzadko bywają w domu. Co ja pierdole! Oni rzadko bywają w mieście!  Zazwyczaj są w rozjazdach, a nimi opiekują się „ niańki ”.
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, bo aż całe trzydzieści sekund.
Od : Tony 8===>
Spox! Idą ze nami Lett i Ness ’a. Do Evelyn nie pisałem, bo nie będziemy jej ciągnąc po klubach w tym wieku, nie?

Ja mym się zdziwił jakby ją puścili o tej godzinie do nocnego klubu, który no, cóż… nie był dla nas, nie?

Do : Tony 8===>
No raczej! Szykuj się, słońce już wyruszam moim czarnym rumakiem!

Kliknąłem „ wyślij” i poszło.

- Jedź za nami!- polecił przybyłemu i wsiadł do auta. Siadając koło mnie.

Podałem Jeff’owi adres, pod, który ma jechaćDojechanie do Lett zajęło nam troszkę czasu. Pojechaliśmy do niej, bo mieszkała najbliżej mnie. Tam mieliśmy się wszyscy spotkać jak napisał Tony.
 W tym czasie nie nudziłem się nawet troszeczkę. Kenzō zajął mnie w stu procentach. Namiętnych pocałunków nie było końca. Poznawania dłońmi drugiego ciała. Jęków i stęków, gdy przypadkiem odkryliśmy swoje czułe punkty i to nie tylko opuszkami p0alców. Jednak wszystko, co dobre musi się kończyć, nie? Mężczyzna chcą nie chcą musiał, oderwać się od mojego ciała, bo dojechaliśmy na miejsce. Wysiadając z auta, poprawiłem roznegliżowane ubranie. Tony z dziewczynami czekali przed domem.

- No hej – Ness i Lett, podbiegły do mnie i pocałowały mnie w oba policzki.

- Hej – opowiedziałem, przytulając je lekko do siebie – Siema – przywitałem się z kolegą, podając sobie dłonie, gdy uwolniłem się od dziewczyn.

- Siema, siema – odparł, patrząc na samochody – To, którym jedziemy?

- Wy jedziecie – poprawiłem go, kiwając w stronę samochodu, w który mieli się wpakować.

- A ty?- zapiszczała Lett – Chyba nie chcesz powiedzieć, że nie jedziesz?- zamrugała kokieteryjnie swoimi sztucznymi rzęsami.


- Jadę, jadę – podszedłem z nimi do auta. W tym samym czasie Justin wyszedł z i otworzył drzwi, przed, którymi się zatrzymałem – Tylko, że nie z wami – uśmiechnąłem się przepraszająco do rówieśnika – Spotkamy się na miejscu, ok?- zapytałem, ale nie czekałem na odpowiedź

Na miejscu byliśmy prawie godzinęźniej! Pod klubem był taki tłok, że wątpiłem w to, iż wszyscy wejdą do środka. Ja na miejscu osób stojących na końcu zrezygnowałbym. Bo, co to za przyjemność stać i marznąc? Dla mnie żadna. Brian staną zaraz przed wejściem, które pilnował duży i jeszcze jeden większy bramkarz. I to od nich zależało czy wejdziesz czy nie. Kenzō wysiadł pierwszy, a ja za nim. Kątem oka zauważyłem jak moi znajomi też już wysiedli i stoją lekko spłoszeni, nie wiedząc, co mają robić i gdzie iść
Parsknąłem rozbawiony. Teraz wyglądali jak małe kotecki.

- Poczekaj – złapałem dłoń starszego – No chodźcie!- krzyknąłem, i przywołałem ich ręką, by podeszli do nas – Chyba, że chcecie stać w kolejce?- zażartowałem sobie.

Nie spodobała im się ta wizja.

Byli ubrani… Dech w piersi zabierało wszystkim, kto na nich patrzył. Jedni patrzeli z zazdrością i nienawiścią, ale to tylko kobiety, które wiedziały, że nie mają szans na wejście do środka, gdy one tam wejdą. Znaczy Lett i Ness. Faceci z pożądaniem i rządzą. Z wyjebanym językiem, z którego kapała im ślina, niczym psu na widok kiełbasy.
 W tych ubraniach nie wyglądali na szesnaście lat.
- Uuu – Kenzō wciągnął powietrze widząc jak ubrana jest, Lett – Aż mi stanął – szepnął mi na ucho.



Pozostał dwójka nie wyglądała wcale gorzej. Nawet Tony zaszalał!









- To sobie do niej, kurwa idź – syknąłem na starszego i minąłem „ niechcący” go odpychając.

W środku nie było tłoku. Co, prawda stało kilka zajętych stolików, ale na parkiecie było dużo miejsca. Udałem się do baru po to, co przyszedłem. Kenzō myśli, że przyszedłem się zabawić. Oczywiście się zabawie, ale ciut inaczej niż by chciał. Nie często byłem tu gościem, ale barmani mnie znają. Na szczęście!
Stanąłem przy ladzie i grzecznie czekałem, aż ktoś do mnie podejdzie i mnie obsłuży. Tu też nie musiałem długo czekać, bo barman jak mnie tylko zobaczył to do mnie podszedł.

- Co podać?- zapytał, uśmiechając się z dystansem jakbym był kurwa szefem.

- Daj mi wódkę z colą – zamówiłem drinka – I, coś mocniejszego – pochyliłem się nad ladą – Jeśli wiesz, co mam na myśli – jak to mówią? Trzeba wszystkiego w życiu spróbować.

Ten spojrzał na mnie jak na pośledzonego. Wiedziałem, czym się zajmuje, Kenzō i wiedziałem też, że dostanę to bez problemu.

- Nie wiem, o czym mówisz – odparł sucho, sięgając po szklankę – Chyba, coś ci się pomyliło, młody – polał wódki, a następnie coli.

- Jak tam sobie chcesz – wzruszyłem ramionami, biorąc drinka do ręki – Powiem twojemu szefowi, że nie wypełniasz jego rozkazów – zagroziłem, pijąc drinka.

- Poczekaj chwile – rzucił i znikł.

Nie powiem, bo się troszkę bałem, by Kenzō czasami nie zobaczył, co chce zrobić. Wypiłem całego drinka jednym haustem, rozglądając się gdzie jest reszta.

- Masz – podał mi małe okrągłe pudełeczko – Tylko nie przesadź ma cholerstwo kopa.

- Jeszcze raz to samo – zabrałem opakowanie, przysuwając pustą szklankę – I dzięki – schowałem do kieszeni, by nikt nie zobaczył.

I miałem szczęście, bo, gdy schowałem pudełeczko do kieszeni właśnie podeszli do mnie znajomi i Kenzō.

- Witam szefie – przywitał się barman, który mnie obsługiwał – Podać to, co zawsze?- zapytał, podając mi szklankę.

- Tak – odpowiedział, nawet na niego nie patrząc. Swój wzrok wlepił we mnie przyglądając się – Co pijesz, skarbie?

- Cole?- zakpiłem, uśmiechając się do znajomych – Nie zamawiacie?- zwróciłem się do znajomych.

- Dlaczego ci nie wierze?- wyrwał mi drinka z rąk. Upił łyka i się skrzywił – Właśnie, dlatego – oddał mi ją – Przynieś mi whisky do góry – rozkazał pracownikowi – Przyjdź do mnie za dwadzieścia minut, skarbie – pocałował mnie w czoło i poszedł.

- Ej! Nie stójcie jak kołki!- klepnąłem przyjaciela w ramie – Zamawiajcie, co chcecie – podniosłem drinka na znak toastu i upiłem łyka – Na koszt firmy!

- Proszę – barman podał im menu – Jak wybierzecie to mnie zawołajcie.

Lett wzięła kartę, a pozostała dwójka stanęła po jej bokach, chcąc zobaczyć co podają w klubie.

- Zaraz wracam – dopiłem cole z wódką. Odstawiłem szklankę i udałem się tam gdzie król piechtą chodzi.

W toalecie, drżącymi rękoma wyciągnąłem pojemniczek. Otworzyłem go i zobaczyłem kilka małych kolorowych kwadracików. Wyglądały jak naklejki dla dzieci! On sobie chyba ze mnie jaja robi! Podniosłem jeden, który był zapakowany w woreczek. Zresztą każdy był zapakowany osobno. Wyciągnąłem go z foli i włożyłem do ust. Ten byłżowy i smakował jak truskawka. Zacząłem ssać kwadracik jak cukierka. Zamknąłem i schowałem resztę do kieszeni. Stanąłem koło lustra i oparłem dłonie o zlew. I czekałem, aż narkotyk zacznie działać.
O, tak! Poczułem jak wszystkie napięte mięśnie się rozluźniają. Świat zamiast widzieć w czarnych kolorach widziałem w jaskrawych. Morda sama zaczęła mi się uśmiechać. Czułem jakbym wypił z trzydzieści energetyków. Serce zaczęło niesamowicie szybko bić na nowe doznanie. Wszystkie troski i wyrzuty sumienia zniknęły. Rozluźniony i z pokładem nowej energii poszedłem do znajomych. Nadal stali przy barze i pili jakieś kolorowe napoje.

- I jak? Podoba się? Bo mi jest zajebiście!- wyrzucałem z siebie jak karabin maszynowy. Machnąłem na barmana, który podszedł od razu. Wziął z półeczki czystą szklankę i zaczął robić drinka – Kurwa już nie pamiętam, kiedy tak się czułem!- mężczyzna za barem spojrzał na mnie uśmiechając się dziko, podając trunek – No chodźcie!- wziąłem go od starszego. Szarpnąłem Tony’go za rękaw by się ruszyli i szli za mną.

Przed wejściem do „biura” Kenzō stał Brian, który bez słowa się odsunął.  W pokoju Kenzō był sam i sączył bursztynowy napój. Pomieszczenie było ciemne, ale klimatyczne. Mężczyzna siedział w lewym rogu kanapy, w lekkim rozkroku.

- Kenzō!- ucieszyłem się jak dziecko pięcioletnie na widok lizaka.

- Już się uwaliłeś?- spojrzał na mnie podejrzanie, gdy wskoczyłem mu na kolana okrakiem – Skarbie?- złapał mnie za podbródek, chcąc zobaczyć mój rozbiegany wzrok.

- Miałem się zabawić, nie?- przypomniałem mu, po co tu jesteśmy – To się bawię – na dowód słów, wypiłem drinka – odchyliłem się do tyłu, by postawić szklankę na stoliku – Nie stójcie tak!- krzyknąłem wesoło na przyjaciół – Siadajcie! – Kenzō złapał mnie za poły marynarki i przyciągnął do siebie.

- Brałeś coś – stwierdził po moim cudownym zachowaniu.

- Aj, od razu coś brałem – odepchnąłem jego ręce – Miałem się bawić to się bawięściągnąłem marynarkę i odrzuciłem ją na oparcie – Daj się napić! – zażądałem od mężczyzny, który podniósł tylko brwi, ale nie podał mi swojego trunku – No daj!- jęknąłem wiercąc się na jego kolanach.

- Przestań – skarcił mnie, łapiąc wolną ręką za pasek z tyłu bym siedział spokojnie.

- No to daj się napić – pocałowałem go, nie przejmując się znajomymi, którzy wciągnęli głośno powietrze.

Wplotłem jedną dłoń we włosy starszego, a jedna położyłem na szyi, przyciągając go bliżej.

- Przestań – powtórzył chłodno, odsuwając się ode mnie.

Powód był jeden. I to duży. Zwłaszcza w jego spodniach.

Upił łyka whisky. Złapał mnie za włosy i złączył nasze usta, które otworzyłem, by wziąć to, co miał w swoich. Choć nie lubiłem bursztynowego alkoholu z jego ust smakował jak najcudowniejsza rzecz na świecie. Oblizałem swoje i jego usta.Naprawdę to cholerstwo, które wziąłem ma kopa.

-  Kocham cię – szepnąłem mu w wargi.

- Kto ci dał prochy?- złapał mnie mocno za szczękę.

- Nie wiem, o czym mówisz – uśmiechnąłem się uwodzicielsko, nie przejmując się bólem, którego prawie nie czułem.

- Pożałujesz tego – zagroził, spychając mnie z kolan.

- Oj, nie bądź taki drętwy – usiadłem wygodnie – Mi też coś się należy od życia – wzruszyłem ramionami.

- Brian!- krzyknął zły na goryla – Weź go zawieź do domu – rozkazał, gdy ten stanął w progu.

- Nigdzie nie jadę – sprzeciwiłem się, wstając szybko – Nie jadę – powtórzyłem i uciekłem z loży.
Pewnie gdybym nie był pijany i odurzony jakimś gównem to bym się bał, ale teraz mam wyjebane na konsekwencje swojego zachowania.

Ważne, że na dłoniach nie czuje czyjeś krwi. Nie wpierdalają mnie wyrzuty sumienia. I jestem szczęśliwy!

                          I znalazłem sposób na zapomnienie, które znajduje się w kieszeni.

   oOo

Drugi raz wziąłem na następny dzień. Nie tylko po to by wyrzuty sumienia mnie nie wpierdalały, ale był inny powód.


Wstałem zaraz po tym jak obudził mnie lokaj. Jak miał w zwyczaju, rozsunął zasłony, wpuszczając do pokoju promienie słońca przebijające się przez zachmurzone niebo. Następnie przyszykował czyste ręczniki i zszedł do jadalni. Wszystkie czynności wykonywałem automatycznie. Ubierając się w garderobie, starałem nie patrzyć w swoje odbicie w lustrze. Wiedziałem, że mój wzrok jest pusty. Zresztą ja sam się tak czułem. Założyłem czarne spodnie i tego samego koloru koszule i buty. Schowałem koszulę do spodni i zszedłem do jadalni. W pomieszczeniu siedział, Kenzō. Czytał gazetę. Podniósł na mnie swoje spojrzenie, widząc mnie w progu. Nie miałem zamiaru z nim jeść.

- Dzień dobry – przywitałem się zimnym głosem. Taki miał już pozostać na zawsze – Wychodzę.

- Nie wychodzisz – zatrzymał mnie w półkroku – A teraz siadaj – odsunął krzesełko – Musimy porozmawiać.

- Nie mam, o czym z tobą rozmawiać – stałem plecami do niego.

- Nie tym tonem młody człowieku – uderzył pięścią w stół. Wszystko, co się na nim znajdywało podskoczyło, wracając na swoje miejsce.

- Tak, wiem. Nie jesteś moim kolegą – przypomniałem mu jego słowa – To, kim jesteś, co?- odwróciłem się, by spojrzeć na starszego.

- Siadaj – syknął, zaciskając dłoń w pięść, która leżała na stole – Jeżeli nie usiądziesz to sam cię posadzę.

- Nie wątpię w to – nie usiadłem jednak na swoim miejscu. A na drugim końcu stołu – Słucham. To, kogo mam teraz zabić, hmm? Jakąś niewinną niewiastę, która zaszła ci za skórę?

- Nie zagalopowujesz się przypadkiem?- Kenzō, słysząc mój zimny głos udawał, że go nie słyszy.

- Gdzieżbym śmiał!- zakpiłem sucho, nie przejmując się mordem w oczach, Kenzō.

Wcześniej na pewno by mnie zabolał jego wzrok, jednak teraz… Nie czułem nic.

- Zdradził mnie – wyjaśnił mi, czemu musiałem zabić Avery’ego – Myślisz, że dlaczego wróciła twoja matka, hmm?- poczekał, aż odpowiem, ale cóż, nie znałem odpowiedzi – Dowiedziała się od niego, że wiedziesz całkiem szczęśliwe życie. A na to nie mogła pozwolić.

- Ale pozwalałeś by to Avery mnie łamał!- krzyknąłem, wstając przewróciłem krzesełko.

- Dlatego to ty go zabiłeś!- przypomniał mi, myśląc, że zapomniałem.

- A może ja tego nie chciałem, co!? Może nie chciałem mieć na swoich dłoniach jego krwi, co? Pomyślałeś o tym? Oczywiście, że nie! Kenzō Suzuki jest nie omylny!

Starszy wstał i podszedł do mnie. Stanął nade mną jak nad swoją ofiarą. Po zaciskanej szczęce i rozszerzonych nozdrzach widziałem, że się powstrzymuje od uderzenia mnie.

- Posuwasz się za daleko – wysyczał przez zaciśnięte zęby – Jak nie chcesz, abyśmy żałowali własnych słów i czynów, wyjdź – jednak nie zrobił żadnego ruchu, czekając na moje posuniecie.

- Teraz dajesz mi wybór?- zakpiłem – A może ja nie potrzebuje twojej litości?

- Litość?- parsknął zimno – O nie, kochanie. To nie jest litość to jest rada.

- A, co zabijesz mnie jak powiem za dużo?

- Mógłbym…- zawiesił głos.

- To mogłeś zabić, Avery’ego a nie mną się wysług…- nie skończyłem, bo siła uderzenia, powaliła mnie na stół. Ze stołu stoczyłem się na krzesełko, którego nogi powbijały mi się w żebra.
Bolało jak jasna, kurwa! Wiedziałem, że jest silnym mężczyzną, ale nie aż tak.
W kącikach oczu pojawiły mi się łzy. Przyłożyłem dłoń do policzka i spojrzałem na, Kenzō zszokowanym i zbolałym wzrokiem.

Ten stał i patrzył na swoją rękę jakby nie wierząc, że mnie jebnął.

- Uderzyłeś mnie – szepnąłem do siebie – Uderzyłeś mnie – powtórzyłem, podnosząc się z podłogi – Uderzyłeś mnie, kurwa!- wyszlochałem, wybiegając z jadalni.

Choć na policzku czułem straszliwy ból to nie mogłem w to uwierzyć. Tyle razy zrobiłem głupich rzeczy czy powiedziałem kilka słów za dużo to nigdy mnie nie uderzył. Poczułem szarpnięcie za łokieć, i po chwili zostałem przygwożdżony do ściany.

- Nie skończyłem z tobą rozmawiać – powiedział lodowato, zaciskając dłoń na mojej szyi.

- Puść mnie – rozkazałem płaczliwie, próbując odciągnąć jego rękę.

- Nie tym tonem – zbliżył swoją twarz do mojej – Myślisz, że zapomniałem o wczorajszych prochach?- teraz stykaliśmy się nosami. Bałem się, widząc jego wzrok. Dokładnie taki sam, gdy kazał mi zabić, Avery’ego.

- A, co jebniesz mnie jeszcze raz?- odpyskowałem, mimo, że ledwo łapałem oddechy – Dusisz mnie!

- Jak będziesz nadal bezczelny to sam się przekonasz – podniósł moje ciało, że musiałem stanąć na palcach, by nie czuć bólu. Nie przejmował się nawet tym, że po policzkach płyną mi łzy. A moje oczy są pełne bólu.

- Uczę się od najlepszych.

- Wiesz, co ci powiem?- wystawił język i zaczął zlizywać łzy z mojego policzka – Zapominasz się, z kim masz do czynienia – zaczął, wyciągając pistolet z kabury – Zapominasz, że jestem wyszkolonym zabójcą – przyłożył mi lufę do skroni – I, że nie ważne jest to, że cię kocham – powoli suną nią w dół – Pamiętasz, co ci powiedziałem jak byłeś mały?- zatrzymał się na sercu – Ja nie ratuje żyć ja je odbieram – przypomniał, widząc, że nie dokładnie wiem, o jakie dokładnie mu chodzi – A twoje należy do mnie.

     oOo


I tak od tamtej pory popadłem w nałóg. Jasne, nie chciałem być uzależniony do takiego stopnia, że nie mogę żyć bez działki, ale się nie dało. Nie funkcjonuje bez tego. Nie jestem wtedy sobą. Ja już w ogóle nie wiem, kim jestem.

- Jak dobrze – westchnąłem, ściągając gumkę z ręki – I następnym razem masz mi to dać bez żadnych zbędnych słów, rozumiemy się?- powiedziałem zimno do starszego, gdy już wróciłem do pełni sił.

- Nie – powiedział ostro.

- Sprzeciwiasz mi się?- zapytałem na pozór opanowany. Zmrużyłem groźnie oczy, niczym drapieżnik czający się na swoją ofiarę. Miałem ochotę mu tak wpierdolić, że ode chciałoby mu się żyć, ale nie mogłem. Musiałem mieć swojego dealera.

- Nie widzisz, co się z tobą dzieje?- odparł zmieniając temat.

No wkurwił mnie i to mocno. Zacisnąłem dłoń w pięść i mu posypałem po mordzie. Starszy przewrócił się, bo nie spodziewał się tego, iż go uderzę. Kucnąłem przed nim, złapałem za włosy i podniosłem głowę.

- Masz robić, co ci karzę – syknąłem – A jak nie to pożegnasz się z życiem – odrzuciłem ją – Twój szef jak tylko dowie się, kto mnie szprycuje zabije cię, i wiesz o tym tak samo dobrze jak ja – poprawiłem ubranie, czekając, aż pozbiera swoje zwłoki z podłogi.

- Tak, wiem – powiedział już potulnie – Czasem mam wrażenie, że jesteś gorszy od niego – zaśmiałem się. Lecz nie był to śmiech radości. Był gorzki i łzawy.

- Praktyka czyni mistrza – ruszyłem do drzwi – A uczeń przewyższył swojego nauczyciela – popatrzyłem na niego – Skoro to mnie bardziej się boisz – nie czekając na jego odpowiedź, wyszedłem.


2 komentarze:

  1. Huhuhu, od czego tutaj zacząć, fajny moment z tym jak wskoczył na niego na sofie :D Jaki stanowczy ten Kenzo, mmm.. tylko jestem w szoku, że dał mu w papę ?! :O Po prostu szczyt wszystkiego. Myślałam, że Drake zdąży uciec do pokoju, a tu bach, za łachy i jeszcze się Kenzo wydziera na niego. Szok.

    Smutne, że wybrał ucieczkę w narkotyki.. taki był szczęśliwy, a teraz spadł na samo dno.
    A tak na marginesie, to skąd Ty wiesz, jak takie rzeczy działają, hm? Podejrzana sprawa.. ;>

    Czekam na kolejny rozdział. :D :D :D

    Stała czytelniczka, Barbara !

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    smutno, był taki szczęśliwy, a teraz spadł na samo dno... a Kenzo czemu tak się zachowuje, zamiast pomóc...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń