Wyciągałem
telefon i zadzwoniłem do, Kenzō.
Nie musiałem długo czekać, bo
odebrał po drugim sygnale.
- Cześć,
skarbie – przywitał się jakbyśmy się dziś nie
widzieli.
- Hej, Kenzō –
powiedziałem smutnym głosem – Gdzie
jesteś?- niemiałem zamiaru sam wracać do
domu.
-
W „Suzuki”- ta, nie myślicie się.
Nazwał klub swoim nazwiskiem.
- Przyjedziesz po mnie?- zapytałem,
zaciskając zęby, by
się nie popłakać.
- Znów zapomniałeś
zatankować?- usłyszałem lekki śmiech – Gdzie
tym razem zabrakło ci paliwa?
- Jejku… Raz czy dwa…- parsknął – mi się
zdarzyło! Jakby tobie nigdy nie zabrakło…-
kolejne parsknięcie – Oj, dobra masz od tego ludzi! Ja nie – broniłem się jak
lwica małych.
- Ale są wskaźniki – odparł
rozbawiony – O, których ty zapominasz.
- Dobra, dobra. Jestem idiotą –
uderzyłem czołem kilka razy o kierownice.
Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam!
- To, gdzie mam… Poczekaj chwilkę – ni to
rozkazał ni poprosił – Gdzie
z tym idziesz? Zostaw tę skrzynkę i weź tą drugą! Nie,
nie ta! Tak, właśnie tą!-
wiecie, co w nim kocham? Rozmawiając ze
mną miał ciepły, przyjazny i pełen miłości głos. A,
gdy rozmawia z pracownikami, cóż.. Był oziębły,
oschły i nieznoszący
sprzeciwu. Tak jak teraz – Idź z
nim, bo nie wytrzymam! Skąd biorą się ci
ludzie?- burknął sobie pod nosem – Gdzie
jesteś?- wrócił się do
rozmowy ze mną.
- Pod szkołą.
- Będę za
dwadzieścia minut. Pa, skarbie.
- No, na razie – rzuciłem i rozłączyłem się.
Odchyliłem głowę na
oparcie fotela.
Pamiętam
jak poznałem, Kenzō.
Jakby to było wczoraj a nie sześć lat
temu.
**** Wspomnienie***
Leżałem na podłodze w
salonie i odrabiałem pracę domową. Nasze mieszkanie. Moje i matki nie należało do luksusowych. Nie należało nawet do zadbanych. Wykładzina w salonie, na której leżałem była brudna i stara. Tak samo jak narożnik w kolorze zielonej, brudnej butelki. I to dosłownie. Były plamy,
które nie chciały zejść. Ściany były
koloru piasku. Firanki szare i stare. Telewizor… Nie
działał najlepiej. Trzeba było go walnąć, aby obraz nie skakał. Stał na stoliku ze szkła. Nie
było tu żadnego stołu,
abym mógł odrabiać na
nim lekcje, dlatego też robiłem to
na podłodze.
Mój pokój nie różnił się bardziej. Było
tylko czyściej, bo sam dbałem o
jego porządek. Miałem
jednoosobowe łóżko i szafę na ubrania i jeden regał na książki. I nic po za tym. Na białych ścianach nie wisiały kolorowe obrazki czy inne
pierdoły.
Jedynymi zadbanymi pomieszczeniami była kuchnia, łazienka i pokój
matki. Dlaczego? Bo to tam matka zapraszała swoich gości.
Kuchnia była najładniejsza i najbardziej zadbana. Meble były koloru
kawy z mlekiem. Na środku stał okrągły stolik zastawiony czteroma krzesełkami. Okna były czyste, a firanki bialusieńkie. Stała jeszcze lodówka.
Zawsze była pełna.
Nie ważne jak matka mnie nienawidziła, nie pozwoliła mi umierać z głodu. I od niedawna stoi również zmywarka. Ucieszyłem się, gdy
ją zobaczyłem, bo
wiedziałem, że to
koniec mojej męczarni z myciem naczyń. Ale moja radość nie trwała długo.
- Zmyj ten uśmiech z twarzy, szczeniaku – syknęła mamusia – Ty masz ręcznie
myć naczynia!- fuknęła, chowając swoją szklankę do zmywarki – Nie
kupiłam jej dla ciebie tylko dla siebie – posłała mi wywyższone spojrzenie i wyszła z kuchni.
Łazienka, choć skromna to była
czysta. Nic nadzwyczajnego. Prysznic, toaleta, zlew z lustrem i pralka. Kafelki
wyłożone na podłodze i
na ścianach w kolorach bieli i czerwieni. Nad zlewem
wisiały szafki, w których matka trzymała swoje kosmetyki.
W pokoju matki nigdy nie byłem.
Najbrudniejszy i najciemniejszy był przedpokój. Oczywiście przez brak żarówki. Drzwi wejściowe
były tak zniszczone, że trzeba było nimi
porządnie trzasnąć, aby
się zamknęły. Wtedy też
obrywało mi się za
to.
- Nie trzaskaj drzwiami, gówniarzu!- pouczała mnie, jakby to była moja
wina.
- Dobrze, mamo – odpowiadałem lakonicznie, wchodząc do swojego pokoju.
Matka nigdy się mną nie opiekowała. A
nawet, jeśli to nie pamiętam.
Zawsze sam wszystko robiłem. Prałem
sobie ciuchy, sprzątałem i szykowałem
sobie jedzenie. Ciepły posiłek jadłem
rzadko. Chyba, że mleko z płatkami
się do tego wlicza? Bo jeśli tak to jadłem je codziennie. No, o ile matka „przypadkowo” zapomniała kupić owych
rzeczy.
Leżałem i odrabiałem
lekcje, gdy usłyszałem
otwierany zamek, a zaraz trzeszczące drzwi. Nie pobiegłem się przywitać. Nie
dostałem całusa w
policzek, ani czoło. Bo nie tak zachowywała się moja matka.
- Chcesz kawy, kochanie?- zapytała swojego gościa.
Kochanie? To ona kogoś ma?
- Dziękuje –
odpowiedział.
Głos miał tak zimny, że poczułem chłód w salonie. Wystraszyłem się.
- Nich tu nie przychodzi – prosiłem w myślach – Niech tu nie przychodzi – zamknąłem oczy bojąc się, że kiedy je otworze on będzie przede mną.
Głos kroków rozniósł się po pomieszczeniu i wiedziałem, że moje prośby się nie spełnią.
- Hej, mały – przywitał się. Głos jednak nie był tak zimny jaki słyszałem wcześniej. Był ciepły i
przyjazny.
Otworzyłem oczy i podniosłem wzrok na nieznajomego.
- Dzień dobry – odparłem, tak jak nas uczono w szkole.
Matka miała to w dupie czy będę kulturalny czy nie.
Starszy przykucnął i uśmiechnął się.
- Matma?- popukał palcem po książce.
Pokiwałem głową – Ja też nigdy
nie lubiłem tego przedmiotu.
Nie odpowiedziałem, bo i nie wiedziałem, co.
- Potrzebujesz pomocy?- zapytał, gdy się nie
odzywałem.
- Pomocy proszę pana?- nie zrozumiałem, o co mu chodzi.
- Pytam…- dał mi pstryczka w nos – czy wyjaśnić jak to rozwiązać?- zaśmiał się widząc mój zmarszczony nos.
- Aha!- i uderzyłem dłonią w czoło. Zapominając, ze trzymam w ręku długopis i włożyłem go sobie w oko.
Pisnąłem z bólu, zaciskając
mocno oczy, a dłonie w piąstki,
aby się nie popłakać. Matka nie lubiła, gdy płakałem. Nie przytulała mnie. Dostawałem
jeszcze za to klapsa. I to dość mocnego.
- Kochanie, kawa już jest –
krzyknęła z kuchni.
- Chodź tu na chwile – odpowiedział, wstając. Po chwili do salonu weszła moja
matka. Nie otworzyłem oczu. Zacząłem oddychać
nerwowo. Zaciśnięte oczy schowałem pod
przydługą grzywkę – Mały włożył sobie długopis
w oko – poinformował moją matkę tym zimnym głosem.
- Nie przejmuj się – odparła
sucho – To duży chłopiec. Poradzi sobie.
- Żartujesz sobie ze mnie?- zapytał niedowierzając jej zachowaniu.
- Kawa ci stygnie – ucięła, wychodząc z pokoju.
Poczułem jak mężczyzna łapie mnie pod pachami i podnosi. Nie poradnie objąłem go
rączkami za szyje, a nogi oplątałem w biodrach. Głaskał mnie uspokajająco po plecach.
- Spokojnie, mały – szepnął, czując jak
drżę ze strachu.
Weszliśmy do łazienki
i posadził mnie na pralce. Opuściłem głowę, by nie widział moich łez na
policzkach. Nie na wiele się to zdało. Bo
złapał mnie pod brodę i uniósł moją głowę.
- Otwórz oczka – poprosił, ścierając łzy. Szybko zaprzeczyłem głową – No to jak zobaczę czy
nic się nie stało,
hmm?- jego głos był
rozbawiony i ciepły.
Chcąc nie chcąc
otworzyłem. A raczej próbowałem otworzyć tylko jedno. Te, które nie bolało. Mężczyzna
zaczął się śmiać widząc moje
wyczyny – Oba – dodał.
Po dłuższej chwili miałem
otwarte oczy.
- Jaki olbrzym!- pomyślałem, kurcząc się w sobie.
- Grzeczny chłopiec – pochwalił mnie, przyglądając się uważnie oku – No…- zaczął robiąc minę, „ala” starszy dziadek – do świąt się zagoi –
stwierdził, pstrykając mnie
w nos.
- Jest pan lekarzem?- zapytałem ciekawy, uśmiechając się
przyjaźnie do starszego.
- Ja lekarzem?- skrzywił się – Nigdy w życiu, mały – postawił mnie na nogach – Ja
nie ratuje żyć – zatrzymałem się w progu łazienki, spoglądając na nieznajomego – Ja je odbieram – mrugnął do
mnie, podnosząc mnie. Gdy zaczął mnie podrzucać,
zapomniałem o jego słowach
i o smutnych rzeczach.
Wraz z pojawieniem się, Kenzō,
pojawiło się moje
prywatne słońce, które oświetlało najciemniejsze drogi.
**** Koniec wspomnienia****
Nie długo po tym zamieszkał z Kenzō, bo
matka wyjechała zostawiając mnie
z nim.
Wybudziłem się ze
swoich myśli słysząc
pukanie w szybę. Myślałem, że to
Kenzō. Jakie było moje zdziwienie, widząc gościa
dyrektorki.
- Czego?- zapytałem chamsko, otwierając okno
– Nie przypominam sobie, abyśmy
umawiali się na kawę.
- Nie pozwolę
oczerniać mojej firmy, gówniarzu
– opierdolił mnie niczym pięciolatka,
grającego na ulicy w piłkę.
- Bede mówił jak będę
chciał - wysiadłem z auta - A tobie chuj do tego, rozumiesz?- kątem
oka zauważyłem jak na parking szkolny wjeżdżają dwa
czarne samochody.
- Nie pozwalaj sobie, szczeniaku!- fuknął na
mnie, łapiąc za
ramię, zaciskając
mocno palce.
Nie powiem, że nie
bolało, bo bolało i to w chuj. Zwłaszcza
jak paznokcie zaczęły wbijać mi się w skórę.
- Puść -
powiedziałem spokojnie, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.
- Nie rozśmieszaj
mnie, gówniarzu!- syknąłem z bólu dość głośno, bo
prezes uśmiechnął się kpiąco -
Nie będziesz mi mówił, co mam robić!-
szarpnął mnie w swoją stronę.
- Później
nie mów, że nie
ostrzegałem - odparłem, widząc jak
podchodzą do nas mężczyźni i
sam, Kenzō.
- Grozisz mi?- zacisnął
mocnej dłoń.
Nosz, kurwa! Zaraz mu w pierdole!
- Ja to załatwię,
szefie - usłyszałem głos, Briana. Spojrzałem na nich z bólem w oczach. Choć miałem
ochotę widzieć jak
go napierdalają to również ja miałem
taką ochotę.
- Zostaw - powstrzymał go, Kenzō łapiąc za łokieć w
ostatnim momencie - Poradzi sobie - wyciągnął fajkę i
czekał na bieg wydarzeń.
- Puść –
powtórzyłem spokojnie, ale i z groźbą w głosie.
Straszy tylko parsknął
rozbawiony. Teraz to mnie zdenerwował jeszcze bardziej. Uderzyłem go wolną ręką w
brzuch. Mężczyzna zdezorientowany złapał się za
brzuch puszczając moją rękę i
pochylił się
lekko. Złapałem go za włosy i z kolanka walnąłem go
w twarz. Z nosa poleciała mu krew, brudząc moje
jasne spodnie. Jęknął z
bólu, łapiąc się za
twarz.
- To za moje siniaki na ramieniu –
spokojnie wyjaśniłem, za co dostał – A to gratis – i pchnąłem go
na samochód, by najpierw uderzył głową.
Skulił się,
okrywając się rękoma
jakby bał się, że z
nim jeszcze nie skończyłem.
- Wystarczy, skarbie – spojrzałem na Kenzō. Stał
dumnie z wypiętą piersią i z
wysoko uniesioną głową. Wyciągnął dłoń, abym
do niego podszedł. Splunąłem na
pobitego i podszedłem do, Kenzō po
drodze rzucając kluczyki, Bryan'owi.
Wsiedliśmy do
auta na tylnie siedzenia. Przytulony do Kenzō,
wróciliśmy do naszego domu.
Ty komentarzu Ty ! :D
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jak najbardziej wkręca, moment w którym wyznał, że on odbiera życie, a nie ratuje - mistrzostwo ! Czekam na kolejny rozdział w TYM ROKU !
Barbara
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ten moment jak poznaje Kenzo, a jeszcze ten tekst ja nie ratuję, ja odbieram cudo...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka