sobota, 22 listopada 2014

W jak wyjebane! Wszystko wraca! Cz.2



Wyciągałem telefon i zadzwoniłem do, Kenzō.
Nie musiałem długo czekać, bo odebrał po drugim sygnale.
- Cześć, skarbie przywitał się jakbyśmy się dziś nie widzieli.
- Hej, Kenzō powiedziałem smutnym głosem Gdzie jesteś?- niemiałem zamiaru sam wracać do domu.
-  W „Suzuki”- ta, nie myślicie się. Nazwał klub swoim nazwiskiem.
- Przyjedziesz po mnie?- zapytałem, zaciskając zęby, by się nie popłakać.
- Znów zapomniałeś zatankować?- usłyszałem lekki śmiech Gdzie tym razem zabrakło ci paliwa?
- Jejku… Raz czy dwa…- parsknął mi się zdarzyło! Jakby tobie nigdy nie zabrakło- kolejne parsknięcie Oj, dobra masz od tego ludzi! Ja nie broniłem się jak lwica małych.
- Ale są wskaźniki odparł rozbawiony O, których ty zapominasz.
- Dobra, dobra. Jestem idiotą uderzyłem czołem kilka razy o kierownice.
Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam!
- To, gdzie mam… Poczekaj chwilkę ni to rozkazał ni poprosił Gdzie z tym idziesz? Zostaw tę skrzynkę i weź tą drugą! Nie, nie ta! Tak, właśnie tą!- wiecie, co w nim kocham? Rozmawiając ze mną miał ciepły, przyjazny i pełen miłości głos. A, gdy rozmawia z pracownikami, cóż.. Był oziębły, oschły i nieznoszący sprzeciwu. Tak jak teraz Idź z nim, bo nie wytrzymam! Skąd biorą się ci ludzie?- burknął sobie pod nosem Gdzie jesteś?- wrócił się do rozmowy ze mną.
- Pod szkołą.
- Będę za dwadzieścia minut. Pa, skarbie.
- No, na razie – rzuciłem i rozłączyłem się.

Odchyliłem głowę na oparcie fotela.
Pamiętam jak poznałem, Kenzō. Jakby to było wczoraj a nie sześć lat temu.

**** Wspomnienie***


Leżałem na podłodze w salonie i odrabiałem pracę domową. Nasze mieszkanie. Moje i matki nie należało do luksusowych. Nie należało nawet do zadbanych. Wykładzina w salonie, na której leżałem była brudna i stara. Tak samo jak narożnik w kolorze zielonej, brudnej butelki. I to dosłownie. Były plamy, które nie chciały zejść. Ściany były koloru piasku. Firanki szare i stare. Telewizor Nie działał najlepiej. Trzeba było go walnąć, aby obraz nie skakał. Stał na stoliku ze szkła. Nie było tu żadnego stołu, abym mógł odrabiać na nim lekcje, dlatego też robiłem to na podłodze.
Mój pokój nie różnił się bardziej. Było tylko czyściej, bo sam dbałem o jego porządek. Miałem jednoosobowe łóżko i szafę na ubrania i jeden regał na książki. I nic po za tym. Na białych ścianach nie wisiały kolorowe obrazki czy inne pierdoły.
Jedynymi zadbanymi pomieszczeniami była kuchnia, łazienka i pokój matki. Dlaczego? Bo to tam matka zapraszała swoich gości.
Kuchnia była najładniejsza i najbardziej zadbana. Meble były koloru kawy z mlekiem. Na środku stał okrągły stolik zastawiony czteroma krzesełkami. Okna były czyste, a firanki bialusieńkie. Stała jeszcze lodówka. Zawsze była pełna. Nie ważne jak matka mnie nienawidziła, nie pozwoliła mi umierać z głodu. I od niedawna stoi również zmywarka. Ucieszyłem się, gdy ją zobaczyłem, bo wiedziałem, że to koniec mojej męczarni z myciem naczyń. Ale moja radość nie trwała długo.
- Zmyj ten uśmiech z twarzy, szczeniaku syknęła mamusia Ty masz ręcznie myć naczynia!- fuknęła, chowając swoją szklankę do zmywarki Nie kupiłam jej dla ciebie tylko dla siebie – posłała mi wywyższone spojrzenie i wyszła z kuchni.

Łazienka, choć skromna to była czysta. Nic nadzwyczajnego. Prysznic, toaleta, zlew z lustrem i pralka. Kafelki wyłożone na podłodze i na ścianach w kolorach bieli i czerwieni. Nad zlewem wisiały szafki, w których matka trzymała swoje kosmetyki.
W pokoju matki nigdy nie byłem.
Najbrudniejszy i najciemniejszy był przedpokój. Oczywiście przez brak żarówki. Drzwi wejściowe były tak zniszczone, że trzeba było nimi porządnie trzasnąć, aby się zamknęły. Wtedy też obrywało mi się za to.
- Nie trzaskaj drzwiami, gówniarzu!- pouczała mnie, jakby to była moja wina.
- Dobrze, mamo – odpowiadałem lakonicznie, wchodząc do swojego pokoju.

Matka nigdy się mną nie opiekowała. A nawet, jeśli to nie pamiętam. Zawsze sam wszystko robiłem. Prałem sobie ciuchy, sprzątałem i szykowałem sobie jedzenie. Ciepły posiłek jadłem rzadko. Chyba, że mleko z płatkami się do tego wlicza? Bo jeśli tak to jadłem je codziennie. No, o ile matka przypadkowo” zapomniała kupić owych rzeczy.

Leżałem i odrabiałem lekcje, gdy usłyszałem otwierany zamek, a zaraz trzeszczące drzwi. Nie pobiegłem się przywitać. Nie dostałem całusa w policzek, ani czoło. Bo nie tak zachowywała się moja matka.
- Chcesz kawy, kochanie?- zapytała swojego gościa.
Kochanie? To ona kogoś ma?
- Dziękuje odpowiedział.
Głos miał tak zimny, że poczułem chłód w salonie. Wystraszyłem się.
- Nich tu nie przychodzi – prosiłem w myślach Niech tu nie przychodzi zamknąłem oczy bojąc się, że kiedy je otworze on będzie przede mną.

Głos kroków rozniósł się po pomieszczeniu i wiedziałem, że moje prośby się nie spełnią.

- Hej, mały – przywitał się. Głos jednak nie był tak zimny jaki słyszałem wcześniej. Był ciepły i przyjazny.
Otworzyłem oczy i podniosłem wzrok na nieznajomego.
- Dzień dobry odparłem, tak jak nas uczono w szkole.
Matka miała to w dupie czy będę kulturalny czy nie.
Starszy przykucnął i uśmiechnął się.
- Matma?- popukał palcem po książce. Pokiwałem głową Ja też nigdy nie lubiłem tego przedmiotu.
Nie odpowiedziałem, bo i nie wiedziałem, co.
- Potrzebujesz pomocy?- zapytał, gdy się nie odzywałem.
- Pomocy proszę pana?- nie zrozumiałem, o co mu chodzi.
- Pytam…- dał mi pstryczka w nos – czy wyjaśnić jak to rozwiązać?- zaśmiał się widząc mój zmarszczony nos.
- Aha!- i uderzyłem dłonią w czoło. Zapominając, ze trzymam w ręku długopis i włożyłem go sobie w oko.

Pisnąłem z bólu, zaciskając mocno oczy, a dłonie w piąstki, aby się nie popłakać. Matka nie lubiła, gdy płakałem. Nie przytulała mnie. Dostawałem jeszcze za to klapsa. I to dość mocnego.

- Kochanie, kawa już jest krzyknęła z kuchni.

- Chodź tu na chwile – odpowiedział, wstając. Po chwili do salonu weszła moja matka. Nie otworzyłem oczu. Zacząłem oddychać nerwowo. Zaciśnięte oczy schowałem pod przydługą grzywkę Mały włożył sobie długopis w oko poinformował moją matkę tym zimnym głosem.
- Nie przejmuj się odparła sucho To duży chłopiec. Poradzi sobie.
- Żartujesz sobie ze mnie?- zapytał niedowierzając jej zachowaniu.
- Kawa ci stygnie – ucięła, wychodząc z pokoju.
 Poczułem jak mężczyzna łapie mnie pod pachami i podnosi. Nie poradnie objąłem go rączkami za szyje, a nogi oplątałem w biodrach. Głaskał mnie uspokajająco po plecach.
- Spokojnie, mały – szepnął, czując jak drżę ze strachu.
Weszliśmy do łazienki i posadził mnie na pralce. Opuściłem głowę, by nie widział moich łez na policzkach. Nie na wiele się to zdało. Bo złapał mnie pod brodę i uniósł moją głowę.
- Otwórz oczka – poprosił, ścierając łzy. Szybko zaprzeczyłem głową No to jak zobaczę czy nic się nie stało, hmm?- jego głos był rozbawiony i ciepły.
Chcąc nie chcąc otworzyłem. A raczej próbowałem otworzyć tylko jedno. Te, które nie bolało. Mężczyzna zaczął się śmiać widząc moje wyczyny Oba dodał.

Po dłuższej chwili miałem otwarte oczy.
- Jaki olbrzym!- pomyślałem, kurcząc się w sobie.
- Grzeczny chłopiec – pochwalił mnie, przyglądając się uważnie oku No- zaczął robiąc minę, „ala” starszy dziadek – do świąt się zagoi stwierdził, pstrykając mnie w nos.
- Jest pan lekarzem?- zapytałem ciekawy, uśmiechając się przyjaźnie do starszego.
- Ja lekarzem?- skrzywił się Nigdy w życiu, mały postawił mnie na nogach Ja nie ratuje żyć zatrzymałem się w progu łazienki, spoglądając na nieznajomego Ja je odbieram mrugnął do mnie, podnosząc mnie. Gdy zaczął mnie podrzucać, zapomniałem o jego słowach i o smutnych rzeczach.

Wraz z pojawieniem się, Kenzō, pojawiło się moje prywatne słońce, które oświetlało najciemniejsze drogi.

**** Koniec wspomnienia****

Nie długo po tym zamieszkał z Kenzō, bo matka wyjechała zostawiając mnie z nim.

Wybudziłem się ze swoich myśli słysząc pukanie w szybę. Myślałem, że to Kenzō. Jakie było moje zdziwienie, widząc gościa dyrektorki.
- Czego?- zapytałem chamsko, otwierając okno Nie przypominam sobie, abyśmy umawiali się na kawę.
- Nie pozwolę oczerniać mojej firmy, gówniarzu opierdolił mnie niczym pięciolatka, grającego na ulicy w piłkę.
- Bede mówił jak będę chciał - wysiadłem z auta - A tobie chuj do tego, rozumiesz?- kątem oka zauważyłem jak na parking szkolny wjeżdżają dwa czarne samochody.
- Nie pozwalaj sobie, szczeniaku!- fuknął na mnie, łapiąc za ramię, zaciskając mocno palce.
Nie powiem, że nie bolało, bo bolało i to w chuj. Zwłaszcza jak paznokcie zaczęły wbijać mi się w skórę.
- Puść - powiedziałem spokojnie, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.
- Nie rozśmieszaj mnie, gówniarzu!- syknąłem z bólu dość głośno, bo prezes uśmiechnął się kpiąco - Nie będziesz mi mówił, co mam robić!- szarpnął mnie w swoją stronę.
- Później nie mów, że nie ostrzegałem - odparłem, widząc jak podchodzą do nas mężczyźni i sam, Kenzō.
- Grozisz mi?- zacisnął mocnej dłoń.
Nosz, kurwa! Zaraz mu w pierdole!
- Ja to załatwię, szefie - usłyszałem głos, Briana. Spojrzałem na nich z bólem w oczach. Choć miałem ochotę widzieć jak go napierdalają to również ja miałem taką ochotę.
- Zostaw - powstrzymał go, Kenzō łapiąc za łokieć w ostatnim momencie - Poradzi sobie - wyciągnął fajkę i czekał na bieg wydarzeń.
- Puść – powtórzyłem spokojnie, ale i z groźbą w głosie.
Straszy tylko parsknął rozbawiony. Teraz to mnie zdenerwował jeszcze bardziej. Uderzyłem go wolną ręką w brzuch. Mężczyzna zdezorientowany złapał się za brzuch puszczając moją rękę i pochylił się lekko. Złapałem go za włosy i z kolanka walnąłem go w twarz. Z nosa poleciała mu krew, brudząc moje jasne spodnie. Jęknął z bólu, łapiąc się za twarz.
- To za moje siniaki na ramieniu – spokojnie wyjaśniłem, za co dostał – A to gratis – i pchnąłem go na samochód, by najpierw uderzył głową. Skulił się, okrywając się rękoma jakby bał się, że z nim jeszcze nie skończyłem.
- Wystarczy, skarbie – spojrzałem na Kenzō. Stał dumnie z wypiętą piersią i z wysoko uniesioną głową. Wyciągnął dłoń, abym do niego podszedł. Splunąłem na pobitego i podszedłem do, Kenzō po drodze rzucając kluczyki, Bryan'owi.

Wsiedliśmy do auta na tylnie siedzenia. Przytulony do Kenzō, wróciliśmy do naszego domu. 

2 komentarze:

  1. Ty komentarzu Ty ! :D

    Opowiadanie jak najbardziej wkręca, moment w którym wyznał, że on odbiera życie, a nie ratuje - mistrzostwo ! Czekam na kolejny rozdział w TYM ROKU !

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    wspaniale, ten moment jak poznaje Kenzo, a jeszcze ten tekst ja nie ratuję, ja odbieram cudo...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń